benzynoseksualny
Poznań motorshow 2014
Jakoś tak się złożyło, że od pewnego czasu jestem pseudoblogerem. Pseudo, bo nie publikuje Wam wpisów na temat tego co zjadłem, lub wydaliłem, ani jak mi minął dzień. A już na pewno nie jestem blogerką modową, zwaną przez tłuszczę Szafiarką. Co oznacza, że piszę sobie w mało popularnym nurcie jakim jest motoryzacja. I nikogo za to nie winię, to była moja głupia decyzja i trzymam się jej. Niestety pisanie o samochodach nie jest to tak łatwe, jak nałożenie na siebie tysiąca ubrań i szpilek i pozowanie pod słońce wśród drzew. Może dlatego Szafiarstwo jest bardziej trendy? W sumie to każdy mógłby pajacować jak małpa przed cyfrowym aparatem w lesie, w ubraniach z lumpeksu. I „stylizować” swoje „looki”…brr, aż mam ciary… Dlatego właśnie lubię różnego rodzaju moto-akcje zorganizowane jak targi i pokazy motoryzacyjne. Nie jestem na nich „tym dziwakiem od samochodów”. Outsiderem, Lone Rangerem, jak lubię sobie o sobie myśleć przed spaniem. W takich miejscach, czuje się jak u siebie i mogę bez skrępowania pokazywać palcem kompletnie obcym ludziom jakieś auta. Wydając przy tym nieartykułowane odgłosy paszczą. I wiem że Oni w ramach rekompensaty pokażą mi swoimi palcami jakieś inne auta i tez wydadzą z siebie dźwięki godne szympansa. A jeżeli dla Szafiarek modowym wydarzeniem roku jest swap w Chełmnie albo jakaś inna niemądra impreza, która polega na ubraniu się jak chory na głowę, gadaniu kompletnych bzdur i łażeniu w kolo Wojtek, dla mnie takim wydarzeniem są Targi Motorshow w Poznaniu. Na których spotkać mogę nie tylko onanistycznie wręcz piękne auta, ale właśnie tez wielu innych motozapaleńców z tzw. „branży”. I tak, jak ja myślę o faszynweekach, jako o spędzie wesołych pedziów i zdeflorowanych 15 latek, ubranych co do jednej w stylu Boho (ahaha ależ Was zaskoczyłem, że znam takie pojecie nie?) tak Wam na na hasło motozapaleniec staje przed oczami wasz mechanik Mirek. Czyli ogrodowy gnom, z litrem oleju 10w-40 pod paznokciami, w zapoconej koszuli i z tak misternie utkaną fryzurą na pożyczkę, że aż zagina nią grawitację. Na szczęście bardzo się w tej kwestii mylicie… Jeżeli się mylicie, to nie macie tez oczywiście pojęcia, jak wielki wpływ na modę, styl i cale haute culture maja samochody. I jak bardzo targi motoryzacyjne podobne są właśnie do Faszyn Weekow. Więc spokojnie „babcia czuwa” – i za chwilę wam to wyjaśni. Boże, uwielbiam Poznań Motorshow. Gdy maszyny stoją na podestach i świecą się jak milion złotych, wyglądają jak modelki Victoria’s Secret na wybiegu, podczas sesji do playboya! Ubrane tylko i wyłącznie w swoje piękne kształty, odbijające błyski fleszy! Kuszące spojrzeniem i kształtami, jakie nadali im Bogowie moto designu, artyści – rzemieślnicy CUDA! Ale do rzeczy. Pojechałem na Poznań Motorshow. I jeśli chodzi o podroż pociągiem, to mam jedno poważne zastrzeżenie. Chciałem jechać pociągiem, bo jedzie on przez miasteczko Konin. I nie wyobrażacie sobie nawet jakie to oszustwo! Nie widziałem tam ani jednego konia! Ani cholernego kucyka! A gdy poszedłem w Poznaniu na skargę, żądając zwrotu za bilet, pani z okienka PKP mnie pogoniła. Chamstwo w Państwie! Na samych Targach, tym roku widać już dokładnie, że producenci przestali parzyć 5 herbat z jednej torebki i używać tylko dwóch kawałków papieru toaletowego na osobę. Bo chude dni, wywołane recesją, czy tam innym zmyślonym problemem, mamy chyba za sobą. Auta wyglądają coraz śmielej i zamożniej, przez co zdaje mi się, ze motoryzacja w najbliższych latach przeżyje ponowny renesans! Jeżeli chodzi o rozmach tegorocznego MotorShow, to muszę przyznać, że pobito chyba kilka rekordów. Na pewno ilość odwiedzających osób. Bo już w sobotę przekroczyła poziom z całego zeszłorocznego weekendu. To już coś. Po drugie, do dyspozycji zwiedzających było więcej hal. Co prawda jedna z nich była po brzegi wypchana małymi chińczykami, którzy sprzedawali sprzęgła i inne wihajstry. Następna również była bezużyteczna, a to z tego powodu, że wypełnili ją motocyklami i facetami w skórzanych kamizelkach bez rękawów i z brodami jak święty Piotr. Bezsens. Kilka innych również nie nadawało się do zwiedzania. W jednej zadomowiły się Kampery, przez co od razu chodziło mi po głowie podpalenie jej. Tym bardziej, że po sąsiedzku urzędowała straż pożarna, ucząca zjeżdżania po linie, resuscytacji i innych rzeczy, które w sumie warto umieć. Jednak największą widownię przyciągały hale, w których producenci wystawiali swoje samochody i produkty. I gdzie znajdowały się stoiska motoryzacyjnej prasy. Oczywiście, od samych drzwi pobiegłem z gracją tankowca, pod obracającą się na podeście Alfę Romeo 4C. Mogę się teraz przyznać, że w siedemdziesięciu pięciu procentach przyjechałem tylko po to, by ją wreszcie zobaczyć na własne oczy. Słodki Jezusie, co za piękny, ponadczasowy, renesansowy samochód! Czysta maszyna do jazdy, obleczona włoskim wyczuciem stylu i smaku. Jeżdżący fresk Michała Anioła z kaplicy Sykstyńskiej! Naprawdę, Alfa 4C jest kwintesencją ponad stuletniej historii motoryzacji. I jest też drugim już po 8C modelem, dzięki któremu włoska marka odzyskuje utracony splendor, styl i ekskluzywność. Naprawdę silna grupa Fiata mogła się nią chwalić, bez żadnych kompleksów. Alfa 4C zrekompensowała mi smutek spowodowany brakiem stoiska Ferrari i Jaguara. Jeżeli chodzi o to pierwsze, miałem po prostu nadzieję widzieć czerwone rumaki z Modeny. Nie w sensie, że chciałem zobaczyć konkretny model. Po prostu dobrze wiedzieć, że gdzieś obok Was, stoją zaparkowane te abstrakcyjnie wręcz piękne monstra. Co prawda inni wystawcy, np. Java Car design, posiadali kilka egzemplarzy Ferrari, ale to nie to samo. A co do Jaga, zawiodłem się po całej linii. Wiedziałem że mało prawdopodobne jest, by na targi w Poznaniu sprowadzili nowego F-type’a coupe, ale fakt, że nie pojawili się w ogóle, trochę zbił mnie z tropu. F-type bowiem, jest również jednym z najpiękniejszych, ostatnio wyprodukowanych aut na Świecie. Pomimo tego, że jest tak różny od Boskiej 4C. W sumie jak różnią się urodą Marylin Monroe i Keira Knightley? A mimo to obydwie są wręcz ikonami damskiej urody. Ale wspominane wcześniej, tłuste nowe wspaniałe lata motoryzacji objawiły się zwiedzającym pod inną postacią. Jedna z nich, to prototypowy, nie produkowany jeszcze Mercedes S coupe. Podobny z tyłu do…Laguny coupe. Ale to nic, nie ma wstydu w tym, że jodłujący Aryjczycy wzorowali się na Francuskim gt. W końcu to piękne auto… Ogólnie Merc wystawił potężną drużynę aut na swoim stanowisku. Ale nie jestem w stanie nic o nich powiedzieć, bo nie fascynują mnie auta z gwiazdą, a poza tym wszystkie co do jednego wydają mi się takie same. Dalej zaskoczyła mnie KIA. Tak właśnie. KIA! Pokazała auto, będące projektem o którym już kiedyś słyszałem, a który jest kompletnie od czapy. Małe, niby coupe, ale jeszcze miejski hatchback, napakowane elektroniką i cudacznym pulsująco-żyjącym oświetleniem, ma ponoć niedługo trafić do produkcji seryjnej. Ile z psychicznego projektu przejdzie, a ile zostanie odrzucone i zastąpione nudą – zweryfikuje czas. Musze oczywiście wspomnieć o tym, że drugą, całą halę wzięła do władanie grupa VAG, która pojawiła się pod postacią Audi, Porsche, Skody, Seata i oczywiście Volkswagena. I tutaj też stały mocno szalone rzeczy. Na swoim stoisku, Audi doszło do wniosku, że za wszelką cenę nie wyjdzie na pedzia, więc wszystkie zaprezentowane auta były w mocnych wersjach, RS i Quattro. Z tego, co się dowiedziałem, samo Audi zgromadziło u siebie ponad 2500 koni mechanicznych! A nawet nie mieli supersportowego R8!Zgroza! Porsche oczywiście olśniewało! Model Gt3 był oblegany jak striptizerka nad ranem. Do tego stały gargantuicznie paskudne Cayenne i Pakamery. Oraz zupełnie świeży, nieduży SUV Macan. Co działo się na Skodzie i Volkswagenie to nie do końca wiem. Moja uwagę przyciągnęła Fabia RS cabrio, czyli dziwaczne połączenie nadwozia rodem z rajdów WRC i czterodrzwiowego roadstera, pepiki poszaleli! Volkswagen uraczył nasz natomiast nudą i ziewaniem, oprócz kilku szczegółów. Małego, ekologicznego wozidła o nazwie „x-cośam-rzecz”, które pali ponoć 0,9 litra na setkę. Nie uwierzę, póki się nie przejadę , słyszysz Volkswagenie! Mieli też różnego rodzaju sportowe Golfy, które i tak zlewają mi się w jedno… Kiedyś już wspominałem, że design Seata oparty jest na bakłażanach i patisonach, prawda? Nie przeszkodziło im to pokazać najszybszego bakłażana na świecie! I jak nie jestem fanem Leona, tak ten model połechtał mi motylki w brzuchu. Do tego, za parawanem stał jebutny wręcz Bentley i Gallardo. Oraz mężczyzna wyglądający jak agent Smith z Matrixa, który nie pozwalał się do nich zbliżać. Za to bez problemu dostałem się na stanowisko Rolls Royce’. Jeny, te pojazdy (jakoś nie pasuje do nich trywialne słowo samochód) są wprost majestatycznie onieśmielające! Dystyngowane, ale i twardzielskie zarazem. Jak Sean Connery. Ale najlepsze, jak dla mnie cuda, stały na zewnętrznym placu. Fani Audi Quattro zjechali się z całego kraju, po ty by pokazać swoje cudeńka! Czego tam nie było! Pierwsze Quattro w każdej możliwej konfiguracji. „Osiemdziesiątka” Quattro, tak samo stare „setki” i „dwusetki” avant. Nawet jakieś A8. Cudowne, klasyczne samochody, wprost kipiące mocą i testosteronem. Auta tak męskie, że godzinie spędzonej pośród nich z aparatem, na dotychczasowej brodzie wyrosła mi druga! Dla samych Quattro warto było spędzić milion lat w pociągu do Poznania! Aha, a propos pociągów, przygotujcie się na to, że w niedziele nie ma bezpośredniego połączenia PKP na linii Poznań – Lublin… Byłem zły jak cholera! Ale wróciłem do domu bogatszy o nowe przeżycia, wspomnienia i momenty. I jeszcze bardziej przekonany o tym, że samochody, to najlepsze co mógł wymyślić cywilizowany człowiek! Kocham je jeszcze bardziej i bardziej…. Tagged: audi, felieton, motorshow, Porsche, poznań, relacja, samochody, targi