U Beboka
Czy trzeba przypominać o przyjemności z jazdy?
Przeglądam neta codziennie, co chwilę. Jestem po prostu wrośnięty w sieć. Czy to w pracy, czy to w wolnym czasie, na telefonie, laptopie czy klasycznym stacjonarnym kompie (kocham moje 32″ robiące za monitor). Dużo czytam, stron, blogów, portali, filmów mniej lub bardziej rzetelnych. I zadziwia mnie jak bardzo ludzie chcą za wszelką cenę promować, odkrywać i opisywać sferę estetyczną, duchową, każdą inną tylko nie technologiczną, mechaniczną całego świata motoryzacji. Uważają że jest ona niedoceniana, przepada z każdą kolejną dekadą gdzie samochód staje się trochę przymusem i koniecznym środkiem transportu, trochę kolejnym meblem RTV. Ale czy kiedykolwiek ta część inżynieryjno-technologiczna była najważniejsza, przynajmniej w opinii publicznej? Skoro tak się od niej odpycha a chwali części niewyrażone w Nm, KM, KW, cm3, PSI i innych wartościach fizycznych? No bo tak po prawdzie, jeśli spytasz takiego statystycznego Pana Jana, co ma swój garaż od 40 lat a w nim jakiś kawałek żelaza, to myślisz że będzie w stanie Ci bez problemu opowiedzieć jak działa silnik? Teoretycznie tego typu ludzie starej daty uchodzą wręcz za bastion wiedzy technologicznej co i jak. Skąd się bierze iska, paliwo, jaki jest stopień sprężania i czym się on różni od „kompresji”? Czy udzieli odpowiedzi? Moim skromnym zdaniem raczej nie, na pewno nie na wszystko i pewnie nie zawsze w miarę ściśle. Będzie to zapewne człowiek który po prostu nie boi się niczego zrobić samodzielnie bo trochę przez wychowanie w takich a nie innych warunkach, trochę przez konieczność, musiał część rzeczy po prostu naprawić, ustawić. Może metodą prób i błędów, może dzięki wiedzy przekazanej poznał jakieś knify. Ale najczęściej tego typu „specjalistyczną” wiedzę mają mechanicy w warsztatach. A przynajmniej w świecie doskonałym, wszyscy taką posiadają! Tu będzie dygresja. Dziś popularną jest opinia o tym że dzieciaki praktycznie wychodzą z łona matki z tabletami przyrośniętymi do dłoni, a gimnazjalista jest w stanie bez pierdnięcia dostać się do bazy CIA. Tymczasem najczęściej takie dzieciaki to nic innego niż script kiddies, czyli osobnik który mając podstawową umiejętność obsługi komputera i tutorial Co i jak, lub gotową aplikację, jest w stanie zrobić wiele. Może robić wrażenie ale w praktyce jeśli takiemu dzieciakowi usunie się jedną linijkę z tego tutorialu, sam nie dojdzie do tego że brakuje tam czegoś. Czy jeśli w instrukcji montażu pokrywy zaworów zabraknie linijki o włożeniu uszczelki, przykręcisz ją (pokrywę) na „zaufaj mi”? Pewnie nie. I Pan Jan również. Natomiast te nasze współcześnie genialne dzieciaki, raczej tak. BO BYŁO NAPISANE WIĘC CZEMU NIE DZIAŁA (opinia wynika z przeczytania mnóstwa stron głupich pytań… ). Wracając do sedna, technologia, wbrew temu co się myśli, nigdy nie była jakimś głównym podmiotem w nurcie „populistycznej motoryzacji”. Owszem, tak jak dziś, tak samo kiedyś rzucano ładne hasełka, akronimy i kolejne nazwy handlowe tego samego rozwiązania w kilku markach, ale nie przedstawiano jakichś konkretnych informacji. Zaczynając od podwójnych wałków, elektronicznego wtrysku, czy tam sondy lambda, przez różne określenia technologii zapewniających bezpieczeństwo, aż do teraz, gdzie samochód stał się drugim telefonem, zawsze wychwalano efekt końcowy. Tworzono wśród konsumentów proste połączenie: nazwa – miłe skojarzenie (lub bełkot marketingowy) Zapewne większość osób nie zastanawiała się nad tym jak działa i co poprawiają dwa wałki. Sam w sobie w sumie nie różni się za bardzo rolą od pojedynczego. Ale w połączeniu z kilkoma innymi zmianami, daje nam świetnie wymieszaną mieszankę paliwową i dobre przewietrzenie komory, a z dodatkowymi bajerami jak np zmianą charakterystyki „w locie” na ostrzejszą, daje jeszcze fajniejsze efekty. Człowiek spytany o 16 zaworów odpowie że są fajne i takie auta są szybsze, ale nie ma pojęcia co to jest, jak to działa i dla niego taki napis może być nawet na Tico. Każdy słyszał o airbagu, ale nie za bardzo wie co wywołuje strzał tej poduszki. I jak właściwie działa ten SIPS który tymi jebitnymi literami zdobi szybę. Samym źródłem tych wszystkich dobrodziejstw nie jest nazwa, tylko technologia, pomysły konstruktorów i sposób w jaki całość została wykonana. Puentą wpisu miało być to że sfera piękna czy radości jazdy nigdy nie była zagrożona. Zawsze to ona była w centrum uwagi zarówno kupujących jak i producentów. Są różne nurty, dla przykładu gadżeciarzy, którzy kiedyś mieli mokro na myśl o centralnym z kluczyka, czy otwieranych zdalnie oknach, a teraz będą cieszyć się z „kluczyka” nowe serii 7. Asceci nigdy nie lubili nadmiaru, byle by były niskie koszty i jak najmniej sprzętu do zepsucia. Ale najczęściej ludzie spytani o swój wóz odpowiedzą że jeździ się nim dobrze, albo źle. Nie będą chwalić się czasami przejazdu z punktu A do punktu B, prędkościami maksymalnymi na prostej czy w jakimś znanym zakręcie lokalnej drogi. Interesować ich będzie spalanie minimalne, czy nie jest za głośny, czy fotele są wygodne i czy do kufra wejdzie krata piwa jakże potrzebna w czasie wypadu na ryby. Nie ma potrzeby przypominania o tym. Przynajmniej w mojej opinii. Sam może nie jestem półbogiem mechaniki który z dobrym kluczem-pneumatem rozbierze wszystko w 20 minut do zera. Do levelu mechanika jeszcze sporo mi brakuje. Ale lubię czytać, wiedzieć i właśnie doceniać tych którzy najczęściej w tym wszystkim są pomijani. Chwali się projektantów za kolejny pomysł przetłoczenia tej samej blachy w inny sposób i nadanie temu jakiejś wykwintnej nazwy. Tymczasem mało kto wspomni o tym ile trzeba było się naliczyć żeby dla przykładu nowa Mazda 6, mimo że jest pełnowymiarowym sedanem, ważyła tyle co pięciodrzwiowy kompakt. I mam tu na myśli auta popularne inne niż Opel. Tutaj proporcje są odwrotne. Kolejna dygresja: Opla nie uważam za auto złe. Ale za dobre też nie (mowa o współczesnych modelach i ich konkurentach). Nie dlatego że się psuje, czy coś. Nawet tą swoją linie mają całkiem OK, i Insignię sprzed liftingu lubię. Ale nie lubię ich za lenistwo projektantów i „niedoinżynierowanie”. Bo jak to się dzieje że Astra waży prawie tyle co seria 5. A Insignia tyle co limuzyna pełną gęba? Wracając do tematu, nie trzeba na głos krzyczeć żeby ludzie cieszyli się z jazdy. Ci dla których samochód to coś więcej niż samojezdny karton, wiedzą o tym i cieszą się. Tych których to nie kręci i tak nic nie przestawi na inny tor myślenia. A drobny procent petrolheadów mimo wszystko ma się dobrze, tylko teraz poza kluczem z nasadkami, potrzebuje zestawu interfejsów i laptopa. A po wszystkim i tak przed garażem pod bramą dyskutują o ciśnieniu turbo, czasach wtrysku, zjawiskach falowych i niutonometrach. I to powinno się promować, ratować! Rozwiązania technologiczne, fizykę i to w jaki ciekawy sposób rozwiązuje się kolejne problemy i pokonuje kolejne bariery. Piękna fotka rozgrzanego do czerwoności silnika z wykręconego parametrami, która ma zachęcić.