Dlaczego hybrydy są bez sensu?

CROMO

Dlaczego hybrydy są bez sensu?

#52 Piątkowe Podsumowanie: Sylwestrówka

CROMO

#52 Piątkowe Podsumowanie: Sylwestrówka

Najlepszy test roku 2015

CROMO

Najlepszy test roku 2015

#51 Piątkowe Podsumowanie: Dubaj robi retro, koniec z Das Auto i prezenterzy Top Gear

CROMO

#51 Piątkowe Podsumowanie: Dubaj robi retro, koniec z Das Auto i prezenterzy Top Gear

CROMO

Jeździ jak idiota, ale zgodnie z przepisami

Chyba każdy z nas ma taki typ kierowcy, którego nie cierpi i nie trawi nawet po popiciu świeżo zaparzonymi ziółkami przepisanymi od znachora, w którego gabinecie wisi pełno koralików, panuje półmrok, a na ścianie wisi dywan. Na ten przykład dla mediów żerujących w Polsce takim typem kierowcy najgorszego sortu jest młody pan Seba w srebrnych halówkach zachodniej marki jeżdżący na co dzień używanym, czarnym BMW z dodatkowym doposażeniem sugerującym wersje sportową oraz przyciemnianymi szybami i głośnym wydechem własnej roboty. Mój typ najgorszego kierowcy jest inny i problem polega na tym, że nawet mimo doświadczonych w takich manewrach mediach bardzo ciężko byłoby przedstawić go w złym świetle. A to dlatego, że ludzie o których mówię nie wsiadają za kółko po kielichu (pewnie od urodzenia są abstynentami i dali lajka na bookface przy wydarzeniu „jestem trzeźwy w Sylwestra”), nie mają punktów karnych za prędkość i zatrzymują się w miejscach wyraźnie do tego przeznaczonych. A na domiar złego z moich obserwacji i badań na szeroką skalę wyszło, że poruszają się samochodami wyposażonymi w modne ostatnio silniki TDI. W czym więc tkwi problem? – zapytała pani Kasia marszcząc czoło i lekko odchylając się do tyłu. Problem w tym, że ciężko go jednoznacznie opisać. Ci kierowcy mają coś z bycia rudym w szkole. Czyli niby wszystko okej, same piąteczki na świadectwie, czerwony pasek, stypendium, zero uwag w dzienniczku, zachowanie wzorowe – prymus. A jak to z reguły z rudym bywa, pierwszy pod*****oli Was u Pani, nie da zerżnąć matmy na przerwie i nie zerwie się grupowo z ostatniej lekcji, aby był mniejszy przypał. Bo on musi zrobić tak jak jest w regulaminie szkolnym ustanowionym przez dyrekcję kształcącą się w latach, w których nie było jedynek i szóstek w szkołach, a o cenie masła decydowały organy centralne i było to uważane za normalne. I tutaj uderzamy w sedno problemu. Nie lubię „rudych” na drogach, ponieważ uważam, że mogą oni stanowić nie małe zagrożenie swoją egoistyczną jazdą, a nie da się im z teoretycznego punktu widzenia nic zarzucić. Wręcz odwrotnie. Są oni wzorowymi kierowcami, którzy o mandatach i złodziejskim – nie mającym nic wspólnego z poprawianiem bezpieczeństwa – ustawianiu fotoradarów wiedzą tylko z opowieści od kolegów (jeśli takowych posiadają). Każdy „rudy” kierowca w swoim VAGu nie złamał nigdy ani jednego przepisu drogowego. Nawet jak nikt nie patrzył. Ani razu nie wyprzedził bryczki konnej, której prędkość nominalna oscyluje w okolicach 7,64 km/h po podwójnej ciągłej, nie przekroczył ograniczenia prędkości ustalonego w czasie budowy autostrady nawet po jej zakończeniu z uwagi na to, że inny idiota z urzędu nie pokwapił się o usunięcie uporczywego znaku, a pasy zapina nawet podczas przeparkowania samochodu na własnej posesji. Natomiast wszystkich innych – niestosujących się do tych prostych zasad – uważa za wariatów i szaleńców. Chyba już wiecie jakich kierowców mam na myśli. Ich reprezentantem jest choćby komentator programu „Uwaga! Pirat” emitowanego na mało szanowanej stacji z dopiskiem „Turbo”. Zdarzyło mi się kilka razy obejrzeć ten program i mogę stwierdzić, że większości jego niechcianych uczestników nie nazwałbym piratami. Owszem, złamali przepisy, ale do prawdziwego pirata im daleko. Rzadko kiedy w tym programie widać kierowcę, który rzeczywiście narażałby czyjeś życie. Nawet swoje. Tak pisałem tutaj, zasady ruchu drogowego uważam, że są w większości okej. Ale czasami można je lekko usprawnić, co nie mieści się już w głowach „rudych”. Nie widzę nic złego w chociażby omijaniu pieszego, czy rowerzysty większym łukiem niż nakazuje kodeks nawet jeśli mamy podwójną ciągłą. Pisałem już kiedyś, że zdarza mi się wyjść pojeździć na rowerze. I nie ma chyba nic gorszego jak jazda na nim wzdłuż ciągłej i natrafienie na rudzielca. Wtedy taki wyprzedza mnie na milimetry, aby broń Boże nie najechać ułamkiem milimetra opony na ciągłą, bo przecież jeśli w krzakach ustawi się policja zbierająca na nową Kię lub namierzy go satelita wysłana w kosmos w 1979 roku, to dostanie mandat. Wiem, że w tym miejscu można wypalić, że powinien zachować metr bezpiecznej odległości, ale złamanie tego przepisu nie jest tak ewidentne jak najechanie na ciągłą. Dla rudego lepiej jest najechać na rowerzystę niż linię. Jest jeszcze inna opcja. Jeśli kolor jego włosów będzie tak rudy jak sierść jamnika lub parówka z marketu, to nie odważy się wyprzedzić rowerzysty nawet jeśli z przeciwka nie jechałby żaden samochód w zasięgu wzroku snajpera przy bezchmurnym niebie. W konsekwencji będzie się wlókł 20 km/h stresując rowerzystę i wku****jąc innych kierowców snujących się za nim. Dojdzie więc do sytuacji, że któryś będzie chciał go wyprzedzić, co spowoduje co najmniej kilkukrotnie większe zagrożenie niż gdyby rudzielec rozpoczął wyprzedzanie zahaczając kawałkiem opony o linie. Albo inna sytuacja. W mojej okolicy jadąc do niedalekiej myjni bezdotykowej nie ma problemu z wjazdem, ale jest spory z legalnym wyjazdem w odpowiednią stronę. Aby zrobić ten manewr jak trzeba, musiałbym jechać aż do sąsiedniej miejscowości i tam zawracać. Natomiast nikt się w to nie bawi i wszyscy tną po żeberkach jak do Ikei w blak frajdej. Co więcej dzięki wyrozumiałości innych, nie ma problemu z wpuszczeniem przejeżdżających przez żeberka nawet w trakcie korku. Po prostu wszyscy wiedzą, że ktoś źle pomalował ulicę i nikt się tego nie czepia. Dlatego dużo bardziej cenię kierowców z własnym rozumem w głowie niż z kodeksem na kolanach.   Post Jeździ jak idiota, ale zgodnie z przepisami pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

Test: Renault ZOE naładuj se z solara

CROMO

Test: Renault ZOE naładuj se z solara

#50 Piątkowe Podsumowanie: Zaskakujący G90 i nie mniej E-MEHARI

CROMO

#50 Piątkowe Podsumowanie: Zaskakujący G90 i nie mniej E-MEHARI

Ben Collins vs Matt Powers na Castrol EDGE Virtual Races [Wpis sponsorowany]

CROMO

Ben Collins vs Matt Powers na Castrol EDGE Virtual Races [Wpis sponsorowany]

Ben Collins na spotkaniu w Empiku

CROMO

Ben Collins na spotkaniu w Empiku

#49 Piątkowe Podsumowanie: Atak na klasę premium

CROMO

#49 Piątkowe Podsumowanie: Atak na klasę premium

Relacja z Warsaw Moto Show 2015

CROMO

Relacja z Warsaw Moto Show 2015

#48 Piątkowe Podsumowanie: Wodór w Polsce i marzenie o gokartach

CROMO

#48 Piątkowe Podsumowanie: Wodór w Polsce i marzenie o gokartach

#Testuję: Hyundai i20 Coupe, ostatni ssak. Wolnossak

CROMO

#Testuję: Hyundai i20 Coupe, ostatni ssak. Wolnossak

#47 Piątkowe Podsumowanie: Włoskie dziecko ze skośnymi oczami

CROMO

#47 Piątkowe Podsumowanie: Włoskie dziecko ze skośnymi oczami

Porada, której nigdy nie zastosujesz

CROMO

Porada, której nigdy nie zastosujesz

#46 Piątkowe Podsumowanie: Hipersamochód, limuzyna i bagażnik o który rąbniesz się głową

CROMO

#46 Piątkowe Podsumowanie: Hipersamochód, limuzyna i bagażnik o który rąbniesz się głową

Arabska firma W Motors przedstawiła nowy hipersamochód noszący nazwę Fenyr SuperSport. Jeśli ktoś ich nie zna, to chodzi o tę markę od Lykana HyperSport. A jeśli ktoś nie zna również Lykana, to jest to ten samochód, który Vin Diesel podniósł na biceps w siódmej części „Szybkich i wściekłych”. Auto wygląda nieźle. Albo dobra, niech będzie. Wygląda zajebiście. Przypomina mi naszpikowany funkcjami scyzoryk. Rozłożony oczywiście. Praktycznie brak jakichkolwiek gładkich powierzchni, same ostre przetłoczenia. Batman byłby zadowolony. Dobra, to supersamochód. Nie będziemy gadać ciągle, że ładnie wygląda i ma fajny kolor. Napędza go podwójnie zaturbiony, 4-litrowy boxer sześciocylindrowy o mocy 900 KM i momencie 1200 Nm. Do setki podobno ma coś poniżej 2,7 sekundy i pojedzie ponad 400 km/h. I co teraz każdemu inteligentnemu człowiekowi przychodzi do głowy? Frytki? Ojciec Mateusz? Bugatti Veyron. I właśnie. Zauważyłem, że jak pojawia się jakieś hiperauto co ma mniej niż 3 sekundy do setki i może naginać ponad cztery paczki to bezwarunkowym skojarzeniem jest Veyron. A przecież to już stary grat. Ma chyba z dziesięć lat, a ciągle powstają jego konkurenci. To już nudne się robi. Nie wiem, że komuś nie chce się zrobić czegoś szybszego. Tak po prostu. Żeby już przestać chrzanić w kółko o tym Veyronie. W tamtym tygodniu pisałem, że Hyundai robi taki myk. Chce wejść do segmentu aut luksusowych, ale oczywiście nie pod swoją nazwą, bo ta kojarzy się bardziej z wozidłem dla działkowiczów niż z samochodami premium, ale planuje zainstalować nową markę, czyli Genesis. To było tydzień temu. A już teraz pokazuje pierwsze rysunki premierowej limuzyny, której nazwa brzmi G90. Może niezbyt fikuśna i urzekająca, ale dla limuzyny w sam raz. Hyundai, znaczy Genesis mierzy wysoko. Chce grać w tej samej lidze co Mercedes klasy S, BMW serii 7 i Audi A8. Oj, może być ciężko. Nie chodzi mi nawet o to, że Koreańczyków nie stać na dobrą robotę i nie zrobią czegoś co spowoduje, że jak my w Europie to zobaczymy to nam chińskie laczki spadną z nóg, tylko o problem z odbiorem klientów. Bo mam takie wrażenie, że ludzie, którym portfele się nie domykają i muszą je trytytką ściskać, średnio śledzą poczynania motoryzacyjnych koncernów i bardziej interesuję ich kij golfowy niż samochód. Z tego też powodu kupowanie przez nich samochodów wygląda trochę inaczej niż dla większości ludzi. Zamiast wertować katalogi i przymierzać się, analizować, kontrolować konkurencje, aby nie czuć się oszukanym, pewnego dnia dzwoni do nich Pan Rafał i mówi, że pojawił się nowy model naszej flagowej limuzyny. I taki idzie i kupuje. Czyli mając jednego Mercedesa klasy S prawdopodobnie kupi kolejnego. I następnego. I tego po lifcie też weźmie. Nie spojrzy na BMW. On kupuje tylko Mercedesy. Bo tak. PS. Hyundai Genesis do G90 będzie dostępny z 3,6 litrowym V6 GDI o mocy 334 KM lub 5,0 l V8 z 425 KM, albo 3,3-litrowym V6 z turbem o mocy 370 KM. Land Rover zechciał być oryginalny i zrobił coś takiego Zrobił cabrio z Evoque i jest to chyba pierwszy SUV bez dachu. Co więcej nie jest to dach metalowy, który po zamknięciu wyglądałby jak zwykły, tylko załadowali do niego dach płócienny. Nie mówię, że to źle. Bardzo fajny pomysł, są pierwsi. Na pewno ktoś, kto będzie miał dostatecznie dużo kasy to kupi choćby z tego względu, że nikt takiego jeszcze nie ma. I jeśli on to kupi, to ma gwarancje, że w pewnym gronie będzie jedyny z SUVem bez dachu, bo przecież nikt nie skopiuje pomysłu, a konkurencji nie ma. Przynajmniej na razie. Ale ja po prostu nie lubię dachów płóciennych w autach inne niż mały roadster. Coś takiego jak MX-5, Z3, Z4. Tam to wygląda spoko, bo ten dach jest mały i przybiera to jakąś formę. Zresztą roadster jest projektowany po to, aby nie miał dachu i taka forma trzyma się kupy. Natomiast jeśli wychodzi auto z normalnym dachem, a potem robione jest z tego cabrio to mam wrażenie, że samochód gubi proporcje i wyrzeźbiony jest na siłę. Tym bardziej tutaj. Land Rover Evoque bez dachu wygląda trochę jak ponton. Co zresztą producent chyba też zauważył. Jest jednak jeszcze jedna sprawa. Bagażnik. W końcu ten dach gdzieś trzeba upchnąć, więc chciał nie chciał, idzie on do bagażnika. Zaznaczam, że nie jestem fanem tej części samochodu, ale tutaj wygląda to tak Nie o pojemność mi chodzi bo ta jest chyba spoko i nie o wąski otwór do wrzucania gratów, ale o tę klapę. Chcecie dostać się do bagażnika, a tu na wysokości głowy macie klapę. Już pokazuję Nie można wyprostowanym podejść do bagażnika. Trzeba odgiąć się jak bokser, który nie chcę prostym oberwać lub pochylić się jak… dobra, nie będę kończyć. Każdy wie jak co, a w zasadzie kto. Dlatego graty będą lądować na tylnej kanapie.   Post #46 Piątkowe Podsumowanie: Hipersamochód, limuzyna i bagażnik o który rąbniesz się głową pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

Paradoksalne przepisy drogowe, dobre na opowieści przy piwie

CROMO

Paradoksalne przepisy drogowe, dobre na opowieści przy piwie

Zawsze byłem zdania, że im mniej przepisów i regulacji różnej treści tym lepiej. Nie żebym od razu był jakimś anarchistą ubierającym się w koszulki ze znaczkiem amperomierza, ale uważam, że jak już jest jakiś przepis to powinien być logiczny. I przede wszystkim, aby nie był sprzeczny z jakimś innym przepisem. Dlatego musi ich być możliwie mało, aby się nie wykluczały. Zobaczcie sami jak mi nie wierzycie (a pewnie tak jest, co zresztą dobrze o Was świadczy). Wyobraźcie sobie na chwilę, że robicie po godzinach w przedszkolu z małymi i musicie im wymyślić jakiś regulamin, który ma mieć 10 punktów. Wymyślone? Nie? No dobra, to czekamy. Już? Fajnie. To teraz wywalcie na fajans ten regulamin i postarajcie się stworzyć nowy regulamin, który miałby 100 punktów. I żeby żaden się nie powtarzał i co najważniejsze nie był sprzeczny z choćby jednym poprzednim. Mam nadzieję, że zrozumieliście o co mi chodzi. Dlatego właśnie uważam, że formułowanie jakiś przepisów, a w tym wypadku kodeksu drogowego powinno być proste, przejrzyste i krótkie. Nie cała książeczka sprzedawana w twardej oprawce, tylko coś co można komuś włożyć na ulotce za wycieraczkę, a jeszcze lepiej aby kodeks można było upchnąć w twicie (jak to się do cholery odmienia?) twitterowym. Na początek jeszcze zapodam taką małą uwagę. Generalnie uważam, że nasz kodeks jest całkiem spoko, bo takie obrazki to nie jest wina lipnych przepisów, tylko hmmm… opasłych debili, którym udało się wepchać swój tłusty tyłek na zbyt wysoki stołek. Bo ani nakaz skrętu, ani zakaz sam w sobie nie jest zły, ale wieszanie ich na jednej rurce nie świadczy najlepiej o stanie umysłowym osoby za to odpowiedzialnej. Jednak mimo całkiem dobrze skomponowanych przepisów mamy takie o to paradoksy, którym raczej daleko do sensownych argumentów, które mogłyby je obronić. 1. Z numerkiem pierwszym moje ulubione :) Coś do czego już nie raz się przyczepiałem, więc i teraz nie odpuszczę sobie. A co! Obowiązek zapinania pasów bezpieczeństwa w samochodzie i zupełnie legalna jazda na motocyklu. I nie chodzi mi tutaj o legalną jazdę na motocyklu bez pasów tylko w ogóle. O sam fakt, że można wsiąść na motor i pojechać. Przecież w kontekście tego, że pasy TRZEBA zapinać to głupie, że wolno jeździć na motorze. Przykładzik poproszę. Już daję. Mając prawko kat. A mogę założyć laczki, krótkie spodenki, biały podkoszulek poplamiony pomidorówką oraz kask za pięć dych z allegro i grzać na maszynie, która ma trzy sekundy do setki i nie ma żadnej chroniącej mnie obudowy. Kurde, a jakby się głębiej nad tym zastanowić to i w takim zestawieniu legalnie można w zimę naginać. Przecież to niebezpieczne! Można se nerki wychłodzić! A do samochodu, który ma cztery koła, mnóstwo blachy, kilka chroniących mnie szyb i sam się nie przewraca nie mogę wsiąść nawet w kasku i kombinezonie jeśli się nie przypnę. Dajesz to na wiarę? 2. Spokojnie, spokojnie. Jeszcze tym pasom tak łatwo nie odpuszczę :) Tym razem znowu zestawiamy brak możliwości jazdy bez pasów w aucie z całkowicie legalnym podróżowaniem bez pasów, ale w autobusie. Ba, tam to jak się uprzeć to na stojaka nawet możecie naginać. Albo na kolanach drugiej osoby. Pełna dowolność, jak z małżeństwem w Holandii. Czyli jeśli byśmy argumentowali przymusowe zapinanie pasów kwestiami bezpieczeństwa, to trzeba uznać, że jazda w samochodzie bez pasów jest niebezpieczna, a jazda na stojąco bez trzymanki w autobusie (który podlega tym samym ograniczeniom prędkości co samochód) jest już w zupełności bezpieczna. Na tyle bezpieczna, że nawet małe dziecko może jechać zupełnie luzem. 3. Idziemy dalej i zostawiamy pasy w spokoju i przyczepiamy się do rozmawiania przez telefon. Z jednej strony nie można jechać rozmawiając przez telefon trzymając go w jednej ręce, a z drugiej strony nie ma żadnego przepisu, który mówiłby, że obie łapki muszą być na fajerce. Czyli mogę trzymać w ręce przy uchu na przykład hmm… kilka tabletek do zmywarki i nawet do nich gadać, a telefonu już nie. Nie można też tłumaczyć tego w ten sposób, że gadanie z kimś przez komórkę rozprasza, bo jest to dozwolone, ale przy użyciu słuchawek lub zestawu głośnomówiącego. I tutaj oprócz tego paradoksu pojawia się drugi paradoks. Mój wewnętrzny. Chodzi o to, że rozumiem ten przepis. Zgadzam się z tym, że gadanie przez komórkę rozprasza i odbiera jedną rękę z kierownicy, nie ma jak zmieniać biegów jeśli jedziemy manualem i te sprawy, ale z drugiej strony… (kurna, walę tym wielokropkiem dzisiaj jak jakaś nastolatka) no właśnie. Nie ma jak tego logicznie rozpisać w przepisach. Czyli tak, żeby nie było paradoksu i nie wykluczało się z czymś innym. Przynajmniej mi nie przychodzi nic do głowy. Pomożecie? 4. Alkohol. Facet, który wypije dwa browary nie może wsiąść za kierownice i pojechać, a trzeźwa kobieta może. A tak obiektywnie, to powiedzcie kto tutaj może stworzyć większe zagrożenie? Dobra żarcik, hehe. Tak na rozluźnienie pośladów. Szerokości Drogie Panie :) 5. Przyszedł czas, aby dobrać się do kasków. Znaczy do jego przymusowego zakładania. Już kit z tym (w tej chwili oczywiście, bo ogólnie to baaardzo ważna kwestia), że traktują nas jak hołotę każąc zakładać kask, ale może dojść do takiej paradoksalnej sytuacji. Skuter jedzie 45 km/h, bo jest zablokowany, a na nim gość w kasku i z lewej strony wyprzedza go kolarz na kolarzówce w obcisłych i uwypuklających co nieco kolarkach, który na głowie ma jedynie chustkę kupioną na wyprzedaży w Lidlu. I robi to zupełnie legalnie. Po prostu jadąc z lekkiej górki 50 km/h na szosowym rowerze, który waży tyle co jądro bozonu nie musimy przestrzegać żadnych przepisów odnośnie nakrycia głowy, a jadąc już trochę mniej na skuterze nie tylko sugeruje nam się, ale i każe założyć odpowiedni kask. I tłumaczenie w stylu „co kogoś obchodzi moja własna, prywatna głowa” nie wydaje się być na miejscu. 6. Tego niestety nie jestem pewien, ale kiedyś słyszałem coś takiego, że w samochodzie nie wolno wozić kija bejsbolowego. Tak jak mówię, prawnikiem nie jestem, policjantem tym bardziej, więc nie mam pewności co do tego przepisu, dlatego też zaczerpnąłem wiedzy z forum i już wiem jak jest Przejdźmy jednak do paradoksu. Kija bejsbolowego mieć nie mogę, ale już dajmy na to płaską 60-tkę to jak najbardziej. I gazrurkę. I zwykłą rurkę. I siekierę. I piłę spalinową (…). I kawał pręta. I kawał kabla. I podkaszarkę na akumulator. I elektryczny widelec do spaghetti. I jeszcze w ch*j rzeczy. Tylko tego kija mieć nie mogę. Gdzie tu zysk, gdzie logika? 7. O tym już raz napisałem, to teraz tylko przypomnę i zaznaczę, że ten przepis to nie u nas, ale chyba gdzieś na zachodzie. Wpuszczanie na buspas pojazdów elektrycznych żeby sobie pojechały, a spalinowce postały. ?? Mówi się, że teraz stawia się na ekologie. Wszystko eko i nawet siatki w marketach to biodegradowywalalne są. Jest moda na samochody zero emisyjne, które nie kopcą tam gdzie stoją, tylko trują tam gdzie się komin postawi w celu uzyskania prądu. Wszystko spoko, ja naprawdę rozumiem i zgadzam się z tym, że do miasta gdzie jest sporo osób, to lepiej wjechać autem na prąd niż takim zwykłym żeby nie zasmrodzić tego miasta. Ale niech ktoś mi do cholery wytłumaczy sens wpuszczania na buspas właśnie takiego niesmrodzącego elektryka, aby sobie szybko przejechał i jednoczesne blokowanie samochodów wydzielających w miejscu w którym stoją nie małą ilość syfu. Przecież to absurd. Powinno być dokładnie na odwrót. Przecież gdyby nawet w mieście zrobić gigantyczny korek aut elektrycznych, to stężenie szkodliwych gazów w powietrzu się nie zmieni. Elektryk i tydzień może postać i nic się nie stanie, podczas gdy każda minuta stania jednego auta z silnikiem spalinowym przyczynia się do zwiększenia zanieczyszczenia. Fuck logic. 8. Dobra, ostatnia sprawa i daję Wam spokój. Jeśli się nie mylę, to jesteśmy jedynym lub jednym z niewielu krajów, gdzie rząd doszedł do wniosku, że bezpieczniej jeździ się jak jest ciemno i mniej widać. Dlatego po mieście w dzień mamy 50 km/h, a w nocy 60 km/h. Ja rozumiem, że można to argumentować tym, że w nocy jest mniejszy ruch i coś tam coś tam, ale przechodząc z teorii do reala to chyba się nie sprawdza. Owszem, w dużych miastach w godzinach szczytu jest znacznie większy ruch, ale wtedy nie ma również mowy o przekroczeniu jakiegokolwiek ograniczenia. Chyba, że dotyczy ono emisji tlenków azotu, a my mamy 2.0 TDI #heheszki #pozdro600. Natomiast jazda w innych godzinach dziennych nie różni się zbyt wiele w kwestii natężenia ruchu od śmigania w nocy. Zwłaszcza gdy kwitnie życie nocne. Koniec. Znaczy nie w sensie, że to już koniec z paradoksami i więcej ich nie ma bo pewnie są, ale ja tylu się dopatrzyłem. Jeśli znacie jeszcze jakieś to chętnie posłucham. Przyda się do rozmów przy piwie ze znajomymi.   Post Paradoksalne przepisy drogowe, dobre na opowieści przy piwie pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

#45 Piątkowe Podsumowanie: Pocztówki, Genesis i tedeiki

CROMO

#45 Piątkowe Podsumowanie: Pocztówki, Genesis i tedeiki

Dwie historie i przyszłość nawigacji

CROMO

Dwie historie i przyszłość nawigacji

#44 Piątkowe Podsumowanie: Koncept, koncept i koncept

CROMO

#44 Piątkowe Podsumowanie: Koncept, koncept i koncept

#Testuję: Yamaha Tricity, raz, dwa, trzyyyy!

CROMO

#Testuję: Yamaha Tricity, raz, dwa, trzyyyy!

#43 Piątkowe Podsumowanie: Elektryk, Chińczyk i koncept

CROMO

#43 Piątkowe Podsumowanie: Elektryk, Chińczyk i koncept

Polski fotel w Skodzie Superb

CROMO

Polski fotel w Skodzie Superb

Kiedy upadnie europejska motoryzacja?

CROMO

Kiedy upadnie europejska motoryzacja?

Ta cała ostatnia afera Volkswagena z ich wysokoemisyjnymi silnikami Diesla wywołała u mnie dziwną reakcję umysłową. Zupełnie przez przypadek zacząłem w wolnych chwilach zmużdżać się na temat europejskiej motoryzacji. Głęboko analizuje jej plusy i minusy oraz przeprowadzam wewnętrzne głosowanie miedzy moimi szarymi komórkami w zakresie spraw dotyczących jej przyszłości. W tej chwili nie chodzi mi wyjątkowo o jej aspekt techniczny jakim są silniki elektryczne, jakieś tam ogniwa paliwowe, cały ten wodór i bezemisyjny napęd przy wykorzystaniu zasobów ludzkich przybyłych z odległych nam krain geograficznych. Dzisiaj nie, dzisiaj o tym nie porozmawiamy. No chyba, że na osobności, bo jak wiecie warto rozmawiać. Po wybryku nicponiów chcących wykołować naszą planetę i zapisać wszystkie kratki tablicy Mendelejewa związkami tlenu z azotem zastępując tym inne ważne pierwiastki, złapałem wewnętrzną rozkminę dotyczącą naszej wygórowanej i przez lata (w sumie od początku jej istnienia) niepodważalnej pozycji lidera światowej motoryzacji. Ogarnijcie taki temat z którym się borykam. Wszystko co dobre (czyli to co ma cztery koła) zostało zapoczątkowane na naszym pięknym kontynencie. Na początku powstawały pojazdy z kotłem z przodu i były to parowozy, jak ten zaprojektowany przez francuskiego inżyniera Cugnota. Potem jacyś inni Europejczycy zaczęli szlifować ten pomysł jak my obecnie szlifujemy silniki spalinowe. A silnik spalinowy też zresztą powstał w Europie i pierwszy powiązany z nim samochód również. Tak więc podobnie jak ja, możecie być dumni z Naszej motoryzacji, bo praktycznie w całości powstała na naszym kontynencie. No, może gdzieś tam zaplątał się Henry Ford, albo ktoś inny, kto nie do końca był Europejczykiem, ale to szczegół i przy obecnej łatwości w modernizacji faktów historycznych z całą pewnością możemy pominąć tego typa, a jeśli już trzeba o nim wspomnieć to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby powiedzieć, że on również był Europejczykiem. Albo chociaż był europejskiego pochodzenia. Albo miał rodzinę stąd (choć to by się chyba trochę wiązało z tym pierwszym). Albo chociaż był kiedyś w Starym Kontynencie i kupił sobie zegarek za dolary. No tak czy siak, to jeśli ktoś nie wie, to dawniej wiele rzeczy pochodziło właśnie od nas. Nie ze Stanów, nie od Ruskich lub made in China, tylko od nas. Powinniśmy być z tego dumni. Jednak po tym wszystkim w Europie zaczęto odstawiać takie figle, że nawet najtwardszy facet na świecie uroni łezkę i wytrze ją w rękaw chińskiej koszuli tekstylnej. Na szczęście motoryzacja tak tego nie odczuła (jak inne branże, np. elektronika), bo to u nas było zaplecze historyczne i naukowe dotyczące tego co dobre i związane z samochodami. Czerpiemy z tego doświadczenia do dziś, ale nie rozwijamy go już. W zasadzie tylko się na nim opieramy. Mamy zbudowane bardzo solidne fundamenty, które trzymają tą naszą chałupę do dnia dzisiejszego. Może wydawać się to głupie, bo co niby ma jakiś nowoczesny silnik benzynowy z doładowaniem, do którego BMW nawet wodę wtryskuje w porównaniu z jakimś starym pojazdem z kotłem na pokładzie, albo nawet jakimś ogromnym silnikiem spalinowym o mocy kilku koni mechanicznych. To tak jakby zapytać ile ma nasza obecna drużyna piłkarska z ekipy Kazimierza Górskiego. Oprócz barw narodowych jest niewiele wspólnych cech. Jednak z motoryzacją jest inaczej. Tutaj zasada i myśl techniczna w zasadzie od samego początku się nie zmieniła. Nawet automatyczna skrzynia była dostępna już przed wojną, podobnie jak i większość podzespołów. Wiadomo, że nie można porównywać pierwszego automatu do jakiegoś nowego DSG, ale ważne jest to, że początki były u nas. Niestety obecnie nie robimy NIC oprócz czerpania z okresu świetności naszego kraju i zachowujemy się trochę jak bogato urodzony bachor pozostawiony z sejfem wielkości tyłka Kim Kardjaszan zamurowanym w skale i wypełnionym dolarami. Znaczy euro. Nie robimy nic, aby również dorobić się fortuny tylko jak nam jest coś potrzebne to otwieramy sejf i wyciągamy tyle ile potrzeba. Jednak problem jest w tym, że ile by tam nie było to kiedyś to się skończy i sufit może się spaść na głowę. Chodzi mi tylko o moment kiedy skończy nam się ta forsa doświadczenia motoryzacyjnego zdobyta przez naszych przodków zamieszkujących Stary Kontynent. O ile chodzi o dalszy ciąg samochodów z silnikami spalinowymi to wydaje mi się, że jeszcze trochę w tym spadku nam zostało, natomiast jeśli chodzi o jakieś innowacje, to jesteśmy z gołą dupą. Na nasz fart, konkurencja nie zabrnęła zbyt daleko dlatego teraz jeszcze liczymy się na runku, ale może się to bardzo zmienić wraz z nadejściem czegoś nowego, czegoś co nasz spadek nie obejmuje. A nie ma w nim na przykład hybryd (wiem, że pierwsze były ze sto lat temu, ale zostawmy to teraz). Wiecie, że nie pałam miłością do hybryd i ciągle powtarzam, że nie mają one sensu, ale bądź co bądź są jakąś innowacyjnością. Dwadzieścia lat temu tego nie było, a teraz jest. Może nie jest najlepsze rozwiązanie, ale jakby nie patrzeć to coś nowego. Pierwsza była Toyota Prius. Kraj pochodzenia – Japonia. Wyprzedzili nas. Ich jest u góry, dupa zbita. Następnie była bliźniacza Honda Insight. Też Japonia. Jeśli dobrze pamiętam to był też fajny pomysł z wykorzystaniem dwóch silników jak Honda CRZ. Ale to również Japonia. Potem oczywiście i u nas coś się pojawiło, ale w nieco innej formie. Wbrew pozorom hybryda ma większy sens właśnie w samochodzie typu LaFerrari, czy P1 niż Prius, ale to już szczegół. Pierwszy był jednak Prius, bez niego pewnie supersamochody nie byłyby hybrydami. Przejdźmy jednak dalej. Hybrydy są do dupy, więc nie powinno nas boleć, że ktoś obcy szybciej ogarnął temat. Następnie jednak przyszła moda na elektryki. Ja wiem, że silnik na prąd był wynaleziony ze sto lat przed wojną, więc to też żadna nowość, ale potem zapomniano, że w samochodzie można go użyć do czegoś innego niż podnoszenie szyby, więc śmiało możemy napisać, że odkryto go na nowo. Jednak również nie u nas i również w Japonii. Konkretniej w Mitsubishi i-MiEV. To był chyba pierwszy samochód na ful prąd. Z tych nowych oczywiście. Potem dołączył do niego Peugeot iOn oraz cytryniak C-zero, ale to były samochody całkowicie oparte na i-MiEV i również zrobione przez Mitsubishi, tylko pod różnymi nazwami. Dalej był oczywiście Leaf od Nissana i ZOE od Renault, ale przecież Renault współpracuje z Nissanem, więc ciężko mówić tu o jakiejś samodzielności. Czymś innym jest jedynie BMW i3, jednak nie zmienia to faktu, że o elektrykach przypomnieli wszystkim Japończycy, a obecnie prym w tym wszystkim wiedzie Tesla. Wniosek jest taki, że my już nie umiemy być z przodu z czymś nowym. Zdecydowanie najnowszym pomysłem są auta na ogniwa paliwowe. Pierwszym z nich jest Hyundai ix35 Full Cell, czyli tym razem nawet nie Japonia nas wyprzedziła, a Korea. Japonia oczywiście też. Przecież to na dniach odbyła się premiera Toyoty Mirai, która istnieje już nie tylko w fazie projektu, ale nie długo będzie można ją kupić. Prawdopodobnie kolejna będzie Honda FCV. Dla Europy jednak jeszcze to nowość. Któryś z europejskich producentów mówił coś o wodorze? I ostatnia sprawa, to samochody autonomiczne, których jeszcze w sprzedaży nie ma, więc ciężko powiedzieć kto osiągnie na tym polu największy sukces, ale zdaje się, że pierwsze z zamiarem nosiło się Google z iCar’em. Elon Musk z Tesli mówi, że ma już gotowego update do Modelu S, który sam przejmie stery samochodu i na razie trwają jego testy. Jeśli miałbym dziś obstawiać to właśnie Tesla pierwsza zrobi auto w pełni autonomiczne, które będzie można kupić. Doceniam oczywiście też pracę Googla. Jednak w tym punkcie całkowicie nie pohejtuje Europy, oj nie. Wiecie, zaczęło się od tego, że pisałem o niej niezwykle pozytywnie, potem trochę przybrudziłem jej wizerunek, więc przynajmniej skończę na takim w miarę średnim poziomie. Wiem, że w pracę nad autonomicznymi pojazdami prowadzą Audi, które chyba jest liderem w tej kwestii bo przejechało z pasażerami kilkaset autonomicznych kilometrów, mamy też Volvo z projektem Drive Me, który zakłada że w 2017 roku pojawi się jakieś autonomiczne auto, Mercedesa, który chyba kombinuje coś z ciężarówkami i holenderskie minibusy WEpod, które jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem już od lipca będą kursować. Jednak sprawę pojazdów autonomicznych ciężko jest obecnie rozliczyć i powiedzieć, kto pierwszy zrobi coś dostępnego w sprzedaży. Dobra, przebrnąłem przez temat. Zmęczyłem siebie i Was, ale zaorałem ten grunt. Kurde, żałuję, że tak wyszło. Wolałbym napisać jakiś list pochwalny i wyśmiać w nim innych, ale no nie da się. Nie wiem jak musiałbym nagiąć fakty, aby postawić na naszym. Pewnie należałoby całkowicie zataić istnienie obcych rynków i wmawiać, że trochę inne poprowadzenie wahacza w Q7 to jest właśnie ten progres, o który w XXI wieku chodzi. Koniec. Z naszą dominacją jest już bliski.   Post Kiedy upadnie europejska motoryzacja? pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

Kierowca dawniej i dziś

CROMO

Kierowca dawniej i dziś

CROMO

Volkswagen chciał nas zatruć

Początkowo miałem o tym w ogóle nie pisać, bo uznałem że temat jest głupi. Dobra, nadal tak uważam, ale cały ten show przeobraził się w coś tak potwornie durnego, że wypada napisać parę słów. Stosunek do tego mam taki Domyślam się, że Niemcy mogą mieć trochę inne podejście, ale nie zmienia to faktu, że cała ta afera jest o kant dupy potłuc, a najgorsze jest to, że jej skutki odczują również zwykli kierowcy. Winny temu nie jest ani Volkswagen, ani ta cała afera, a już najmniej silniki Diesla. Odpowiedzialne są za to osoby, które myślą, że to co się działo w ostatnich dniach to coś poważnego. Coś co zapisze się w kartach motoryzacji i będą o tym uczyć w szkołach. Winę ponoszą ludzie, którzy myślą, że Volkswagen chciał nas zatruć. Nie chciał. Postąpił nie fair, ale nie chciał nam nic zrobić. Należy mu się solidny kopniak, bo oszukiwał, a nikt tego nie lubi. Natomiast poza aspektem moralnym jakim jest oszustwo ta sprawa jest błaha. Bo co się tak na prawdę stało? Volkswagen oszukał oszukany test, który już sam w sobie jest głupotą. Przecież chyba nikt nie bierze na serio tych testów i nie myśli, że ich nawiązanie do rzeczywistości jest większe niż trzeciej części opowieści o Jedi. Zatem to farsa. Oszukali więc coś co jest fałszywe. Jeśli jednak chcemy wymierzyć kopniaka Volkswagenowi należy to samo zrobić osobom odpowiedzialnym za laboratoryjne testy. Przecież oni też oszukują. Wymyślają test, który coś tam sprawdza, ale nijak ma się to do rzeczywistości. Nic więc dziwnego, że nikt nie bierze ich poważnie. Po co w tym uczestniczyć? Volkswagen wypisał się z tej głupoty jak dziecko z korektywy w przedszkolu. Szkoda jedynie, że nikomu o tym nie powiedział. Czyli jakby poszedł na wagary, albo schował się w kiblu. Rozumiem, że teraz Volkswagen musi ponieść karę, że wywalili kilku prezesów i takie tam zagrywki pod publiczkę jednak nie rozumiem kilku następstw tej sztucznej afery. Po pierwsze tego, że oprócz kary finansowej producent musi wycofać te auta z obiegu. I co to zmieni? Ja jeżdżę 16 letnim samochodem, który z pewnością wyrzuca z rury wydechowej więcej syfu niż te 2.0 TDI, a mimo to jeżdżę legalnie. Wycofanie tych aut jest idiotyczną zagrywką jakiegoś bałwana, który topnieje przez globalne ocieplenie w jego głowie. Jednak prawdziwy paraliż umysłowy odwiedził w ostatnim tygodniu władze Szwajcarii i Włoch. Stwierdzili, że najlepiej zadbają o swoich obywateli zakazując Volkswagenowi sprzedawać samochodów z silnikami Diesla, które nie przeszły idiotycznego testu. Tu już nie chodzi o Volkswagena, że na tym straci. Mam go w dupie. Mogli nie czitować. Dużo większym problemem jest ograniczenie własnego rynku odbierając swobodę kupna dowolnego samochodu swoim obywatelom. Tutaj znowu można przytoczyć paradoksalny przykład. Mogę pojechać do Szwajcarii lub Włoch swoim samochodem, następnie ożenić go handlarzowi, który popchnie towar dalej, a zabroniona jest dużo nowocześniejsza konstrukcja Volkswagena. Tracą na tym głównie zwykli ludzie, którzy chcą kupić samochód, a teraz mają znacznie mniejszy wybór ponieważ grupa Volkswagena ma znaczne udziały na rynku motoryzacyjnym. W zasadzie ciężko podjąć głupszą decyzję. Wróćmy do początku. Volkswagen oszukał test, który nie sprawdza emisji szkodliwych gazów w warunkach drogowych tylko laboratoryjnych. Konsekwencją tego czynu jest wycofanie z obiegu aut, które w laboratorium emitują za dużo tlenków azotu oraz uszczuplenie rynku w Szwajcarii i Włoszech. To nie jest kara dla Volkswagena. To jest ograniczenie praw kupujących. Druga sprawa. Często jest tak, że wykopując jakąś pierdołę zasypujemy coś istotnego, tak aby inni nie zwrócili na to uwagi, a zajęli się wykopanym bzdetem. Dokładnie w tym samym czasie koncern Fiat Chrysler Automobiles prawdopodobnie zafałszował statystyki śmiertelności oraz urazów poniesionych w swoich samochodach. I o tym praktycznie cisza. Ważniejsze jest to, że Volkswagen śmiał oszukać tak istotny dla naszego życia test, który ciężko jest nawet interpretować. Wywnioskować można z tego, że życie ludzkie jest mniej ważne niż norma.   Post Volkswagen chciał nas zatruć pojawił się poraz pierwszy w Cromo.pl.

#41 Piątkowe Podsumowanie: KIKAI, ogniwa i wtrysk wody

CROMO

#41 Piątkowe Podsumowanie: KIKAI, ogniwa i wtrysk wody

Co ja mam do buspasów?

CROMO

Co ja mam do buspasów?

#40 Piątkowe Podsumowanie: Witamy

CROMO

#40 Piątkowe Podsumowanie: Witamy

Faceci lubią sobie popatrzeć

CROMO

Faceci lubią sobie popatrzeć