Wóz albo do jeżdżenia, albo do oglądania. Nie ma półśrodków.

U Beboka

Wóz albo do jeżdżenia, albo do oglądania. Nie ma półśrodków.

U Beboka

HGW bo nie mam pomysłu na tytuł!

Ostatnio strasznie zmieniły mi się priorytety. To niesamowite jak zaangażowanie w życie „codzienne” i inne cele wszystko wymieszały. Ostatecznie konkluzja do jakiego doszedłem jest jedna: Zszedłem poniżej poziomu petrolheada… I jest to straszne! Po prostu od pół roku nie robię nic tylko trzaskam kilometry. Buczek zrobił kilka wycieczek, a to na pomorze, a to do Chorwacji, wyjeździł zawieszenie do zera. Szkarada zamieniła się w pożyczaka bo zawsze ktoś ze znajomych jest w potrzebie. A Klocek trzaska swoje roboczokilometry na codziennej pracy. Całkowicie z głowy wypadły mi wszelakie pomysły na odbudowę, naprawy jakieś grubsze, co wiąże się z brakiem ciekawych myśli i nudą nawet tutaj. Betka wymaga wymiany (poza całym silnikiem na normalną Vkę a nie kastrata) zrobienia kilka elementów w zawieszeniu, chłodnicy, kilku w elektryce, kilku w kabinie. Szkarada wozi od pól roku ładną nie zmatowiałą lampę w bagażniku której nie mam czasu i chęci zamontować (może dziś?), zawiasy i elementy wewnątrz drzwi skrzypią a do tego podsufitka wymaga drobnej poprawki u jakiegoś speca. Fiacik za to trzyma fason i zbiera kolejne rysy i wgniotki… Najchętniej wszystko oddałbym w czyjeś ręce i niech się dzieje samo. Na koniec tylko się wykartkuje. Bo (najczęstsza wymówka świata) „nie mam czasu na pierdoły”! Samo życie, praca, instytucje państwowe (ZUS, ja pierdole…) zjadają u pracoholika tyle czasu że brak godzin w dobie na takie roboty. Ale puentą i clou po tym marudnym i przydługim wstępie miało być coś całkiem innego, mianowicie „utrata wartości”, amortyzacja, jakkolwiek to nazwiesz, co powoduje że teoretycznie twój samochód jest wart mniej pieniędzy niż nowy z fabryki. Złomnik o tym rozprawiał że wiele aut jest bezsensownie drogich w stosunku do tego co oferują, z drugiej strony można kupić naprawdę konkretne wozy w cenie gruzu. Moim skromnym zdaniem prawda jest po środku i wóz jest tyle wart ile ktoś za niego chce dać. Na Mini popyt wśród facetów z niesymetryczną fryzurą i busolą na nadgarstku jest najwyraźniej na tyle duży że 4 koła, kierownica i dodatkowy poważany w owym towarzystwie „gruby lans” jest wart więcej niż zwykłe 4 koła i kierownica u konkurencji. Za to w pełni sprawne gruzy którymi można tak samo jeździć na co dzień kupuje się za 3000 zł. Doczekaliśmy takich czasów że nawet klima nie jest czymś wyjątkowym. Cały pomysł na rozprawkę jest pokłosiem rozmowy z kolegą który twierdzi że czasem bezsensownie jadę w jakieś dłuższe trasy. Dla mnie sama droga jest formą relaksu i odprężenia po spinaniu dupy i wkurwianiu się w biurze. Więc nawet jak wyjdę na końcu na zero, po odjęciu paliwa, to mój czas nie jest zmarnowany a ja nie jestem stratny. Przykładowo na trasę do Wrocka i Gorzowa Wlkp. wydam 1/3 całego przychodu z roboty i jest to kwota wg jego uznania za mała żeby trzasnąć na licznik kolejne 900km w dzień albo dwa. „…bo przeglądy, części no i amortyzacja!” A w sumie dlaczego? Czy 20 tys. km w pół roku to dużo? Przegląd co 15 tys. to koszt 550zł brutto! Jedynie regulacja zaworów z powodu gazu (który zwrócił się już ponad dwa razy <3 ) będzie robiona częściej. A tak nic tylko jeździć. „bo wóz będzie mniej wart” Po pierwsze, wychodzę z założenia że Fiacik jest tak fajny że nie widzę innej drogi niż zajechać go do końca. Ostatni z wozów naprawdę pragmatycznych w kwestii silnika i zawieszenia. A jeśli już ośmiozaworowiec wyzionie ducha… to wsadzi się T-Jeta! Po drugie, jeśli nawet gdybym chciał go komuś sprzedać to i tak będę stratny. Będę bo wg rynku nowy wóz w salonie jest wart sporo tysięcy więcej niż ten sam wóz po roku czy dwóch latach z przebiegiem „dookoła komina” typu 10 tysięcy. A przecież często jest to idealnie ten sam kawałek żelaza. Kolega sprzedał jakiś czas temu swoje (no już kilkuletnie) bo prawie dziesięcioletnie Grande Punto, z przebiegiem ocierającym się od dołu o 100 tys. km. Poza tym wóz był jak nowy. Pragmatycznie rzecz biorąc ciężko było powiedzieć czy jest to sztuka ostatnia przed Evo, czy pierwsza z wypustu. Zero zużycia. A jednak i tak dostał za niego około jedną trzecią tego co za niego musiał zapłacić w salonie. Kolejny właściciel IMHO zrobił interes życia bo kupił prawie nowe auto za dużo mniej niż jest faktycznie warte wg ogólnych mierzalnych wartości, jak pewność przebiegu, tego ile jeszcze przejdzie, jak wygląda, co ma za wyposażenie. Więc jeśli już miałbym się pozbyć swojego czarnego Klocka i być stratny to nie chciałbym żeby stało się to z samego faktu posiadania go i patrzenia na niego, tylko dlatego że wóz faktycznie swoje na koła nawinął. Wyrzucić dziesiątków tysięcy w błoto, jak robią to starsi panowie albo ludzie którzy wyciągają auto od święta spod koca, to największa głupota jaką można IMHO zrobić. Z drugiej strony dzięki takim ludziom (no i bogaczom z dziesięcioma wozami w garażu) mamy CZASEM perełki z rocznym przebiegiem poniżej 5 tys. km. rocznie w 25-letnim wozie. Podsumowując. Leję, nie przejmuje się i jadę bo mogę! Bo 100km kosztuje mnie 16zł (a co byłoby gdybym nim jeździł ekonomicznie!?) i kiedy najdzie mnie bezsensowna ochota na hot-doga z Ikei, to się pakuje i jadę 25km w jedną stronę tylko po to żeby sobie zjeść niezdrowego hot-doga i zapiekankę za łącznie 6zł! Nie martwię się tym co będzie za 5 lat „gdybym chciał go sprzedać” jak ludzie którzy od początku wybierają kolor i wersję silnikowo-wyposażeniową tak żeby statystycznie wóz łatwiej było opchnąć w przyszłości. Pieniądze pieniędzmi, ale skoro mam je wydać to niech będzie z nich jakaś frajda, przyjemność a nie kolejny problem pod tytułem „jak stracić najmniej”. I tym wesołym akcentem życzę miłego weekendu!

U Beboka

Wszystko jest względne

Jak już kilkukrotnie wspomniałem, przyjemność z jazdy daje mi wszystko co się porusza w wyniku spalania mieszanki paliwowo powietrznej. Dlatego nie biorę udziału w jałowych przepychankach o tym kto jest lepszy ze swoim paliwem i sposobem zapłonu. Fani liczby cetanowej wyzywają innych od wybrakowanego momentu. Fani oktanów pierwszych od niskich obrotów. A przecież przyjemność z jazdy idzie osiągnąć w każdym wozie. Naprawdę każdym. Bo kiedy wiesz co masz pod maską i czujesz jak „to jedzie”, no to wyzwala się uśmiech, endorfiny. Bo wiesz że jedzie to na maksa. Na swoje 100%. Wszystko jest względne bo nie ważne czy jest to 3 cylindrowy traktorek na ropę czy V8, na usta ciśnie się uśmiech kiedy opanujesz, poznasz wóz na tyle, że wiesz jak wycisnąć z niego 100% jego możliwości. Kiedy udało się przywrócić na tyle dużo energii i werwy silnikowi a potem można z tego korzystać i wspominać jak to było źle. Brzmi abstrakcyjnie w odniesieniu do Szkarady, ale wbrew pozorom nie tak łatwo jest wycisnąć z tych szalonych 35 koni jakieś osiągi Pedał na maksa nie zawsze jest najszybszy, zmiana biegu w odpowiednim czasie ma tutaj gigantyczne znaczenie, sposób w jaki składasz się do zakrętu i w jaki hamujesz. W przypadku tak słabego wozu każdy wytracony kilometr przed wjazdem na jakąś prostą to być albo nie być na zielonym świetle na następnym skrzyżowaniu za 400 metrów. Dodatkowo fajnie jest kiedy spalanie wychodzi w okolicach 4,5l. I mimo że nie występują tu przeciążenia jak w betce, mimo braku klimy, bagażnika, alufelg i szerokich laci, to jednak przyjemność z jazdy w tym traktorku jest na bardzo wysokim poziomie. I to jest sedno. Bo sama jazda i uczucie tego co potrafi „to to” hałasujące z przodu jest źródłem rozluźnienia i przyjemności. A gdy do tego przypomnę sobie stan w jakim ją zwiozłem na Śląsk, gdzie do rozpędzenia się do 100 potrzeba było pasa startowego i przepaści, gdy z rury wydobywał się czarny dym jak przy pożarze zakładów przerobu plastiku. Do tego matowy lakier , hałas i inne dolegliwości… Teraz patrzę na nią i po prostu czuje satysfakcję że nie zgniła nikomu w krzakach albo nie została zwyczajnie zajechana do końca przez zaniedbanie. Miała być zwyczajnym wozem roboczym. Środkiem do zarabiania pieniędzy, orania na siebie i właściciela. A teraz, mimo całego braku prestiżu i osiągów, czuje ogromną przyjemność z każdego kilometra zrobionego tym małym potworkiem. I do niedalekich podróży ostatnio częściej jeżdżę właśnie nią zamiast Buczka czy Czarnego.

Pierwsze podsumowanie

U Beboka

Pierwsze podsumowanie

U Beboka

Dlaczego to się nie nudzi?

Korzystając z chwili w poczekalni serwisowej Fiata (tylko bez docinek, to pierwsze doglądnięcie gazu) napiszę 3 słowa. Od momentu kiedy pracuje i nabijam dużo kilometrów, czyli właściwie od momentu kiedy zdobyłem prawko, ciągle słyszę: Znudzi Ci się. Zobaczymy co powiesz za pół roku. Jeszcze trochę i nie będziesz mógł patrzeć na kierownice. Tymczasem niedługo minie dekada (straszne słowo…) a ja ciągle to uwielbiam! Ciągle szukam pretekstu, nawet najmniejszego żeby zapakować swój zadek w samochód (jakikolwiek) i przejechać się. Byle dalej, byle warunki były gorsze, droga bardziej na odludziu. Ta przyjemność po prostu trwa i trwa! Wiąże się to oczywiście z pewnymi problemami, bo poza tym że po prostu lubię wsiąść w jakikolwiek wóz i jechać, najprzyjemniej jedzie się w miejsca gdzie długo nie byłem, nie byłem wcale, albo jest to miejsce naprawdę malownicze. Problemem jest to że w promieniu 150km takich dróg jest coraz mniej! W związku z tym szukam byle pretekstu żeby tylko wyjechać gdzieś dalej. Tylko tak żeby nie być stratnym w pracy. Albo żeby zapakować do wozu ekipę i „za 5zł” od łebka zajechać, jak np ostatnio, nad Solinę. Dzisiejszą wyjazd też sponsoruje literka ‘d’ jak „Dlaczego nie?” Więc kiedy tylko Czarnemu skończą gmerać koło jajek pod maską na przeglądzie, pakuje się w trip do Bielska a potem Kielc. Dlaczego to ciągle jest tak fajne i skłania do takich teoretycznie bezsensownych podróży?

Dziękuje wszystkim trolom! (Star Wars VII)

U Beboka

Dziękuje wszystkim trolom! (Star Wars VII)

Naprawdę. Dałem się wkręcić! Tyle się nasłuchałem o tym jaki to film jest ciekawy. Że w sumie OK, że warto. No może się nie uśmiałem z dowcipu, ale na pewno żart był doskonały. Bo w nowych Gwiezdnych Wojnach nie podoba mi się absolutnie nic! Wróć! Dźwięk myśliwców Imperium jest fajny. A poza tym wszystko to chała! Nigdy nie uważałem gwiezdnych wojen za dzieło wybitne, warte swojego statusu. Nawet się nie dziwie dlaczego zaczęto od 4 części (pierwsze 3 to romansidło nudne jak obrady senatu). Ale to co Disney zrobił przechodzi wszelkie pojęcie! Mam wrażenie że ktoś wziął losowych aktorów z Disney Channel, kazał im wyśpiewać tragiczne dialogi, dołożyć swoje koszmarne gagi a na całość nalepił etykietkę Star Wars. Nie macie pojęcia jak nisko oceniam całość! Wyliczając: dialogi – beznadziejne „aktorzy” – straszni gra w.w. – jeszcze gorsza humor – dla 10 latki postacie (np zbuntowany pryszczers „maska”) – masakra! fabuła – powtarzalna, przewidywalna Z Sali nie wyszedłem chyba tylko dlatego że w rękach miałem paczkę nachosów, colę i sytuację ratował dźwięk myśliwców na sprzęcie IMAX’a. Wszystko inne to absolutne dno. Chop który to wykonał powinien zmienić robotę i wrócić do robienia kreskówek dla 7-latków.  

U Beboka

Co teraz znaczy „handel” – czyli to są chyba jakieś jaja!

Właściciele sklepów i ich obsługa, aktualnie, to jacyś totalni jajcarze! Dowcipnisie którzy trolują ludność w sposób niesamowicie wkurzający! I zanim zaczniesz czytać dalej, ostrzegam że będzie kilka wulgaryzmów bo muszę wyrzucić z siebie tą całą zebraną złość i nadmierną energię. Ale od początku. Mój kochany smartfon ma już na karku ~3 latka. Ponieważ był w swoim czasie absolutnie topowym produktem w ofercie producenta, do teraz działa perfekcyjnie, nie zacina się, wszystko idzie na nim zainstalować, od strony software’owej i prędkości nie mam mu nic do zarzucenia. Problemem jest raczej już wytarty ekran (stracił wszystkie warstwy oleofobowe) i mimo że nie ma wielu rysek to jednak jest praktycznie nie do utrzymania we względnej czystości. Obudowa trochę się zużyła. Generalnie mam kaprys i chcę nowy sprzęt. Więc wyszukałem co mnie interesowało, gdzie jest dostępne i dokonałem zakupu. Na stronie widniała informacja o tym że stany magazynowe są „zielone” a czas realizacji to ~10 dni. DOSKONALE – pomyślałem. Dokonałem zakupu, zapłaciłem, dostałem potwierdzenie wpłaty i na dzień następny widzę status „w realizacji”. Oczekiwany czas dostawy: 19 dni. Aaaa pewnie tak na zapas zapisane w umowie – pomyślałem. Dzień następny. W biurze mamy pracownika-gościa z Indii. Przyniósł i poczęstował nas regionalnym snack-mixem ze swojego rejonu. Pikantne, doskonałe, super alternatywa dla orzeszków w wasabi, ostre chipsy nadają się do karmienia kur. W Warszawie jest sklep który miał je w ofercie razem z kilkoma innymi mixami. Więc zachęcony, zamówiłem kilka sztuk każdego, dokonałem zakupu, przelewu DotPay’em i czekam na realizację. Dzień trzeci. Przyjaciółka poprosiła o pomoc w doborze opon, zakupie, itp. Szybkie przetrzepanie sieci poskutkowało wyborem konkretnego modelu. Skąpiec pokazał gdzie są dostępne w najlepszej cenie. Męska decyzja, zamówienie, ustalenie sposobu dostawy i wykonanie przelewu aby sfinalizować transakcje. Całość działa się w tym tygodniu od poniedziałku. Wczoraj zaczęły się jaja. Bo dostałem maila od kogoś ze sklepu z indyjskimi przysmakami że jednak nie mają tego co kupiłem i za co zapłaciłem. No to dlaczego to jest na stronie? Zaproponowali mi coś w zamian, czego w sklepie nie znalazłem. Jeszcze zainteresowany poprosiłem o opis czy link do strony. Dziś czekając na telefon czwarty dzień ze statusem „w realizacji” z ciekawości napisałem maila, czy te 19 dni to serio czy tylko taki backup gdyby coś się miało zawalić? Bo na stronie zarówno w czasie zakupu jak i teraz jest informacja o czasie realizacji 10dni. Wybuchłem kiedy odpisano mi że jest to termin jak najbardziej serio, jest im przykro, wyślą go pierwszego dnia jak tylko do nich dojdzie, ale na razie… zielony stan oznaczał stan w magazynie w Japonii! NO KURWA! Zaraz napisałem do sklepu oponiarskiego jak tam moje zamówienie, pieniądze wpłacone a nikt nawet do mnie nie zadzwonił do południa dnia następnego z pytaniem jak i kiedy chce odebrać zapłacony towar który już teoretycznie nie jest ich. Zapewne domyślacie się jaka jest odpowiedź? Opon w tej cenie już nie ma na magazynie i w hurtowni od której je biorą (co oni kurwa własnego stanu nie mają?). Mogę czekać lub (jak bezczelnie zaproponował) może mi je sprzedać 20zł drożej za sztukę, po aktualnej cenie w hurtowni. Ostatecznie mogę wybrać inny model w tej cenie w jakiej zakupiłem te swoje. Ja pierdolę! Do Warszawki wysłałem pismo z „o.p.r.” że są niepoważni bo nie dostałem w przeciągu trzech dni ani towaru który zamówiłem ani odpowiedzi na mojego maila. Chcę przelew i to już. Firma z telefonem również dostała maila, grzecznego acz w wkurzonym tonie że takie podejście nie jest poważne i będę od tamtej pory rozliczał ich z każdej godziny i usługi jaką przyjdzie mi u nich zamówić. Do oponiarzy wysłałem informację że nie interesuje mnie inny produkt a dopłata jest absurdem. Swoje już kupiłem i na nie oczekuje. Prawo polskie bardzo wyraźnie mówi jakie są prawa konsumenta i za błędy płaci sprzedawca (w takiej sytuacji). I tu clou całej historii. Co to kurwa jest!? Co to ma być! Czy nikt już nie bierze nikogo na poważnie, wszyscy umieszczają informację że wszystko wszędzie mają, byle ściągnąć człowieka a potem jakoś to będzie! Puste magazynu nie generują kosztów ani ryzyka a jak już się frajer złapie to będziemy kombinować? No krew mnie zalewa, para leci z uszu. Człowiek stara się być rzetelny, robić wszystko na zasadach fair z każdym z kim współpracuje a sam w zamian czyta takie pierdoły i daje się łapać na takie chwyty… Czas kupić Bilomag na wzmocnienie umysłu i regenerację…

Pierwszy Rajd Renifera, pierwsze miejsce!

U Beboka

Pierwszy Rajd Renifera, pierwsze miejsce!

Jestem dwulicowym marudą!?

U Beboka

Jestem dwulicowym marudą!?

Jak zapewne widać po częstotliwości kolejnych wpisów, nie nudzę się. Nie udaje mi się znaleźć chwili gdzie albo nie leżałbym wypruty, nie odpoczywał konsumując treści z różnych źródeł, albo nie zapierdalał. Ale ma to swoje dobre strony. Może nie zawsze mam czas na notkę, ale mogłem za to odwiedzić Audio Video Show w Warszawie (super sprawa), mogłem oddać betę do dobrego kolegi w dobrym warsztacie na zrobienie kilku ważnych rzeczy, oraz zamówić małego barebone pod plasme. Innymi słowy wraca pracoholizm, korposzczuryzm i owoce roboty. Jednym z tych owoców jest clou i temat wpisu, czyli zakup nowego wozu. Bo oczywiście po tych wszystkich narzekaniach z mojej strony na temat nowych wozów, to jasne jak słońce że nie mam prawa w żadnym wypadku kupić niczego co jest młodsze niż 10 lat, a dopiero co zamawiać cokolwiek w salonie! Ale czy rzeczywiście? A może jednak znalazłem w ofercie coś co da mi szanse zagłosować portfelem i zmienić się z krzykacza z internetu w kogoś kto faktycznie pomógł niewidzialną ręką wolnego rynku? Myślę że jak najbardziej mój wybór wpisuje się we wszystko to co pisałem i w ogromnej części omija szerokim łukiem wszystkie tematy i patenty na które tak mocno kląłem i wyzywałem. Proszę o werble! Bo zamówiłem Fiata Qubo 1,4 8v w gazie! Wóz który ma wszystko to co współczesny wóz mieć powinien i nic ponadto! Część rzeczy nie zamówiłbym gdyby nie promocja na pakiet wyposażenia w którym owe dodatki po prostu są, jak np. przeciwmgłowe lampy przednie. Od prawie dekady jak jeżdżę różnymi wozami, użyłem ich 2 razy! Czujniki wsteczne są fajne, ale nie zapłacę tysiąca złotych żeby zaparkować kostkę o długości 3,8m! Tak samo z zestawem Blue&Me! Więc m.in. tych dwóch ostatnich mieć nie będę. Natomiast z wyposażenia które wymagałbym przy wydaniu kilkudziesięciu tysięcy złotych będzie naprawdę wszystko co trzeba! Klima, elektryczne okna i lusterka (z podgrzewaniem), podłokietnik i radio (sterowane z kierownicy!) oraz oczywistości jak wspomaganie kierownicy, serwo do hamowania, radio i alufelgi. Do tego czarny lakier, czerwona tapicerka, niezniszczalne zawieszenie i można śmigać! Ale i tak najfajniejszy jest silnik! Fiatowski (nie PSA) 1,4. Ośmiozaworowy. Z wtryskiem pośrednim. Wolnossący. I nawet Euro 6 ma wbite! Zanim podjąłem ostateczną decyzję, oczywiście wybrałem się na przejażdżkę i wymacałem samochodzik. No i byłem w szoku jak fajny jest to motorek! Szarpię tą małą budę strasznie. Brzmi tak jak mały fiatowski silnik brzmieć powinien i nie sprawia żadnego bólu w jeździe. Od tego momentu byłem już pewien i przekonany że jest to doskonały i jedyny sensowny wybór! A skoro mamy klasyczne MPI, nie widzę innej możliwości jak podtlenek gazu! Muszę wymusić żeby korek wstydu był schowany pod klapką wlewu! Ostatecznie nie zostaje nic tylko czekać na nową zabawkę żeby robić robotę jeszcze szybciej! Bo Szkaradka jest fajna. Natomiast kiedy przychodzi co do czego, jednak gigantycznym ograniczeniem jest v-max w okolicach 110. Mam to szczęście że mieszkam w ścisłym centrum Górnego Śląska, miejsca w którym do niedawna było jedyne skrzyżowanie autostrad w Polsce (2 z 4)! Wszędzie są drogi ekspresowe i wszędzie wylatuje się w ciągu chwili. Szkarada jednak jest wozem typowo rekreacyjnym i miejskim, bo niezależnie od tego jak się nią jeździ, nie pali więcej jak ~4,5l ropy. Więc wpadłem na pomysł żeby kupić coś co gabarytem będzie właśnie podobne do Szkarady, koszty będą podobne, jednak będzie miało większą prędkość przelotową a jednocześnie sprawi że będę mieć okazję samemu zadbać od samego początku o wszystkie te detale i szczegóły których tak bardzo mi brak w betce czy czerwonym. Może żaden klasyk z Klocka nie będzie (już ma nawet imię :> ), ale da mi możliwość nacieszenia się swoim stanem, bez konieczności odbudowy za tysiące. Zdradziłem się nieświadomie ze swoim zamiarem przy okazji ostatniej odpowiedzi na komentarz Basisty, który zagadał o tym że gdybym chciał się pozbyć Japończyka, to mam walić do niego. Nie przeanalizowałem tego że jeszcze nigdzie w sieci się nie chwaliłem się planowanym zakupem i problemem co zrobić z czerwonym. A przez jakiś czas krążył mi po głowie pomysł żeby go sprzedać. Jednak chyba tego nie zrobię i do momentu w którym los naprawdę nie ściśnie mnie za jajca, nie pozbędę się tego małego traktorka. Jest po prostu za fajny. A na pewno się nie zmarnuje jako kolejny wóz. Natomiast na pewno dostanie odpowiednią dawkę troski z mojej strony. Bo podoba mi się jak sam otrzepuje się ze śniegu Nowy nabytek, również ma już zarezerwowaną wizytę w gabinecie urody i piękna, czyli Miller Detailing, w celu nałożenia na nowy lakier warstwy ceramiki, wosku, itp itd! Więc teraz czekam na falę hejtu za „zdradzone ideały”…

U Beboka

35 koni starcza do wszystkiego!

Jeżdżę tą moją czerwoną Szkaradą już jakiś czas. I dostrzegłem kilka ciekawych rzeczy. Przede wszystkim z każdym kolejnym kilometrem wóz jest coraz cichszy. Zapewne wpływ na to miała wymiana oleju, dość dynamiczna jazda a więc wypalanie się nagarów i innych osadów, plus ceramizer i wypłukiwanie śmieci z silnika dzięki nowemu olejowi. Nie bez znaczenia jest też wymiana opon na dwuletnie w miejsce ćwierćwiekowych oryginałów, ustawienie zbieżności, pozbycie się dętek itp. Dzięki tym kilku zabiegów z przyjemnością Szkaradką jadę nawet w góry a trasę, kiedy tylko warunki pozwalają, pokonuje trasę dążąc do prędkości oscylującej w okolicy 110-120 km/h. Na autostradzie nie jest to żaden szał, ale na wszystkich innych drogach krajowych, wojewódzkich, dwu i jedno jezdniowych, okazuje się że 35 koni i vmax 110-120 to aż nadto dla około 90% kierowców. Ponieważ ostatnio mam milion spraw na głowie i siedzę na zmianę w obu wozach a nie przy kompie, wybitnie często dostrzegam to, że jedzie, a właściwie wlecze się przede mną, zawsze wóz względnie nowy. Kiedy jadę rano w szczycie do biura dwupasmową DK88 w kierunku do A4, prawy pas nie jest zablokowany przez Tiry, tylko dziadków w Lancerach, mamuśki w Kasztanach, stada Nowaków w Thaliach, Fabiach, Jettach oraz Krystyny toczące się w 500, Adamach i Pandach. Nie potrafią się włączyć z pasa rozbiegowego, nie przekraczają siedemdziesiątki mimo tego że mają małe i żwawe silniki którym wystarczy depnąć. Dobrze że utrzymują taką sama prędkość na podjazdach a nie zwalniają niczym zestaw ze stalą wciągający się pod górę Św. Anny na A4! Producenci wciskają nam wysilone litrowe silniki z kosiarki. Jak ktoś ostatnio pięknie to przedstawił, w McDoladzie w Stanach mała cola ma większą pojemność od silników w Europie! Tymczasem taki jeden z drugim wcale nie narzekali by na brak mocy, nawet gdyby im dano ponownie silnik z Seja, czyli nieśmiertelną 900. Takie powinny być podstawowe jednostki! A nie gloryfikowane i wciskane pierdy które się rozsypią za chwilę, rozciągnie łańcuch, zajadą panewki, pęknie głowica, itp. itd. Mam wrażenie że z jednej strony producenci nie słuchają ludzi w sieci, bo nie oni kupują te wozy. Z drugiej pchają w wersji podstawowej takie silniki jakie jeszcze kilka lat temu były za srogą dopłatą lub w wersji full wypas. To co teraz jest minimum w Loganie, kiedyś było całkiem fajnym motorem w Mondeo. Tymczasem mając 35 koni w czerwonym diabełku jadę lewym pasem i popędzam blond mamusię w jej Cayenne, bo wlecze się wyprzedzając śmieciarkę która prawie stoi w miejscu. Kto chce, niech bierze zestawy po 150 koni. Krystianowi i Krystynie wystarczy 1,2 8v!

Prawa Murphy’ego – suplement

U Beboka

Prawa Murphy’ego – suplement

Prawa Murphy’ego

U Beboka

Prawa Murphy’ego

Bo stare wozy są naprawdę unikalne!

U Beboka

Bo stare wozy są naprawdę unikalne!

Jak ja się cieszę że go nie kupiłem!

U Beboka

Jak ja się cieszę że go nie kupiłem!

Jak bardzo go pragnę!

U Beboka

Jak bardzo go pragnę!

U Beboka

A jak Ty wybierasz się w trasę?

Śmieszna sytuacja. Wchodzę do sklepu motoryzacyjnego który prowadzi znajomy i od wejścia słyszę donośne głosy żwawej rozmowy. Witam się i słucham o co tyle larma? – … no i mówi żeby stanąć bo tutaj to mają takie dobre, a potem tego nie ma. – Albo wiecznie żeby na kawę stanąć, potem będzie znowu że sikać się chce! I już wiem! Kolega wybierał się z żonką w dłuższą trasę, z resztą jak widać nie jako jedyny, i wymieniają się spostrzeżeniami na temat tego jak całkowicie różne są podejścia do podróży (zwłaszcza ich i ich małżonek). Sam lubię wybrać się tak żeby robić jak najmniej postojów w czasie trasy. Jeśli nie jest to wyprawa po pięknym wybrzeżu Chorwacji, wolę jechać do końca wachy albo mojego. Kiedy wsiadam w auto, jedynym powodem dla którego zatrzymuje się jest konieczność zatankowania gazu (przeklętą butla mini…). Tak bez problemu nawet na Kaszuby mogę zajechać bez pauzy albo maks z jedną. Podobnie sytuacja wyglądała kiedy pracowałem jako kierowca busa. Jak wyjechałem rano, jedynymi postojami były albo te u klienta, albo drzemki w razie kryzysu. Bo po prostu cieszę się jazdą. Jej ciągłością. Nawet jak jest to przepychanie się przez miasto na trzecim biegu, nie jest to ciągłe wysiadanie i wsiadanie co 20km. Dodatkowo kiedy stoję „bo coś”, boli mnie jak wyprzedzają mnie ponownie wszystkie powolniaki których wyprzedzałem przez ostatnie 50km. Dostaje depresji jak widzę te Wartburgi, Fabie sedan i Żuki które znowu obok mnie jadą a ja wiem że z dużym prawdopodobieństwem, znowu utknę w korku za nimi. Jeśli zaś rozmawiamy o samym tankowaniu, tak jak wspomniałem, leję zawsze do pełna. Nie jest problemem dla mnie sama czynność, ale to że zazwyczaj nie ma dla niej czasu. Poza tym zawsze w razie nagłej potrzeby, jestem po prostu gotowy na wszystko (bonus za to że na Śląsku jest chyba najtańsze paliwo w Polsce). Więc nie rozumiem ludzi którzy co chwilkę jeżdżą na zlewkach za 50zł. Skoro i tak przez miesiąc ten pełny bak wypalą. Wiem że są uczniowie i inni którzy liczą każdy grosz. Ale jeśli ktoś autem dojeżdża do pracy codziennie, wie mniej więcej ile jeździ i że nie jest to 50km tygodniowo, dlaczego potem szuka na komendę księgowego (kontrolka) stacji co chwilę? Marnując swój czas i paliwo na dojazdy. Jedzenie i kawka to kolejny przykład. Zaopatrzyć się w zapas i sru w drogę! Kawkę faktycznie kupuje przy okazji tankowania które i tak jest wymagane (bardzo lubię Orlenowską kawę!) ale wszystko inne mam ze sobą albo staram się mieć. Co innego jest w sytuacji kiedy ostatnio jechałem sobie na Kaszuby dla własnego widzimisię. Droga sama w sobie była dla mnie celem i przyjemnością. Wsiadłem do Buczka w piątkowo-sobotią noc, zrobiłem 1300km i wróciłem w Niedzielę popołudniu. Jednak najczęściej wyjazd jest koniecznością i czynnością konieczną. Dlatego w teorii wszyscy starają się dojechać wszędzie jak najszybciej. Chcą „zmarnować” tego czasu za kółkiem jak najmniej. Wtedy właśnie takie drobne optymalizacje nadają temu sens. Dlatego nie ma lipy! Trzeba mieć pęcherz ze stali, wóz przed wyjazdem zalać do pełna i ruszać. Żeby na koniec nie usłyszeć tego co kolega od swojej żony. – Dlaczego nam tak długo zeszło!?  

Szczyt bezczelności marketingowców GDDKiA

U Beboka

Szczyt bezczelności marketingowców GDDKiA

Absurdy Polskiej szosy

U Beboka

Absurdy Polskiej szosy

Rzut Okiem: Niegodna następczyni, nudny produkt i jego chińskie podróbki

U Beboka

Rzut Okiem: Niegodna następczyni, nudny produkt i jego chińskie podróbki

Czy ustawka pod światłami to duże buractwo?

U Beboka

Czy ustawka pod światłami to duże buractwo?

Przewiduję przyszłość! Ekskluzywne pickupy

U Beboka

Przewiduję przyszłość! Ekskluzywne pickupy

Tak właśnie będzie! Zobaczycie. Moda nie lubi nudy, stagnacji. Jakiegokolwiek sensu i logiki również. Kiedyś modne były limuzyny, klasyczne sedany. To marnowanie miejsca i jakiekolwiek przypominanie wozu dyktatora było wyrazem prestiżu. Bo co z tego że nie zapakuje tam nawet jednej szafki, albo innego grata bo zabraknie 5cm3. Ważne że wyglądam jak Mercedes mimo że mam Thalię albo Poldka Atu. Potem nadeszła era kombi, która w sumie gdzieś tam w tle nadal trwa. Przykładem niech będzie to że super sprawnie rozwijający się Hyundai, wyczuł nosem co się dzieje i pierw premierę miało i40 z plecaczkiem. Ale to ciągle nie było to! Ciągle ten duży zadek kojarzył się z wozami przedstawicieli albo rodzinnymi dupowozami, mimo że nawet 5er i E klasę wypuszczano w topowych wersjach silnikowych, pojawił się ST Forda a WRX i RS’y w sumie od zawsze tak wyglądały. Nie pomogły zaklęcia działu PR o kształcie Coupé (nie mylić z kupą). Trzeba było rozwinąć się na następny poziom. Nadszedł czas zdrowego rozsądku, bezpieczeństwa i głosu kobiet! Wyżej siedzę, czuje się bezpieczniej, lepiej widzę. Chyba taka jest logika kupowania tych wszystkich quasi-terenówek, które teraz nie mają nawet możliwości montażu 4×4 w najmocniejszej opcji silnikowej. „Bo ona czuje się bezpieczna” i już! A facet bez gustu najczęściej przyklaśnie temu pomysłowi bo będzie mógł popatrzeć gardzącym wzrokiem na pospólstwo w ich „pospolitych” autkach. Nieważne że auto mimo pozornego dużego rozmiaru, jest w środku małe. Jest wysoko, jest fajnie! Dla potwierdzenia mogę powiedzieć że miałem okazję zrobić parę setek kilometrów w poprzedniej RAV4. Niby lider segmentu, jeden z pierwszych, a w praktyce w mało którym nowym aucie jechało się tak ciulato! Nie potrafiłem się wygodnie usadowić. Z tyłu miejsca było jeszcze mniej jak z przodu. Na prostej czuć było każde wybrzuszenie, gulik i rozlaną smołę na łączeniu płatów asfaltu, a mimo to w zakrętach trzeba było się podpierać dłońmi przez okno, żeby nie obcierać lusterkami o jezdnię. Wszystko w niby topowej wersji 170KM D-4D do której bagażnika nie wiem czy zmieściłby się kanister. Chała RAV4? Podziękuje, postoje, nawet w busie/banie. I tu pojawia się wróżba! Wiem bowiem, co będzie następne. Po ekskluzywnych sedanach i kombi, prestiżowych i aktywnych SUV’ach następne będą Pickupy! I już są pierwsze tego oznaki. Zawsze gdzieś tam były wypasione Hilux’y, Navary i L200. Ale dalej podstawą były woły robocze które można było przeładować a dalej potrafiły wyjechać z błota mimo zanurzenia po oś. Wtem skromnie, bez poklasku pojawił się Amarok w oczojebnym kolorze, nazwany w katalogu wersją Canyon. Patrzcie k…a na mnie! Bardzo się zdziwiłem gdy wyczytałem jego test na 40ton.pl. Niby wszystko jest, niby tragedii nie ma, ale do kogo właściwie jest ten wóz skierowany? Cytując artykuł: 180 KM oraz 8 biegów – brzmi to jak całkiem sensowna konfiguracja dla 8-tonowej ciężarówki, lecz obie te dane dotyczą właśnie opisywanego Amaroka. Volkswagen postanowił załadować mu pod ogromną maskę trochę nowoczesności, czyli 2-litrowego diesla z dwiema turbinami oraz automatyczną, dwusprzęgłową skrzynie DSG. Jestem ciekaw jak to wygląda w praktyce teraz i jak będzie wyglądać za np. 5 lat, które dla takiego wozu użytkowego powinno być absolutnym minimum żywotności! Z jednej strony VAG liczy sobie ilość startów z użyciem launch control żeby wypiąć się na gwarancję, z drugiej pozwala do 2,2 tonowego (na pusto) pickupa, doczepić kolejne 2 tony w przyczepie, i używać 8 biegowej skrzyni DSG? Ciekawe! Ale tak jak wspomniałem, przeszło to bez szału, po cichu. Ziemia zatrzęsła się dopiero kiedy Mercedes ogłosił swoje ambitne plany na pierwszego w jego historii roboczego ekskluzywnego pickup’a. MB pickup wg zapowiedzi Rzecz jasna po zaprzyjaźnieniu się z Renault-Nissan, nie ma sensu pakować się we własne konstrukcje, skoro można dogadać się i zapożyczyć gotową podstawę z nowego NP300 – następcy Navary. Od tej pory wszystko dla mnie jest już jasne. Nawet Renault wypuściło cywilnego, nieopartego na ramię Oroch Dustera. Renault Duster Oroch w wersji koncepcyjnej. Model rynkowy oczywiście będzie wymagał dopłaty nawet do lakierowanych lusterek i klamek. Ciekawe kto odpowie pierwszy i w jaki sposób. Czy następnym małym pickupem będzie reaktywowany Caddy w pickup’ie, czy np. Yeti z obciętą dupą. Co na to Opel który już nie potrafi samodzielnie zrobić dostawczaka, albo Fiat który trzyma się w tym segmencie całkiem dobrze ale leży w kącie i płacze jeśli mu się przypomni o osobówkach. Świat się skończy kiedy BMW wypuści jakiegoś ulepa, w odpowiedzi na tego podrabianego Mercedesa. Tak czy owak, moim skromnym zdaniem, to jest następna moda, następny element rynkowej układanki. Kiedy już wszystkie rozmiary i warianty SUV’ów i Crossover’ów zostaną wprowadzone, sprzedane a wszystko nie „activ” i „all road” będzie uznane za youngtimera, będzie się wciskać atrakcyjne, sport coupe (para drzwi – powrót do korzeni!) terenowe i super aktywne pickupy. Będą bez ramy, bez piór, bez 4×4 lecz z ładownością 280kg. Ale nie to będzie się liczyć! Prezydent będzie miał swojego opancerzonego ekskluzywnego pickupa, więc czemu nie Ty?

Czy trzeba przypominać o przyjemności z jazdy?

U Beboka

Czy trzeba przypominać o przyjemności z jazdy?

Przeglądam neta codziennie, co chwilę. Jestem po prostu wrośnięty w sieć. Czy to w pracy, czy to w wolnym czasie, na telefonie, laptopie czy klasycznym stacjonarnym kompie (kocham moje 32″ robiące za monitor). Dużo czytam, stron, blogów, portali, filmów mniej lub bardziej rzetelnych. I zadziwia mnie jak bardzo ludzie chcą za wszelką cenę promować, odkrywać i opisywać sferę estetyczną, duchową, każdą inną tylko nie technologiczną, mechaniczną całego świata motoryzacji. Uważają że jest ona niedoceniana, przepada z każdą kolejną dekadą gdzie samochód staje się trochę przymusem i koniecznym środkiem transportu, trochę kolejnym meblem RTV. Ale czy kiedykolwiek ta część inżynieryjno-technologiczna była najważniejsza, przynajmniej w opinii publicznej? Skoro tak się od niej odpycha a chwali części niewyrażone w Nm, KM, KW, cm3, PSI i innych wartościach fizycznych? No bo tak po prawdzie, jeśli spytasz takiego statystycznego Pana Jana, co ma swój garaż od 40 lat a w nim jakiś kawałek żelaza, to myślisz że będzie w stanie Ci bez problemu opowiedzieć jak działa silnik? Teoretycznie tego typu ludzie starej daty uchodzą wręcz za bastion wiedzy technologicznej co i jak. Skąd się bierze iska, paliwo, jaki jest stopień sprężania i czym się on różni od „kompresji”? Czy udzieli odpowiedzi? Moim skromnym zdaniem raczej nie, na pewno nie na wszystko i pewnie nie zawsze w miarę ściśle. Będzie to zapewne człowiek który po prostu nie boi się niczego zrobić samodzielnie bo trochę przez wychowanie w takich a nie innych warunkach, trochę przez konieczność, musiał część rzeczy po prostu naprawić, ustawić. Może metodą prób i błędów, może dzięki wiedzy przekazanej poznał jakieś knify. Ale najczęściej tego typu „specjalistyczną” wiedzę mają mechanicy w warsztatach. A przynajmniej w świecie doskonałym, wszyscy taką posiadają! Tu będzie dygresja. Dziś popularną jest opinia o tym że dzieciaki praktycznie wychodzą z łona matki z tabletami przyrośniętymi do dłoni, a gimnazjalista jest w stanie bez pierdnięcia dostać się do bazy CIA. Tymczasem najczęściej takie dzieciaki to nic innego niż script kiddies, czyli osobnik który mając podstawową umiejętność obsługi komputera i tutorial Co i jak, lub gotową aplikację, jest w stanie zrobić wiele. Może robić wrażenie ale w praktyce jeśli takiemu dzieciakowi usunie się jedną linijkę z tego tutorialu, sam nie dojdzie do tego że brakuje tam czegoś. Czy jeśli w instrukcji montażu pokrywy zaworów zabraknie linijki o włożeniu uszczelki, przykręcisz ją (pokrywę) na „zaufaj mi”? Pewnie nie. I Pan Jan również. Natomiast te nasze współcześnie genialne dzieciaki, raczej tak. BO BYŁO NAPISANE WIĘC CZEMU NIE DZIAŁA (opinia wynika z przeczytania mnóstwa stron głupich pytań… ). Wracając do sedna, technologia, wbrew temu co się myśli, nigdy nie była jakimś głównym podmiotem w nurcie „populistycznej motoryzacji”. Owszem, tak jak dziś, tak samo kiedyś rzucano ładne hasełka, akronimy i kolejne nazwy handlowe tego samego rozwiązania w kilku markach, ale nie przedstawiano jakichś konkretnych informacji. Zaczynając od podwójnych wałków, elektronicznego wtrysku, czy tam sondy lambda, przez różne określenia technologii zapewniających bezpieczeństwo, aż do teraz, gdzie samochód stał się drugim telefonem, zawsze wychwalano efekt końcowy. Tworzono wśród konsumentów proste połączenie: nazwa – miłe skojarzenie (lub bełkot marketingowy) Zapewne większość osób nie zastanawiała się nad tym jak działa i co poprawiają dwa wałki. Sam w sobie w sumie nie różni się za bardzo rolą od pojedynczego. Ale w połączeniu z kilkoma innymi zmianami, daje nam świetnie wymieszaną mieszankę paliwową i dobre przewietrzenie komory, a z dodatkowymi bajerami jak np zmianą charakterystyki „w locie” na ostrzejszą, daje jeszcze fajniejsze efekty. Człowiek spytany o 16 zaworów odpowie że są fajne i takie auta są szybsze, ale nie ma pojęcia co to jest, jak to działa i dla niego taki napis może być nawet na Tico. Każdy słyszał o airbagu, ale nie za bardzo wie co wywołuje strzał tej poduszki. I jak właściwie działa ten SIPS który tymi jebitnymi literami zdobi szybę. Samym źródłem tych wszystkich dobrodziejstw nie jest nazwa, tylko technologia, pomysły konstruktorów i sposób w jaki całość została wykonana. Puentą wpisu miało być to że sfera piękna czy radości jazdy nigdy nie była zagrożona. Zawsze to ona była w centrum uwagi zarówno kupujących jak i producentów. Są różne nurty, dla przykładu gadżeciarzy, którzy kiedyś mieli mokro na myśl o centralnym z kluczyka, czy otwieranych zdalnie oknach, a teraz będą cieszyć się z „kluczyka” nowe serii 7. Asceci nigdy nie lubili nadmiaru, byle by były niskie koszty i jak najmniej sprzętu do zepsucia. Ale najczęściej ludzie spytani o swój wóz odpowiedzą że jeździ się nim dobrze, albo źle. Nie będą chwalić się czasami przejazdu z punktu A do punktu B, prędkościami maksymalnymi na prostej czy w jakimś znanym zakręcie lokalnej drogi. Interesować ich będzie spalanie minimalne, czy nie jest za głośny, czy fotele są wygodne i czy do kufra wejdzie krata piwa jakże potrzebna w czasie wypadu na ryby. Nie ma potrzeby przypominania o tym. Przynajmniej w mojej opinii. Sam może nie jestem półbogiem mechaniki który z dobrym kluczem-pneumatem rozbierze wszystko w 20 minut do zera. Do levelu mechanika jeszcze sporo mi brakuje. Ale lubię czytać, wiedzieć i właśnie doceniać tych którzy najczęściej w tym wszystkim są pomijani. Chwali się projektantów za kolejny pomysł przetłoczenia tej samej blachy w inny sposób i nadanie temu jakiejś wykwintnej nazwy. Tymczasem mało kto wspomni o tym ile trzeba było się naliczyć żeby dla przykładu nowa Mazda 6, mimo że jest pełnowymiarowym sedanem, ważyła tyle co pięciodrzwiowy kompakt. I mam tu na myśli auta popularne inne niż Opel. Tutaj proporcje są odwrotne. Kolejna dygresja: Opla nie uważam za auto złe. Ale za dobre też nie (mowa o współczesnych modelach i ich konkurentach). Nie dlatego że się psuje, czy coś. Nawet tą swoją linie mają całkiem OK, i Insignię sprzed liftingu lubię. Ale nie lubię ich za lenistwo projektantów i „niedoinżynierowanie”. Bo jak to się dzieje że Astra waży prawie tyle co seria 5. A Insignia tyle co limuzyna pełną gęba? Wracając do tematu, nie trzeba na głos krzyczeć żeby ludzie cieszyli się z jazdy. Ci dla których samochód to coś więcej niż samojezdny karton, wiedzą o tym i cieszą się. Tych których to nie kręci i tak nic nie przestawi na inny tor myślenia. A drobny procent petrolheadów mimo wszystko ma się dobrze, tylko teraz poza kluczem z nasadkami, potrzebuje zestawu interfejsów i laptopa. A po wszystkim i tak przed garażem pod bramą dyskutują o ciśnieniu turbo, czasach wtrysku, zjawiskach falowych i niutonometrach. I to powinno się promować, ratować! Rozwiązania technologiczne, fizykę i to w jaki ciekawy sposób rozwiązuje się kolejne problemy i pokonuje kolejne bariery. Piękna fotka rozgrzanego do czerwoności silnika z wykręconego parametrami, która ma zachęcić.

Wreszcie tak jak ma być: doskonale!

U Beboka

Wreszcie tak jak ma być: doskonale!

No i zachorowałem!

U Beboka

No i zachorowałem!

Proszę Państwa, uwaga! Uwaga, proszę Państwa!

U Beboka

Proszę Państwa, uwaga! Uwaga, proszę Państwa!

Ogłaszam mobilizację.Ponieważ Blogger jest fajny na początek, nie moge powiedzieć złego słowa że źle mi się na nim siedziało.Ale w wyniku kaprysu i fajnej oferty, stwierdziłem że nie ma co się gnieść na dysku gugli i prosić o przestrzeń dla każdego obrazka, wolę być "u siebie".Dlatego w dużej części blog został przeniesiopny na nowy adres:u-Beboka.plTam jak tylko skończę robić porządek, a może i wcześniej będą trafiać kolejne notki, zdjęcia i inne treści.Tutaj wszystko zostaje tak jak jest, już bez korekt, jako "archiwum".

Siła impulsu! A może chwilowej niepoczytalności?

U Beboka

Siła impulsu! A może chwilowej niepoczytalności?

Popełniłem bardzo ciekawy zakup!Pod wpływem chwili.Większość znajomych pytaNa chuj Ci to?Co to?Po co Ci to?W czwartkowe popołudnie przeglądałem leniwie neta, ogólnie źle się czułem cały dzień więc wieczorem chciałem poprawić sobie samopoczucie kuflem dobrego piwka. Sznupie, czytam różne strony i trafiłem na ciekawe ogłoszenie. Patrzę i kurcze przecieram oczy!Chcę go!Dzwonię. umówiłem się na następny dzień że go zobaczę. Zajechałem na miejsce, przejechałem się, kupiłem i wróciłem!Tak oto stałem się posiadaczem Daihatsu Charade!Ale żeby nie było, nie jest to GTti!Nie jest to nawet 1.3 z napędem na cztery koła.Leczy klasyczne (w tym japońskim wydaniu), 3-cylindrowe 993cm3.Ale to nie wszystko!Jeśli myślisz że to benzyna, to myślisz źle. Jest to bowiem silnik z zapłonem samoczynnym czyli Diesel!Jak Diesel, to Turbo! Musi być Turbo! Ale nie tutaj.I tak zostaje nam najsłabsze auto z katalogu, czyli szalone 37 koni i 60Nm. Z wyposażenia to mam drzwi (5 szt, wow!), dzieloną tylną kanapę i nieużywane gniazdo zapalniczki.Myślałem że będzie się ledwo toczyć, tymczasem pierwszym wrażeniem było:Nie jest tak źle! Jeszcze fajniej jest z każdym kolejnym kilometrem.Buda waży tylko 710kg, więc stosunek mocy do masy nie jest aż tak zły i czuć to zwłaszcza przy hamowaniu bo można praktycznie stanąć w miejscu i opony, mimo 15 lat, nawet nie zapiszczą.Równie fajnie jeździ się nim w zakrętach! Całą trasę kierownica była skręcona w lewo o jakieś 20-30 stopni, ale ostatecznie okazało się że ktoś wymienił końcówki, a nie ustawił zbieżności...Rzuciłem się na ten egzemplarz bo wyglądał całkiem zgrabnie na zdjęciach. Przebieg 119 tyś. km po pierwszym i drugim właścicielu wydawał się jak najbardziej prawdziwy. Silnik nie jest myty ani obrzygany olejem, blacha z zewnątrz jest porobiona (ach te japońce...) a w środku jest naprawdę miło i jest należycie utrzymane! Podsufitka mimo że jasna i gruba, trzyma się doskonale i jest bez plam. Fotele kilka śladów po starych plamach mają, ale nie są wytarte, poszarpane, i prezentują się całkiem ok. Równie fajnie wygląda deska i boczki. No po prostu super sztuka w dodatku jest w niej ogromna ilość miejsca.Test drogi do Ikeii na hot-dogi zdany na 5.Ustawianie zbieżności i ogólna kontrola wszystkiegoA kiedy okazało się że na ćwiartce baku jestem w stanie wrócić z Poznania na Śląsk, szczęście moje nie zdawało się mieć końca! I nie żebym całą trasę jechał 70-80. Normalnie, klasycznie gnałem DK11 już praktycznie w nocy, wyprzedzałem zestawy i gamoniów. Ekstra jazda. Wtedy też znalazłem kolejną poszlakę za tak niskim przebiegiem.Bowiem lampy świeciły rewelacyjnie! Klosze nie są matowe, odbłyśniki nie wypalone. Linia światła jest wyraźna i ostra. Podobno zanim chop od którego ja kupiłem auto, kupił je od dziadka który robił u niego wszystkie serwisy. Nawet na sam koniec kiedy z przeglądu na przegląd, dochodziło tylko 600km, raz do roku trzeba było zajechać, zmienić olej, sprawdzić wszystkie inne płyny. Jeśli auto było głównie użytkowane w dzień w czasach kiedy kretyńska jazda na światłach mijania nie była konieczna, taki stan lamp był do utrzymania.Teraz Szkaradzie (tak jeszcze tej samej nocy po powrocie przezwał ją kolega... i tak już zostało) trzeba zrobić generalny przegląd, skolekcjonować części, zrobić wszystko jak najszybciej, i powiedzieć Alfie: bye bye! Miło było ale się skończyło.Nie wiem co w jest w tym małym, czerwonym naleśniku. Ale każdemu cieszy się gęba od samego patrzenia na niego. A od jazdy to już całkiem. Te wesołe wibracje (wyrywające plomby...) na wolnych obrotach, ta ręczna dźwignia przyśpieszenia zapłonu, absolutna golizna w wyposażeniu, a jednak dość jasne i utrzymane wnętrze sprawiają że jest to naprawdę fajne wozidełko.Trochę nieśmiało, niepewnie szukałem drugiego auta, żeby bety nie zajechać na dojazdy do pracy czy jakieś inne krótkie dystanse. Kiedy zobaczyłem to ogłoszenie po prostu zapragnąłem mieć ten wóz!I mam!Będę wesoło klekotać za 18zł na 100km. Bak do pełna zalałem za 125zł! Teraz nabijam kilometry i za niedługo podjadę ponownie na stację żeby zobaczyć ile faktycznie przy moim cyklu mieszanym, wciąga ten mały kastrat.P.S.W międzyczasie już zdążyłem pozbyć się plebejskich felg. Kapselki z D są w bardzo dobrym stanie, felgi już mniej, ale dalej wygląda to lepiej niż plastikdekle.A dziś kończę polerkę! Trochę go porobiłem w towarzystwie kumpli. No kurde! Mogę startować w konkursie miss piękności!W międzyczasie znalazłem drugiego takiego w mieście! P.S. 2Zgadnijcie co jest w każdym kole, mimo napisu Tubless :D 

A duzi chłopcy bawią się tak!

U Beboka

A duzi chłopcy bawią się tak!

Czas leci jak zły!Minął już tydzień a ja dopiero dziś zrobię mikro relację z tego co się fajnego zdarzyło w Mohelnicy.Truck Trial!Piękna rzecz, podobno dla Czechów jest to coś w rodzaju sportu narodowego, niczym hokej.I szczerze, muszę przyznać że wcale się im nie dziwie!Widok 4-osiowej ramy o masie 12 ton, która wtacza się na 45 stopniowy podjazd, jest po prostu świetny. Równie zgrabnie wygląda moment kiedy takim zjazdem się staczają z wysokości 4 piętra.Ale i tak, w mojej skromnej opinii (i kumpla również) nic nie dorówna temu jak te wszystkie potwory pięknie brzmią!Każda ciężarówka ma trochę inny wydech, średnicę, długość, kształt rury, co daje różne doznania słuchowe. Od prawie wyciszonego dźwięku bez nadmiaru czarnego dymu, przez ostry gwizd niczym ze spalinowozu, aż po czarną chmurę gwizd i gardłowy dźwięk o którym SLR może pomarzyć (a podobno brzmi jak Zeus płuczący gardło gwoźdźmi. Phi!), no i na koniec po odpuszczeniu gazu jest tylko ostre jebnięcie ze schodzącego turbo!Żadne filmy, zdjęcia i relacje nie oddadzą tej atmosfery, trzeba jechać i tyle!A nie jest to daleko. W całych Czechac jest cykl spotkań, co około miesiąc. Lista jest na stronie trucktrial.czMozna wejść, zobaczyć gdzie mamy blisko, gdzie chcemy jechać i po prostu się wybrać. Gwarancja miło spędzonego dnia gwarantowana. Wejście to 150 lub 250 koron za jeden lub dwa dni.Nie wspominałem że te zawody to cała sobota i niedziela? :>W zeszłym roku wybrałem się z bratem na weekend i pokochałem tą zabawę! W dzień jest ciepełko, gruba rozwałka na podjazdach towarzyszą wszystkiemu bramboraki i dobre piwo po 3,5.Wieczorem można poimprezować, pojeść, posiedzieć, coś w stylu biesidy.Ale o co w tym wszystkim chodzi?W skrócie, należy pokonać bramki poustawiane w różny sposób na torze, zgodnie z kierunkiem przez nie wyznaczonym, najlepiej ich nie dotykając, nie omijając żadnej, nie wywracając kijów. Na wszystko jest ~10 minut dla każdej załogi.- kij oznaczony taśmą to lewa strona bramki, można w nią wjechać przodem lub tyłem ale zgodnie z kierunkiem.- w świetle bramki każde umyślne cofnięcie, korekta to punkty karne- oś wjeżdzająca jako pierwsza nie może dotknać kijów, dalsze mogą dotknąć, nie wolno złamać, położyć kija.- za nie przejechanie bramki są dodatkowe punkty karneWięc trzeba sobie rozplanować trasę i nawroty tak żeby z jednej strony zmieścić się w torze, z drugiej w bramkach. Ciekawie obserwuje się różne pomysły na tor, i to jak czasem niektórym się to nie udaje ;)Po prostu trzeba tam być! Tymczasem zapraszam na kilka fotek i filmików (jak się w końcu załadują!).

Jeżdżący oksymoron - 145 w bokserze!

U Beboka

Jeżdżący oksymoron - 145 w bokserze!

Zapewne jest grupka osób która mimo mojego plebejskiego stylu zagląda tu, czyta moje wypociny i wie że buczek jest w lakierni.Widziałem go ostatnio. Elementy po spasowaniu na aucie są ponownie zdemontowane i lakierowane. Koła za chwilę będą do odbioru, w pięknym ciemno grafitowym kolorze. Tapicerka też się szyje już od zeszłego tygodnia i również będzie do zabrania lada dzień.W ten weekend robimy black helle. I potem będzie tylko jedno wielkie czekanie na telefon: Panie, bier pan ten złom! Ale zanim to nastąpi doczekałem się auta zastępczego! I powiem wam, że takiej ilości skrajnych uczuć wobec jednego auta, długo nie czułem.Wóz jest moim skromnym zdaniem, całkowitym odwróceniem stereotypu o marce która wypuściła to coś. Alfa-Romeo 145 1,4 8v SOHC bokser Budzi we mnie strasznie mieszanie uczucia. Jest jedną z raptem kilu Alf które mi się jakoś specjalnie nie podobają. Może kilka najnowszych i dopasionych sztuk po liftingu jako tako wygląda, ale jest dużo innych modeli które w każdym wydaniu wyglądają po prostu fajniej. Ta jest jeszcze troszeczkę zmęczona życiem, jako to wóz zastępczy, co całkowicie niszczy jakiekolwiek szanse na efekt "wow".Drzwi kierowcy są całkiem inne, a wszystkie inne elementy mimo że oryginalne i w oryginalnym lakierze, mają jego ubytki. Całość wygląda jakby była przygotowana na Wrak-Race.Myślałem że 1,4 8v to będzie jakaś fest padaka, toczydło wolniejsze od Astry I w bieda wersji. Więc otwieram jebitne drzwi, wsiadam i co widzę?Paskudne wnętrze, ale za to z ogromną ilością miejsca! No po prostu przeraża ten brak czegokolwiek przed nogami pasażera. Niby miejsca w brud, ale w praktyce jakbyś chciał położyć gdzieś telefon, długopis, to nie za bardzo jest gdzie! Koło skrzyni biegów nie bardzo, bo wszystko jest zaokrąglone, schowki-szufladki w drzwiach to jakaś kpina, jedyna szufladka to ta pod radiem, bo to co jest przed nogami pasażera, ciężko nazwać schowkiem, w apteczce jest więcej miejsca.No, na długopis znajdzie się miejsce! Obok lewarka ręcznego, który nie wiedzieć czemu, jest na tunelu od strony pasażera… Włącznik mgłowego tylnego jest na manetce z lewej strony (przedniego nie mam na wyposażeniu), podgrzewanie szyby jest w tym samym miejscu na prawej manetce. Jedyny klawisz jaki został w miejscu klasycznym to reset dziennego licznika kilometrów. Sama stylówa też wygląda raczej jak lata późno osiemdziesiąte. A tu się okazuje że wóz swoją premierę miał w latach 1994-95! Kiedy wchodziło boskie E39 a ciekawe E36 było już klepane od 5 lat, makarony wciskały jako „nowe” takie coś! No horror. Ale zawsze to 4 koła na dojazd do roboty… Więc bez optymizmu wsiadam, oglądam tą tapicerkę we wzorek niczym z rogówki z tamtych lat, szara z fioletowo zielonymi wzorami. Ble! Wkładam kluczyk, kręcę, no i kurde nie jest tak źle! Czekam chwilę aż wszystko się dobrze „rozsmaruje” w silniku, paski przestaną piszczeć (chyba stała w jakimś wilgotnym miejscu jakiś czas zanim ją dostałem), poczekałem aż zgasną wszystkie kontrolki i delikatnie przegazowałem. No kurde! Fajnie to to chodzi! Delikatnie przejechałem kilka metrów i normalnie doznałem pierwszego dziwnego uczucia. Mianowicie wygląda jak hasiok, w środku wszystko jest jak obrzygane, ale klang jest naprawdę fajny! Na początku trochę dziwnie reaguje na pedał gazu, krztusi się jakby po za mocnym depnięciu, więc trzeba jechać jak renówkami: Delikatnie wciskać gaz proporcjonalnie do obrotów, wtedy jedzie najoptymalniej. Spędziłem w niej pół dnia, przejechałem się trochę ekspresówkami, trochę uliczkami bocznymi kurde spodobało mi się! Po wygrzaniu wszystkiego, sprawdzeniu że ogólnie działa jak należy, dźwięk po prostu rozpierdziela! Jest jak połączenie silnika garbusa, Porsche z NFS Porsche i cywilnego wozidła za sprawą seryjnego, sprawnego wydechu. Te wibracje są po prostu nie do opisania! Na następny dzień sporo jeździłem po drogach wojewódzkich, ładniutkich, z nowiutkim asfaltem! Prowadzi się jak gokart! I mimo wyjebanego doszczętnie przedniego zawieszenia (kierownica w czasie jazdy na wprost spokojnie jest skręcona o jakieś 20-30 stopni...) zakręty łykało się niesamowicie sprawnie, no po prostu rewelacyjnie! W porównaniu z tym czym jeżdżę na co dzień, czyli tona-siedemset na 15” balonach i Astra I aka ‘ponton’, 145 jest zwinna jak nartnik! Koleś w A6 bał się na mokrych łukach jechać cały czas na zadku, za to na prostej jak stereotypowy buc, siedział 1m za zderzakiem. Sam silnik to coś pięknego! Niby 1,4, niby 8v. Bokser w Alfie kojarzy się jak coś co nie może się udać (nie byłem aż takim fanem marki żeby mieć świadomość o co w tym chodzi, spodziewałem się fest wtopy). A tu się okazuje że chodzi to bosko! I bardzo lubi wysokie obroty! Czerwony warning na obrotomierzu zaczyna się na 6tyś, na razie dokręciłem ją do 6,5 i wyżej się boje, w końcu to pożyczak ;) Ale od dołu do samej góry jest jeden cug, równiutko z obrotami się rozkręcający. Piękne są dolne partie. Od 2 tysięcy jest taki niski, gardłowy dźwięk, o którym wszystko inne o tej pojemności może tylko pomarzyć! No i przyśpieszenie też jest całkiem całkiem! Wszystko to składa się na opinie całkowicie odwrotną niż tą która krąży o Alfach. Kojarzą nam się na wzór pięknych kobiet o ponętnych kształtach, piekielnym i pełnym grzechu spojrzeniu, które mają swoje fochy i widzimisię. Wszystko się znosi bo są tego warte. Tutaj mamy raczej jej wąsatą koleżankę która urodą nie poderwie nikogo, przynajmniej nie przy pierwszym spotkaniu, ale kiedy się ją pozna (czasem przy okazji, czasem siłą), okazuje się że to super babka z którą można iść na miasto, olać spojrzenia wszystkich dookoła i po prostu się dobrze bawić! Jest jeszcze jeden biały kruk – bokser 1,7! Jak to musi pięknie smigać! Jeździłbym mimo tego nadwozia i jeszcze gorszego wnętrza! Zostawiłbym znaczek 1,4 i śmiałbym się z golfiarzy, warcząc wściekle po mieście! Z jednej strony nienawidzę tego auta, z drugiej… no kurwa! Fajne jest!P.S. Dupa jednak pierwsza wylatuje z zakrętu. Już wiem gdzie się kończy przyczepność.

U Beboka

Ja wiedziałem że tak będzie. A miało być tak pięknie

No bo jak ująć to inaczej?Masz przygotowane 90% rzeczy. 9 z 10 kroków w twoim idealnym ciągu zdarzeń jest przygotowanych do "zaaplikowania".Brakuje w tym wszystkim tego jednego ostatniego detalu.Silnika!Otóż silnik już był w teorii. W praktyce chop wodził mnie za nos, "nie był pewien czy już jest wymontowany", a bo on go jeszcze przewieźć nie może, nie zdziwiłbym się gdyby dopiero szukał rozbitka żeby go rozbierać. "Czy można to zrobić po majówce?", pytał. Telefony coraz rzadziej odbierał. No kurwa jakiś paradoks! Nie chce moich pieniędzy! A ja nie mam zamiaru ich wciskać na siłę, więc sayonaraW końcu przestałem odbierać telefony i koleś chyba zrozumiał aluzję bo sam już nie dzwonił.Odwiedziłem jeszcze innych z silnikami. I nie pojęte jest dla mnie jak można być tak bezczelnym, jawnie i wprost szukać frajera.W opisach cuda nie widy. Silnik w aucie więc można posłuchać sobie, mały przebieg, GORĄCO POLECA! JadęNa miejscu przebieg większy o 30 tysięcy (chyba przy programowaniu "nowego" ktoś się pomylił? Może usłyszał "cofnij do 260" zamiast "cofnij o 260"?), silnik faluje, w międzyczasie dygocząc bo nie chodzi gładko na wszystkich garach. Plus jakieś inne dźwięki z pod jednej pokrywy zaworów. I za to ludzie chcą 4 tysiące! Za dziada albo do remontu, albo do wymiany większości osprzętu. A przy pytaniu o jakąkolwiek gwarancję wprost odpowiada: bieresz to co widać. On specjalnie zostawia silnik w aucie, żeby widziały gały co brały.Stwierdziłem że w dupie to mam! Przy tym co widziałem mój chodzi jak perełka. I trzeba było oddać wóz do lakierowania jeszcze ze starym motorem. W międzyczasie szukam słupka do remontu. Jak ktoś wie o M60B40 który kuleje, ma głowice i dolot, biorę! Osprzęt i wydech sobie przełożę z mojego. Zrobi się od nowa, wyjdzie trochę drożej ale będzie prawie nowy silnik!Tymczasem robi się lakier. Robią się lampy, tapicera itp.A ja zbieram resztkę gratów. Właśnie dotarła paczuszka z listewkami pod progi z ASO BMW. Nie wiem co w tym jest ale cieszy mnie każda dostawa każdego kolejnego detalu, znaczka, pierdoły. ;)Dziki konsumpcjonizm!Mam nadzieję że w poniedziałek je zawiozę do warsztatu, a sam dostanę zastępczaka w formie:145 z boxerem!

Extreme Car Makeover: Bebok edition!

U Beboka

Extreme Car Makeover: Bebok edition!

Nadszedł ten moment, ten czas! Wreszcie po wielu miesiącach rozmyślania, przygotowań większych i mniejszych, zbliża się! Wielki finał remontu!A ponieważ będzie to finał napięty terminowo jak baranie jaja, aż mam ochotę się tym pochwalić i porównać to do znanego (jako tako) amerykańskiego programu. Bo gdyby coś się nie udało, będę miał na co klnąć i o czym pisać. Przechwalać się (w razie bezproblemowego sukcesu) nie wypada. Zacznę skromnie, od przyznania się że z mojego buczka nigdy żadnego klasyka na miarę 100% oryginału za 150 tyś nie będzie. Jestem świadom że wszystkie rzeczy które zostaną wykonane, nie są stuprocentową renowacją, nie są przeprowadzone według oryginalnych technologii czy na tylko oryginalnych elementach, czego skutkiem będzie brak naklejki "100% BMW ASO Parts".Bo jestem sknerą!To na co liczę, to naprawienie wszystkiego co jeszcze nie jest w pełni sprawne, i nadanie temu fajnego koloru, kształtu i felgi. Nawet jeśli pojawi się ognisko rdzy za 5 lat na rancie drzwi, trudno. Cały "projekt" (jakie ambitne słowo) traktuję jako przywrócenie starego i trochę styranego wozu do stanu dobrze wyglądającego i sprawnego mechanicznie dupowozu! Dzięki takiemu podejściu spokojnie będę jeździć trupem z dziesięć kolejnych lat, a gdy kupię sobie wymarzone M5, będzie mogło leżakować w garażu w złą pogodę, co nie narazi go na szwank i faktycznie będzie można go trzymać jako weekendowego klasyka! Oczywiście muszę jeszcze znaleźć godny tego garaż, godny tego egzemplarz M5 i środki... Ale nie ma co się zarzekać że to się nie zdarzy! Nigdy nie myślałem o V8. A teraz jednego uratuje od Wrak-Race.Już na Ciebie odkładam!No ale, do rzeczy! W mojej edycji całość nie będzie dziać się w tydzień, raczej w miesiąc. Zacznie się delikatnie, od włożenia (wreszcie!) pełnowymiarowego, w pełni sprawnego V8. Czyli przywitam się z M60B40 i hamownią żeby zobaczyć jak to wygląda. Daję na to tydzień. Następnie w grafiku czeka lakiernik. Kiedy do niego zajadę wreszcie będę mógł pozbyć się z balkonu pary tylnych drzwi, z piwnicy jebitnej maski, tylnej klapy, relingów dachowych, zderzaków i ich listew, z wyra wyciągnę listwy na drzwi, ramki wewnętrzne panelu radia/AC, ramkę na lampy pod sufitem, nowe (znaczy się po demontażu w dobrym stanie :) ) uszczelki i inne detale. Mam nadzieję że będzie z tego co, i ostatecznie wreszcie auto będzie w jednym kolorze (a ja odzyskam parę metrów kwadratowych przestrzeni życiowej). W połowie lakierowania, wyciągam bebechy z wnętrza, czyli podsufitkę i słupki. Tapicer obije wszystko na nowo ładnym, czarnym materiałem. Będzie prawie jak M Power! Włoży się po lakierowaniu.Wszystko złożone będzie na pewno ładne i eleganckie. Żeby dopełnić ten stan "prawie fabryczny" i nadać dziadkowi trochę fajniejszego wyglądu dokonam kilka poprawek. Podstawa to ciemne tło i krzyże w przednich lampach! Kupione na tą okazję są prawie nowe klosze z Boscha. Po operacji trafią do lakiernika na ostatni etap składania. Tak samo przyciemnione będą białe kierunki z przodu, wsteczny z tyłu i może tylne kierunki, żeby troszeczkę całość "uagresywnić"! W międzyczasie w innym zakładzie będzie się regenerować i malować zamówiony zestaw Styling 32. Nie wiecie ile trzeba się naszukać za dobrym rozmiarem. Bo tak każdy mówi sobie, że to taki wzór, są takie do tego modelu, widziałem, a potem znajdujesz taką stronę i przestajesz wierzyć w swój szczęście że uda Ci się znaleźć akurat to czego szukasz.Na szczęście mam! Mój komplet 8J na przód, 9J na tył!A do tego, jak mi się podoba kolor grafitowy! Jest znacznie ciekawszy niż zwykły srebrny. A na pewno dużo bardziej elegancki niż wszystkie oczojebne kolory, i jednocześnie nie jest zwykłym czarnym który maskuje cały fajny wzór! Ostatni rajd będzie do garażu elektryka, gdzie będzie kombinował jak uruchomić Bavarię zakupioną jakiś czas temu, i zabezpieczyć mojego nie-trupa przed odpaleniem za pomocą śrubokręta. O! Taką mam.Taki to jest ambitny plan! Całość z wszystkimi poślizgami nie powinna trwać dłużej niż miesiąc, a zastępczy transport zapewni maluch w którym będę kurwować na korki i temperaturę. Ciekawe jak tam upchnę cztery sztuki siedemnastocalowych felg? No. To tak w skrócie. Wreszcie urzeczywistnia się planowany od 2 lat sen! Na pewno będzie o czym pisać "po drodze". Tymczasem miłej majówki życzę! P.S.W ramach zapewnienia sobie dobrej zabawy, na tylną klapę zamówiłem takie coś. Trolololo.