Yanosik GT vs GTR – który lepszy?

CROMO

Yanosik GT vs GTR – który lepszy?

Czyszczenie felg – jak zrobić to dobrze?

CROMO

Czyszczenie felg – jak zrobić to dobrze?

Powitajcie Madzie :)

CROMO

Powitajcie Madzie :)

Kupiłem Mazdę MX-5!!!!1@ Z zamiarem napisania tego wpisu nosiłem się już od dawna. Wiecie jak to jest. To w końcu używany samochód, nie najmłodszy i od n-tego właściciela, wiec ryzyko kiepskiego kupna zawsze jakieś jest. Nie chciałem najpierw zaszpanować samochodem bez dachu, a następnie udawać, gdyby coś nie wszyło i kupiłem szrota, dlatego ten moment, w którym przedstawiam Wam moją Madzię nieco odwlekałem w czasie :)   W sumie do dziś nie jestem pewien, czy auto jest w stu procentach tip top ponieważ zrobiłem nim dopiero ponad tysiąc kilometrów, ale jak dotąd nie zaobserwowałem nic niepokojącego, więc stawiam, że gra gitara i nie ma co się przejmować na zapas.   Ale od początku. Pomysł, na zmianę samochodu nastąpił w chwili, gdy wjechałem swoim na kanał u Łysego w celu wymiany uszczelki miski olejowej. Niby prosta rzecz, ale jak zobaczyłem w jakim stanie jest podwozie mojej byłej i po konsultacji z jednym z mechaników robiących w ASO Renaulta, który oznajmił, że popękane są elementy konstrukcyjne budy stwierdziłem, że Meganki trzeba się poznać (Mechanizord podpowiedział, że najlepiej na złom, co nawet poważnie rozważałem).   Początkowo padło na zadbane BMW e30 w dobrym stanie i zdrową budą. Właśnie eh… Prześledźmy te zdanie jeszcze raz.   Zadbane BMW e30 W dobrym stanie I zdrową budą No właśnie.   Dlatego drugim typem (którego teraz na pewno nie żałuję, oj nie!) była Mazda MX-5 NB, czyli drugiej generacji. Chęć na posiadanie tego samochodu była we mnie w zasadzie od chwili, kiedy dopiero zaczynał mi się kształtować gust motoryzacyjny. Czyli jeszcze na długo przed tym jak zacząłem mówić i samodzielnie chodzić przy wykorzystaniu chodzika na kółkach. Mazda MX-5 NB podobała i nadal podoba mi się za wszystko. Za to, że jest mała, zgrabna, ma napęd na właściwe koła, jest niepraktyczna, nie ma normalnego dachu, nie ma elektroniki, zajebiście dobrze się prowadzi i jest kozacko dobrze zrobiona. Nie ma w niej przepychu i rzeczy, które podnoszą cenę a i tak nigdy ich nie użyjesz poza pochwaleniem się szwagrowi i jemu synowi, który jeżdżą Peugeotem. Nie była też montowana z gigantycznymi silnikami, ani nie jest obiektem zabytkowym objętym ochroną ścisłą i nadzorem komisarzy europejskich, zatem samochodem można bez obaw jeździć na co dzień. Jednym słowem mój ideał.   Ponadto jeśli popatrzymy sobie na allegro lub innego oeliksa to zauważymy, że teraz jest dobry czas, aby kupić niedrogą Miatkę, ponieważ jej ceny znacząco spadły na przestrzeni laty, ale jeszcze nie zdążyły pójść w górę jak chociażby ma to miejsce przy poprzedniczce, czyli wersji NA, której ceny często sięgają nawet dwudziestu kilku tysięcy złotych! Jedyny minus wyboru MX-5 NB to fakt, że aby kupić dobrze i w rozsądnych piniądzach to trzeba się nałazić. I najeździć. I na dzwonić. I dobrze jest też się trochę znać na rzeczy. W końcu to już kilkunastoletni samochód, który po pierwsze nie był sprzedawany w Polsce, wiec wszystko co jeździ u nas jest sprowadzane z Reichu, a po drugie nigdy nie był zbyt popularny, więc nie wystarczy pójść do pierwszego lepszego komisu z odzianym w skórę i kajdany Panem Mirkiem, który załatwi.   Tak, czy inaczej zapadła decyzja i od kilku miesięcy wożę się Moją Madzią MX-5 :) Wygląda tak   Chcąc ją dokładniej przedstawić jest to Mazda MX-5 NB (druga generacja) z 2000 roku, silnikiem 1,6 l i wersji Miracle, czyli z jasną skórą i drewnianymi dodatkami jak kierownica, gałka zmiany biegów i uchwyt na lewarku od rękawa. Jednym słowem zupełnie przez przypadek mam dokładnie to co chciałem i jara mnie jak Dziady cz.II moją polonistę z czasów liceum. Znaczy przez przypadek. Po prostu przyjąłem następujące rozumowanie. Kupić Mazdę MX-5 NB z silnikiem 1,6 litra z okolic Warszawy, która nie będzie przegnita i ruda nie będzie w niej zadomowiona jak uchodźcy w Europie, w przeszłości nie miała poważnego dzwona (dopuszczałem niegroźne stłuczki i parkingówki), nie będzie zajeżdżona a silnik będzie dawał radę i jakbym miał dodać do tego jeszcze jasne wnętrze plus drewno (co jest bardzo rzadkie) to po prostu nigdy bym nie kupił. Więc już na starcie darowałem sobie takie cuda żeby mieć w ogóle w czym szukać. Dlatego tym bardziej jestem miło zaskoczony, że to właśnie Miracle u mnie zaparkowało :)   To tyle jeśli chodzi o powitanie mojej Madzi, niedługo postaram się dokładniej opisać jak jej szukałem oraz napisać praktyczny poradnik szukania i kupowania samochodu, który będzie oparty na własnym doświadczeniu.   Post Powitajcie Madzie :) pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

Carly.pl – pierwsza porównywarka ofert nowych samochodów

CROMO

Carly.pl – pierwsza porównywarka ofert nowych samochodów

Jaki alkomat kupić?

CROMO

Jaki alkomat kupić?

Wybór odpowiedniego alkomatu to poważna, ale i bardzo trudna sprawa. W końcu to od niego będzie zależeć jaką decyzję podejmiesz. Wsiadać za kierownicę, czy poczekać. Pamiętaj, że ta decyzja może mieć wpływ na Twoje lub czyjeś życie. Na rynku jest wiele modeli alkomatów a założę się, że Twoja wiedza na ten temat jest równie obfita co program nauczania plastyki w szkołach. Służę zatem pomocą.   Celem jaki sobie wyznaczyłem wcale nie jest wciśnięcie na siłę niczym agent ubezpieczeniowy polisy na życie chroniącej od nieszczęśliwych wypadków i zjawisk paranormalnych wywołanych globalnym ociepleniem jednego z omawianych poniżej alkomatów, a jedynie przekazanie swojej wiedzy odnośnie tych urządzeń, którą zdobyłem testując je. Po prostu zależy mi, aby w chwili kiedy zdecydujecie się na zakup takiego sprzętu wasza decyzja wynikała z czegoś więcej niż wyglądu i ceny na opakowaniu.   Na początku zapraszam na film, w którym powiedziałem co nieco na temat alkomatów i zrobiłem test prezentując wyniki alkomatów z różnych przedziałów cenowych konfrontując je z profesjonalnym alkomatem policyjnym Drager 7510.     A teraz małe uzupełnienie.   Półprzewodnikowy czy elektrochemiczny?   Alkomat to alkomat powiecie. Wszystkie wyglądają podobnie i każdy ma jeden cel. Pokazać jak bardzo jesteście pijani i czy dacie rade wsiąść do samochodu sami czy z czyjąś pomocą. Jednak gdy bliżej zgłębicie temat okaże się, że z alkomatami jest trochę jak z cyckami i tak naprawdę każdy jest trochę inny (alkomat w sensie).   W klasyfikacji ogólnej wyróżniamy dwa rodzaje (znów alkomatów – nie cycków). Alkomaty półprzewodnikowe i elektrochemiczne. Te pierwsze są znacznie tańsze, ale szczerze mówiąc nie są zbyt dobre. Najtańsze (poniżej stówy) są równie dokładne co zimowe prognozy pogody z okolic czerwca, a te droższe (100-200 zł) są już nieco lepsze. Nieco. Natomiast alkomaty elektrochemiczne (od 200-300 zł wzwyż) teoretycznie powinny oferować doskonałą precyzję i powtarzalność. Co w zasadzie jest prawdą dlatego polecałbym je wam.   No dobrze, ale jeśli alkomat nie jest Ci potrzebny na co dzień, ani nawet raz na tydzień tylko góra raz na miesiąc czy dwa, to może wystarczy kupić półprzewodnikowy?   Tym razem to jest jak z prezerwatywami. Chcemy żeby działały. Zawsze. Bez względu na to czy trzy razy dziennie czy raz na miesiąc.   Wyobraźmy sobie, że jesteśmy na imprezie (i odejdźmy od tej analogi z gumkami). Wypiliśmy troszkę i mamy wcześniej kupiony alkomat półprzewodnikowy, który pokazał po jednym piwie 0,62 promila, po dwóch 0,84. Odstawiliście % przerzucając się na oranżadę Helena i po godzinie jej smakowania macie wynik 0,34, a jeszcze po kolejnej zero bezwzględne. I co robicie wiedząc, że macie alkomat z niższej półki?   No ok, powiem wam co możecie zrobić żeby nie doszło do tragedii lub nie odebrano wam prawa jazdy. Alkomaty półprzewodnikowe mają kiepską powtarzalność wyników, ale w większości przypadków pokazują za dużo. A więc gdy zaczniecie się nim badać poczekajcie aż po raz pierwszy wskaże zero. Potem powtórzcie pomiar ze trzy razy w kilkuminutowych odstępach czasu i na wszelki wypadek odczekajcie jeszcze z godzinę od ostatniego „zera”. Lepiej zapobiegać niż leczyć. Aha, i pod żadnym pozorem nie wsiadajcie za kierownice gdy alkomat pokazuje wam inną wartość niż zero!   TEST   Abyście mogli popatrzeć jak prezentują się wyniki z testowanych alkomatów (więcej niż na filmie) przedstawiam konkurentów.   Alcofind DA3000, 89 zł – półprzewodnikowy Promiler AL5500, 215 zł – półprzewodnikowy Alcoforce EVO, 219 zł – elektrochemiczny Alcofind PRO X5+, 349 zł – elektrochemiczny Alcoforce EVO-1, 299 zł – elektrochemiczny Certen Personal, 365 zł – elektrochemiczny Promiler AL8000, 399 zł – elektrochemiczny Drager 7510, 3699 zł – elektrochemiczny (policyjny) Jak widzicie postarałem się o to, aby w teście wzięły udział alkomaty z różnych grup i przedziałów cenowych. Dragera potraktowałem jako wzorzec i na jego podstawie oceniałem czy alkomat jest dobry, więc myślę że też możecie tak zrobić.   Do dzieła. Oto wyniki Jednak liczby to nie wszystko i pomogę wam je przeanalizować.   Po pierwsze patrząc na tabelkę można stwierdzić, że Alcofind DA3000 nie jest taki zły, a w stosunku do ceny to prawdziwa okazja. Jednak muszę przyznać, że alkomatowi nieco się pofarciło, bo zazwyczaj pokazywał bardziej odjechane wyniki (np. 1,10 promila po jednym piwku gdzie normalnie powinno być około 0,3-0,4). Jednak nawet tutaj możecie zauważyć, że ten alkomat ma problemy z powtarzalnością. W pewnym momencie pokazał 0,1 promila, a w kolejnej próbie 0,2 pomimo tego że od poprzedniego pomiaru nic nie piłem. Kolejna sprawa jest taka, że na wyświetlaczu DA3000 wynik 0,00 pokazał się już gdy wzorzec wskazał wynik ledwie poniżej dopuszczalnego 0,2 promila.   Drugi z alkomatów półprzewodnikowych Promiler AL5500 w testach poradził sobie zadziwiająco dobrze i w zasadzie pokazywał tylko nieznacznie gorzej niż alkomaty elektrochemiczne, ale jeśli oglądaliście filmik to zauważyliście pewnie, że tam poradził sobie znacznie gorzej. Pokazał blisko dwukrotnie NIŻSZY wynik niż alkomat policyjny! To jest to o czym mówiłem – kiepska powtarzalność wyników.   Pewnie zastanawiają was również wyniki alkomatu Certen Personal. Byłem mocno zdziwiony jego zachowaniem, ponieważ strasznie zaniżał wyniki i według odczytów mógłbym prowadzić samochód mając w rzeczywistości 0,38 promila! Przyznam, że sam nie wiem dlaczego tak się działo, ale to dowód na to, że oprócz urządzeń powinniśmy korzystać ze zdrowego rozsądku i nie wsiadać do samochodu jeśli czujemy się pijani nawet jeśli nie wiadomo jak drogi alkomat wskazuje na naszą trzeźwość.   Zwycięzca?   Jak widzicie cała czwórka Alcoforce EVO, Alcoforce EVO-1, Promiler AL8000 oraz Alcofind X5+ radzi sobie całkiem nieźle, więc jest z czego wybierać, ale ponieważ EVO kosztuje tylko 219 zł to uważam go za absolutnego zwycięzcę i jeśli miałbym wydać własne pieniądze to wydałbym je właśnie na Alcoforce EVO. Zatem zanim pójdziecie do sklepu kupić alkomat najpierw postarajcie dowiedzieć się jak sprawdza się w rzeczywistości, bo jak widać nawet sensor elektrochemiczny nie zawsze pokazuje prawidłowe wyniki.   A na koniec mały making of :)   Post Jaki alkomat kupić? pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

Ile warte są nasze projekty?

CROMO

Ile warte są nasze projekty?

Test: Isuzu D-MAX – kałach pośród wiatrówek

CROMO

Test: Isuzu D-MAX – kałach pośród wiatrówek

Jak działają handlarze samochodów?

CROMO

Jak działają handlarze samochodów?

I dobrze mu tak!

CROMO

I dobrze mu tak!

CROMO

Kupowanie samochodu – jak uczeń przy tablicy

Dla jednych zakup używanego samochodu to horror, który wymaga sporych nakładów finansowych jak i własnej pracy począwszy od wyboru odpowiedniego modelu, a skończywszy na dokładnych oględzinach, a dla innych to coś zupełnie przeciwnego. Nieskończona radość z krótkich chwil spędzonych za kierownicą obcych samochodów (dobrze się o tym opowiada przy piwie), która w bliższej lub dalszej przyszłości zakończy się kupnem nowej fury. Ja jestem gdzieś tak po środku. Albo nie, lubię sobie pojeździć, więc bliżej mi do tych drugich. Wygadałem się więc z tego, że chcę kupić samochód, ale na razie nie powiem jaki. Planuję również napisać poradnik jak kupić samochód i dokładnie opiszę jak ta czynność wyglądała w moim przypadku, ale to jeszcze nie teraz. Najpierw auto musi stać u mnie, a coś czuję, że jeszcze długa droga przede mną. A teraz chcę napisać o czymś innym. Jak zapewne wiecie z internetu, własnego lub kumpli doświadczenia zakup używanego samochodu to nie lada wyzwanie. To coś równie trudnego jak znalezienie niezwężających się ku dołowi spodni w centrum handlowym lub drukarki, która drukuje jak powinna przez dłużej niż tydzień roboczy na początku maja. Ze względu na bardzo różnorodny rynek już sam wybór ciekawego modelu może zająć tyle co dokładne zliczenie uczestników niedawnego marszu KODu, co w rezultacie prowadzi do całkowitego skołowania. Do tego dochodzą jeszcze emocje przewyższające te towarzyszące nam podczas wysyłania smsów w półfinale eurowizji lub tańca z gwiazdami. Nigdy nie podawałem się za speca w dziedzinie samochodów. Owszem, wiem co i jak, odróżniam Peugeota 107 od samochodu, potrafię szybko zmienić koło oraz wyjaśnić powiązanie między usytuowaniem w przestrzeni osi zataczania zwrotnicy a odbijaniem kierownicy na zakrętach. Posiadam też szereg zdolności manualnych, ponadto rozróżniam klucze płaskie od nasadek zakładanych na grzechotkę, więc całkiem niedawno z powodzeniem pomogłem koledze wymienić tuleję wybieraka. Co więcej moja pomoc okazała się na tyle owocna, że wspomniany kolega powiedział, że powierzyłby mi wymianie teleskopów klapy bagażnika w jego Fordzie. Jednak mimo tych wszystkich umiejętności nabytych metodą własnych doświadczeń oraz godzin spędzonych przed ekranem monitora na jutubie w zestawieniu z wyborem oraz kupnem samochodu używanego czuję się równie zakłopotany co uczeń stojący przy tablicy na matematyce, który chwilowo zapomniał wzorów skróconego mnożenia. Serio. Bo siedząc w domu, przeglądając ogłoszenia można być zupełnie opanowanym, emocjonalnie trzeźwym i rozsądnym, ale podchodząc do samochodu, który mamy – przynajmniej w założeniu – kupić cały plan bierze w łeb i nasza decyzja zmienia się powtarzalnie jak sinusoida lub objazd Marymonckiej w Warszawie. W pierwszej chwili widząc drobną ryskę na zderzaku myślicie sobie, że jeszcze poszukacie, ale żeby nie robić przykrości właścicielowi oglądacie dalej. Następnie otwierając drzwi i widząc jasną skórę oraz drewniane dodatki serce zaczyna wam pulsować jak obrotomierz na zimnym i nawet nie chcecie negocjować ceny, bo stwierdzacie, że ta i tak w tej chwili nie ma znaczenia. Chwilę później po dostrzeżeniu kawałka rudej blachy w nadkolu od strony pasażera jesteście gotowi zrezygnować i pożegnać się z właścicielem, ale tylko do momentu, w którym proponuje wam jazdę próbną i rozgoszczenie się w idealnie nabłyszczonym wnętrzu. Co więcej emocje robią swoje i niekiedy jesteście wstanie nie zauważyć nawet bardzo istotnych rzeczy. Tak bardzo utkwi wam coś w głowie przy oglądaniu auta, że nie zwrócicie uwagi na całą malowaną maskę, której odcień pasuje do reszty jak Ryszard Kalisz do kalendarza ściennego. Wydaje się wam, że zeskanowaliście auto dokładniej niż system wyszukujący terrorystów wśród uchodźców, a jednocześnie nie zauważacie lub dopiero za kolejnym podejściem dostrzegacie, że klapa bagażnika to chyba podmieniona jest i jakby niedokładnie styka się z uszczelką. Albo, że opony na jednej osi są różnych marek. To prawda, że czytając to na smartfonie w drodze na kebaba lub w domu w oczekiwaniu na pizze może wydawać się to niedorzeczne, ale tak właśnie jest. Gdy jedziecie oglądać samochód, do którego wzdychacie już od dłuższego czasu sytuacja zmienia się nie do poznania. Możecie zapomnieć o wszystkim i w rezultacie nie wiecie na co zwracać uwagę.   Post Kupowanie samochodu – jak uczeń przy tablicy pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

Weź tu nie kombinuj

CROMO

Weź tu nie kombinuj

Wkurzają mnie piesi

CROMO

Wkurzają mnie piesi

Mieszkam na zadupiu i prowadzi do mnie – na to zadupie – w zasadzie jedna, kiepska droga. Połatana, nieoświetlona, z trawiastym poboczem i chodnikiem, ale tylko do pewnego miejsca. Wiem, że takich miejsc w Polsce jest więcej niż kebabów w śródmieściu, więc rozumiecie o co mi chodzi. Ponieważ okolica mi się trochę rozrasta, to i ludzi przybywa w podobnym tempie co dziur na wspomnianej drodze, więc wzrasta również liczba pieszych poruszających się po niej. Nie mówię, że to źle, bo samemu parę razy po niej szedłem z buta gdy wracałem z jakiejś imprezy i z samochodem było mi nie po drodze. Jednak ze względu na to, że bardzo często jestem kierowcą i ogarniam trochę zasady ruchu to odnoszę wrażenie, że ja jestem takim mniej wkurzającym pieszym. Takim co zna swoje miejsce. Bo tych co ja mijam prawie codziennie na mojej drodze to się słowami w grzeczny sposób opisać nie da. To po prostu są jacyś debile, co albo są nastukani jakimś bimbrem własnej roboty lub muszą być po jakichś prochach sprzedawanych poza apteką (bez recepty), albo chociaż po seansie Fucktów o 19.00. Wiecie, nie jestem osobą, która zawsze musi robić wszystko z przepisami, bo wiem że większość z nich jest głupia i żyć w symbiozie z nimi się po prostu nie da. Nawet jakbyśmy chcieli. Ostatnio ktoś mi powiedział, że aby ogarnąć w Polsce wszystkie dotyczące nas przepisy to musielibyśmy dziennie czytać chyba kilkaset stron tekstu w języku prawniczym, a wierzcie mi, że to nawet gorsze niż zagłębianie się w literaturę instrukcji do zmywarki. Dlatego jak ktoś łamie jakiś przepis to nie wybałuszam gał, nie dostaje ślinotoku jak nauczyciel od polskiego, który usłyszy „poszłem”, tylko analizuje to po swojemu. Staram się zrozumieć, bo najczęściej sprawa jest błacha i łamane są przepisy, których spokojnie mogłoby nie być w ogóle. Ale tego co prawie codziennie widzę na swojej drodze to ja rozumiem mniej niż przeciętny uczeń gimnazjum wzorów skróconego mnożenia. Bo ja rozumiem to, że można iść złą stroną ulicy. W sumie to jest to dość skomplikowany przepis dla niektórych. Bo samochodem jeździ się prawą stroną, po chodniku idzie się po prawej, na marszu KODu idzie się za własnym interesem, a po ulicy trzeba iść lewą stroną, czyli odwrotnie. Także rozumiem, że komuś może się to pokręcić. Wiem też, że jeśli ktoś nie chodzi tą drogo codziennie to może też nie mieć odblasków bo po prostu ich zapomniał lub nie zakładał, że będzie lazł taką drogą. Przyznam, że sam na co dzień w kurtce nie mam żadnych odblasków ani kamizelek. Wszystko trzymam w samochodzie. I takich ludzi też rozumiem. Nie jest to może zbyt rozsądne iść ciemną drogą totalnie nie oświetlonym, ale cóż. To wszystko jest jakoś do wytłumaczenia. Ale zupełnie nie jestem w stanie ogarnąć tych wszystkich co łażą po nocy nieoświetloną drogą, nie tą stroną co trzeba, bez odblasków i jeszcze gdy się do nich zbliża samochodem to maja wszystko w dupie. Nawet się nie odwrócą, nie zejdą z drogi, nie mrugną telefonem żeby móc ich zobaczyć. Tylko idą z tymi swoimi siatami z lidla lub biedry i na wszystko kładą laskę. Jakbym takiego kiedyś – odpukać w niezgnitą blachę w moim samochodzie – pierdzielnął, to nawet nie widziałby kto sobie o niego zderzak poharatał. Wiem, że powinno być im wolno nie dbać o siebie bo takie prawo ma każdy człowiek, ale wtedy zaczynam się zastanawiać co to są za ludzie. Czy oni rzeczywiście na wszystko mają wywalone czy po prostu nigdy nie jechali samochodem i nie zdają sobie sprawy, że nawet jak ktoś jedzie mniej niż mówią o tym znaki drogowe to i tak jest to nieporównywalnie szybciej niż idzie człowiek co w rezultacie skutkuje tym, że takiego gościa można zobaczyć tuż przed maską. Najbardziej właśnie wkurza mnie ta ignorancja. Wielokrotnie zatrzymywałem się tuż przed takim zawodnikiem, który nawet głowy nie obrócił żeby zobaczyć samochód, co prawie by w niego wjechał. Zero reakcji. Nawet wzruszenia ramionami nie mówiąc o ustąpieniu na bok.   Post Wkurzają mnie piesi pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

Test: Seat Leon FR 1.4 TSI

CROMO

Test: Seat Leon FR 1.4 TSI

#61 Piątkowe Podsumowanie: Mazda MX-5 RF, Toyota Prius Plug-in Hybrid i bezpieczeństwo bez fotoradarów

CROMO

#61 Piątkowe Podsumowanie: Mazda MX-5 RF, Toyota Prius Plug-in Hybrid i bezpieczeństwo bez fotoradarów

CROMO

Promile a bycie pijanym

Zawsze interesowało mnie to, jak mają się do siebie te całe promile alkoholowe, a faktyczny stan bycia pijanym. Bo w telewizji i internetach głośno o tym, że jakiś tam kierowca jechał samochodem, a we krwi krążyło mu dwa i pół promila magicznej substancji. No dobra, promile promilami, ale był naje**ny, czy nie? Według prawa tak. Bo w kodeksie ktoś napisał, że w Polsce nie można prowadzić mając ponad 0,2 promila. A we Włoszech ta wartość wynosi już 0,5 promila. Wniosek. Czyli Włosi mają mocniejszą głowę? Nie sądzę :) Wydaje mi się, że ktoś po prostu tak wpisał w kodeks, jakiś urzędas dał pod tym pieczątkę i stąd takie rozbieżności. Nie rozumiem też skąd podejście do tematu, że promile, a bycie pijanym to to samo. Przecież jeśli jedna osoba ma 0,5 promila, a druga 0,7 to wcale nie znaczy, że ta druga osoba jest w gorszym stanie. Jeśli ktoś zagląda tu częściej to pamięta, że kiedyś nagrałem filmik A potem napisałem test alkomatów, w którym porównałem kilka różnych alkomatów z różnych półek cenowych, co skłoniło mnie do lekkich, poalkoholowych refleksji. Otóż wyszło mi, że promile nie są miarą bycia pijanym. Weźmy nawet kulisy nagrania powyższego filmu. Nagrywałem go z rana żeby mieć lepsze światło i być przez to bardziej profesjonalnym co zresztą widać, a co wiązało się z tym, że już z samego rana, tuż po śniadaniu z płatków na mleku musiałem wychylić z położenia równowagi dwa browary. Czyli prawie nic, bo co to są dwa piwa dla faceta. Alkomat pokazał ponad 0,6 promila i tak się też czułem (odradzam picie tuż po lekkim śniadanku). Zdecydowanie nie wsiadłbym do samochodu chwilę po wypiciu, bo byłoby to głupie i myślę, że mógłbym stwarzać dość poważne zagrożenie na drodze. I do tego momentu zgodzę się, że promile rzeczywiście świadczą o tym ile ktoś ma w czubie. Jednak wraz z upływem czasu zaczynają się pojawiać coraz większe rozbieżności. Bo alkomat wciąż pokazywał, że według prawa jestem pijany pomimo tego, że godzinę, góra dwie po tym jak opróżniłem zawartość dwóch puszek czułem się już całkiem nieźle. Na tyle dobrze, że jakbym nie wiedział o tym, że wypiłem i nie miałbym przy sobie alkomatu, stwierdziłbym, że jestem kompletnie trzeźwy. A alkomat nadal swoje. Pokazywał mi coś około 0,4 – 0,5 promila, czyli za mało żeby stać się twarzą choćby lokalnego wydania wiadomości, ale już dostatecznie dużo żeby sąd odebrał mi ciężko wywalczone prawko i nakazał wpłacić na swoje prywatne konto kilka stówek w ramach pokuty za grzechy. Doskonalę zdaje sobie sprawę z tego, że ktoś kto ogląda sporo telewizji chętnie zabrałby głos mówiąc, że pewnie źle oceniałem swoją trzeźwość, bo w wydychanym powietrzu były promile, więc pewnie jak doszłoby co do czego to mógłbym zachować się gorzej niż jakbym w ogóle nic nie wypił. Być może. Ale skąd ta pewność, że promile mówią wszystko? Że ten jeden parametr świadczy o moim stanie? Przecież tak jak wielkość mięśnia nie świadczy wprost o jego sile, tak i skład tego co mamy w żyłach nie musi odpowiadać naszej kondycji. W wiadomościach często mówią, że po kielichu należy odczekać więcej niż się wydaje, bo mimo faktu, iż czujemy się doskonale trzeźwi – alkomat lubi sobie coś wykazać. Zatem dostajemy mandat lub odbierają nam prawko za posiadanie promili, a nie za to że prowadzimy po pijaku i stwarzamy zagrożenie. Promile to po prostu parametr, który łatwo jest zmierzyć, choć osobiście wolałbym jakąś bardziej skuteczną metodę. Coś w stylu dotykania palcem do czubka nosa z zamkniętymi oczami, chodzenie po linii, stanie na jednej nodze. Może to i prymitywne, ale taki sposób po pierwsze sprawdziłby faktyczny stan tego jak zadziałał na nas alkohol lub inna używka, a po drugie każdy mógłby sobie pyknąć taki test przed wejściem za kółko.   Post Promile a bycie pijanym pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

#60 Piątkowe Podsumowanie: Camaro ZL1, lifting GT86 i wypadek autonomicznego samochodu Google

CROMO

#60 Piątkowe Podsumowanie: Camaro ZL1, lifting GT86 i wypadek autonomicznego samochodu Google

#59 Piątkowe Podsumowanie: BMW Next 100, sferyczne opony i rzeczywiste spalanie

CROMO

#59 Piątkowe Podsumowanie: BMW Next 100, sferyczne opony i rzeczywiste spalanie

Mandat za wycieraczką – to się liczy?

CROMO

Mandat za wycieraczką – to się liczy?

#58 Piątkowe Podsumowanie: Bugatti Chiron, Aston Martin DB11 i Borgward

CROMO

#58 Piątkowe Podsumowanie: Bugatti Chiron, Aston Martin DB11 i Borgward

Test: Skoda Yeti 4×4 i kamieni kupa

CROMO

Test: Skoda Yeti 4×4 i kamieni kupa

#57 Piątkowe Podsumowanie: Nowy Scenic, latające Mondeo oraz Maserati robi SUV’a

CROMO

#57 Piątkowe Podsumowanie: Nowy Scenic, latające Mondeo oraz Maserati robi SUV’a

CROMO

Marzy mi się BMW E30

Ostatnio wpadłem w trans i mega napaliłem się na stare i kwadratowe BMW E30. Oczywiście jak każdy facet z benzyną w głowie od razu zacząłem przetrząsać allegro, otomoto, olx’a i gratkę. Jakbyście teraz zrobili mi egzamin ze znajomości wystawionych na aukcjach E30’stek to zdałbym go na piątkę. Znam każde ogłoszenie, ale mało tego. Zacząłem interesować się na tyle tematem, że oprócz samochodów posprawdzałem po ile na allegro stoją błotniki, zderzaki, elementy zawieszenia i wnętrza. Wiem, że dawniej deklarowałem się nieograniczoną miłością do Mazdy MX-5 NB i było to moje absolutnie najważniejsze motoryzacyjne oczko w głowie, ale odnoszę wrażenie, że (ojezu, ale nie chcę tego napisać) od pewnego czasu (nie wiem z pół roku, albo lepiej) na prowadzenie zaczęła wysuwać się właśnie E30. Nie wiem dlaczego tak jest. Może dlatego, że nawet w mojej głowie zachowały się resztki rozsądku, które podpowiadają mi, że dwa miejsca w samochodzie i bagażnik o pojemności emeryckiego wózka na wodę, to trochę za mało. Choć jestem zwolennikiem samochodów niepraktycznych, ale dających frajdę z jazdy, to dwumiejscowy roadster jako samochód do jazdy na co dzień (nawet w zimę) i na okazyjne wypady ze znajomymi w kilka osób to średni pomysł. Nawet jak chcecie zabrać ze sobą kilka koleżanek to miejsca może braknąć i w takiej sytuacji należałoby się na jakąś zdecydować. A w E30 można wziąć wszystkie. Oczywiście MX-5 nadal mnie szalenie kręci i chciałbym się tym samochodem przejechać, a najlepiej mieć jako drugie auto, ale ze względów praktycznych i klimatycznych sami rozumiecie, że BMW byłoby lepszym wyborem. A poza tym zawsze chciałem mieć BMW i E30 należy do jednych z moich ulubionych okazów. Tak naprawdę, to już od dawna interesowałem się tym samochodem, bo wydaje mi się, że bardzo on do mnie pasuje, więc obecna fascynacja nie jest chwilowa. Trwa nie przerwanie od momentu gdy pierwszy raz dowiedziałem się co to jest BMW i raz była mniejsza, a raz większa jak teraz. Dzisiaj nawet obudziłem się myśląc o własnej E30. Chyba nie muszę dodawać, że wczoraj zasypiając również o niej myślałem. W kolorze granatowym. To zacznijmy od początku (poczułem się jak w programie u Ewy Drzyzgi) Jaką bym chciał i co z nią robił? Jeździł. Tak zwyczajnie. Na co dzień i przez cały rok. Pisałem kiedyś, że nie kręcą mnie samochody na weekendy i nie zgodziłbym się na posiadanie fajnego samochodu na pojeżdżenie od czasu do czasu, a w dzień powszedni kiszenie się w Cienkim 0,7. Nie mam zamiaru się też ścigać w żadnych KJS’ach (choć bardzo popieram tych ludzi), driftować na zlotach, ścigać się w dragach, upalać kapcia na zlotach, ani pokazywać na ile mnie stać w nocnym i zazwyczaj nielegalnym wyścigu spod świateł. Potrzebuje samochodu na co dzień, ale nie chcę Opla Corsy. Dlatego z trzydziestoletniej oferty BMW najbardziej spodobała mi się wersja z 2-litrowym, 6-cylindrowym ułożonym wzdłużnie silnikiem, który kiedyś w katalogu miał 130 KM. Mniejszego silnika bym nie chciał, bo miały trochę za mało mocy (obecnie jeżdżę 107 konnym potworem, więc nie chcę iść w dół, ani pozostawać na tym samym poziomie) – oraz najważniejsze – były to R4, a nie R6, więc chyba każdy wie o co chodzi. A jak nie to pewnie trafił na tę stronę przypadkowo w poszukiwaniu nowych spodni typu rurki. Dlaczego jeszcze nie jeżdżę starym E30? Marzy mi się stare auto z kilku powodów. Po pierwsze kręci mnie robienie przy samochodzie, a przy takim aucie lepiej się po prostu robi niż przy jakimś nowoczesnym, okablowanym i zabudowanym elektroniką plastiku, który może i byłby szybszy i ekonomiczniejszy, ale z większością napraw musiałby ganiać do mechanika, który rżnąłby mnie na kasę i wymieniał olej za dwie stówy plus zawyżona cena oleju z beczki. Wolę mieć auto które sam bym rozumiał i wiedział co w nim jest i jak było zrobione. A po drugie lepiej się czuje prowadząc stary, choćby maksymalnie zdezelowany i bez mocy samochód niż nową zabawkę z turbosprężarką i systemem start/stop oraz bezkluczykowym odpalaniem. Mam kolegę (Łysego, z którym rozrząd robiłem) i ona ma takie stare, wypierdziane i maksymalnie zdezelowane (kiedyś nawet bał się pojechać nim na badania, ale nie dlatego, że ich nie zda, ale dlatego, że nie dojedzie) Polo z ’93 chyba i litrowym silnikiem o mocy 40 zdechłych koni. Dla porównania jeżdżę na co dzień dużo nowocześniejszym (w porównaniu do tego grata) Meganem Coupe ’99 i muszę powiedzieć, że u mnie nie czuje tego staroświeckiego klimatu, a w tym Polo – chociaż to trup – już tak. Ale mimo wszystko trochę boję się takiego samochodu zwłaszcza, że ma być to auto użytkowane dzień w dzień, więc nie mogę odłożyć go sobie gdzieś w kąt i zabrać się za niego jak będę miał czas i kasę. Drugą sprawą jest właśnie ta kasa. Interesuje mnie poniekąd własna odbudowa takiego samochodu, do jak najlepszego stanu. Jak to się mówi śrubokręt i młotek mnie nie parzą, więc chętnie sam bym się wziął za większość prac, ale obawiam się kupna skarbonki bez dna. A już najbardziej ze wszystkiego to boję się blacharki. Gdybym miał się decydować na zakup, to mógłbym wziąć samochód ze starym zawieszeniem, pękniętym zderzakiem, niesprawnymi hamulcami, porwanym fotelem, rozrządem do zrobienia i na stalowych, ale jak ognia bałbym się zgniłej blachy, rudej na progach lub podłodze. Chciałbym kupić sprawny samochód, bez żadnych przeróbek.   Post Marzy mi się BMW E30 pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

#56 Piątkowe Podsumowanie: Flying Spur i dwa Visiony

CROMO

#56 Piątkowe Podsumowanie: Flying Spur i dwa Visiony

CROMO

Czy tak trudno jest zrobić dobrą nawigację?

Pewnie jak każdy współczesny kierowca – który nie uważa Poloneza za nowoczesny samochód – zdarzyło mi się jechać gdzieś z nawigacją. A to z taką na przyssawkę, a to z taką w telefonie, a jak mam testówkę to często korzystam z tej wbudowanej, za którą przy zakupie trzeba dopłacić mniej więcej tyle co do kredytu we frankach. I chyba większość z tych urządzeń co korzystałem miała jakiś mega irytujący mankament. Pisząc mega irytujący miałem na myśli tak głupi, przeszkadzający bzdet, który z teoretycznego punktu widzenia przy zakupie można zaakceptować. Taki, który niby nic, ale jednak wkurza za każdym razem gdy korzystamy z nawigacji. I w końcu taki co kurde siedzi w tej nawigacji z niewiadomych przyczyn i ciężko jest w ogóle zrozumieć jak on się tam znalazł. Czyli jednym słowem mówiąc – a w tym szczególnym przypadku to nawet pisząc – nie chodzi mi o kiepskie nawigowanie, dobieranie trasy do najbliższej Biedronki przez Machu Picchu lub wyświetlacz o tak rozległych kątach widzenia jak horyzonty przeciętnego urzędnika. Nie chcę też obwiniać żadnego producenta tego sprzętu, że jego mapy sięgają nie dalej niż do trzepaka na sąsiednim podwórku. To wszystko jest do zrozumienia. Po prostu. Płacisz gówniane pieniądze za sprzęt to masz gównianą jakość. Nic w tym trudnego. Jednak w kilku modelach nawigacji z jakich korzystałem spotkałem tak durne błędy, które uprzykrzały życie nawet bardziej niż jakiś tam KOD. Pomijam też obsługę, która czasami jest tak skomplikowana jak prawidłowe rozliczenie się z urzędem podatkowym jak prowadzimy własną działalność gospodarczą. Ale do rzeczy. Już wyjaśniam o co chodzi i to na przykładach. Zacznę z grubej rury, czyli od najbardziej irytującego przykładu i zarazem od pierwszego na jaki natrafiłem korzystając z navi. Dawno, dawno temu testowałem sobie jednego z pierwszych w Polsce (sorry, ale musiałem się tym pochwalić jako bloger) Peugeota 3008 HYbrid (ogólnie auto bardzo spoko, ale tak mnie stopa od gazu drętwiała, że prawie tuż po ruszeniu włączałem tempomat i przyspieszałem z guziorów), w którym to pani w nawigacji bardzo wyraźnie mówiła „w plewo” zamiast „w lewo”. Znacie to? Na pewno, bo już nie raz się z tym spotkałem. Jeśli się nie mylę to nawet w Yanosiku jest taki lektor/syntezator czy kto to tam jest. Ogarnijcie to sobie. Komunikat w którą stronę należy skręcić jest chyba jednym z najważniejszych. Jak można dać lektora, który będzie mówił tak niewyraźnie, że z łatwością można będzie się pomylić? Do dziś pamiętam, że korzystając z tamtego wbudowanego navi nawet po kilkukrotnym powtórzeniu komunikatu, nie byłem pewny. To trochę tak jakby zamiast zielonego i czerwonego światła na drodze dać brązowe i piwne lub czerwone i pomarańczowe. Albo różowe pedlaskie i różowe gejowskie. Kolejną irytującą sprawę w kwestii nawigacji znalazłem testując Skodę Yeti, której jeszcze Wam kurde nie opisałem i cały czas mnie to gryzie i dokucza, bo jeździłem tym autem jeszcze za czasów śniegu w stolicy. Wracając jednak do tematu tamta nawigacja była całkiem spoko, ale lektorka/syntezator damskiego głosu korzystała z jakiejś dziwnej składni. Był komunikaty w stylu „za pięćset metrów skręć w prawo w drogę e-siedemdziesiąty-siódmy”, albo „jedź drogą e-trzydziesty”. Może nie jestem specjalistą językowym, a szkole nauczyciele od polskiego oceniali moje umiejętności na czwórki lub trójki, ale nawet ja widzę, że coś tu jest nie tak. Że te liczebniki wymawiane przez nawigację są jakieś takie jakby w nie w tej formie. Coś jakby uchodźca obcokrajowiec do nas gadał. Wiem, że z takim czymś da się jeździć i raczej nie zabłądzimy. Najpierw będziemy się z tego śmiać, że ktoś zrobił taki błąd programując nawigację, ale potem będzie nas to wkurzać, że ktoś jest tak tępym idiotą, że zaakceptował urządzenie z takim błędem. Na koniec zostawiłem sobie nawigację z ostatnio testowanego Isuzu D-Max (jest zajebiste pod każdym względem, absolutny brak minusów). Nawigacja tam jest Garmina, więc luz, ale również może wprawić w irytację. Możemy usłyszeć z niej choćby „za czterysta metrów skręć w prawo, wen równa się adres ulicy Bitwy Warszawskiej tysiąc dziewięćset dwadzieścia”. No sorry, po pierwsze trochę długo i wyszło nam z tego małe opowiadanie, ale to jeszcze nie jest takie złe, a po drugie to co to jest kurde to „wen równa się”, czy coś takiego? Programiście się wklepało i teraz syntezator powtarza? I takie daliście do ludzi? Rozumiem, że każdy ma prawo do błędu, ale tutaj sprawa wygląda tak jakby nikt przed wypuszczeniem na rynek tego nie sprawdził. Teraz już chyba wiecie o jaki typ błędów mi chodzi. Wiem, że z nimi da się jeździć i może poza „w plewo” nie powinny się one przyczynić do tego, że kiedykolwiek zgubicie się po wyjeździe ze swojej dzielni, ale jest to tak irytujące i wkurzające, że przez większość trasy będziecie zachodzić co za debil tak zrobił. Przecież zrobienie tego tak jak należy wcale nie będzie droższe, ani bardziej pracochłonne. Te mankamenty nie są wynikiem kompromisu tylko czyjejś głupoty, która następnie psuje całą pracę wszystkich tych co włożyli wysiłek w prawidłowe działanie nawigacji. Nie rozumiem też jak takie coś mogło trafić na półki do sklepu albo do samochodu za kilkadziesiąt tysięcy. Wniosek jest taki. Albo w firmach od nawigacji nie ma nikogo kto ostatecznie przed klientami sprawdziłby sprzęt, albo jest to pan Zbyszek, który słysząc „skręć w plewo, wen równa się adres ulicy e-siedemdziesiąty-siódmy” stawia krzyżyk przy kwadraciku „test zaliczony”. Dobrze, że pan Zbyszek nie pracuje w firmie sprzedającej hamulce.   Post Czy tak trudno jest zrobić dobrą nawigację? pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

CROMO

Refleksja antysystemowa

Ostatnio byłem na urlopie od internetów oraz blogowania, więc poza jeżdżeniem na nartach i wieczornego spożywania piwa musiałem jakoś wypełnić nadmiar wolnego czasu. Dlatego tak ważny w minionym tygodniu był dla mnie telewizor z ogromną liczbą programów, z których dało się oglądać góra trzy. Wiem, że to brzmi kiepsko, bo współczesna telewizja ma większe niedociągnięcia niż Grecja w swoim budżecie, ale jeśli przychodzicie zmęczeni po całym dniu spędzonym na stoku to oprócz pstryknięcia sobie energetycznego trunku w złocistym kolorze możecie pstryknąć tylko telewizor. Następnie przelatujecie całą listę kanałów i stwierdzacie, że wszystkie są do dupy. Robicie to jeszcze raz, ale już z obniżonymi wymaganiami żeby nie stanęło na niczym. Potem jeszcze kilka razy, aż w końcu stwierdzacie, że skoro lubicie samochody to najlepszym wyborem powinna być obecnie mało szanowana stacja z dopiskiem Turbo. Ale ja znowu nie o tym miałem. Nie chcę pisać na temat ich ramówki, bo wpis byłby nudny (a tak jest szansa, że nie :D), tylko o tym, że w jednym z programów tej stacji dwóch panów zwróciło uwagę na liczne systemy wspomagające kierowcę podczas jazdy. Wiecie, te wszystkie ABSy, kontrole trakcji i inne wykrywacze martwych kotów rozkładających się na ulicy. I jeśli dobrze pamiętam to wymienili ich całkiem sporo. Zdecydowanie więcej niż ja teraz. I wtedy mimo zmęczenia oraz wypitego piwa doznałem pewnej refleksji antysystemowej. Bo popatrzcie na to i odpowiedzcie sobie sami czy to ma sens. Powiedzmy, że jestem osobą która jako tako ogarnia co się dzieje na moto rynku. Kiedy jaka premiera i jakie są tendencje. Czasami nawet jeżdżę jakąś testówką, która z reguły jest stosunkowo młodym autem i na szafie ma czasami nawet poniżej tysiąca kilometrów. Dlatego można założyć chyba taką tezę, że orientuje się i powinienem wiedzieć jak działają wspomniane systemy bezpieczeństwa. Z tym, że niekoniecznie. Bo prawda jest taka, że specjalnie mnie te wszystkie dobrodziejstwa nie kręcą, więc wymienić jestem w stanie tylko kilka podstawowych. W szczególności te, który były już na rynku z piętnaście lat temu. Słyszałem też o kilku nowszych, ale głównie z opowiadań lub reklam Volvo, w których samochody same hamują i to na tyle czule, że kawa w otwartym kubku ani drgnie. Jednak dopiero teraz zacząłem zdawać sobie sprawę, że pewnie z dziewięćdziesiąt kilka procent kupców nowych aut ma dziesięć razy mniejsze pojęcie o tym co siedzi w nowych autach niż ja. Zatem kupują samochód pełen zagadek i systemów, których nie wiedzą jak poprawnie używać. Pamiętam jak kiedyś odebrałem do testu chyba na maksa wyposażonego Nissana Note. Kosztował ze trzy razy więcej niż podstawa. Był bardzo spoko, ale w pierwszych kilometrach nie miałem pojęcia co mi pitoli z głośników za każdym razem gdy zmieniam pas ruchu. Dopiero po kilku zmianach pasa i kilkunastu kilometrach pokapowałem się, że chodzi o jakiegoś asystenta zmiany pasa ruchu, który wyje jak zaniedbany rozrząd za każdym razem gdy chcesz zmienić pas. Nie dlatego, że ktoś jedzie na pasie obok. Nie dlatego, że coś się spieprzyło z czujnikiem (chyba). Tak po prostu, taka funkcja. Dlatego zacząłem się zastanawiać czy obecnie montowane systemy bezpieczeństwa rzeczywiście je poprawiają, ponieważ większość ich użytkowników nic o nich nie wie. Kierowcy nie ogarniają jakie kompetencje w prowadzeniu samochodu ma elektronika i kiedy należy uznać, że jest gitara i tak ma być, a kiedy, że coś się spieprzyło. Na pewno znacie tę opowieść o tym jak chyba w Stanach czy gdzieś zwiększyła się liczba wypadków po tym jak ludzie nie wiedzieli o co chodzi z odbijaniem hamulca jak mają furę z abeesem. Druga sprawa jest taka, że czasami jak daję się komuś karnąć testówką to często osoby stresują się samym faktem, że nie wiedzą jak uruchomić dane auto, bo kluczyk nie jest kluczykiem tylko pilotem i można go sobie wsadzić w kieszeń, a nie do stacyjki, której nie ma. Nie łapią, że kierownica raz potrafi kręcić się lekko, a potem mniej lekko. Albo tego, że silnik gaśnie na światłach sam, a potem się uruchamia. Też sam. Duża część osób ma odruch żeby jeszcze raz przekręcić kluczyki. No chyba, że ich nie ma. Nie jechałem jeszcze autem, które samo hamuje jak wykryje coś tam na drodze lub koryguje tor jazdy, ale mam wrażenie, że osoby, które nawet nie zdają sobie sprawy z istnienia takich systemów mogą sobie po prostu z tym nie poradzić jeśli z auta korzystają tylko sporadycznie i za każdym razem gdy wsiądą do czegoś takiego nie będą czuły się swobodnie. Na koniec zarzuciłbym jakimś wnioskiem w tym ostatnim akapicie, ale jakoś nie bardzo mogę coś logicznego wykombinować żeby nie brzmiało to tak, że nowe auta są be, a te stare to dla prawdziwych facetów. Po tak błyskotliwym stwierdzeniu pewnie mógłbym liczyć na etat w telewizji Turbo.   Post Refleksja antysystemowa pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

#55 Piątkowe Podsumowanie: Opel GT, F-Type SVR i miejski pick-up

CROMO

#55 Piątkowe Podsumowanie: Opel GT, F-Type SVR i miejski pick-up

A dało się tego uniknąć

CROMO

A dało się tego uniknąć

#54 Piątkowe Podsumowanie: Trzy idealne coupe

CROMO

#54 Piątkowe Podsumowanie: Trzy idealne coupe

GoPro Hero 4 Black vs. Zamiennik Orllo SJ6000

CROMO

GoPro Hero 4 Black vs. Zamiennik Orllo SJ6000

#53 Piątkowe Podsumowanie: IONIQ, DRIVE WiSE oraz ?-Class

CROMO

#53 Piątkowe Podsumowanie: IONIQ, DRIVE WiSE oraz ?-Class