JOTEM

Wideorejestrator Xblitz Go (recenzja, test, sample)

Xblitz Go to nieduży wideorejestrator samochodowy, który ma nagrywać dobry obraz zarówno w dzień jak i w nocy. Jak radzi sobie w praktyce ? Zobaczcie sami. Xblitz Go to niewielki sprzęt przez co jest dość dyskretny. Ten kwadratowy rejestrator ma niespełna 5.5 centymetrów szerokości oraz 3,5 centymetra długości. Xblitz Go – pierwsze wrażenia Xblitz Go nie jest duży. Z przodu ma szklaną soczewkę, która otoczona jest 8 diodami IR. Pokazuje obraz o szerokości 170 stopni. Od strony kierowcy znalazł się 2-calowy wyświetlacz. Urządzenie mocuje się do szyby za pomocą przyssawki. Nietypowym rozwiązaniem jest klips, który należy przekręcić by przyssawka przyczepiła się do powierzchni. Można do niego podłączyć również zasilanie, podobnie jak do samego rejestratora. Tuż pod wyświetlaczem znalazło się miejsce na cztery przyciski sterujące. Ciekawostką jest wyjście HDMI. Xblitz Go Xblitz Go może również robić zdjęcia o rozdzielczości 16mpix oraz służyć za dyktafon. W trakcie testów okazało się, że dźwięk jest bardzo dobrej jakości i wyraźnie nagrywa wszystko to, co dzieje się w aucie. Urządzenie może działać zarówno w mniejszych jak i większych pojazdach. Obsługuje karty pamięci do 64 GB (w przypadku kart 64GB należy sformatować je pod FAT32 by wykrywało je urządzenie).  Z użytecznych funkcji, kamera ma WDR, G-sensor i funkcję SOS. Nagrywa w Full-HD z prędkością 60 kl/s, dzięki czemu, w razie konieczności możemy płynnie zwolnić obraz o ponad połowę. Xblitz Go – w praktyce Xblitz Go Wideorejestrator świetnie prezentuje się w samochodzie. Zaskoczyło mnie nieco mocowanie przyssawki za pomocą wspomnianego wcześniej przekręcanego elementu. Jest nieco niewygodne, zwłaszcza, jeżeli szyba w waszym aucie osadzona jest pod dużym kątem. Mimo wszystko, mocowanie sprawdza się i rejestrator trzyma się pewnie i nie przenosi na obraz drgań. Sama kamera DVR wpinana jest specjalnym klipsem. Dzięki temu można odczepić sam rejestrator bez konieczności zdejmowania całości. Urządzenie włącza się automatycznie po przekręceniu kluczyka i praktycznie nie wymaga dodatkowej obsługi poza pierwszą konfiguracją.   Xblitz Go Xblitz Go – w dzień i nocy Przyznam, że jestem pozytywnie zaskoczony jakością obrazu. W dzień jest bardzo ostro, bez artefaktów i zafarbionych pikseli. Tablice są dobrze widoczne nawet z większej odległości. Pod słońce kamera radzi sobie bardzo dobrze, podobnie jak z nagłą zmianą oświetlenia przy wjeżdżaniu np. do tunelu. A jak jest w nocy? Przy oświetleniu ulicznym bardzo dobrze. Obraz pozostaje ostry i szczegółowy. Przy gorszym świetle zaczyna spadać jakość, ale cały czas obraz jest dobry. Sprawdź cenę   Post Wideorejestrator Xblitz Go (recenzja, test, sample) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Szczoteczka soniczna Panasonic EW-DM81 (opinie, test, recenzja)

Panasonic EW-DM81 to soniczna szczoteczka do zębów, która wykonuje 31 tysięcy ruchów w ciągu minuty. Ma skutecznie eliminować płytkę nazębną oraz masować dziąsła. Do kilku lat używam regularnie szczoteczki elektrycznej. Po zwykłej szczoteczce zawsze mam wrażenie, że zęby nie są idealnie czyste, że jest na nich osad. W tym przypadku elektryczna szczoteczka sprawdzała się idealnie, ale częste stosowanie i obrotowe włosie podrażnia moje dziąsła przez co zęby stają się wrażliwe. Panasonic EW-DM81 to szczoteczka soniczna, która ma pomóc również dbać o dziąsła. Włosie nie obraca się, a wibruje. Jak podaje producent, z prędkością nawet 31 tys. ruchów na minutę. Panasonic EW-DM81 – pierwsze wrażenia W zestawie z urządzeniem otrzymujemy stację dokującą z dwoma otworami, szczoteczkę oraz dwie różne końcówki. Jedna z nich została specjalnie zaprojektowana, by czyścić kieszenie zębów. Drobne włosie ma średnicę około 0,02 milimetrów, dzięki czemu może sięgać do 3 mm w głąb. Druga końcówka ma potrójną krawędź i nadaje się do codziennego szczotkowania zębów i masowania dziąseł. Przed pierwszym użyciem, producent zaleca ładowanie szczoteczki przez 17 godzin. Panasonic EW-DM81 ma zdejmowaną końcówkę. Należy przekręcić ją delikatnie by zwolnić mocowanie. Można sprawdzić to na oznaczeniu z tyłu urządzenia. Centralnie producent umieścił przycisk włączający, który jest niejako w zagłębieniu. Jego naciśnięcie uruchamia szczoteczkę, ponowne przełącza w tryb delikatnego szczotkowania, a trzeci raz wyłącza urządzenie.  Ciekawostką jest tzw. opóźniony start pełnej mocy. Po włączeniu szczoteczki, stopniowo osiąga pełną moc. Trwa to zaledwie chwilę, ale dzięki temu nie rozchlapiemy pasty do zębów, a nasze zęby będą mogły przyzwyczaić się do wibracji. Sprzęt, jak przystało na tego typu urządzenie jest wodoodporny. Ma też wbudowaną kontrolkę led, która pokazuje czy trwa aktualnie ładowanie czy zostało zakończone. Producent podaje, że raz naładowany akumulator wystarcza na około 30 minut pracy. Panasonic EW-DM81 – w praktyce Pamiętam, gdy po raz pierwszy używałem szczoteczki elektrycznej. Przyznam, że bałem się, że wirujące włosie porani moje dziąsła. Musiałem się do niej przyzwyczaić. O dziwo, do szczoteczki sonicznej nie musiałem się przyzwyczajać  ani chwili. Czyści zęby bardzo dokładnie, nie pozostawia osadu, funkcja masowania dziąseł bardzo przypadła mi do gustu. Urządzenie ma wbudowany timer szczotkowania, który co 30 sekund sygnalizuje upływający czas. Ma to pomóc w równomiernym umyciu zębów, ale mnie trochę denerwowało. O wiele lepiej sprawdziłby się dwuminutowy timer jak w szczoteczkach Braun. Ciekawostką jest wypinany panel ładowarki. W przypadku szczoteczki elektrycznej Braun, nie ważne jak dokładnie umyło się urządzenie, na ładowarce indukcyjnej zawsze powstawał osad i trzeba ją regularnie czyścić. Panasonic zmienił nieco ładowarkę i na jej wierzchnią część zamontował zdejmowany panel. Jest podwójny, dzięki czemu możemy włożyć do niej zarówno całe urządzenie jak i samą końcówkę po umyciu. Jak ma się to w praktyce? Przyznam, że rozumiem pomysł, ale nie sprawdza się aż tak dobrze. W rezultacie zdejmowany panel, który możemy myć, brudzi się znacznie mniej niż reszta ładowarki, której mycia nie zaleca producent w instrukcji. // Post Szczoteczka soniczna Panasonic EW-DM81 (opinie, test, recenzja) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Irygator do zębów Panasonic EW1411 (recenzja, opinie, test)

W dzisiejszym wpisie testujemy ciekawe urządzenie, które pomoże nam dbać o zdrowy uśmiech. Jest to irygator do zębów Panasonic EW1411. Jak sprawuje się w praktyce i czy warto go kupić? Zapraszam do testu.  Pierwszy kontakt z takim urządzeniem jak irygator maiłem 6 lat temu gdzie przy wizycie w jednym z marketów natknąłem się na prezentację. W pierwszym momencie podszedłem do nich dość sceptycznie. Po co mi to? Tylko miejsce będzie zajmowało w łazience. Po kilku miesiącach ciekawość zwyciężyła i postanowiłem kupić irygator. Po nie długim okresie stwierdziłem, że lepszego zakupu nie mogłem dokonać. Szybko przyzwyczaiłem się do używania irygatora w codziennej toalecie. Do urządzenia przyzwyczaiłem się tak bardzo, że pierwszy wyjazd wakacyjny bez irygatora był dla mnie dużym problemem. Kilka dni bez możliwości wypłukania jamy ustnej z pozostałości jedzenia spowodowało, że pojechałem do najbliższej apteki i kupiłem największą strzykawkę jaka była dostępna. Od tamtego momentu minęło kilka lat. Przestałem zastanawiać się nad podróżną alternatywą dla irygatora do momentu, aż w moje ręce wpadł Panasonic EW1411. Pierwsze wrażenie jednak nie było aż tak pozytywne jak sądziłem. Mały i wyposażony we własną baterię irygator nie dorównywał posiadanemu od kilku lat przeze mnie urządzeniu. Jednak z każdym kolejnym dniem użytkowania, zachwycenie było coraz większe a pierwszy wyjazd udowodnił przewagę sprzętu wielkości trochę większej niż elektryczna szczoteczka do zębów. Skończył się problem z pozostałościami jedzenia. Koniec kupowania strzykawek. Panasonic EW1411 jest przenośnym, wręcz turystycznym (wedle mojej opinii) irygatorem. Praca bezprzewodowa, wytrzymała bateria, kompaktowy rozmiar oraz 4 w pełni sterowane elektronicznie tryby pracy irygatora są jego największymi atutami. Pojemnik na wodę wystarczy na około 2 minuty pracy, a dodatkowo przełączenie urządzenia w tryb INTERDENTAL, w którym to strumień wody jest przerywany dzięki czemu zużycie wody jest zminimalizowane. W zestawie wraz z irygatorem otrzymujemy, ładowarkę sieciową wyposażoną w 2 stojaki na dysze oraz uchwyt ścienny, śruby montażowe uchwytu, 2 dysze posiadające różnokolorowe pierścienie służące do rozróżnienia dyszy dzięki czemu z irygatora mogą korzystać 2 osoby. Obszerną instrukcję obsługi napisaną w kilku językach oraz kartę gwarancyjną. Dużym plusem jest pokrycie irygatora gumą, co znacznie ułatwia korzystanie z niego i minimalizuje ryzyko wyśliźnięcia mokrego urządzenia. Niestety, jak każde urządzenie bezprzewodowe, wymaga ładowania. Ten czas jest stosunkowo długi, a producent w instrukcji obsługi informuję, iż nie powinniśmy zostawiać irygatora na podstawie ładującej gdy bateria jest w pełni naładowana. Musimy pamiętać, że po skończonym używaniu należy wypiąć dyszę i włączyć irygator aby go osuszyć.  Jest to trochę uciążliwe. Sprawdź cenę urządzenia Panasonic EW1411 Post Irygator do zębów Panasonic EW1411 (recenzja, opinie, test) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Nawigacje GPS Navitel F150 i F300 (test, recenzja)

W dzisiejszym wpisie testujemy dla Was dwie bardzo podobne do siebie nawigacje GPS – Navitel F150 oraz F300. Jak sprawują się w praktyce? Zapraszam do testu Michała Pich. Navitel F300 to niedroga nawigacja, którą możemy kupić już za około 300 zł, drugi model – Navitel F150 z podobnymi parametrami i właściwościami, kosztuje ok. 230 zł. W obu przypadkach za niewielką kwotę dostajemy urządzenie z dożywotnią aktualizacją map obejmujących całą Europę (Navitel F300) oraz aktualizację map państw – Białorusi, Czech, Polski, Słowacji i Ukrainy (Navitel F150). Mapy aktualizowane są co kwartał. Aktualizację map przeprowadzamy w prosty sposób za pomocą oprogramowania dostępnego na stronie producenta http://navitel.ru/pl/downloads Procesor jaki został zastosowany w obu nawigacjach to Cortex-A7 800 MHz. Do tego producent dołożył pamięć DDR3 128MB. Całość działa płynnie bez zwolnień czy zacięć. Z kolei wbudowana pamięć wewnętrzna w Navitel F300 to 8GB, w przypadku modelu F150 4GB. W obu nawigacjach można ją powiększyć za pomocą karty microSD do 32 GB. Nawigacja GPS Navitel F150 Nawigacja Navitel – zawartość zestawu W pudełku z nawigacją znajdziemy dobrej jakości uchwyt samochodowy, rysik, ładowarkę samochodową, podręcznik użytkownika, kartę gwarancyjną oraz kabel mini-USB, dzięki któremu możemy dokonywać aktualizacji map. Na pudełkach widnieje informacja, że urządzenie działa zarówno pod 12V jak i 24V. Jednak na naklejce informacyjnej ładowarki oraz w samej instrukcji obsługi napisano, że urządzenie pracuje pod 12V. Postanowiliśmy sprawdzić, jak jest naprawdę i podłączyliśmy nawigację Navitela pod 24V w trolejbusie komunikacji miejskiej. Okazało się, że działa znakomicie. A jakie wrażenie robią oba urządzenia? Nawigacja GPS Navitel F150 Nawigacje wykonane są z bardzo przyjemnego w dotyku tworzywa, na którym nie pozostają ślady palców. Dotykowy wyświetlacz wykonany jest w technologii TFT i ma wielkość 5 cali. Pokazuje obraz z rozdzielczością 480x272px. Wyświetlacz reaguje na dotyk bardzo dobrze i precyzyjnie, a po dotyku palcami nie pozostają na nim denerwujące ślady. Kąt widzenia mógłby być lepszy, co da się zauważyć w słoneczne dni, gdy nieco trudniej było nam odczytywać wskazania ekranu. Po włączeniu nawigacji, sygnał GPS w obu urządzeniach wykrywany jest bardzo szybko. Działa też dość precyzyjnie. Nie zdarzało mi się aby urządzenie straciło sygnał, pomijając oczywiście normalne sytuacje, kiedy przejeżdżałem np. przez tunel. Samo wybieranie celu podróży nie należy do skomplikowanych. Mamy możliwość wyszukania celu wpisując wybrany przez siebie adres, wybranie konkretnych współrzędnych oraz, co uważam za bardzo fajne rozwiązanie, możemy wybrać cel po wskazaniu konkretnego miejsca na mapie. Na minus zasługuje brak możliwości wyboru jaką trasą mamy jechać. Nawigacja zawsze wybierze trasę najkrótszą, która nie zawsze będzie trasą najszybszą. Oczywiście mamy możliwość edycji trasy czy wybranie punktów, które chcemy ominąć np. korki lub wypadek lecz musimy to już wprowadzić oddzielnie. Należy też zaznaczyć, że po wprowadzeniu zmian czy zjechaniu z trasy, nowa droga wskazywana jest bardzo szybko. Nawigacja GPS Navitel F300 Dość rozbudowany jest również system doboru pojazdu jakim podróżujemy. Zazwyczaj nawigacje, z jakimi się spotkałem, miały do wyboru pojazd osobowy/motocykl, ciężarowy czy pieszy. Testowane przez nas nawigacje mają o wiele więcej możliwości, poza wyżej wymienionymi pojazdami mamy do dyspozycji: rower, taxi, autobus, pojazd uprzywilejowany, kurier. Funkcje w nawigacjach Navitel Nawigacje GPS Navitel F300 i F150 Menu nie należy do bardzo rozwiniętych. Mamy możliwość wyboru głosu, jakim będą odtwarzane komunikaty oraz ich głośność. Funkcja z ostrzeżeniami jest również bardzo podstawowa lecz wystarczająca. Mamy możliwość zaznaczenia opcji o ostrzeganiu nas, gdy przekroczymy prędkość, o zbliżeniu się do różnego rodzaju fotoradarów czy odcinkowym pomiarze prędkości. Zaskoczyła mnie funkcja ostrzegania o progach zwalniających, przejściach dla pieszych czy skrzyżowaniach równorzędnych i ostrych zakrętach. Przy włączonej funkcji ostrzegania o progach i przejściach dla pieszych nawigacja, co chwilę dawała mi sygnał ostrzegawczy nawet, gdy jechałem ulicą, na której tych przejść dla pieszych jak również progów zwalniających nie było. Jak później zauważyłem ostrzegała mnie o tym, co znajduje się na ulicach osiedla obok którego przejeżdżałem. Było to na tyle irytujące, że z ostrzeżeń zostawiłem tylko zaznaczone wszelkiego rodzaju fotoradary. W nawigacjach mamy możliwość włączenia i wyłączenia pokazywania pasa ruchu. Ciekawą funkcją w jaką Navitel wyposażył swoje urządzenia to transmiter FM. Funkcja ta umożliwia przekierowania komunikatów z nawigacji na nasz system audio w samochodzie. Wystarczy że ustawimy w nawigacji pasmo np. 92 FM a także w radiu samochodowym i w ustawieniach nawigacji wybierzemy aby komunikaty były podawane przez transmiter FM, wówczas będziemy słyszeć wszystkie komunikaty w głośnikach samochodowych. Transmiter można również wykorzystać do słuchania muzyki którą wgrywamy na kartę micro SD. Następnie w menu wystarczy wybrać opcję „Odtwarzacz” i już mamy możliwość słuchania ulubionych utworów muzycznych za pomocą radia zamontowanego w naszym samochodzie. Nawigacja umożliwia nam w łatwy sposób sprawdzenie czy mamy aktualne mapy. Wystarczy, że wejdziemy do menu „Mój Navitel” i ukaże nam się cała zawartość map, jakie są w naszym urządzeniu. Funkcja „Tablica rozdzielcza” jest również dość ciekawa. Daje nam możliwość sprawdzenia dystansu jaki przejechaliśmy, jakie były nasze prędkości maksymalne lub jaka była np. prędkość średnia. Mamy tutaj możliwość ustawienia dowolnych wskaźników takich jak drogomierz, czas przemieszczania, czas postoju, pora dnia, wschód słońca, zachód słońca oraz inne czasem bardzo przydatne informacje. // // Post Nawigacje GPS Navitel F150 i F300 (test, recenzja) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Nawigacja MIO Spirit 7500 LM (test, opinie)

W dzisiejszym materiale testujemy nawigację MIO Spirit 7500 LM, którą można kupić już za około 450 zł. Jak sprawuje się w praktyce? Na test zapraszam w imieniu Michała Pich, który testował dla Was ten sprzęt.  MIO Spirit 7500 LM ma 5 calowy wyświetlacz o rozdzielczości 480 x 272px. Do nawigowania kierowcy taka rozdzielczość w zupełności wystarczy. W opakowaniu razem z nawigacją znajdziemy przyssawkę do szyby, głowicę do montażu, ładowarkę samochodową 12-24V, rysik, płytę CD z programem, dzięki któremu będziemy mogli między innymi aktualizować mapy i planować trasy, oraz standardową paczkę dokumentów tj. gwarancja i instrukcja. Dobrym pomysłem jest dodanie przez producenta płyty z programem do aktualizacji map. Nie znajdziemy jednak w zestawie kabla, dzięki któremu moglibyśmy połączyć nawigację z komputerem i skorzystać w pełni z aktualizacji. Kabel jaki będzie nam potrzebny to standardowy micro-USB. Większość osób przeważnie ma taki przewód w domu, jednak powinien on się znaleźć razem z urządzeniem. MIO Spirit 7500 LM Po rozpakowaniu zawartości opakowania i wzięciu nawigacji w dłonie, sprawia ona wrażenie bardzo solidnego sprzętu. Nie jest ciężka bo waży zaledwie 158 gramów, tworzywo sztuczne, z jakiego została wykonana obudowa jest dobrej jakości. Z lewej strony urządzenia znajdziemy wejście na słuchawki (mini jack), wejście na kartę micro SD oraz wejście do podłączenia ładowarki. Rysik znajduje się w tylnej części obudowy. Przyssawka jaką dostajemy w zestawie jest mocna i nie zdarzyło mi się aby nawigacja odpadła z szyby. MIO Spirit 7500 LM działa na systemie Windows CE 6.0 i procesorze Mstar 800MHz. Łączność z satelitami GPS jest bardzo szybka. Sprzęt jest gotowy do pracy zaledwie po paru sekundach od włączenia.   Wyznaczanie trasy jest równie szybkie. Mamy do wyboru kilka opcji – trasę najszybszą, ekonomiczną, najłatwiejszą, najkrótszą. Jest również możliwość zaznaczenia aby nawigacja podczas planowania trasy omijała niechciane przez nas drogi tj. drogi płatne, gruntowe, autostrady, trasy wykorzystujące połączenia promem czy strefy specjalne. Jeżeli w trakcie podróży jakiś odcinek drogi nie przypadnie nam do gustu, to MIO umożliwia nam zaznaczenie konkretnego fragmentu, by omijać go w przyszłości. Służy do tego specjalny przycisk na wyświetlaczu. W przypadku zjechania z trasy bądź celowej zmiany trasy nawigacja szybko wprowadza zmianę na aktualną trasę i prowadzi nas do celu. Mapa wyświetla się w trybie 2D oraz 3D. Bardzo mi się spodobała funkcja LearnMe Pro w MIO Spirit 7500 LM. Dzięki tej funkcji nawigacja monitoruje styl jazdy kierowcy i po jej analizie może zaproponować trasę dostosowaną do użytkownika. Nawigacja wytycza trasy korzystając również z funkcji IQ Routes. Funkcja ta działa na zasadzie zbierania danych od różnych kierowców w celu ustalenia jak najbardziej optymalnej trasy przejazdu. Asystent pasa ruchu również jest obecny w tym modelu. Jednak to, co spodobało mi się najbardziej to wypowiadanie nazw ulic, w jakie mamy skręcić. Jest to bardzo pomocne, bo dzięki temu nie musimy patrzeć na nawigację a wystarczy, że rozejrzymy się po znakach informacyjnych znajdujących się przy drodze. Ciekawą opcją jest wyszukiwanie różnego rodzaju punktów na mapie, które znajdują się niedaleko nas. Jest to funkcja „w pobliżu” i dzięki niej mamy możliwość wyboru stacji CPN, parkingu, hotelu/motelu, banku/bankomatu, pomocy medycznej, lokalu gastronomicznego. Mamy również możliwość dodawania własnych punktów POI. Należy również wspomnieć o trybach pracy w MIO Spirit 7500 LM. Do wyboru mamy: samochód osobowy, samochód ciężarowy oraz podróż piesza. Z tego ostatniego trybu będziemy korzystać gdy włączymy np. bardzo ciekawą funkcję – Znajdź mój samochód. Ma za zadanie pomóc nam znaleźć nasz samochód, który zostawimy np. na dużym parkingu. Obsługa samego urządzenia nie należy do skomplikowanych, jest bardzo intuicyjna. Wyszukiwanie celu podróży jest bardzo łatwe i czytelne. Wszelkie pola menu na wyświetlaczu są spore, co ułatwia kliknięcie danego obszaru. Wyświetlacz reaguje poprawnie, lecz czasami zdarzyło się, że musiałem klikać drugi raz w dany punkt. Dzieje się to głównie blisko krawędzi wyświetlacza. Minusami jakie mogę wymienić jest brak kabla USB w zestawie, czasami słabo działający wyświetlacz przy krawędziach oraz brak aktualizacji fotoradarów, mimo tych kilku wad urządzenie jest jak najbardziej godne polecenia. // Post Nawigacja MIO Spirit 7500 LM (test, opinie) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Kamera samochodowa Xblitz Night (recenzja, test, sample)

Xblitz Night to jeden z najbardziej popularnych widerejestratorów na rynku. Ma dotykowy wyświetlacz, matrycę 12 Mpx pracującą na znanym procesorze  Novatek NTK96650. Jednak to, co ma wyróżniać ten sprzęt to tryb nocny. Jak ma się w praktyce? Zobaczcie w teście poniżej. Xblitz Night to kolejny wideorejestrator ten firmy, który mam okazję testować. Do tej pory Xblitz wyróżniał  się na rynku kamer samochodowych bardzo dobrym stosunkiem jakości do ceny. Jak jest w tym przypadku? Night otrzymał szklaną soczewkę oraz obudowę wykonaną ze stopów magnezu. Od strony kierowcy znajduje się ekran o rozdzielczości 2.7 cala, który można obsługiwać dotykiem. Sprzęt działa zarówno przy zasilaniu 12 jak i 24V.   Xblitz Night nagrywa obraz w rozdzielczości FullHD w 30 klatkach na sekundę. W razie potrzeby możemy zrobić nim również zdjęcie. W trakcie testów zauważyłem, że wbudowany na te potrzeby akumulator wytrzymuje bardzo długo i urządzenie wielokrotnie włączało mi się leżąc na biurku w trakcie montażu filmu. To duży plus, bo konkurencyjne urządzenia działają zaledwie przez kilka sekund po odcięciu zasilania. Xblitz Night Wśród dodatków znajdziemy m.in. tryb WDR, wbudowany mikrofon, detekcję ruchu, g-sensor, funkcję SOS, tryb parkingowy, zoom cyfrowy oraz, co najciekawsze – diody podczerwone.  Jest ich w sumie 8. Doświetlają ciemniejsze fragmenty obrazu w nocy i potrafią nawet oświetlić 10 metrów przed rejestratorem w kompletnej ciemności. Podczerwień nie jest widoczna dla ludzkiego oka, więc nie przeszkadza podczas jazdy w nocy. Xblitz Night Xblitz Night w praktyce Na wstępie muszę przyznać, że Xblitz Night dosłownie zjadł moją kartę pamięci. Należy ostrożnie ją wkładać, bo ja akurat trafiłem między szczelinę kieszeni na kartę a wyświetlaczem. Karta wpadła pomiędzy i dopiero interwencja serwisu Xblitz wyjęła kartę z rejestratora. A jak ten rejestrator sprawdza się w praktyce? Muszę przyznać, że bardzo dobrze. Zwróciłem uwagę także na jakość dźwięku. Nie jest stłumiony i nie ma żadnych zniekształceń od wibracji, na które natrafiałem niemal w każdym rejestratorze Navitela. Jakość obrazu w dzień jest wysoka. Nagranie jest ostre, szczegółowe i nie zawiera zniekształceń i artefaktów. A jak jest w nocy? Xblitz Night Do dyspozycji mamy właściwie trzy tryby. Pierwszy z nich to normalny tryb nocy. Drugi to nagrywanie z doświetleniem diodami IR, trzeci to pośredni gdy urządzenie same steruje gdy ma przełączać się między nimi. Ciekawostką jest przełączanie automatyki – wystarczy przekręcić obiektyw rejestratora. Na obrazie zobaczycie niemal natychmiast jak moja dłoń zaczyna odbijać światło IR. Jak jest z jakością? Obraz jest cały czas ostry i bez artefaktów, diody IR faktycznie są widoczne na nagraniach znacznie rozjaśniając ciemniejsze partie obrazu. To taki jakby WDR w nocy. Jednak tablice rejestracyjne nie są aż tak dobrze widoczne w aucie jadącym przed nami. Jeżeli uznałeś tę recenzję za pomocną i zamierzasz kupić to urządzenie, będzie mi miło jak skorzystasz z jednego z linków poniżej. Za Twój zakup otrzymam groszową prowizję, dzięki której będę mógł testować kolejne urządzenia dla Was! Dzięki // Post Kamera samochodowa Xblitz Night (recenzja, test, sample) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Antarktyka: lodowe piekło na National Geographic Channel

Jest 2:04 nad ranem, burza śnieżna szaleje na zewnątrz od 12 godzin, a my znajdujemy się 150 kilometrów od naszej głównej bazy. Prędkość wiatru dochodzi do 50 kilometrów na godzinę, a słupek rtęci spadł do -35 stopni C.   Antarktyka, obejmująca swym zasięgiem Antarktydę oraz otaczający ją Ocean Południowy i położone na nim wyspy, jest najzimniejszym, najsuchszym i najbardziej wietrznym obszarem na Ziemi. Badacze decydują się na pobyt w tak ekstremalnych warunkach tylko dlatego, że wymagają tego prowadzone przez nich badania. Życie w antarktycznej bazie przypomina pobyt w stacji kosmicznej, z tą różnicą, że nie znajduje się ona we wszechświecie, a została zbudowana na wiecznej zmarzlinie.   Od 17 listopada, dzięki współpracy National Geographic, National Geographic Studios, Nowozelandzkiego Instytutu Badań Antarktycznych i instytutu Antarctica New Zealand, widzowie będą mogli przypatrywać się pracy najwybitniejszych naukowców z nowozelandzkiej stacji badawczo-naukowej im. Scotta. Dowiemy się, co jest celem ich misji i będziemy obserwować kulisy pracy osób, od których wysiłków zależy życie wszystkich pracowników bazy. Premiera sześcioodcinkowej serii dokumentalnej „Antarktyka: lodowe piekło” odbędzie się na antenie National Geographic Channel w 171 krajach i 45 wersjach językowych.   – Wychodzisz na zewnątrz. Wszystko wokół jest białe. Niebo jest białe. Ziemia, po której chodzisz jest biała. Twoje stopy nie zostawiają śladów. Tracisz orientację. To nie jest bezpieczne miejsce – przyznaje technik, Rob Teasdale.   Każdy przebywający na terenie bazy człowiek pracuje na rzecz postępu w nauce i dąży do tego, by ludzie mogli osiedlić się na siódmym kontynencie. Część naukowców zastanawia się jak wywiercić otwory w Lodowcu Szelfowym Rossa, którego grubość dochodzi miejscami do 300 metrów. Inni pracują nad sposobem dostarczania ciepłych posiłków przemarzniętym do szpiku kości ekipom, jeszcze inni przygotowują się do prac budowlanych lub udzielają zespołom technicznym wskazówek.   – Przygotowując projekty mamy dość wyidealizowane oczekiwania i myślimy, że wszystkie prace zostaną szybko ukończone. Na miejscu okazuje się, że musimy zmagać się z panującą na Antarktydzie pogodą, która jest nieprzewidywalna. Wszystko trwa tu dłużej. Tak po prostu jest – przyznaje Graham Hill, szef ekipy badawczej projektu, którego celem jest przebadanie wulkanu Erebus za pomocą rezonansu magnetycznego.   Ekipa filmowa National Geographic będzie przypatrywać się pracy pilotów i załóg helikopterów latających przy trzaskającym mrozie ponad gigantycznymi lodowcami i lodowymi szelfami do miejsc, w których żyją kolonie dzikich zwierząt. W kolejnych odcinkach serii przyjrzymy się pracom badawczym, które mogą przynieść nam odpowiedzi na wiele pytań, m.in. jak zmiany klimatyczne na Antarktydzie mogą wpłynąć na resztę świata, a w szczególności na podnoszenie się poziomu wody w oceanach. Przyjrzymy się życiu lokalnej fauny – poobserwujemy orki i płetwale karłowate, które migrują na skuty lodem kontynent. Poznamy też mikroby żyjące w kosmicznym krajobrazie unikalnych Suchych Dolin McMurdo. Naukowcy przeprowadzają pierwsze na świecie szczegółowe badanie rezonansem magnetycznym wulkanu Erebus, aby lepiej zrozumieć procesy wulkaniczne występujące na globie.    „Antarktyka: lodowe piekło” – premiery w każdy czwartek od 17 listopada o godz. 22:00 na National Geographic Channel. Post Antarktyka: lodowe piekło na National Geographic Channel pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Kabel Media-Tech Flowing LED – świecący kabel pod USB

Media-Tech MT5105 to znakomity gadżet dla osób, które lubią podświetlenia różnego rodzaju sprzętu elektronicznego. Po podłączeniu do zasilania, kabel zaczyna świecić się na jeden z dwóch dostępnych kolorów – niebieskim lub zielonym. Tworzy to spektakularny efekt. Kabel obsługuje standard USB 3.0. Po podłączeniu go do zasilania i do urządzenia, w wizualny sposób obrazuje przepływ danych czy samego zasilania. W zależności od szybkości czy np. poziomu naładowania baterii, ruch pasków jest szybszy bądź wolniejszy. Gdy zakończymy daną operację bądź naładujemy telefon do pełna, światło zwalnia i wyłącza się. Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Przewód dostępny w sprzedaży ma 80 cm długości i dedykowany jest do smartfonów. Ma także wbudowane zabezpieczenie baterii przed przeładowaniem. Dostępny jest w dwóch kolorach podświetlenia – niebieskim i zielonym, kolor kabla to czarny. Gwarancja 24 miesiące. //   Post Kabel Media-Tech Flowing LED – świecący kabel pod USB pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Golarka Panasonic ES-LV6N z systemem pięciu ostrzy i głowicą Multi Flex-3D (recenzja)

Golarka akumulatorowa Panasonic ES-LV6N to nowość, która właśnie pojawiła się na rynku. Umożliwia dokładne golenie przy pomocy systemu pięciu ostrzy, ruchomej głowicy Multi Flex-3D i jeszcze wydajniejszemu akumulatorowi. W poprzednim teście elektrycznej maszynki do golenia napisałem, że nie lubię się golić, bo bardzo często kończę z podrażnioną skórą. Tym razem wytestuję dla Was najnowszą golarkę dostępną na rynku – Panasonic ES-LV6N. Producent do zestawu dołączył również żel po goleniu Samurai od Rituals, aby golenie było dla mnie przyjemniejsze. Muszę przyznać, że zapach żelu jest bardzo przyjemny. Urządzenie zrobiło na mnie pozytywne pierwsze wrażenie. W porównaniu do poprzedniej golarki, tutaj mamy ten sam, bardzo wygodny uchwyt, który znacząco ułatwia golenie. Zmieniła się za to niemal cała reszta. Pojawił się ledowy wyświetlacz, na którym zobaczymy, m.in. stan naładowania akumulatora czy aktualny czas golenia. Panasonic-ES-LV6N Głowica Multi Flex-3D zyskała pięć foli tnących. Mamy tutaj folię wykańczającą, które chwytają i tną zarost, folię quick lift, która podnosi i ścina zarost pod podbródkiem oraz ostrze grzebieniowe, które tnie dłuższe włosy ominięte przez poprzednie folie. Całość sprawdza się bardzo dobrze przy kilkudniowym i twardym zaroście. Nie miałem potrzeby wielokrotnie ruszać maszynką po tych samych fragmentach twarzy, dzięki czemu nie podrażniłem skóry. Panasonic zastosował tutaj rolkę z płynnym ślizgiem, co ułatwia ruch golarki po twarzy w każdą stronę i redukcję tarcia. Panasonic-ES-LV6N Zastanawiałem się, jak tak duża głowica poradzi sobie z zarostem pod nosem. Tutaj jest zawsze dość mało miejsca, zwłaszcza przy samym nosie. O dziwo, Panasonic ES-LV6N poradził sobie bardzo dobrze. Nie miałem problemu z niedokładnym goleniem zarostu czy podrażnieniem wrażliwej skóry. Warto wspomnieć, że golarka ma również inteligentny system sterowania obrotami silnika. Przy gęstym zaroście, obroty podnoszą się aby urządzenie nie zaczęło szarpać włosów. Przy rzadszym zaroście, moc jest redukowana by zapewnić delikatne golenie. To bardzo dobre rozwiązanie i faktycznie sprawdza się całkiem nieźle. Panasonic-ES-LV6N To, na co jeszcze zwróciłem uwagę to waga. Mimo większej głowicy urządzenie jest znacznie lżejsze od swojej poprzedniczki z trzema głowicami. Czuć to wyraźnie w dłoni. Podoba mi się także podróżne etui na golarkę, w które możemy schować urządzenie wybierając się na dłużej poza dom. Jeżeli spodobała Ci się recenzja i rozważasz zakup tego urządzenia, będę wdzięczny jeżeli wykorzystasz do tego link poniżej. Otrzymam za Twój zakup procentową prowizję, dzięki czemu będę mógł nadal kupować i testować sprzęt dla Was! Dzięki // Post Golarka Panasonic ES-LV6N z systemem pięciu ostrzy i głowicą Multi Flex-3D (recenzja) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Media-Tech Matrix Pro VR – Okulary do wirtualnej rzeczywistości

Polska firma Media-Tech wypuściła na rynek gogle wirtualnej rzeczywistości MT5510 Matrix Pro VR. Jak sprawują się w praktyce? Media-Tech Matrix Pro VR to budżetowe gogle współpracujące z większością smartofnów dostępnych na rynku zarówno Android jak i iOS. Do urządzenia wejdą telefony z przekątną ekranu od 3,5 do 6 cali. Sam sprzęt nie jest ciężki i waży zaledwie 380 gramów. Docenią to osoby, które przez długi czas lubią korzystać z wirtualnej rzeczywistości.   Urządzenie składa się z 8-warstwowych soczewek sferycznych o średni 38mm. Dają kąt widzenia o szerokości 100 stopni. Ciekawostką jest łatwość ich regulacji. Można to robić jedną ręką po założeniu okularów na głowę. Dwa pokrętła regulują odległość soczewek od naszych oczu oraz od siebie. Znalazły się także specjalne otwory na przeprowadzenie kabli do słuchawek czy zasilania smartfona. Zwróciłem uwagę również na odpinany front okularów. W ten sposób można korzystać z wbudowanej w nasz telefon kamery. Matrix Pro VR Same okulary umożliwiają zagłębienie się w świat wirtualnej rzeczywistości, ale przydałoby się jeszcze sterowanie do łatwej nawigacji w aplikacjach czy grach. Media-Tech wypuścił kontroler dedykowany Matrix Pro VR – pilota BT Trigger BT MT5511. Jak wskazuje jego nazwa, łączy się za pośrednictwem BT a współpracuje z systemami Android oraz iOS. Jest lekki, bo waży zaledwie 65 gramów z bateriami, ma 6 przycisków funkcyjnych i wytrzymuje 40 godzin ciągłej pracy na bateriach. Można go też używać np. do sterowania prezentacjami multimedialnymi wyświetlanymi na urządzeniach obsługujących BT. Jak to wszystko wygląda w praktyce? Okulary dość pewnie leżą na głowie. Przy plastikowych elementach są miękkie, wentylowane poduszki, które znacznie poprawiają komfort noszenia. Regulacja jest prosta aczkolwiek zauważyłem, że nagłe pochylenie głowy do przodu automatycznie wysuwa maksymalnie do przodu soczewki. Dla mnie nie był to problem, bo nie mam wady wzroku i tak korzystałem z okularów w takim ustawieniu, jednak w trakcie np. gry, osoby noszące na co dzień okulary mogą mieć delikatny problem.  Obraz jest za to ostry i faktycznie daje efekty, jakby otaczało nas to, co widzimy. Matrix Pro VR Chwilę spędziłem zanim dogadałem się z kontrolerem. Początkowo iOS nie chciał go w ogóle wykryć. Tego problemu nie było w przypadku Androida, gdzie BT natychmiast odnalazł i połączył się z MT5511. Urządzenie pewnie leży w dłoni i jest lekkie. Joystick reaguje odpowiednio i nie sprawia wrażenie kruchego. Miałem jedynie zastrzeżenia do diody sygnalizującej tryb pracy/gotowość. W każdym trybie świeci tak samo więc do końca nie wiemy czy udało nam się włączyć tryb gry czy np. muzyki. Ma to duże znaczenie, bo zupełnie inaczej zachowują się wtedy przyciski. Zamiast np. strzału, możemy ściszyć smartfona. Przyciski są koło siebie, więc nie widząc kontrolera łatwo zmienić tryb pracy. Aż prosi się także, aby dwa przyciski umieszczone z przodu urządzenia pod palcem wskazującym miały możliwość niezależnej konfiguracji a nie służyły za to samo, co te wyżej na urządzeniu. W jednej z testowanych przeze mnie gier pod VR, musiałem skalibrować sterowanie. Nie mogłem bo właśnie brakowało mi przycisku na strzał, a nie miałem już gdzie go przypisać. Świetnie by się sprawdził w tamtym miejscu. Jeżeli spodobała Ci się recenzja i rozważasz zakup tego urządzenia, będę wdzięczny jeżeli wykorzystasz do tego link poniżej. Otrzymam za Twój zakup procentową prowizję, dzięki czemu będę mógł nadal kupować i testować sprzęt dla Was! Dzięki //   Post Media-Tech Matrix Pro VR – Okulary do wirtualnej rzeczywistości pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Chuango H4 – Alarm dla inteligentnego domu

Jestem wielkim fanem inteligentnych rozwiązań dla domów oraz różnych, modułowych systemów, które można swobodnie rozbudowywać. Dlatego z dużą ciekawością podszedłem do testów systemu alarmowego Chuango H4. Chuango H4 to urządzenie, które w inteligentny sposób pomoże nam zabezpieczyć dom w trakcie naszej nieobecności. Dzięki karcie SIM bądź łączności WiFi, całość można kontrolować ze swojego smartfona w dowolnym miejscu. Jeśli system wykryje zagrożenie, użytkownik otrzyma natychmiastowe powiadomienie przez aplikację lub zostanie wykonane połączenie telefoniczne na zdefiniowany wcześniej numer telefonu. W zestawie otrzymałem stację bazową Chuango H4, czujnik ruchu, czujnik otwarcia drzwi/okien, inteligentną wtyczkę, dwa piloty zdalnego sterowania oraz różne śrubki i mocowania na taśmę dwustronną by poszczególne elementy zamontować dokładnie tam, gdzie chcę. Od razu ostrzegę Was, że w trakcie konfiguracji, wyłączcie pozostałe elementy. Ja najpierw wszystkie dokładnie obejrzałem i zapomniałem zamknąć czujnika otwierania drzwi. Gdy włączyłem stację kontrolną, w moim domu rozległ się ogromny hałas – aż drgnąłem. Alarm ma aż 105 decybeli głośności! (można to regulować w aplikacji). Przyznam, że bardzo spodobał mi się pomysł na modułową budowę systemu. Dzięki temu i w zależności od potrzeb, można dokupić dodatkowe elementy, które mogą nam się przydać np. większą liczbę inteligentnych gniazdek czy czujników ruchu. W sumie możemy podłączyć 10 pilotów, 40 czujników oraz 20 inteligentnych wtyczek. Nie są jednak tanie.  Chuango H4 Bardzo dobrym rozwiązaniem jest bezprzewodowa komunikacja wszystkich elementów tego systemu. Wystarczy podłączyć do zasilania moduł główny by automatycznie zsynchronizował się ze wszystkimi urządzeniami. Ciekawostką jest inteligentne gniazdko. Możemy sterować podłączonymi do nich urządzeniami tj. włączać i wyłączać je. Aplikacja umożliwia również tworzenie harmonogramów. Oznacza to, że gdy wyjedziemy na wakacje, w naszym mieszkaniu możemy np. włączyć światło czy telewizor. Dzięki temu, odstraszymy potencjalnych włamywaczy. Mówiąc o aplikacji mobilnej należy wspomnieć, że jest darmowa, dostępna na Android i iOS oraz ma szereg ciekawych funkcji. Umożliwia nam niemal pełne zarządzanie zestawem. Do wyboru są m.in. numery, pod które mają być wysyłane zgłoszenia o naruszeniu systemu, ustawienia poziomu czułości, głośności, opóźnienie włączania i wyłączania oraz gdybyśmy zgubili pilota, opcja rozbrajania i uzbrajania alarmu. Zastanawiałem się czy w łatwy sposób da się ominąć ten system. Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to wyłączenie prądu. Stacja główna zasilana jest z sieci, ale ma wbudowany również akumulator 3.7V 800 mAh, co powinno zabezpieczyć awaryjnie sieć i zasilanie urządzenia. Delikatne otwarcie okna czy drzwi nie wchodzi w rachubę. Z kolei czujnik PIR jest na tyle czuły, że w trakcie testu wykrył kotka, który potajemnie próbował zakraść się po schodach do miejsca, w którym testowałem urządzenie.  Reasumują Chuango H4 to ciekawy wybór dla osób, które chcą mieć inteligentny system alarmowy do domu. Jest bardzo prosty w konfiguracji oraz obsłudze i można zrobić to nawet bez czytania instrukcji. Duża liczba różnych modułów pozwala dopasować urządzenie konkretnie do naszego domu.  Sprawdź cenę urządzenia   Post Chuango H4 – Alarm dla inteligentnego domu pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Wideorejestrator Navitel R600 (recenzja, test, sample)

Navitel R600 to nieduży wideorejestor, który możemy kupić już za niecałe 300 zł. Jak sprawuje się w praktyce i czy warto go kupić? Zapraszam do testu. Navitel R600 jest mały i dość lekki. Nie ma krzykliwych wzorów ani kolorów dzięki czemu nie rzuca się również w oczy. Producent wyposażył ten wideorejestrator w popularny sensor Sony Exmor R, co znacząco wpływa na lepszą jakość obrazu. Kamera samochodowa ma także dwucalowy ekran IPS wyświetlający obraz w rozdzielczości 900×240 pikseli. W zupełności wystarcza w tym niewielkim urządzeniu. Navitel R600 nagrywa obraz w rozdzielczości 1920×1080 pikseli w 30 klatkach na sekundę. Jest to już standard w wideo rejestratorach, podobnie jak kompresja obrazu kodekiem H.264. Kąt widzenia urządzenia to 170 stopni. Warto również wspomnieć o dodatkowych funkcjach, które znalazły się w tej kamerce. R600 ma wbudowany nieduży akumulator, by móc nagrywać czy robić zdjęcia bez źródła zasilania. Dodatkowo mamy również sensor przeciążeń czyli G-Sensor, czuły mikrofon, zoom cyfrowy, obsługę kart do 256 GB pojemności oraz tryb parkingowy, który wykrywa ruch w polu widzenia obiektywu i zaczyna nagrywanie. Navitel R600 – Co mi się spodobało Dużym zaskoczeniem dla mnie jest jakość obrazu. Jest bardzo dobra zarówno w dzień jak i w nocy. Nie spodziewałem się, że urządzenie za 300 zł będzie tak wyraźnie pokazywało tablice, również w gorszym oświetleniu albo przy fatalnej pogodzie. Pod słońce urządzenie radzi sobie nieźle chociaż czasami zdarza się, że obraz jest wyjątkowo ciemny i to bez wyraźnego powodu (brak funkcji WDR). Podoba mi się tez dyskretny kształt i nieduże wymiary tego sprzętu.   Navitel R600 – Co mi się nie spodobało To, co najmniej mi się spodobało, to sposób montażu do szyby. Mamy do dyspozycji taśmę dwustronną, której nie znoszę w rejestratorach. Trzyma pewnie i bardzo mocno ale jest też trudna do usunięcia. Dodatkowym minusem jest zbyt duża czułość mikrofonu, której nie możemy regulować. Podobnie jak w innych rejestratorach Navitela – przenosi drgania, które nagrywają się wraz z obrazem. Jeżeli uznałeś tę recenzję za pomocną i zamierzasz kupić to urządzenie, będzie mi miło jak skorzystasz z jednego z linków poniżej. Za Twój zakup otrzymam groszową prowizję, dzięki której będę mógł testować kolejne urządzenia dla Was! Dzięki   //   Post Wideorejestrator Navitel R600 (recenzja, test, sample) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Mio MiVue M560 – Wideorejestrator dla motocyklistów

Mio M560 to cienka, lekka i wodoodporna kamera dla motocyklistów, której zadaniem jest udokumentowanie wszystkiego, co dzieje się na drodze. Jak sprawuje się w praktyce? Zapraszam na test. Kamera waży zaledwie 80 gramów i w zestawie do niej otrzymujemy mocowanie, dzięki któremu przyczepimy ją do kasku. Jest wąska i podłużna. Wyglądem przypomina nieco poręczną latarkę i specjalnie nie rzuca się w oczy. Parametry urządzenia robią wrażenie. W środku kryje się sensor optyczny Sony Exmor, który jest jednym z najlepszych przetworników stosowanych w wideorejestratorach. Obiektyw o jasności F/1.8 ma szklane soczewki i rejestruje obraz o rozpiętości 130 stopni przed kamerą. Mio M560 dedykowane jest motocyklistom dlatego nie znajdziemy w nim przewodów, które mogłyby utrudniać jazdę kierowcom jednośladów. Po pełnym naładowaniu, wbudowany akumulator pozwoli na nagrywanie w rozdzielczości fullHD w trzydziestu klatkach na sekundę przez 2.5 godziny. Warto wspomnieć, że obudowa jest wodoodporna, a mocowanie kompatybilne z akcesoriami kamer sportowych GoPro.  MIO MiVue 560m Co mi się spodobało Przede wszystkim to, że kamera jest bardzo lekka. Faktycznie jest to duży atut, zwłaszcza jeżeli mamy podróżować z nią przez długi czas na głowie. Wodoodporna i metalowa obudowa również sprawdzi się przy trudniejszych warunkach atmosferycznych, aczkolwiek udało mi się ją nieco porysować w trakcie testów. Dużym plusem jest obsługa kart nawet do 128 GB. Co mi się nie spodobało Muszę przyznać, że obsługa. Została sprowadzona do jednego przycisku i migającej diody. Kamerę testowali dla mnie zaprzyjaźnieni motocykliści i mimo wertowania instrukcji, do końca nie wiedzieli czy bateria jest już naładowana, pusta czy kamera nagrywa czy właśnie to nagranie się przerwało. W rezultacie, w trakcie wyścigów motocrossowych, kierowca nagrywał wszystko to, co działo się przed samym wyścigiem a w momencie startu – wyłączył przypadkowo kamerę. Brakuje tutaj rzeczy znanej chociażby z kamer cyfrowych – dioda standby i oddzielna dioda sygnalizująca nagrywanie. Zadam Wam pytanie przy tej okazji, jak Wam się wydaje – czy urządzenie nagrywa gdy czerwona dioda miga czy świeci w sposób ciągły? No właśnie. Druga rzecz, którą poprawiłbym w tym urządzeniu to oznaczenia montażowe. Po prostu jest ich brak, a z racji kształtu kamery dość ciężko jest ustawić ją w mocowaniu tak, by była wypoziomowana. Brak podglądu powoduje, że warto zrobić to wcześniej w domu i zaznaczyć na kamerze i mocowaniu punkty, które ułatwią montaż. Reasumując. Mio MiVue M560 to jeden z niewielu wideorejestratorów dla motocyklistów, którzy do tej pory musieli posługiwać się ciężkimi i drogimi kamerami sportowymi. Urządzenie nie zapewnia tak dobrej jakości obrazu jak znane kamery sportowe, ale dzięki dużej pojemności karty i akumulatora, pozwolą na nagranie nawet dłuższych tras. // Post Mio MiVue M560 – Wideorejestrator dla motocyklistów pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

European VR Congress w Warszawie

3 listopada ruszył kongres poświęcony wirtualnej rzeczywistości – jednemu z najciekawszych i najdynamiczniej rozwijających się zjawisk w świecie zaawansowanych technologii. Analitycy przekonują, że dziedzina w najbliższych latach będzie obszarem miliardowych inwestycji. Konferencję rozpoczęła prelekcja Kelly Peter, która opowiedziała o początkach, rozwoju i doświadczeniach w wykorzystywaniu wirtualnej rzeczywistości przez Discovery Communications. Następnie o potencjale, jaki kryje się w technologii VR będzie mówiła Katarzyna Jaklewicz – dyrektor Działu Rozwoju Cyfrowego Gazety Wyborczej i przewodnicząca rady programowej European VR Congress. Kolejni prelegenci wprowadzili gości w świat filmowania w VR. Adam Stachowski z VR Premium opowiedział o wpływie obrazu 360° na widzów, ich emocje, psychikę i stan organizmu. Następnie CEO firmy BIVROST – Paweł Surgiel wyjaśnił, jakie wyzwania przed filmowcami stawiają transmisje live w 360°. Dyrektor marketingu w Ricoh Imaging Europe Thijs Ekelschot nakreśli natomiast plany firmy wobec wykorzystania technologii 360°. W trakcie panelu eksperckiego specjaliści: Andrzej J. Horoch, Anna Tryfon, Paweł Komar, Juliusz Modelski oraz Andrzej Jończyk dyskutowali na temat wykorzystania technologii VR w branży budowlanej, architekturze oraz wynajmie nieruchomości. Kolejni prelegenci skupili się na wykorzystaniu wirtualnej rzeczywistości w biznesie i edukacji. CEO firmy Immersion – Piotr Baczyński opowiedział zebranym o tym, jak VR ułatwia sprzedawanie, wyjaśnianie i projektowanie różnych usług i produktów. Marcin Wiśniewski z i3Dz zaprezentował najciekawsze case study z różnych sektorów rynku pokazując, jak VR może ułatwić szkolenia. Następnie Michael Adrian i Verena Crisand z 3DEXCITE opowiedział o projektowaniu i inżynierii w erze doświadczeń. Kolejnym elementem programu była prezentacja gogli do rozszerzonej rzeczywistości HoloLens, okrzykniętych jednym z najważniejszych produktów Microsoftu. Kongres będzie jedną z niewielu okazji do przetestowania tego rewolucyjnego produktu w Polsce, ponieważ okulary te nie są jeszcze dostępne w naszym kraju. Podczas towarzyszącemu kongresowi Expo, uczestnicy mogą osobiście przetestować sprzęt VR (gogle, kamery, kontrolery ruchu), zapoznać się z materiałami zrealizowanymi w tej technologii oraz dowiedzieć się o jej praktycznym zastosowaniu. Do dyspozycji gości będą też stanowiska twórców produkcji stworzonych w technologii 360 stopni, które będzie można obejrzeć i na własne oczy przekonać się, jak intensywne są doświadczenia w wirtualnej rzeczywistości. Wśród uczestników pojawią się eksperci, twórcy sprzętu i oprogramowania, przedstawiciele firm i mediów wykorzystujących technologię VR lub zainteresowani jej wykorzystaniem w przyszłości, a także przedstawiciele organizacji społecznych, sektora publicznego oraz świata nauki, kultury i edukacji. Konferencja odbywa się w Centrum Nauki Kopernik.  fot. Materiały prasowe Post European VR Congress w Warszawie pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Wizyta w fabryce G-klasy w Graz i jazdy testowe

Wspólnie z Mercedes-Benz Polska odwiedziłem fabrykę G-klasy usytuowaną w miejscowości Graz w Austrii. Było dużo zwiedzania, jazdy w terenie i nie tylko! Na swoich stronach internetowych napisałem, że jestem fanem japońskiej motoryzacji, która towarzyszy mi od dawna. Mercedes postanowił pokazać mi, za co ludzie od wielu lat kochają ich samochody. Początek naszej wycieczki zaczął się 19 października w Warszawie. Z samego rana, a właściwie jeszcze przed wschodem słońca, wsiedliśmy w Mercedesa c450 AMG i ruszyliśmy w blisko 900 kilometrową trasę. Moim towarzyszem podróży był Michał Wardak, który w Mercedesie-Benz Polska zajmuje się public relations. Warto wspomnieć, że nasze auto było maksymalnie wyposażone i niemal przez całą trasę odkrywałem kolejne ciekawe rozwiązania i pomysły zastosowane przez Mercedesa. Świetny samochód.    Do Austrii pojechaliśmy C450 AMG Do Austrii przyjechaliśmy w środę po południu. Zatrzymaliśmy się w hotelu Europa, do którego nieco później dojechała również grupa z Krakowa. W trakcie trasy rzuciło mi się w oczy kilka rzeczy. Przede wszystkim to, jak grzecznie jeżdżą kierowcy za granicą. Nie ma tutaj wymuszeń, przepychanek, szeryfów lewego pasa czy aut nadmiernie przekraczających prędkość. Nie ma także wszechobecnych znaków, które w Polsce sprawiają wrażenie rozmieszczonych bez sensu i na kilogramy. Pozytywne wrażenie zrobił na mnie hotel. W sumie musiał kosztując blisko 170 euro za noc. Wybór w trakcie śniadań był większy niż karta w większości polskich restauracji. Sam pokój bardzo dobrze wyposażony, czysty i zadbany. Uwierzcie mi, byłem w hotelach o znacznie większej liczbie gwiazdek, a pokoje wyglądały jak po wojnie lub PRL. Tutaj wszystko było eleganckie i na swoim miejscu. Była nawet moja ulubiona herbata w pokoju.  Po wejściu do pokoju, na łóżku czekało na mnie zaproszenie na G-Class Experience z pełnym harmonogramem wydarzenia. Miało odbyć się dopiero następnego dnia z samego rana, więc ruszyliśmy na zwiedzanie Graz. Dołączył do nas Paweł Durka, który jako product manager w Mercedes-Benz Polska, wie wszystko o tych autach. Zaproszenie na G-Class experience Nigdy nie byłem w Austrii, nie znam też specjałów kuchni austriackiej dlatego w pełni zaufałem moim kompanom. Kolacja była świetną okazją, aby lepiej się poznać. Zamówiliśmy sznycle z jagnięciny oraz degustowaliśmy lokalne trunki. Zwróciłem uwagę na ilość osób w lokalach. Nawet w środku tygodnia są wypełnione po brzegi i bez rezerwacji ciężko jest gdziekolwiek zamówić stolik. Jedzenie jest dość tłuste, ale bardzo smaczne. Przypadło mi do gustu. Nie kupuję natomiast wszechobecnego dodawania ziemniaków do wszystkiego, nawet do sałatek. Taksówkami jeżdżą głównie Mercedesy ale także… Toyoty Prius.  Wyjazd do fabryki Magna Steyr w Graz O poranku następnego dnia, przed głównym wejściem do hotelu czekało na nas pięć Mercedesów klasy G w wersjach AMG. Dwudziestocalowe felgi robią wrażenie, podobnie jak znaczek AMG, pod którym na błotniku kryje się magiczny napis V8 biturbo. Te silniki nie tylko świetnie napędzają auto, ale również brzmią. Miałem wybrać sobie dowolne auto, które zawiezie mnie do fabryki Magna Steyr w Graz. Przed hotelem czekały na nas G-klasy w wersjach AMG Do fabryki dojechaliśmy w niespełna pół godziny. To potężny ośrodek, do którego przylega również specjalny tor do jazdy testowej. Nie brakuje na nim różnych wzniesień, płyt poślizgowych czy nieco trudniejszego terenu. Fabryka produkuje G-klasę również dla wojska m.in. szwajcarskiego dlatego wewnątrz montowni nie mogliśmy robić zdjęć. Po prezentacji modelu, jego historii oraz ciekawostek z nim związanych zwiedziliśmy fabrykę. Jest tak duża, że jeżdżąc po niej meleksami trwało to w sumie prawie 30 minut. Zobaczyliśmy jak powstaje G-klasa, a w szczególności jak składane czy szyte są poszczególne elementy i jak stopniowo tworzy to całość. Wszystko w środku składane jest ręcznie. Robi to niesamowite wrażenie ale wymaga również mnóstwa pracy. Fabryka zatrudnia około 2000 pracowników, którzy pracują w systemie dwuzmianowym, pięć dni w tygodniu. W ciągu dnia z linii montażowej zjeżdża nawet 100 Mercedesów G-Klasy. W ciągu roku daje to 25 tys. aut, z których blisko 5000 przeznaczonych jest dla wojska. Wciąż najpopularniejszym modelem jest G63 i G65 w wersjach AMG. Te wersje stanowią blisko ponad połowę wszystkich sprzedawanych cywilnych modeli tej klasy. Gdzie trafiają? Oczywiście jest to głównie Arabia Saudyjska.  G350 na torze zręcznościowym Po zwiedzaniu fabryki nadszedł czas na poznanie systemów G-klasy w praktyce. Przed fabryką znajdują się specjalne konstrukcje, które symulują najcięższe warunki terenowe. Nie brakuje również dziesiątek modeli G-klasy w różnych wersjach. Są tutaj zarówno G350 z silnikiem diesla, rzucające się w oczy wersje 4x4x2 czy auto z silnikiem V12 doładowany dwiema turbinami. Konkretne auta możecie zobaczyć w galerii, do której odsyłam na końcu artykułu.  Schöckl czyli tor dla terenówek Kolejnym punktem wycieczki był wyjazd na górę Schöckl, znajdujące się kilkadziesiąt kilometrów od fabryki w Graz. Ciekawostką jest to, że na ten tor wjazd mają wyłącznie auta sygnowane logiem Mercedesa i G-klasy. Moim instruktorem i kierowcą był Karl Studeny, który w Mercedes-Benz pracuje od końca lat 90. Jest inżynierem, który udoskonala pojazdy i kierowcą prototypów oraz mocniejszych aut. To on, jako jedyny mógł prowadzić wersję z napędem na… sześć kół. To te słynne, potężne auto, które znacie pewnie z programu TopGear. Z Karlem spędziłem pół dnia i mieliśmy okazję rozmawiać o wielu rzeczach, w tym o jego karierze, początkach pracy, tym czym zajmuje się w Mercedesie oraz co robi w wolnych chwilach. Ten bardzo sympatyczny facet w pracy jeździ autem V12 biturbo, a na co dzień starym oplem. Bardzo lubi chodzić na grzyby, łowić ryby i grać w piłkę nożną. Zaprosił mnie na wspólną grę, ale ostrzegł, że jest dobrym stoperem i nie będzie mi łatwo. Karl Studeny w drodze na górę Schöckl Nie bez powodu wplatam do tej historii Karla. Karl pomógł mi w lepszy sposób poznać G350, którą miałem zmierzyć się z górą Schöckl. W sposób iście profesorski pokazał mi w praktyce działanie wszystkich przełączników, blokad, reduktora itp. Szkolenie przydało się. Pokonałem tor w stałym tempie, pewnie przesuwając się do przodu zarówno po kamieniach, wzniesieniach jak i śniegu, którego tego dnia nie brakowało. Instruktorzy zachwalali padający od kilku dni deszcz tłumacząc, że im gorsze warunki tym lepiej zobaczymy jak świetnie radzą sobie napędy w G-Klasie. Gdy wysiadłem na chwilę zrobić parę zdjęć, po pierwszym kroku prawie poleciałem w pierwsze z brzegu krzaki. Było bardzo ślisko, ale na aucie wydało się to nie robić żadnego wrażenia. Później pojechaliśmy na obiad, na którym mieliśmy kolejną okazję poznać się bliżej z całą ekipą. Muszę przyznać, że góra Schöckl jest pięknie położona. Widok z 1500 metrów, gdzie znajdował się tor jest świetny. Szybko jednak okazało się, że w programie mamy jeszcze jedną… ekstremalną rzecz – jak najszybszy zjazd z toru. Zobaczycie to na filmie.  Na szczycie góry Schöckl Początkowo Karl i inni kierowcy jechali wyjątkowo spokojnie opowiadając dowcipy i ochoczo żartując. Próbowali uśpić naszą czujność w trakcie pokonywania asfaltowej drogi prowadzącej od restauracji do toru. Nagle auto zjechało z asfaltu na trasę, na którą nie poszedłbym nawet piechotą. Duży kąt nachylenia, ogromne głazy, błoto i drzewa ocierające się o auto, to tylko część elementów potęgujących wrażenie. Auto tak rzucało w każdą stronę, że nie martwiłem się już o obiad, a o wszystkie narządy wewnętrzne. Moje nerki zachowywały się jak kulka w maszynie do pinballa. Chciałem jednak mieć jak najlepsze nagranie. Zaparłem się nogami i łokciami co chwilę pytając Karla czy ma ubezpieczenie na życie i czy kiedyś ktoś zginął w trakcie G-class Experience. Z uśmiechem odpowiedział, że ma i nigdy nikomu się nic nie stało oraz, że za chwilę droga nie będzie tak kręta i jeszcze bardziej przyspieszymy. Karl bardzo przejął się i chciał, bym nagrał jak najlepszy materiał dlatego popędzał innych kierowców i wybierał najbardziej ekstremalne elementy trasy. Zaśmiałem się, że moja Grand Vitara ze stałym napędem na 4 koła przed wjazdem na tor włączyłaby tryb autodestrukcji i rozpadłaby się na pierwszym kamieniu. G-klasa zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Auto wytrzymało wszystko, nic się z nim nie stało, nic nie uszkodziliśmy, ba, nawet nic nie zaskrzypiało czy stukało w drodze powrotnej. Karl tłumaczył, że te auta jeździły już po tym torze kilkaset razy! Wymieniane są dopiero wtedy, gdy trzeba przetestować nowy model i że jeszcze nigdy nikt nie uszkodzili żadnego z nich. Opony też nie są wzmacniane i całe auta są w wersjach jakie można normalnie kupić. Powrót na tor w Graz Powrót do fabryki G-klasy nie był ostatnim punktem naszego wyjazdu. Przy samej fabryce znajduje się osłonięty z zewnątrz tor testowy. To tutaj kierowcy różnych wersji tego modelu sprawdzają go w możliwie najbardziej ekstremalny sposób. Za bramą czekała na nas niespodzianka – Mercedes-Benz G63 z napędem 6×6 oraz jedna V8, V8 biturbo i oczywiście V12 biturbo. Auta po prostu latały po torze wydając z pod maski ryk silników w układzie V. Wersji z napędem na sześć kół nie da się już kupić. Mercedes-Benz G63 z napędem 6×6 Fabryka stworzyła niewiele ponad sto sztuk i wszystkie zostały od razu zamówione. Ciekawostką jest specjalne odznaczenie dla uczestników wyjazdu. Osoby, które najlepiej poradziły sobie w terenie w górach otrzymały pamiątkowy medal. Do hotelu również wróciliśmy G-klasą w pakiecie AMG.  Podsumowanie wyjazdu z Mercedes-Benz Polska Przyznam Wam, że długo zastanawiałem się czy pojechać tak daleko w trasę. Postanowiłem sprawdzić, co kryje się za stwierdzeniem, że po wspólnym wyjeździe odmieni się moja opinia o Mercedes-Benz. Po tych kilku dniach mogę śmiało stwierdzić, że było warto. Było warto, bo moja opinia faktycznie się zmieniła. Byłem i nadal jestem pod wielkim wrażeniem polskiej i zagranicznej ekipy Mercedesa. Wszyscy są bardzo pozytywnie zakręceni i widać, że mają olbrzymią pasję i wiedzę. W fabryce podchodzili do mnie pracownicy pytając o sprzęt, który mam na szyi, podpowiadali, co ciekawego będzie się działo i jak fajnie mogę to pokazać. Gdy na torze testowym zaczął padać deszcz, nawet nie wiem kiedy podbiegł do mnie szef ekipy z parasolem. Widział, że odłożyłem swój bo przeszkadzał mi w robieniu zdjęć i nagrywaniu filmów. Gdy pomyliłem auto, którym przyjechałem, jego kierowca – Karl szukał mnie po innych samochodach i nie ruszył do póki nie znalazł mnie i nie pomógł zabrać sprzętu. Wszyscy byli przez cały wyjazd bardzo serdeczni i rozmowni. To wszystko detale, ale ja jestem detalistą bo to one tworzą ogólne wrażenie. W tym przypadku jest bardzo pozytywne. Czułem się jak VIP, a to bardzo miłe uczucie. Gdybym miał wolny milion złotych to pewnie kupiłbym sobie taką G-klasę w podziękowaniu za ich pracę.  Zobacz film z wyjazdu Zobacz galerię zdjęć z wyjazdu Post Wizyta w fabryce G-klasy w Graz i jazdy testowe pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Miniserial Mars na National Geographic Channel

Czy Czerwona Planeta zacznie być dla nas drugim domem już za niespełna dwie dekady? Jak przebiegnie załogowa misja kolonizująca Marsa? Kto znajdzie się wśród pierwszych mieszkańców? Jak kolonizację Marsa widzą najwięksi wizjonerzy ze świata nauki i biznesu? Sześcioodcinkowa seria fabularno-dokumentalna „MARS” opowiada dramatyczną historię sukcesów i porażek związanych ze współczesną eksploracją kosmosu, kreśląc obraz pierwszej próby kolonizacji tej odległej planety. W produkcję zaangażowali się światowej klasy eksperci, jak James Lovell, były astronauta NASA i dowódca misji Apollo 13, czy Elon Musk, założyciel SpaceX i Tesla Motors.  Spośród wszystkich planet Układu Słonecznego żadna nie przyciągnęła zbiorowej uwagi bardziej niż Mars. Dążenie do wysłania ludzi na Marsa angażuje w kosmicznym wyścigu najtęższe umysły współczesnej nauki, przenika też kulturę masową – choćby za sprawą takich przebojów kinowych jak „Marsjanin” czy tweetów wysyłanych z kosmosu przez astronautę Scotta Kelly’ego.  Seria „MARS” łączy elementy serialu fabularnego z sekwencjami dokumentalnymi, ilustrując dzieje ludzkiego dążenia do kolonizacji Marsa. Historia produkcji, której akcja osadzona jest zarówno w przyszłości, jak i teraźniejszości, opowiadana jest z perspektywy odbywającej się w 2033 r. fikcyjnej misji załogowej na Czerwoną Planetę. Mars/ National Geographic Channel Fabularne elementy scenariusza i efekty specjalne malują realistyczny obraz świata przyszłości. Historie współczesnych starań, by dotrzeć do Marsa, opowiadane są za pomocą wstawek dokumentalnych oraz wywiadów z naukowcami i innowatorami, którzy kierują badaniami oraz rozwojem technologii kosmicznej.   Za produkcję serialu odpowiadają laureaci nagród Akademii i Złotych Globów, Ron Howard oraz Brian Grazer – twórcy takich filmów jak „Apollo 13” czy „Piękny umysł”. Reżyserem serii „MARS” jest pochodzący z Meksyku Everardo Gout, osobiście wybrany przez duet producentów. „MARS” przedstawia przyszłość podróży kosmicznych finansowanych za pomocą partnerstwa prywatno-publicznego dwóch fikcyjnych organizacji: Mars Mission Corporation (MMC), konsorcjum firm kosmicznych powstałego w 2022 r., które odpowiada za budowę i zarządzanie technologiczną stroną programu marsjańskiego, oraz International Mars Science Foundation (IMSF), fundacji stworzonej przez koalicję państw w celu organizacji misji na Marsa.    W dziewiczej podróży statku kosmicznego Daedalus w 2033 r. uczestniczy starannie wybrana międzynarodowa ekipa sześciu astronautów. Są w niej: amerykański dowódca misji Ben Sawyer (Ben Cotton), amerykańska pilotka koreańskiego pochodzenia Hana Seung (Jihae), hiszpański hydrolog i geochemik Javier Delgado (Alberto Ammann), francuska fizyk i biochemik Amelie Durand (Clementine Poidatz), nigeryjski inżynier i robotyk Robert Foucault (Sammi Rotibi) oraz rosyjska egzobiolog i geolog Marta Kamen (Anamaria Marinca). Tymczasem na Ziemi, w zespole kontroli lotu MMC, pracują: siostra bliźniaczka Hany Seung, oficer prowadząca komunikację z załogą (CAPCOM) Joon Seung (również grana przez Jihae) oraz francuski prezes MMC Ed Grann (Olivier Martinez). Po pomyślnym wylądowaniu Daedalusa na Marsie i przygotowaniu wstępnej bazy operacyjnej, brytyjska fizyk jądrowa Leslie Richardson (Cosima Shaw) wraz z mężem, światowej sławy botanikiem eksperymentalnym dr. Paulem Richardsonem (John Light), kieruje misją kolonizacyjną.    „MARS” to również bezprecedensowa kolekcja wywiadów z największymi umysłami pracującymi obecnie nad przezwyciężeniem przeszkód, które mogłyby zniweczyć dziewiczą podróż na Czerwoną Planetę. Wywiadów udzielili:   • Charles Bolden – administrator NASA, były astronauta NASA; • Peter Diamandis – założyciel i prezes X-Prize, współzałożyciel i jeden z prezesów Planetary Resources; • Neil DeGrasse Tyson – dyrektor Hayden Planetarium w Rose Center for Earth&Space; • David Dinges – profesor psychiatrii na Uniwersytecie w Pensylwanii; • Casey Dreier – dyrektor ds. polityki kosmicznej w Planetary Society; • Ann Druyan – producentka wykonawcza i autorka scenariusza serii „Kosmos”; • Charles Elachi – emerytowany dyrektor Laboratorium Napędu Odrzutowego (JPL), profesor honorowy Caltech; • Jim Green – dyrektor pionu nauk planetarnych NASA; • John Grunsfeld – wiceadministrator NASA w Science Mission Directorate, były astronauta NASA; • Jennifer Heldmann – planetolog NASA; • Jedidah Isler – astrofizyk, wybrana Badaczką Przyszłości przez National Geographic; • Thomas Kalil – wicedyrektor ds. polityki naukowej i technologii w Białym Domu, starszy doradca ds. nauki, technologii i innowacji w National Economic Council; • Roger Launius – wicedyrektor ds. zbiorów i zagadnień kuratorskich w Narodowym Muzeum Lotnictwa i Podboju Kosmosu Smithsonian Institution; • John Logsdon – profesor honorowy politologii i spraw międzynarodowych w George Washington University; • James Lovell – były astronauta NASA, dowódca misji Apollo 13; • Elon Musk – prezes i dyrektor ds. technologii w SpaceX, prezes Tesla Motors i SolarCity; • Stephen Petranek – autor książki „How We’ll Live on Mars”; • Mary Roach – autorka książki „Packing for Mars”; • Jennifer Trosper – dyrektor misji Mars 2020, JPL; • Andy Weir – autor powieści „Marsjanin”; • Robert Zubrin – prezes Mars Society, prezes Pioneer Astronautics.     Aby jeszcze lepiej wprowadzić widzów w historię Czerwonej Planety, National Geographic Channel przygotował sześcioodcinkowy serial internetowy „BEFORE MARS”, będący wstępem do historii, którą poznamy w serii „MARS”. Będzie go można obejrzeć przed premierą na stronie www.natgeotv.com/pl. Mars to również temat przewodni listopadowego wydania magazynu National Geographic.    „MARS” – światowa premiera największej produkcji National Geographic Channel odbędzie się w niedzielę, 13 listopada, o godz. 21:30.  Opisy odcinków Mars na National Geographic Channel Odcinek 1. „MARS: Nowy świat”. Premiera w niedzielę, 13 listopada, o godz. 21:30. Rok 2033: Pierwsza załogowa wyprawa na Marsa wchodzi do atmosfery Czerwonej Planety. Podróżujący statkiem Daedalus astronauci przeżywają chwile grozy, kiedy awarii ulega układ niezbędny do bezpiecznego lądowania. Dowódca misji ryzykuje życiem, by we współpracy z centrum kontroli lotów na Ziemi, naprawić usterkę. Czasy współczesne: Sceny dokumentalne przedstawiają testy prowadzone przez koncern SpaceX, który pracuje nad pierwszą na świecie rakietą wielokrotnego użytku. Wykorzystane w niej technologie umożliwią człowiekowi lądowanie na Marsie.     Odcinek 2. „MARS: Lądowanie zakończone”. Premiera w niedzielę, 20 listopada, o godz. 21:30. Rok 2033: Załoga statku kosmicznego Daedalus przemierza nieprzyjazną ludziom Czerwoną Planetę, aby dotrzeć do prowizorycznej bazy. Wyścig z czasem rozpoczyna się na dobre, kiedy dowódca statku przyznaje, że został ranny podczas lądowania. Czasy współczesne: Astronauta NASA, Scott Kelly, rozpoczyna historyczną, trwającą rok misję na pokładzie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej oraz opowiada o fizycznych i emocjonalnych problemach doświadczanych przez astronautów podczas eksploracji kosmosu.   Odcinek 3. „MARS: Spadek ciśnienia”. Premiera w niedzielę, 27 listopada, o godz. 21:30. Rok 2033: Misja statku kosmicznego Daedalus jest zagrożona. Załoga ma problemy ze znalezieniem odpowiedniego miejsca na założenie osady – takiego, które zapewniłoby jej członkom długotrwałą ochronę przed promieniowaniem. Jeśli to się nie uda, misja może zostać przedwcześnie zakończona. Czasy współczesne: Europejska Agencja Kosmiczna i rosyjska agencja kosmiczna Roskosmos nawiązują współpracę, aby wspólnie wystrzelić w przestrzeń kosmiczną rakietę orbitalną wyposażoną w zaawansowane systemy obrazowania, które umożliwiłyby zbadanie powierzchni Marsa i znalezienie odpowiedniego miejsca na założenie kolonii z myślą o przyszłych misjach na Czerwoną Planetę.     Odcinek 4. „MARS: Siła”. Premiera w niedzielę, 4 grudnia, o godz. 21:30. Rok 2037: Od dnia, w którym załoga statku Daedalus wylądowała na Marsie i założyła pierwszą kolonię, minęły cztery lata. Na Czerwonej Planecie pojawia się nowa ekipa, która ma pomóc pionierom w rozbudowie osady i poszukiwaniach obcych form życia. Szalejąca na Marsie burza piaskowa zaczyna zagrażać dalszemu istnieniu kolonii. Czasy współczesne: Wzorem przyszłego osadnictwa na Marsie jest tętniąca życiem stacja antarktyczna McMurdo. Współcześni naukowcy nieustannie analizują dane, aby znaleźć metody na to, jak na Czerwonej Planecie odkryć ślady życia.   Odcinek 5. „MARS: Najmroczniejsze dni”. Premiera w niedzielę, 11 grudnia, o godz. 21:30. Rok 2037: Burza piaskowa trwa wiele miesięcy i poważnie uszkadza infrastrukturę kolonii Olympus Town. Ma też fatalny wpływ na samopoczucie jej mieszkańców. Uwięziona w bazie załoga coraz trudniej znosi presję psychiczną związaną z życiem na Marsie. Czasy współczesne: Naukowcy badają wpływ skrajnej izolacji na kondycję astronautów odbywających wielomiesięczne misje, aby przygotować się do przyszłej załogowej ekspedycji na Marsa.     Odcinek 6. „MARS: Na rozstaju dróg”. Premiera w niedzielę, 18 grudnia, o godz. 21:30. Rok 2037: Tragedia, która dotyka kolonię, sprawia, że osoby zaangażowane w misję na Czerwonej Planecie i na Ziemi zaczynają kwestionować jej sens. Mieszkańcy bazy Olympus Town zbierają w sobie siły, aby kontynuować eksplorację Marsa, a centrum kontroli na Ziemi zastanawia się, czy misji nie należy zakończyć. Czasy współczesne: Komercyjna agencja kosmiczna SpaceX rozpoczyna prace nad kolejnym projektem. Jego celem jest opracowanie technologii produkcji rakiet i statków kosmicznych, które umożliwią ludziom dotarcie na powierzchnię Czerwonej Planety. Post Miniserial Mars na National Geographic Channel pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Zawód lekarz na Nat Geo People

Jak wygląda codzienna praca lekarzy pierwszego kontaktu? Czy ludziom łatwo przychodzi dzielenie się z medykami swoimi problemami zdrowotnymi? Seria dokumentalna „Zawód lekarz” odsłoni przed widzami kulisy pracy załogi z jednej z londyńskich klinik, która każdego dnia jest świadkiem ludzkich dramatów. Co można zobaczyć, przeglądając nagrania z kamery monitoringu umieszczonej w gabinecie lekarskim? Medycy z jednej z londyńskich klinik mają pełne ręce roboty – do placówki przynależy ponad 18 tysięcy pacjentów. Poruszająca seria pokazuje ludzi w najbardziej intymnych dla nich chwilach – podczas gdy dzielą się z lekarzami swoimi bolączkami czy godzą się z myślą o ciężkich chorobach. Produkcja odsłania kulisy lekarskiego fachu, któremu każdego dnia z jednej strony towarzyszą stres i presja, a z drugiej bliski kontakt z pacjentami i sprawami, z którymi muszą sobie radzić – od bólu gardła po myśli samobójcze. Doktorzy nie tylko leczą swoich pacjentów, lecz także zapewniają im psychiczne wsparcie, kiedy jest ono potrzebne.   Zawód lekarz Nat Geo People W nadchodzących odcinkach zobaczymy między innymi kobietę, która obawia się komplikacji po oddaniu siostrze nerki, starszego pana odczuwającego ostry ból związany z infekcją dróg moczowych, muzyka zmagającego się z chorobą zwyrodnieniową stawów, a także mężczyznę cierpiącego na depresję dwubiegunową, objawiającą się skrajnymi zmianami nastrojów. „Zawód lekarz”, premierowe odcinki w środy, od 26 października, o godz. 22:00 na kanale Nat Geo People. Post Zawód lekarz na Nat Geo People pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Oczyszczacz powietrza Stadler Form Viktor dla alergików

Stadler Form Viktor to urządzenie, którego zadaniem jest oczyszczanie powietrza w naszych domach. Służą do tego trzy rodzaje filtrów. Działanie tego sprzętu docenią w szczególności alergicy. Alergicy silnie reagują na otoczenie, w którym się znajdują. Ma tutaj znaczenie zarówno wilgotność powietrza oraz jego czystość. W lecie chętnie otwieramy okno, ale to wpuszcza ogromną ilość alergenów do pomieszczenia. Z kolei w zimie jest odwrotnie. Za oknem jest zimno dlatego sporadycznie otwieramy okno a rozgrzane kaloryfery wzbijają w powietrze kurz. Alergicy nie mają łatwo, wiem o tym, bo sam jestem jednym z nich. Z pomocą przychodzi nam urządzenie, które wkrótce będę miał okazję przetestować. Mowa o oczyszczaniu powietrza Viktor od Stadler Form. Można kupić go w białym i czarnym kolorze. Oczyszczacz powietrza eliminuje drobny kurz, pyłki, nieprzyjemne zapachy oraz drobnoustroje. Dzieje się tak za pomocą systemu filtrów – wstępny, z aktywnym węglem oraz HPP. Urządzenie pracuje z 5 zakresami prędkości, od bardzo cichej do maksymalnej mocy. Dzięki regulacji jasności podświetlenia można używać go również w nocy. Producent podaje, że Viktor charakteryzuje się wysoką wartością CADR, czyli wskaźnikiem dostarczania czystego powietrza. Jak to wszystko ma się w praktyce? Przekonam się wspólnie z Wami już wkrótce, w trakcie testów! Post Oczyszczacz powietrza Stadler Form Viktor dla alergików pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Czy butelki muszą być plastikowe? Oto technologia PlantBottle

Koncern Coca-Cola pracuje nad organicznym materiałem, który w 100% ma zastąpić sztuczne tworzywa wykorzystywane do produkcji plastikowych butelek. Podobny pomysł zastosowano w półlitrowych butelkach wody mineralnej Kropla Beskidu, gdzie do 30 procent składników butelki stanowi materiał pozyskany z trzciny cukrowej. Dzięki temu produkcja znacząco ogranicza emisję szkodliwych substancji. Od momentu wprowadzenia PlantBottle na światowe rynki w 2009 r. firmie udało się ograniczyć równowartość 365 tys. ton dwutlenku węgla. Dla łatwiejszego wyobrażenia – to równowartość emisji spalin z ponad 77 tys. samochodów. Na wstępie chciałbym się zastanowić, czy na co dzień dbamy o ekologię i o środowisko, w którym żyjemy? Czy dbasz o to Ty, czy dbam ja? To pytanie nie jest tak oczywiste i proste w odpowiedzi. Dlaczego? Ludzie mają tendencję do działania dopiero, kiedy pewne sprawy zaczynają ich, bądź osoby z ich najbliższego otoczenia, dotyczyć bezpośrednio. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Wystarczy odwiedzić miejsce wypoczynku większego grona osób by zobaczyć, jak bardzo zaśmiecone jest otoczenie. Podobna sytuacja panuje w mojej okolicy. Grupa mieszkańców bardzo dużego osiedla z zabudową jednorodzinną i blokową w młodej dzielnicy Lublina protestuje przeciwko budowie czegokolwiek związanego z infrastrukturą w ich okolicy. Nie chcą myjni samochodowej, bo głośna i ma pełno chemii, nie chcą masztu telefonii komórkowej, stacji benzynowej, parkingów (mimo, że takich obiektów tam nie ma, a są potrzebne). Argument? Nie chcą psuć krajobrazu. Oczywiście, każdy z mieszkańców chętnie pojedzie do innej dzielnicy umyć, czy zatankować samochód. Nie zgadzają się powołując się na troskę o ekologię, ale czy to jest rzeczywiście prawdziwy powód? Ostatnio będąc w sklepie natrafiłem na stoisko sygnowane etykietą BIO i EKO. Z ciekawością podszedłem sprawdzić, jakie produkty mogę tam kupić. Jednak… odstraszyła mnie cena. Litr soku z jabłek, które były hodowane w ekologiczny sposób kosztował ponad 13 zł. Makaron z jajek wolno biegających, szczęśliwych kurek – 7 zł za niedużą paczkę, a same jajka? Szkoda gadać. Nawet gdybym chciał być eko, to mnie na to po prostu nie stać. Robię to na swój sposób. Tworzę eco-doniczki ze starej palety zbudowałem ławkę, a przeznaczona do wyrzucenia deska do ugniatania ciasta po oszlifowaniu uzyskała drugie życie. Ludzie przyzwyczaili się, że najłatwiej jest coś wyrzucić. Tymczasem o wiele więcej frajdy sprawia zbudowanie czegoś samodzielnie z dostępnych elementów. Łatwiej być eko, jeżeli wpasujemy tę filozofię w nasz styl życia. Nie ma sensu np. sortowanie śmieci, jeśli później i tak wszystko wrzucimy do tego jednego worka. Oto Plantbottle… Billboardy promujące Kroplę Beskidu, która wykorzystuję butelkę typu PlantBottle W telewizji często mówi się o topnieniu lodowców czy wycinaniu lasów tropikalnych. Jednak zdarza nam się o tym często zapominać, ponieważ wydarzenia te dzieją się bardzo daleko i wydaje nam się, że nie mają wpływu na nasze życie. Bywa tak, że znacznie bardziej angażuje nas połamana ławka na podwórku niż wyciek ropy z tankowca na oceanie. Tak już jest, że przyrodą i ekologią interesujemy się raczej w lokalnym niż globalnym aspekcie i tracimy z oczu całościowy obraz. Tymczasem jakiś czas temu pojawiła się bardzo ciekawa kampania promująca wspomnianą na początku półlitrową butelkę Kropli Beskidu w opakowaniu PlantBottle. W Warszawie i Krakowie stanęły billboardy, na których… posadzono prawdziwe rośliny. Soczysta zieleń była strzałem w dziesiątkę i oryginalnym sposobem na pokazanie butelki przez pryzmat ekologii i natury. Co więcej, po zakończeniu akcji rośliny zostały przesadzone w inne miejsca (np. Instytut Matki i Dziecka) i nadal oczyszczają miejsce powietrze. Pozostałe elementy billboardów zostały wykorzystane do tzw. upcyclingu – przerobiono je na torby, nerki oraz etui na laptopy. No dobrze, ale czym właściwie jest owa PlantBottle? Billboardy stanęły w Warszawie i Krakowie Już od lat 70. nastąpił prawdziwy boom na opakowania wykonane z PET. Obecnie każdego roku na świecie produkowanych jest blisko 200 tysięcy ton plastikowych butelek, co nie pozostaje bez wpływu na stan środowiska naturalnego. Oznaczenie PET przy nazwie butelek to skrót od nazwy surowca, z którego powstają plastikowe butelki, czyli od politereftalanu etylenu. Pustych butelek wyrzucanych jest tak dużo, że nie ma co z nimi robić. A przecież jedna butelka rozkłada się przez blisko tysiąc lat. Dlatego w sieci nie brakuje różnych poradników DIY (zrób to sam), co można zrobić samemu z butelek PET. A gdyby tak butelki powstawały z materiałów roślinnych? Technologia, którą opracowała firma Coca-Cola, pozwala na zastąpienie surowców potrzebnych do produkcji surowca PET cukrami występującymi w roślinach. Do produkcji PlantBottle używana jest trzcina cukrowa oraz pozostałości powstałe po jej przetworzeniu. Jest to możliwe dzięki wykorzystaniu w produkcji etanolu uzyskiwanego z trzciny cukrowej. Co istotne, trzcina wykorzystywana do produkcji PlantBottle pochodzi z autoryzowanych, przeznaczonych do tego rodzaju wykorzystania upraw w Brazylii. Zarówno jej hodowla, jak i proces pozyskiwania w żaden sposób nie wpływa negatywnie na środowisko naturalne. Taka butelka składa się do 30 procent z materiałów pochodzenia roślinnego. PlantBottle wygląda jak zwykłe, plastikowe opakowanie, ale pozostawia po sobie nieporównywalnie mniejszy ślad ekologiczny. Ponadto proces ten przyczynia się do redukcji CO2 do atmosfery. Od momentu wprowadzenia PlantBottle na rynek Coca-Cola ograniczyła potencjalną emisję dwutlenku węgla o 365 tys. ton, co jest równowartością 165 mln litrów paliwa. Jest to szczególnie ważne, ponieważ nadmierna koncentracja tego gazu w atmosferze stanowi jedną z głównych przyczyn efektu cieplarnianego. W butelce PlantBottle w Polsce można kupić półlitrową wodę mineralną Kropla Beskidu PlantBottle to również pierwszy krok do wprowadzenia na światowy rynek butelki, która w stu procentach składałaby się z materiałów pochodzenia roślinnego. Obserwujemy, że nasi konsumenci są coraz bardziej świadomi wagi swoich ekologicznych wyborów. Wiedzą, że nawet drobne decyzje podejmowane dziś, będą miały wpływ na stan środowiska w najbliższej przyszłości. PlantBottle to naturalne urzeczywistnienie tych założeń. Pracujemy nad tym, aby w przyszłości móc produkować butelkę, która w 100 procentach będzie składać się z materiałów pochodzenia roślinnego – mówi mi Mikołaj Ciaś, dyrektor marketingu w Coca-Cola Polska. Jak powstaje butelka PlantBottle? Na zdjęciu zakład w Tyliczu Każda butelki PET zrobiona jest z dwóch składników: glikolu monoetylenowego (MEG), stanowiącego 30% masy butelki oraz oczyszczonego kwasu tereftalowego (PTA), którego zawartość w butelce to około 70%. Badaczom pracującym nad technologią PlantBottle udało się stworzyć pierwszy z tych elementów na bazie surowców roślinnych (bio-MEG). Dlatego zaproponowana przez firmę Coca-Cola butelka składa się właśnie w około 30% z materiałów pochodzenia roślinnego. Jest to możliwe dzięki wykorzystaniu w produkcji etanolu uzyskiwanego z trzciny cukrowej. Co bardzo ważne: uzyskany w ten sposób PET jest chemicznie identyczny jak ten uzyskany z ropy naftowej. W efekcie PlantBottle poddaje się recyklingowi dokładnie tak samo jak tradycyjne butelki PET Do Polski PlantBottle dotarła w 2015 r. Dziś tę ekologiczną butelkę można znaleźć w 44 krajach. W Polsce z PlantBottle możemy skorzystać sięgając po półlitrowe opakowanie wody Kropla Beskidu. Post Czy butelki muszą być plastikowe? Oto technologia PlantBottle pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Nowy serial: Barbarzyńcy na History

  Barbarzyńcy to nowy program w telewizji HISTORY – seria „Barbarzyńcy” przedstawia sylwetki legendarnych wojowników, którzy walczyli o to, co ludzie zawsze cenili sobie szczególnie – wolność.  Ośmioczęściowy fabularyzowany serial dokumentalny „Barbarzyńcy” przedstawia historię 700-letnich zmagań z najpotężniejszym imperium w dziejach świata. „Barbarzyńcy” opowiadają o powstaniu i upadku cesarstwa rzymskiego z perspektywy barbarzyńskich najeźdźców i rebeliantów. To epicka opowieść o tym, jak ich wzbierająca fala z czasem pokonała władzę absolutną. Plemiona zamieszkujące ziemie poza granicami cywilizacji, wiodące życie pełne przemocy i gwałtu, Rzymianie zwali barbarzyńcami. Zmagania z nimi nieodwracalnie zmieniły oblicze starożytnego świata. Słowo „barbarzyńca” pochodzi ze starożytnej Grecji, gdzie pierwotnie oznaczało wszystkich cudzoziemców, m.in. Persów, Egipcjan, Medów i Fenicjan. Starogreckie bárbaros było dźwiękonaśladowczym określeniem kogoś bełkoczącego bez ładu i składu, albowiem dla greckiego ucha mówiący obcymi językami wydawali tylko niezrozumiałe dźwięki („bar bar bar”). Podobne słowa istnieją w innych językach indoeuropejskich, np. sanskryckie barbara, które oznacza „jąkanie się”. Ale to starożytni Rzymianie – wedle oryginalnej definicji sami będący barbarzyńcami – nadali temu terminowi inny sens. Pod koniec cesarstwa rzymskiego „barbarzyńcami” zaczęto nazywać wszystkich cudzoziemców, którym obce były tradycje greckie i rzymskie, zwłaszcza rozmaite plemiona i armie szturmujące granice Rzymu. Nigdy nie zaistnieli oni jako jednolita grupa, a wiele z tych ludów – jak Goci, Wandalowie, Sasi, Hunowie, Piktowie – na przestrzeni lat zmieniało sojusze i zdarzało im się walczyć u boku Rzymian przeciwko innym barbarzyńcom. Późniejsi uczeni rozszerzyli jeszcze znaczenie tego pojęcia, opisując napór na kultury uważane za „cywilizacje” (czy to starożytnych Chin, czy starożytnego Rzymu) ze strony wrogów zewnętrznych, którzy nie wywodzili się z tych samych tradycji i struktur cywilizacyjnych. Dzisiaj przymiotnika „barbarzyński” używa się najczęściej do opisania czynu wyjątkowo brutalnego i okrutnego, kojarzącego się z czymś dzikim, prymitywnym, niecywilizowanym, „barbarzyńca” zaś to ktoś, kto dopuszcza się takich aktów lub odznacza się takimi cechami. Tak więc współczesne znaczenie tego terminu jest szersze i jednoznacznie negatywne w porównaniu ze znaczeniem greckim i rzymskim. Premiera nowego programu Barbarzyńcy: wtorki, godz. 23:00 na HISTORY Powtórki: niedziele, godz. 22:00   Post Nowy serial: Barbarzyńcy na History pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Serial Westworld od HBO

  Nowy serial HBO Westworld stworzony przez Jonathana Nolana i Lisę Joy  miał premierę w HBO i HBO GO w poniedziałek, 3 października. W produkcji występują Anthony Hopkins, Ed Harris, Evan Rachel Wood, James Marsden, Thandie Newton oraz Jeffrey Wright. Dziesięcioodcinkowy serial HBO Westworld to mroczna odyseja o narodzinach sztucznej inteligencji i ewolucji grzechu. To opowieść o świecie, w którym każdy człowiek może zrealizować nawet najbardziej wyrafinowane fantazje. Twórcami serialu są Jonathan Nolan (Interstellar, Mroczny Rycerz, Impersonalni) oraz Lisa Joy (Gdzie pachną stokrotki, Tożsamość szpiega), którzy pełnią także obowiązki producentów wykonawczych i scenarzystów. Nolan jest także reżyserem serialu. Produkcja powstała na podstawie filmu Świat Dzikiego Zachodu z 1973 roku w reżyserii i ze scenariuszem Michaela Crichtona. Westworld – Bazując na niezwykle sugestywnym filmie z 1973 roku, zależało nam, by postawić pytanie, czy człowiek żyjący w odrealnionym świecie, w którym może robić wszystko, czego tylko zapragnie, może poznać prawdę o sobie, której nie chciałby znać – powiedział Jonathan Nolan. – Chcieliśmy dowiedzieć się, co znaczy być człowiekiem, patrząc z zewnątrz – także oczyma obdarzonych sztuczną inteligencją androidów, które są największą atrakcją parku. To także rozważania o sumieniu, będącym zarówno błogosławieństwem, jak i ciężarem. Wszystkie te wątki zostały mistrzowsko oddane przez wspaniałych aktorów – dodaje scenarzystka i producentka wykonawcza Lisa Joy. Westworld W głównych rolach w serialu Westworld występują Anthony Hopkins (nagrodzony Oscarem za rolę Hannibala Lectera w thrillerze Milczenie owiec, nominowany do nagrody Akademii Filmowej za role w dramatach Okruchy dnia, Nixon i Amistad), Ed Harris (zdobywca dwóch Złotych Globów, nominowany do Oscara za role w obrazach Pollock i Apollo 13), Evan Rachel Wood (nominowana do Złotego Globu za serial Trzynastka oraz do nagrody Emmy i Złotego Globu za miniserial HBO Mildred Pierce), James Marsden (filmy z serii X-Men), Thandie Newton (Miasto gniewu, Mission: Impossible II) oraz Jeffrey Wright (film HBO Nominacja, zdobywca nagrody Emmy i Złotego Globu za rolę w miniserialu HBO Anioły w Ameryce). Westworld W pozostałych rolach występują Tessa Thompson (Creed: Narodziny legendy), Sidse Babett Knudsen (Rząd), Jimmi Simpson (serial HBO Newsroom), Rodrigo Santoro (Focus, 33), Shannon Woodward (serial Dorastająca nadzieja), Ingrid Bolsø Berdal (Czarnobyl. Reaktor strachu), Ben Barnes (filmy z cyklu Opowieści z Narnii), Simon Quarterman (Demony), Angela Sarafyan (Zmierzch: Przed świtem), Luke Hemsworth (Infini) i Clifton Collins, Jr. (Star Trek). Głównymi postaciami świata Westworld są Dr Robert Ford (Anthony Hopkins) – nietuzinkowy założyciel parku rozrywki Westworld, który snuje ambitne wizje przyszłości; tajemniczy Mężczyzna w czerni (Ed Harris) będący uosobieniem zła, oraz Dolores Abernathy (Evan Rachel Wood) – piękna i dobra córka farmera z prowincji, która stopniowo odkrywa, że jej idylliczne życie jest kunsztownie zaplanowaną mistyfikacją. Westworld Serial HBO Westworld jest adaptacją filmu z 1973 roku – Świat Dzikiego Zachodu (Westworld), za którego  scenariusz i reżyserię odpowiadał Michael Crichton. Pomysłodawcami serialu telewizyjnego są Jonathan Nolan i Lisa Joy. Za produkcję odpowiadają Kilter Films, Bad Robot Productions oraz Jerry Weintraub Productions we współpracy z wytwórnią Warner Bros. Television. Jonathan Nolan pełni obowiązki producenta wykonawczego, scenarzysty i reżysera. Lisa Joy jest producentką wykonawczą i scenarzystką. J.J. Abrams, Jerry Weintraub i Bryan Burk pełnią obowiązki producentów wykonawczych. Premiera nowego serialu HBO Westworld odbyła się w poniedziałek, 3 października o godz. 3.00 w nocy w HBO, równolegle z premierą amerykańską. Serial będzie również dostępny w HBO GO. Post Serial Westworld od HBO pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

European VR Congress – czyli wszystko o technologii Virtual Reality w jednym miejscu

Szaleństwo na desce surfingowej u wybrzeży Hawajów, Warszawa widziana z lotu ptaka, podróż do wnętrza obrazów Beksińskiego – to tylko niektóre z atrakcji, jakie poczuć będą mogli goście European VR Congress. Wydarzenie i towarzyszące mu expo już 3 i 4 listopada w Warszawie. Technologia, której poświęcony jest kongres, służy tworzeniu wirtualnych rzeczywistości. Nie wystarczy jednak o tym mówić – trzeba to przeżyć. Goście kongresu podczas trwającego dwa dni expo będą mieli okazję poznać najnowsze projekty powstałe w technologii 360 stopni i VR, oraz porozmawiać z ich twórcami. Firma Ricoh, partner wspierający kongresu, zaprezentuje Ricoh Theta World czyli strefę, dzięki której będzie można przekonać się na własne oczy, jakie możliwości drzemią w najnowszej kamerze sferycznej THETA S 360. Studio VR Premium zabierze odważnych na wirtualną przygodę na podniebnej huśtawce, która ukaże Warszawę z zupełnie nowej, ekscytującej perspektywy. Dla wielu może być to przeżycie niemal fizyczne. Na stoisku projektu De Profundis swoją ciekawość będzie mógł rozdrażnić każdy, kto kiedykolwiek zastanawiał się, co wyobrażał sobie Zdzisław Beksiński tworząc swoje największe dzieła. Spacerując po sceneriach z pogranicza jawy i snu widz stanie się uczestnikiem wymyślonego przez artystę świata. Jak intensywne może być przeżycie wirtualnej rzeczywistości będzie mógł przekonać się także każdy, kto skorzysta z projektu Dentsu Aegis Network. Specjalna wirtualna deska surfingowa „teleportuje” uczestnika na hawajskie wybrzeże, gdzie będzie musiał zmierzyć się z wirtualnym morzem i przeszkodami. Dzięki produkcji Mimo Vr uczestnicy będą mogli wejść w sam środek akcji „Pary nie do pary” – pierwszego serialu w technologii 360 z Magdaleną Różdżką i Pawłem Małaszyńskim w rolach głównych. Kolejna wirtualna przygoda czeka na gości na stoisku przygotowanym przez studio filmowe VREC. Widz będzie mógł wziąć udział w „wojnie tanecznej” pomiędzy dwoma różnymi stylami tańcami: pole dance oraz baletem, a następnie zrelaksować się dzięki wizualizacji wschodu słońca na plaży w Gdyni. Post European VR Congress – czyli wszystko o technologii Virtual Reality w jednym miejscu pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Wideorejestrator Navitel R800 (recenzja, test, sample)

Navitel R800 to kolejna kamera DVR, którą testuję dla Was. Jak Navitel R800 sprawdza się praktyce i czy warto go kupić? Zapraszam na test. Navitel R800 to kolejna nowość na naszym rynku. Urządzenie zwraca uwagę dość nietypowym kształtem. Jest podobne nieco, do testowanego przeze mnie poprzednie Navitela MSR900 i również wygląda jak aparat cyfrowy. Na tym podobieństwa się nie kończą. Urządzenie ma również bardzo duży 4-calowy wyświetlacz, 12 megapikselową matrycę, nagrywa w rozdzielczości FullHD, a obiektyw widzi w 170 stopniach. Jest jednak o 50 zł tańsze. W pudełku również znajdziemy dwa mocowania – na przyssawkę oraz taśmę dwustronną. Jest także szmatka do czyszczenia oraz 12-miesięczna licencja na nawigację Navitel. Navitel R800 przypadnie do gustu osobom, które lubią wyróżniać się z tłumu. Ciężko nazwać tę kamerkę DVR dyskretną. Dużą osłonę soczewki zdobi czerwony metaliczny kolor, który z daleka rzuca się w oczy.  Mamy też dwie diody led, które doświetlą zdjęcie w trybie fotograficznym np. wtedy, gdy będziemy musieli zrobić zdjęcie i wyjmiemy rejestrator z samochodu. Bateria 200 mah nie jest zbyt pojemna dlatego wystarczy na zrobienie maksymalnie kilkunastu zdjęć. Zastanawiam się tylko, kto będzie z tego korzystał mając w kieszeni telefon komórkowy. Navitel R800 Navitel R800 podobnie jak MSR900 ma mocowanie na śrubę. Nie jest to dobre rozwiązanie o czym pisałem już wcześniej. Poza tym, że przenosi drgania z karoserii, to zdarzyło mi się wielokrotnie, że śruba luzowała się i rejestrator obracał zwłaszcza przy próbie naciśnięcia któregoś z guzików na obudowie. Navitel R800 Sam wyświetlacz jest dość spory i pokazuje obraz z rozdzielczością 800×480 pikseli.  O dziwo, szybko włączyłem tryb uśpienia bo w trakcie jazdy rzucało mi się w oczy lekkie opóźnienie obrazu na wyświetlaczu względem tego, co działo się przede mną. W praktyce tryb uśpienia oznacza, że po kilkunastu sekundach wyłącza się podgląd z kamerki ale urządzenie nadal nagrywa, to co dzieje się przed nami. Jakość obrazu w Navitel R800 To, co mnie zaskoczyło to kąt widzenia kamery. Na papierze jest dokładnie taka sama jak w MSR900, ale obraz pokazuje zupełnie co innego. R800 pokazuje znacznie większy kąt przez co krawędzie są nieco zniekształcone. To i wada i zaleta. Plusem jest to, że nagramy więcej tego, co dzieje się obok nas. Minusem, że centrum kadru da najlepszy obraz, co jest kluczowe przy odczycie tablic rejestracyjnych. Ogólnie obraz jest ładny, odpowiednio nasycony bez problemów z artefaktami. Jednak kompresja również jest dość duża, przez co dystans z jakiego jestem w stanie odczytać tablice to maksymalnie 15 metrów. W nocy spada o 3-4 metry. To dość słaby wynik. Przez mocowanie śrubą również jest problem z przenoszeniem drgań na matrycę i mikrofon. Reasumując. Navitel R800 jest bardzo podobny do wersji MSR900 jednak jest o około 15 proc. tańszy. Navitel przyzwyczaił nas już do dość bogatej zawartości pudełka z urządzeniem i tutaj również się nie zawiedziemy. R800 to dobry wybór dla osób, które jeżdżą dużo po mieście – kąt nagrywania kamery, mimo że jest inny niż podaje to producent, pozwoli uchwycić znacznie więcej niż porównywalne rejestratory. W trasach nie sprawdzi się najlepiej bo tablice rejestracyjne da się odczytać zaledwie z około 15 metrów. Czytaj także: Ranking rejestratorów DVR Jeżeli jesteś zainteresowany kupnem tego rejestratora, będzie mi miło gdy wybierzesz jeden z poniższych sklepów. Za Twój zakup otrzymam procentową prowizję, dzięki czemu będę mógł nadal testować dla Was najnowsze urządzenia. Dzięki! //   Post Wideorejestrator Navitel R800 (recenzja, test, sample) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Wideorejestrator Xblitz P500 (recenzja, test, sample)

Xblitz P500 to kolejny wideorejestrator z serii profesjonalnej od Xblitz, który mam okazję testować. Poprzeczka została zawieszona dość wysoko ponieważ poprzedni model – P100 jest do tej pory moją ulubioną kamerą DVR. Xblitz P100 zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie, bo mimo że ma na karku już trochę czasu od premiery to wciąż jakość obrazu jest w nim znacznie lepsza niż w wielu droższych urządzeniach, które trafiają właśnie do sprzedaży. Dlatego z dużą ciekawością podszedłem do testu kolejnego rejestratora z serii profesjonalnej – Xblitz P500. Urządzenie sprzedawane jest w dość dużych pudełkach w porównaniu z innymi kamerami DVR dostępnymi na rynku. Nic dziwnego, w środku znajdują się trzy rodzaje mocowań tego rejestratora. Po raz pierwszy spotkałem się z dość nietypowym rozwiązaniem. Wszystkie dostępne w zestawie mocowania mają połączenie magnetyczne z kamerą. Oznacza to, że wystarczy zamontować jeden z uchwytów i kamerę możemy zabierać ze sobą w ciągu dosłownie sekundy. Wystarczy ją po prostu zdjąć. Mocowanie dostarcza również zasilania więc nie ma potrzeby odpinania i przypinania co chwilę przewodu. To świetne i pomysłowe rozwiązanie jednak ma też pewne ograniczenia. Producent znalazł złoty środek pomiędzy siłą działania magnesu a jej wpływem na elektronikę. Xblitz P500 Mocowanie, które używałem ma wbudowany jonizator powietrza. Muszę zaznaczyć, że jest dość spore jak na wideorejestrator i przyczepiane jest do szyby za pomocą taśmy dwustronnej. Kupując to urządzenie musicie dobrze przymierzyć mocowanie, bo mi przykleiło się delikatnie pod kątem. Niestety później nie da się już tego wyregulować na przegubie. Xblitz P500 – kamera i funkcje Xblitz P500 W porównaniu do innych rejestratorów, sprzęt jest dość mały ale długi. Wyświetlacz ma średnicę 1,5 cala. Miałem lekki problem z ustawieniem kamery dvr ponieważ jest wyraźne opóźnienie w reakcji rejestratora na wciskanie przycisków na obudowie. W rezultacie denerwowałem się gdy ustawiały się zupełnie inne parametry niż chciałem. Ciekawostką jest system kontroli pasa ruchu, automatycznie nagrywanie po wykryciu ruchu czy możliwość 4-krotnego powiększenia (cyfrowego). Kąt widzenia rejestratora wynosi 140 stopni. Xblitz P500 w praktyce Pierwsza rzecz, na jaką zwróciłem uwagę jest skrót klawiszowy służący do obrócenia ekranu. Wcisnąłem go przez przypadek i później męczyłem się nie mogąc dojść do tego, jak przywrócić pierwotne ustawienie. Zwróciłem uwagę również na małą czułość mikrofonu. Przy włączonej opcji nagrywania dźwięku praktycznie nic nie słychać. Funkcja WDR radzi sobie w trakcie jazdy pod słońce. Obraz jest wyraźny i lekko rozjaśniony co pozwoli nagrać wszystko to, co dzieje się przed nami. Zauważyłem także, że w trakcie przejeżdżania po zacienionym elemencie jezdni, kamerka gubi lekko ekspozycje. Widać na nagraniu jak chwilę przed tym obraz miga próbując się rozjaśnić i zaraz po tym kilkukrotnie miga aby się ściemnić. Traci przy tym lekko na jakości i pojawiają się drobne artefakty. Xblitz P500 A jak prezentuje się jakość nagrania? Muszę przyznać, że miałem duże oczekiwania i niestety się zawiodłem. Nagranie nie jest złe, ale w mojej opinii – znacznie gorsze niż w przypadku poprzedniego modelu – P100. Wyraźnie brakuje szczegółów w zarejestrowanym obrazie, co może utrudnić odczytanie tablic rejestracyjnych w dzień. Z kolei, przy oświetleniu ulicznym po zmroku, tablicę udało mi się odczytać dopiero gdy moje auto… zrównało się z wyprzedzanym pojazdem obok. Wzrok rozpoznał wszystkie litery i cyfry z około 20-25 metrów oraz dalej gdy światło reflektorów padało bezpośrednio na tablice auta przede mną. Jednak to, co mnie najbardziej zaskoczyło to kruchość tego urządzenia. Testy P500 trwały zaledwie 4 dni, bo przez przypadek włożyłem rejestrator odwrotnie do uchwytu. W pewnym momencie wypadł czego efektem było uszkodzenie osłony soczewki, co możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej. Reasumując. Xblitz P500 nie miał prostego zadania jako następca świetnego rejestratora P100 i w tej roli się nie sprawdził. Bardzo spodobało mi się rozwiązanie magnetycznego mocowania, które jednocześnie zasila urządzenie. Daje to możliwość bardzo łatwego dostępu do sprzętu i wyjęcia go w razie konieczności. Jednak, co jest plusem równocześnie stało się również delikatnym minusem. Mocowanie z jonizatorem jest dość duże, co ogranicza widoczność i sama kamera nie leży w nim stabilnie. Przez to, jadąc po dołach słyszałem dźwięk podłączania do ładowania rejestratora. W reklamówkach można zobaczyć, że jest to „prawdopodobnie najlepsza kamera samochodowa na świecie”. Niestety, ale nie jest.   Post Wideorejestrator Xblitz P500 (recenzja, test, sample) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Kamera samochodowa Navitel MSR900 (test, recenzja, sample)

W dzisiejszym wpisie testuję dla Was kamerę samochodową DVR Navitel MSR900. Jak sprawuje się w praktyce w pełnym słońcu i w nocy? Zapraszam do testu. Navitel MSR900 jest jednym z urządzeń tej marki, które dostałem ostatnio do testów. Wkrótce będziecie mogli przeczytać recenzję również innych kamer samochodowych od Navitela. Navitel MSR900 wygląda jak kompaktowy aparat fotograficzny . W oczy rzuca się 4-calowy wyświetlacz, który w porównaniu do konkurencji jest jednym z największych. Przednia część to wykonana z tworzywa osłona soczewki, która kształtem przypomina obiektyw aparatu. Rejestrator jest dość ciężki, ale to dzięki metalowej obudowie, która wygląda dość solidnie. Na spodzie znalazło się miejsce na kartę pamięci, z kolei górna część to obok mocowania do przyssawki również wejście na zasilanie. Co znajdziemy wewnątrz obudowy?  Matrycę o rozdzielczości 12 megapikseli, która nagrywa w rozdzielczości fullHD (1080p), sześciowarstwową szklaną soczewkę, która pokazuje obraz szeroki na 170 stopni oraz wiele dodatkowych funkcji. Navitel MSR900 Navitel MSR900 – pierwsze wrażenia Navitel zrobił na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie. Wygląda dość solidnie, przyciski umieszczone są w intuicyjnym miejscu i sama nawigacja po menu nie sprawiła mi żadnych problemów. Nieco zaskoczył mnie sposób montażu urządzenia do szyby. Owszem, robi się to za pomocą przyssawki, jednak sam rejestrator należy wkręcić w mocowanie przyssawki. Warto zrobić to przed przyczepieniem przyssawki, bo kamerkę dvr należy dobrze dokręcić. Tak sztywne mocowanie jest dość pewne, ale również bardziej przenosi drgania na sam rejestrator. Spodobał mi się cały zestaw. W pudełku znalazłem ściereczkę do wycierania ekranu, dodatkowe mocowanie oraz roczną licencję na nawigację Navitela. Navitel MSR900 Navitel MSR900 – funkcje Wideorejestrator obsługuje karty pamięci do 256 GB pojemności. To dość dużo, dzięki czemu nawet nagrywając w trybie pętli, możemy zachować nagrania z całej naszej podróży. Spośród dodatkowych funkcji jest również znany z kamer DVR sensor ruchu G-sensor. Zabezpieczenia nagranie przed przypadkowym usunięciem, gdy urządzenie wykryje nagłe przyspieszenie, wstrząs czy hamowanie – innymi słowy kolizję bądź wypadek, ale także stłuczkę na parkingu gdy nie ma nas w aucie. Plusem jest możliwość regulacji czułości, bo w domyślnym trybie kamera zabezpieczała nagrania np. z ulic pokrytych kostką czy dość dziurawych nawierzchni. Warto wspomnieć o możliwości zmiany częstotliwości światła pomiędzy 50 a 60 mhz. Dzięki temu zarejestrowany obraz, a dokładniej światło na nim, nie będzie migało. W razie potrzeby możemy również zrobić zdjęcie rejestratorem, a dzięki niedużej, wbudowanej baterii, również poza naszym autem. Musimy się jednak spieszyć bo to zaledwie 200 mah. Navitel MSR900 Navitel MSR900 – jakość nagrania Najważniejszą rzeczą jest jednak to, jak dana kamera radzi sobie w różnych warunkach. Jak wypada w tym teście Navitel MSR900? Muszę przyznać, że całkiem nieźle. Funkcja WDR, którą testuję w każdej recenzji, spisała się na medal. Obraz jest dość dobrze widoczny, nawet przy ostrym, ale nisko świecącym jesiennym słońcu. Tablice rejestracyjne są czytelne mniej więcej z odległości, z jakiej jest w stanie rozczytać je ludzkie oko, chyba że jedziemy po nierównej drodze. Wtedy „twarde” mocowanie przenosi drgania, co znacznie wpływa na falowanie obrazu i pogorszenie jakości. W nocy jest nieźle, ale nie jest idealnie. Obraz nie traci ostrości ani koloru. Jednak w moim aucie mam seryjnie zamontowane światła ksenonowe i strumień światła jest tak silny, że wszystkie auta przede mną mają niewidoczne numery rejestracyjne. Przetwornik powinien sobie lepiej radzić w takich sytuacjach. Nie ma szans również rozpoznać rejestracji aut jadących z naprzeciwka w nocy. To, co mnie zaskoczyło to dźwięk w Navitel MSR900. Jest wysokiej jakości i zbiera dość dokładnie, aż powiedziałbym, że za bardzo. W trakcie jazdy po nierównościach drgania przenoszone są na mikrofon, co powoduje głośne trzaski zarejestrowane na filmach. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. Navitel MSR900 to kawał porządnego wideorejestratora. Nie jest naszpikowany zbędnymi funkcjami, dzięki czemu otrzymujemy dobre urządzenie o zbalansowanej cenie. Aktualnie jest to jeden z dwóch moich ulubionych rejestratorów. Drugim jest Xblitz P100.     Post Kamera samochodowa Navitel MSR900 (test, recenzja, sample) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Microsoft Lumia 950 z Continuum i stacją dokującą – test

Po raz kolejny miałem okazję testować smartfon ze znaczkiem Microsoft na obudowie. Lumia 950 w dość klasycznej obudowie kryje wiele ciekawych funkcji. Jakich? Zapraszam do testu. Microsoft Lumia 950 trafił do mnie w dość nietypowym zestawie. Spodziewałem się niedużego pudełka ze smartfonem, a otrzymałem całą walizkę. W środku znalazłem zapakowane w eleganckie pudełko: klawiaturę bezprzewodową, nietypową mysz, hub, skórzane etui na telefon oraz oczywiście sam telefon. Dlaczego nietypową myszkę? Bardzo spodobał mi się jej kształt. Można ją dopasować pod siebie bo rozkłada się i składa według potrzeb. Świetna sprawa. Pozytywnie zaskoczyły mnie również przewody dołączone do zestawu. Dlaczego? Bo wielu producentów nigdy tego nie robi każąc użytkownikom dokupować dodatkowe akcesoria. Lumia 950 – pierwsze spojrzenie Pierwsze i bardzo pozytywne wrażenie zostało nieco przyćmione po pierwszym bliższym kontakcie z samym smartfonem. Jak wspomniałem na wstępie – testowałem już kilka takich modeli i wszystkie wyglądają prawie tak samo. Lumia 950 to kolejny raz klasycznie wyegzekwowany temat przez Microsoft. A co znajdziemy w środku? Lumia 950 – specyfikacja Za pracę smartfona odpowiada nowiutki procesor Qualcomm Snapdragon 808. Ma osiem rdzeni taktowanych 2.0 GHz. Procesorem graficznym jest Adreno 418. Ekran to 5,2-calowy amoled o wysokiej rozdzielczości 1440 na 2560 pikseli. Dzięki temu obraz jest ostry jak żyletka, a kolory bardzo dobrze odwzorowane.  Telefon ma wbudowane 3 GB pamięci RAM oraz 32 GB pamięci wewnętrznej. Kolejne parametry telefonu również robią dobre wrażenie. Aparat tylny ma matrycę o rozdzielczości 20 megapikseli a obiektyw wyposażony w optykę Zeiss. Z kolei przedni aparat, to już standardowe dla smartfonów tej klasy 5 megapikseli. Lumią możemy również nagrywać filmy w rozdzielczości 4k. Bateria w tym smartfonie nie jest specjalnie zbyt duża. Ma pojemność zaledwie 3000 mAh, ale dzięki USB-C i trybowi fast-charge można ją naładować od zera do połowy w niespełna 30 minut. W dodatkowym wyposażeniu znajdziemy barometr, magnetometr, żyroskop, akcelerometr, a ekran zabezpiecza Corning Gorilla Glass 3. Lumia 950 – Zdjęcia i wideo Lumie zawsze dobrze radziły sobie z robieniem zdjęć i nagrywaniem filmów (no może poza modelem 920 i jego słynną wpadką reklamą) i w tym przypadku jest… świetnie. Moją uwagę najbardziej przykuł tryb ułatwienia zrobienia ostrego zdjęcia. W trakcie kadrowania i po zrobieniu zdjęcia, aparat de facto rejestruje kilkanaście klatek więcej i automatycznie wybiera najostrzejszą fotografię i następnie je retuszuje. Działa to bardzo precyzyjnie i faktycznie jest sporym ułatwieniem w robieniu zdjęć, zwłaszcza przy gorszym oświetleniu. A jak prezentuje się jakość zdjęć? Dałbym tutaj czwórkę z plusem, ponieważ domyślnie aparat nieco za bardzo wyostrza zdjęcia, co powoduje znaczny spadek jakości obrazu zwłaszcza przy dużym poziomie szczegółów w kadrze. W przypadku filmów jednym z najważniejszych parametrów jest stabilizacja obrazu. Nie znoszę nagrań, które wyglądają jakby były tworzone w trakcie rekordowego trzęsienia ziemi. Dużo producentów (nie wszyscy i nie w każdym modelu) stosuje stabilizację obrazu, która przycina znaczną część obrazu. Jak sytuacja wygląda w Lumia 950? Obraz też jest przycinany, ale mam wrażenie, że stabilizacja działa najlepiej przy panoramowaniu ujęcia. Gdy próbowałem nagrać dane ujęcie trzymając nieruchomo telefon w obu rękach, stabilizacja nie radziła sobie najlepiej przenosząc drgania na zarejestrowany obraz. Jest najbardziej widoczny w brzegach ekranu dając efekt wyginania obrazu. Lumia 950 – stacja dokująca Producent w zestawie dołączył stację dokującą, myszkę, klawiaturę oraz przewody. Dzięki temu cały zestaw można podłączyć do dowolnego ekranu i pracować jak na normalnym komputerze. W sieci spotkałem się z dużą ilością opinii na temat tego sprzętu, głównie negatywnych. Ciekawostką jest to, że próbowałem. Naprawdę próbowałem podłączyć stację do 4 telewizorów, 3 różnych monitorów i nic. Nie udało się, telefon po prostu nie chciał podać sygnału by cokolwiek chciało wyświetlić się na ekranie. Zanim zabierzecie ten zestaw na spotkanie biznesowe, poświęćcie trochę czasu, aby dogadać się z nim, aby nie było niemiłej niespodzianki w trakcie prezentacji.   Post Microsoft Lumia 950 z Continuum i stacją dokującą – test pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

SanDisk pracuje nad kartą SD o pojemności 1 TB

SanDisk zaprezentował właśnie prototyp karty pamięci SDxc o pojemności aż jednego terabajta. Nie znane są jeszcze parametry karty, ale wiadomo, że będzie to klasa Extreme PRO. Dotychczasowe urządzenia oznaczone w ten sposób cechują się szybkością około 95 MB/s. Na rynku można kupić kartę o pojemności 512 GB. Po co karta mieszcząca dwukrotnie więcej danych? Jest to ukłon w stronę osób, które nagrywają obraz w formacie 4k czy 8k. Post SanDisk pracuje nad kartą SD o pojemności 1 TB pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Samsung Gear Fit 2 (test, recenzja, możliwości)

Na rynku dostępny jest nowy smartwatch Samsung Gear Fit 2. Postanowiliśmy przetestować to urządzenie i sprawdzić jak sprawuje się w praktyce. Urządzenie przetestował Marcin. W dzisiejszych czasach coraz więcej osób chce być fit. Uprawianie aktywności fizycznej stało się wręcz na swój sposób trendy. Traf chciał, że ja również postanowiłem zrobić coś dla siebie i zacząłem uprawiać najprostszą aktywność z możliwych. Zacząłem regularnie biegać.   Szybko okazało się, że wieczorne wyjścia w plener wymuszały jeszcze dodatkową czynność. Mowa o naładowaniu telefonu i słuchawek w ramach przygotowań do biegania. Jednak z każdym pokonanym kilometrem i to w różnych warunkach atmosferycznych, smartfon zaczął przeszkadzać i ciążyć. Kluczowym momentem, w którym zacząłem rozglądać się za alternatywną dla smartfona był moment, gdy na wakacyjnym urlopie postanowiłem przepłynąć kajakiem jezioro. Wiatr, wysoka fala, brak odpowiedniej techniki wiosłowania sprawiły, iż etui z telefonem cały czas było zalewane wodą. Przez to, że telefon nie był wodoodporny, z pływania na czas szybko przeszedłem na pływanie rekreacyjne. Dodatkowa waga na ramieniu już po kilku kilometrach wiosłowania była wręcz nie do zniesienia. Po powrocie, zacząłem przeszukiwać internet szukając jakiegoś rozwiązania. Pamiętam, że pośród setek opinii i recenzji opasek sportowych, smartwatchy i innych najbardziej przykuł moją uwagę Samsung Gear Fit 2.  Samsung Gear Fit 2, jako kontynuacja już kultowej opaski Gear Fit, oprócz funkcji swojego poprzednika wyposażona została w zakrzywiony wyświetlacz Super Amoled o przekątnej 1,5” (38,6mm) z rozdzielczością 216×432 oraz w wodoodporną obudowę klasy IP68 i co najważniejsze GPS – Glonass.  Samsung Gear Fit2 Testujemy Gear Fit 2 Po pracy miałem jechać do sklepu sportowego po nową koszulkę do biegania. Moje plany zostały jednak zmienione telefonem od kuriera, który miał dla mnie paczkę. Zakup koszulki poszedł na drugi plan. Po chwili stania w korkach podjechałem pod dom. Kurier stojąc przed blokiem trzymał w ręku torebkę z napisem Samsung. Oczy zaświeciły mi się jak 5 zł. Już w windzie musiałem otworzyć przesyłkę. Ciekawostką było to, że oprócz Samsung Gear Fit 2, w paczce był również najnowszy Galaxy S6 Edge. Aby zegarek dobrze współpracował z telefonem, smartfon musi mieć minimum 2 GB pamięci RAM. S6 Edge spełniał te kryteria. Samsung Gear Fit2 Po wejściu do domu, nim zdjąłem buty, miałem już wypakowany sprzęt z pudełek. Muszę przyznać, opaska wywołała na mnie piorunujące wrażenie.  Zaokrąglony ekran, czujniki od spodu urządzenia, gumowy pasek wysokiej jakości. W pudełku wraz z zegarkiem znalazłem dedykowaną stację dokującą do ładowania opaski oraz przewód zasilający microUSB. W swoim zestawie nie maiłem ładowarki sieciowej. Nie wiem czy nie została dołączona czy po prostu nie występuje w zestawie. Wg mnie przy cenie zegarka oscylującej na poziomie 800 zł ładowarka sieciowa powinna być dołączona do standardowego zestawu. Samsung Gear Fit2 Od razu po włączeniu opaski otrzymujemy informację o konieczności instalacji dedykowanego oprogramowania na telefonie komórkowym. Przy synchronizacji z telefonem i potwierdzeniu połączenia, opaska pobierze automatycznie wymagane programy. Ustawienia w Gear Fit 2 Samsung Gear Fit2 Aplikacja na telefon Gear Fit 2 umożliwia wykonanie podstawowej konfiguracji opaski. Dzięki niej ustawimy tarcze zegarka oraz wybierzemy, z jakich aplikacji mamy otrzymywać powiadomienia na ekranie zegarka. Będziemy mogli również ustawić kolejność wyświetlanych aplikacji w zegarku czy też wysłać muzykę do Gear Fit 2. Dzięki wbudowanej 2 gigowej pamięci wewnętrznej, opaska pomieści nasze ulubione utwory umilające wysiłek w trakcie aktywności. Dodatkowo dostępne są Ustawienia opaski, funkcja „Znajdź mój zegarek Gear”, czy też przejście do sklepu Samsung Galaxy Apps. Samsung Gear Fit2 Parę słów o możliwości personalizacji tarcz zegarka. Z poziomu aplikacji mamy do dyspozycji 9 predefiniowanych tarcz. Zmiana może odbyć się przez wybór nowej w aplikacji jak też przez samą opaskę. Jeżeli komuś nie przypadną do gustu podstawowe tarcze zawsze ma możliwość pobrania z Galaxy Apps dodatkowych. Samsung Gear Fit2 Każda z dostępnych tarcz umożliwia indywidualną stylizację. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że po wyborze tarczy i użyciu przycisku „Stylizuj” możemy zmienić np. Kolor wyświetlanych cyfr, kolejność wyświetlanych elementów, czy zmienić kolor tła. Oczywiście o ile dany motyw ekranu pozwala na taką zmianę. Zmiany odbywają się w dynamiczny sposób. Każdy wybór od razu widoczny jest na ekranie naszego zegarka. Powiadomienia w Gear Fit 2 Samsung Gear Fit2 Funkcja ta pozwala ustawić aplikacje telefonu, z których mamy otrzymywać powiadomienia. Natomiast jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiłem to ustawiłem kolejność wyświetlanych aplikacji w zegarku na wygodną dla mnie. Kolejność ustawiamy poprzez przesunięcie przyciskiem strzałek poszczególnych aplikacji. W przypadku posiadania słuchawek bezprzewodowych korzystających z łączności Bluetooth bardzo ciekawym rozwiązaniem, jakie przynosi nam Gear Fit 2, jest możliwość przesłania muzyki do Gear a następnie odtworzenie jej w trakcie aktywności. Dzięki temu uwalniamy się od kabli a sterowanie muzyką jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. Na zegarek dzięki wbudowanej pamięci wewnętrznej, możemy wgrać pliki z rozszerzeniem MP3, M4A, AAC, WAV, WMA, AMR, AWB, OGG, OGA, 3GA. Niestety pojemność 2GB nie wystarczy na obszernego audiobooka czy dyskografię naszego ulubionego zespołu, ale z powodzeniem wystarczy na umilenie trudów ćwiczeń. Przesłanie danych odbywa się w sposób intuicyjny. Z menu „Wyślij muzykę do Gear” wybieramy utwory do synchronizacji. Ciekawą funkcją jest Automatyczna synchronizacja. Umożliwia ona automatyczne przesyłanie utworów do Gear niezwłocznie po ich dodaniu do listy. Niestety biegając z samą opaską, na dzień dzisiejszy nie jest dostępna aplikacja Spotify. Muzyka musi być wgrana na urządzenie. Samsung Galaxy 6 Edge Przejdźmy do opaski. Zegarek naładowany, a pełne ładowanie trwa około 2 godzin. Niestety, nie znajdziemy tu jak w innych urządzeniach Samsunga (Gear S2) portu microUSB. W związku z czym, jak zabraknie nam prądu np. będąc w pracy to do powrotu do domu zegarek jest bezużyteczny. Myślę, że brak tego portu podyktowany jest wodoodporną obudową zwłaszcza, że producent chwali się podwyższoną wytrzymałością na wodę. Ze swojej strony dodam, iż zegarek wytrzymał 2,5 godziny na basenie oraz 2 sesje po 10 min w saunie, ale o tym później.  Funkcje Gear Fit 2 Gear Fit 2 wyposażony jest w 2 przyciski umiejscowione z prawej strony. Przycisk Menu oraz przycisk Cofnij. Obsługa odbywa się w sposób, o ile mamy włączony tryb automatycznego wzbudzenia gestem ręki poprzez przekręcenie nadgarstka tak jak byśmy patrzyli na ekran. Zegarek wybudza się wyświetlając ustawioną wcześniej tarczę. Przechodzenie po aplikacjach odbywa się przez przesuwanie palcem poziomo po ekranie, wejście w aplikacje przez tapnięcie w ekran. Niestety nie ma gestu na cofnięcie, musimy oderwać palec od ekranu i wcisnąć boczny przycisk wstecz. Jest to trochę uciążliwe, gdy chcemy coś szybko ustawić. Samsung Gear Fit2 Automatyczne wybudzenie przy spojrzeniu warto wyłączyć w trakcie aktywności fizycznej. Bateria mimo zapewnień producenta (typowy czas użytkowania 3-4dni) przy aktywności wystarczała (przy włączonym GPS) na półtorej godziny. W trakcie biegania zegarek praktycznie nie wyciemniał ekranu. Dzięki wyłączeniu tej opcji czas wydłużył się do prawie 4 godzin aktywności. Natomiast przy normalnym użytkowaniu gest przydaję się. Nie trzeba przy każdym spojrzeniu na zegarek odblokowywać go przyciskiem. Gear Fit 2 w praktyce Samsung Gear Fit2 Jako, że zegarek został stworzy z myślą o osobach prowadzących aktywny tryb życia trzeba było go sprawdzić w takich warunkach. Aby cieszyć się w pełni z funkcji, jakie daje Gear musiałem pobrać i zsynchronizować opaskę z aplikacją S-Health. Oprócz Live tracking, pojawiła się opcja monitora snu. Pierwsze wyjście na dwór. Sparowanie słuchawek bluetooth z opaską, wybór aktywności (bieganie) z pośród kilku dostępnych, ustawienie dystansu, ustawienie powiadomień. Tak przygotowany, wciskam start. W słuchawkach gra muzyka, a na wyświetlaczu pojawia się odliczanie, 3,2,1… Aktywność rozpoczęta. W trakcie biegania, co kilometr w słuchawkach po wyciszeniu muzyki otrzymywałem powiadomienia o dystansie, który przebiegłem, czasie, w jakim tego dokonałem, jaki jest szacunkowy czas do końca aktywności oraz jakie mam średnie tętno z odcinka. Po zakończonej aktywności na ekranie widzimy krótkie podsumowanie. Prezentowany jest średni czas kilometra, prędkość, dystans, wykres stosunku prędkości do tętna oraz mapa z wytyczoną przebiegniętą drogą. Jeżeli jesteśmy w zasięgu sparowanego telefonu, nasze osiągnięcia synchronizują się z aplikacją S-Health, gdzie szczegółowo możemy prześledzić poszczególne odcinki, jak i przeanalizować tętno z poszczególnych pomiarów. Samsung Gear Fit2 Wbudowany czujnik tętna jest dość dokładny, w trakcie aktywności pomiar odbywa się non stop, natomiast w trakcie spoczynku (np. snu) odbywa się co 10 min. Zawsze z poziomu menu Tętno możemy ręcznie wykonać taki pomiar. Skąd stwierdzenie, że jest dość dokładny. Otóż nie dawało mi to spokoju. Postanowiłem sprawdzić z dwoma pulsometrami. Wyniki, co mnie bardzo zdziwiło, były identyczne. Niestety, wystarczy, że opaska będzie zapięta zbyt luźno i będzie się przesuwać, a pomiar może być niedokładny bądź w ogóle się nie wykona.   Być bardziej FIT. Te słowa odnosić się mogą do funkcji automatycznego wykrywania aktywności osoby noszącej Gear Fit 2. Dzięki serii czujników (Akcelerometr, Barometr, Czujnik żyroskopowy, Pulsometr) opaska wie, kiedy spacerujemy, kiedy wchodzimy po schodach, kiedy nic nie robimy czy też, o czym wspominałem wcześniej, kiedy śpimy. Przy bezczynności, co około pięćdziesiąt minut otrzymujemy na ekranie powiadomienie o braku aktywności to np. przy spacerowaniu zegarek wie ile kroków wykonaliśmy. W moim przypadku, gdzie prócz spacerów, również biegałem, dzień kończyłem z astronomiczną ilością kroków. Raz udało mi się zakończyć dzień z wynikiem prawie 30 tysięcy kroków. Czy czujnik działa dobrze? Po 2 tygodniach testów ciężko mi to stwierdzić. Średnio, jeżeli nie miałem czasu na dodatkowe aktywności, ilość wykonanych kroków w ciągu dnia oscylowała w granicach 5 tysięcy. Samsung Gear Fit2 Kolejną wspomnianą wcześniej funkcją jest automatyczny pomiar pokonanych schodów. I tu Gear nie wypadł najlepiej. W moim przypadku, większość pięter pokonuję windą. Czasem zdarzy się, że pokonam jakieś schody (sklep, spacer). Jakie było moje zaskoczenie, kiedy po godzinie pływania kraulem zegarek pokazał 272 piętra i wyrobienie dziennej normy w ilości 2720%. Dopiero później odkryłem, że prezentowane wartości to nie piętra, a schody.  Ale ciężko jest pokonać 272 schodów pływając w linii prostej. Najwidoczniej umieszczony w zegarku czujnik musiał kilka ruchów ręką zliczać, jako pokonany schodek. Przy okazji wizyty na basenie poddałem próbie wodoodporną obudową. Producent pisze o odporności klasy IP68 i śmiało mogę powiedzieć, że to prawda. Gear był ze mną kilkukrotnie na basenie, gdzie maksymalnie wytrzymał ponad 2,5 godziny pływania, przebywania w jacuzzi, jak też (czego obawiałem się najbardziej) sesję 10 minut w saunie. Nie samą aktywnością człowiek żyje. Przez 2 tygodniowy okres testów opaskę zdejmowałem jedynie w sytuacjach, kiedy mogłaby zostać uszkodzona mechanicznie. Niestety któregoś dnia, przy pracach w ogrodzie po prostu o niej zapomniałem. 2 tygodnie zdejmowania praktycznie tylko do ładowania mogą wejść w nawyk. Prace wymagały przekopania i wypielenia kawałka ziemi pod zasianie trawy. Jako, że wszystko odbyło się na szybko, oprócz opaski zapomniałem również o rękawiczkach. Efekty? Ubrudzone ręce ziemią, zegarek oblepiony błotem oraz szybkie mycie pod bieżącą wodą. Gear Fit 2 wytrzymał tę próbę bez najmniejszego problemu. Po blisko dwóch tygodniach testu przyszedł czas na podsumowanie. Na co dzień chodzę w zegarkach jednak przyzwyczajony jestem do zdejmowania ich niezwłocznie po wejściu do domu czy podczas aktywności bądź jakiś prac ogrodowych. Tu z początku musiałem się przełamać. Gdy okres testów dobiegał końca tak przyzwyczaiłem się do niego, że ciężko było mi się z nim rozstać. Jakie są moje wrażenia? Jako zwykły zegarek nie kupiłbym go. Funkcja wyświetlania czasu oraz powiadamiania o zdarzeniach z aplikacji dla mnie, w tego typu sprzęcie jest po prostu zbędna. Natomiast, jako dodatek do aktywności? – nie zawahałbym się przy zakupie. Małe wymiary, wbudowany GPS – Glonass, odtwarzacz MP3, pomiar strefy tętna to tylko niektóre z funkcji, jakich mi brakuje przy różnych aktywnościach. Mam również nadzieję, że Samsung rozszerzy z pośród dostępnych aplikację do mierzenia aktywności. Brakuję sportów wodnych takich jak np. kajak czy właśnie pływanie //   Post Samsung Gear Fit 2 (test, recenzja, możliwości) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

Alkomaty Promiler AL8000, Alcoforce XS (kalibracja, test, recenzja)

Dawniej alkomat kojarzył nam się głównie z policjantami. Teraz każda osoba może kupić dla siebie takie urządzenie i poza oczywistą funkcją – mierzenia ilości alkoholu w wydychanym powietrzu, technologia znacząco rozszerzyła możliwości współczesnych alkomatów. Dlaczego warto kupić alkomat? Przyznam, że z zamiarem kupna własnego urządzenia chodziłem dość długo. Po każdej mniejszej lub większej imprezie obiecywałem sobie, że następnego dnia w końcu zamówię dla siebie alkomat. Powód był prosty, nigdy do końca nie byłem pewny czy mimo świetnego samopoczucia, mogę kierować samochodem następnego dnia z rana. Generalnie wyznaję zasadę, że po wypiciu jakiekolwiek alkoholu nie wsiadam już do samochodu za kierownicę. Z drugiej strony, bardzo ciekawiło mnie, jak mój organizm reaguje na różne trunki, które lubię okazyjnie wypić. Tylko jaki alkomat wybrać i czym kierować się przy zakupie? W znalezieniu odpowiedzi na to pytanie pomógł mi Promiler i Alcoforce, od których otrzymałem do testów alkomaty. Muszę przyznać, że był to całkiem przyjemny test a w jego trakcie zniknęło kilka różnych butelek z gromadzonej przeze mnie od kilku lat kolekcji w barku. Pierwszy alkomat to Promiler AL8000. Sprzedawany jest w pudełku, w którym można znaleźć baterię, etui na alkomat, dwa ustniki, instrukcję obsługi oraz oczywiście sam alkomat. Urządzenie waży zaledwie 70 gramów i występuje w pięciu wersjach kolorystycznych. Jest w stanie zmierzyć zawartość alkoholu w naszym organizmie do nawet 4 promili. Odpowiada za to elektrochemiczny sensor z samokontrolą kalibracji. Producent dał też na urządzenie aż pięć lat gwarancji. Promiler AL8000 Urządzenie włącza się dużym przyciskiem umieszczonym centralnie. Po kilku chwilach sprzęt jest gotowy do działania, co sygnalizuje jego wyświetlacz oraz głośny dźwięk. Aby przeprowadzić pomiar, należy doczepić ustnik, nabrać powietrza i dmuchać kilka sekund przez ustnik. O zakończonym pomiarze urządzenie poinformuje nas piknięciem. Co ciekawe, alkomat działa również bez ustnika, ale producent ostrzega, że wyniki mogą nie być już tak precyzyjne. Obsługa jest bardzo intuicyjna i prosta. Pomocne jest również etui, które znalazłem w zestawie. Bez problemu mieści się do niego alkomat, a boczne siatki umożliwiają bezpieczne przechowanie ustników. Promiler AL8000 Drugi alkomat, który dostałem do testów to Alcoforce XS. Jest bardzo mały, lekki i naszpikowany elektroniką. Nie ma wbudowanego wyświetlacza, dzięki czemu producent ograniczył jego rozmiary. Mimo to, jest bardzo precyzyjny i wygodny w użyciu. Może pracować w dwóch trybach. Wskaźnikiem są czerwona i zielona dioda, które pokazują czy urządzenie wykryło alkohol w naszym organizmie.  Alternatywą jest aplikacja Alcofind, z którą alkomat łączy się dzięki Bluetooth 4.0. I to właśnie w tej opcji pojawiają się nietypowe rozszerzenia zastosowania alkomatu. Można ją pobrać zarówno na Android jak i iOS. Alcoforce XS Bluetooth Aplikacja wyświetla poziom naładowania baterii, liczbę przeprowadzonych pomiarów oraz upływającą liczbę dni. Gdy pierwsze wskazanie przekroczy 500 bądź liczba dni wyniesie zero, jest to podpowiedź dla nas, że warto wysłać urządzenie do kalibracji. Aplikacja pomagam nam też w przeprowadzeniu pomiaru oraz zapisuje statystyki w pamięci. Jeżeli chcemy, możemy prowadzić dziennik i uwzględnić w nim takie dane jak data, dokładny wynik pomiaru, miejsce, w którym został wykonany czy zrobić sobie zdjęcie i zapisać je w statystykach.  Co ciekawe, jest także miejsce dla naszych znajomych i podglądanie ich „wyczynów”. Kalibracje alkomatów – dlaczego jest to ważne W trakcie opisu urządzeń wielokrotnie poruszyłem kwestię kalibracji alkomatów. Dlaczego jest to takie ważne? Kupując certyfikowany i atestowany alkomat, możemy mieć pewność, że jego pomiar znacząco nie będzie różnił się od wskazań policyjnego urządzenia. Gdy kupujemy alkomat, jest on domyślnie skalibrowany i odpowiednio ustawiony. Dzięki temu stosowany w nich elektrochemiczny sensor z dużą dokładnością odczytuje pomiar. Jednak po pewnym czasie od pierwszego użycia, bądź jeżeli korzystaliśmy z urządzenia już bardzo wiele razy, należy je ponownie skalibrować. Alkomaty wykorzystują skomplikowane czujniki, które z czasem mogą się po prostu rozregulować i nie wynika to z wady urządzenia. Dzięki kalibracji mamy pewność, że urządzenie wskazuje wynik z bardzo dużą dokładnością. Jak przebiega taka kalibracja? Alkomat trafia na szereg testów do symulatorów. Jeżeli wyniki różnią się od rzeczywistości, czujniki i zapisane w nich parametry są resetowane a następnie ponownie kalibrowane. Jak często wykonuje się taką kalibrację? Zależy to od konkretnego urządzenia i jest to opisane w instrukcji. W przypadku testowanych przeze mnie modeli, wynosi to kolejno rok bądź 500 użyć. Promiler AL8000 Promiler AL8000 i Alcoforce XS w praktyce Nie lubię czytać instrukcji obsługi i wychodzę z założenia, że każde urządzenie powinno być tak zaprojektowane by jego obsługa była orientacyjna. Jeżeli w trakcie zakrapianej imprezy chcemy skorzystać z alkomatu, ta czynność nie może być trudna zwłaszcza, że nasza zdolność logicznego myślenia może być mocno zaburzona. W przypadku tych dwóch alkomatów nie miałem większego problemu z ich uruchomieniem oraz sprawdzeniem poziomu alkoholu i to bez czytania instrukcji. Muszę jednak wspomnieć, że „dogadanie się” z Alcoforce XS zajęło mi nieco więcej czasu. W instrukcji znalazłem kod QR pomagający w pobraniu aplikacji. Jednak zakodowana w nim wersja programu nie chciała połączyć się z alkomatem. Przeszukując inne aplikacje znalazłem inną wersję Alcofind, która natychmiast połączyła się z alkomatem i działa bez zarzutu. Alcoforce XS Bluetooth Do testów posłużyło piwo typu radler, typu tequila, whisky znanego producenta, mój ulubiony ciemny rum, które opis znajdziecie w serwisie Wartokupic.co oraz nowy smak Martini, które niedawno otrzymałem. Byłem bardzo zaskoczony tym, że tak słabo na mnie działają radlery. Nie spodziewałem się, że po spożyciu dwóch półlitrowych puszek, w moim organizmie znajdzie się jedynie śladowa ilość alkoholu, po którym nie było śladu już po pół godziny. Po odczekaniu chwili, przyszła pora na whisky z colą oraz wersję z rumem. Trzy drinki sprawiły, że oba alkomaty pokazały zgodnie 0.15 promila i ten wynik dość powoli spadał. Tutaj warto wspomnieć jeszcze jedną rzecz. Oba alkomaty pokazują dokładny wynik, a wiele urządzeń dostępnych na rynku są tylko alkomatami z nazwy i ograniczają się do pokazania ostrzeżenia jeżeli wykryją alkohol w naszym organizmie. Tutaj możemy przeprowadzić nie tylko sam pomiar, ale również sprawdzać, jak szybko alkohol jest usuwany z naszego organizmu. Dzięki temu mamy pewność, że jesteśmy trzeźwi. Alcoforce XS Bluetooth Reasumując Na wstępie napisałem, że zawsze chciałem kupić alkomat. Czy po teście tych dwóch urządzeń zdecydowałbym się na któreś? Alcoforce jest bardzo mały i można go mieć przy sobie przez cały czas. Kosztuje około 500 zł. Aplikacja rozszerza jego funkcje, ale dla mnie pełnią raczej rolę ciekawostki. Z kolei Promiler AL 8000 jest nieco większy, ma wbudowany wyświetlacz, rok darmowej kalibracji oraz jest tańszy o sto złotych. Oba alkomaty są świetne i przede wszystkim – mają certyfikat, dzięki czemu możemy być pewni, że pomiar nie będzie znacząco różnił się od tego przeprowadzonego przez policjantów.  Kupiłbym oba. Post Alkomaty Promiler AL8000, Alcoforce XS (kalibracja, test, recenzja) pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.

JOTEM

ADATA SE730: Miniaturowy dysk SSD

Lekki, szybki i miniaturowy. Zewnętrzny dysk SSD ADATA SE730 nie tylko łączy wszystkie te cechy w jednym urządzeniu, ale dodatkowo oferuje odporność na wodę, pyły oraz wstrząsy. Napęd SE730 to jeden z najmniejszych przenośnych dysków SSD, dostępnych na rynku. Mimo niewielkich rozmiarów, oferuje wydajność kilkukrotnie przewyższającą osiągi klasycznych zewnętrznych dysków HDD. ADATA SE730 został zbudowany w oparciu o pamięć flash, wykonaną w technologii MLC. Zastosowanie portu USB 3.1 drugiej generacji umożliwia kopiowanie i odczytywanie danych z prędkością do 500 MB/s. Wtyczka USB typu C ułatwia korzystanie z dysku i umożliwia bezproblemowe kopiowanie danych pomiędzy urządzeniami z systemami Windows, Linux, Mac OS i Android. Dzięki temu, poza typowymi zastosowaniami, napęd ADATA można wykorzystać jako dodatkową pamięć w smartfonach i tabletach (obsługujących funkcję OTG). O pracy urządzenia informuje niebieska dioda LED, ukryta pod zaślepką portu USB. Obudowa dysku ADATA SE730 została wykonana z aluminium i spełnia wymogi normy IP68. Oznacza to odporność na zanurzenie w wodzie do głębokości 1,5 metra przez 60 minut oraz całkowitą pyłoszczelność. Dodatkowa militarna norma MIL-STD-810G 516.6 gwarantuje odporność na wstrząsy i uderzenia. Dysk waży zaledwie 33 g, a jego wymiary to 72 x 44 x 12,2 mm. Jest więc zbliżony wielkością do karty płatniczej. Dysk ADATA SE730 jest już dostępny na polskim rynku. Występuje w wersji o pojemności 250 GB, z obudową w kolorze czerwonym lub złotym. Jego sugerowana cena to 499 zł. Napęd został objęty 3-letnią gwarancją producenta. // Post ADATA SE730: Miniaturowy dysk SSD pojawił się poraz pierwszy w Lifestyle, technologie, ciekawostki blog kulinarny.