benzynoseksualny
Ja, Robot
Niedługo kończę dwadzieścia siedem lat. I niby to nic wielkiego, zważywszy na to, że umysłowo zatrzymałem się na szesnastu. Ale są ludzie dookoła mnie, w moim wieku, posiadający już rodziny, dzieci i psy. Nieraz myślę o nich z lekkim współczuciem i żalem. Ich fejsbuki są pełne zdjęć potomstwa i obrazków z Kwejka o rodzicielstwie, które bawią tylko innych użytkowników dzieci. Ostatnio nawet, na wallu mojego kolegi, wybuchła zatrważającej długości dysputa na temat rodzinnych minivanów!Dobry Boże, uświadomiło mi to wtedy, że nasze pokolenie jest już skazane na starość. Zaczyna się równia pochyła. Ja sam, przyłapałem się na milionie sytuacji i zachowań, które to potwierdzają. Panie i Panowie, mimo tego, że nie mam dzieci i lubię sobie czasami przeczytać komiks, to też już jestem stary. I robię się coraz starszy. Jak to sprawdzić? – zapytacie? Uwaga, oto zaobserwowane przeze mnie symptomy: Po przyjściu do mieszkania zakładam kapcie. Będąc w Tesco, w ostatni weekend, cieszyłem się, że jest promocja na pomidory. Dalej będąc w Tesco, zastanawiałem się, czy mamy jeszcze mleko i mąkę (jakbym kiedykolwiek w życiu umiał użyć mąki). Jadąc samochodem, nie ścignąłem smarkacza w rozlatanej Hondzie, który prowokował mnie od świateł. Bo byłem zbyt najedzony. Mam swoje ulubione seriale, które staram się oglądać regularnie. Uważam, że nie istnieje już żaden dobry zespół rockowy, który powstałby po 2000 roku. Śmieje się jak debil, oglądając setny raz ten sam odcinek „Jasia Fasoli”. Jedzenie wpada w moje ciało, ale zostawia w nim coraz większą ilość tłuszczu. Uważam, że nie wyprodukowano dobrej gry komputerowej po roku 2006. Ponadto uważam, że granie w cokolwiek dłużej niż godzinę dziennie to strata czasu. Nigdy w życiu nie grałem w: World of Warcraft, Battlefield, Gta IV, LoL’a i inne tego typu dziwactwa. I uważam też, że książki są o wiele lepsze od telewizji i komputera. A na „imprezie” (gdzie są ludzie których nie znam i głośna muzyka), byłem ostatni raz chyba w epoce Renesansu. I to, że rękami i nogami broniłem się przed pierwszym w życiu telefonem dotykowym… I teraz najgorsze, na skroniach i lekko za uszami, zauważyłem kilka podejrzanie srebrnych błysków. Po dokładniejszych oględzinach dostałem zawału i zemdlałem, bo przyczyną tego, że zaczynam świecić jak kula dyskotekowa, są siwe włosy! Dlatego sam zacząłem zastanawiać się nad zmianą moich motoryzacyjnych aspiracji. Starość oznacza ustatkowanie się, odrzucenie całej frajdy z życia i zakup czegoś pojemnego. Czegoś, o czym mógłbym deliberować na fejsbuku z innymi trzydziestoletnimi facetami. Takiego wozu, który pomieściłby dowolną ilość fotelików Cossato. Ponieważ nie jestem celebrytą, odrzuciłem od razu wszystkie nowe SUVy i Crossovery. Są dość nudne, ciasne i drogie. Poza tym większość z nich oszukuje i ma napęd tylko na przód, a to trochę jakby mieć fajny, markowy snowboard, ale zrobiony z papermarche. Dalej odrzuciłem kombi, bo nie prowadzę kartelu przemytników paliwa. Ani nie sprowadzam fajek z zagranicy. I na pewno nie jestem magistrem inżynierem. Zostają więc minivany. I w tej materii nie ma wątpliwości, do kogo pobiec najpierw. Najlepsze, najbardziej „funky” minivany robią żabojady. Nie ma co do tego wątpliwości. Minivan każdej innej nacji jest równie atrakcyjny co emeryt w kąpielówkach. A od pierwszych Renault Espace, poprzez Sceniki, Citoreny Picasso i C8, Francuzi udowadniają, że można staczać się z równi pochyłej życia, w stylowy i ciekawy sposób. Co jest oczywiste, bo poddawanie się mają we krwi… I w ogóle skoro mam już być stary i gruby, chcę przynajmniej by mój minivan był atrakcyjny i szalony. Dlatego kilka dni temu kłapnąłem drzwiami, i odpaliłem diesla w nowym Citroenie C4 Grand Picasso. Już pierwszy model tej serii, był idealnym kompanem podróży. A co oferuje nowy? Gdyby jakikolwiek samochód miał symbolizować starość, wielodzietność i kompromisy w życiu, na pewno nie byłoby to nowe Picasso. Bo po pierwsze, wygląda fantastycznie. Jak komputerowy render, jak rodzinne auto robota T-1000. Wygląda jakby było ulane z jednego kawałka aluminium, lub jak kropla rtęci. Przód przywodzi mi na myśl głowę starego RoboCopa, szczególnie linią przymrużonego wizjera, w którym osadzono światła LED. Auto, mimo swojego niekiepskiego gabarytu, wygląda na dość lekkie i zwinne. I takie jest w zasadzie, ponieważ w porównaniu do poprzednika odchudzono je o 300 kilogramów! Kurde, wyobraźcie sobie, samochód stał się lżejszy o dwie Grycanki! Nieźle! Ale najlepszym, co może dać wam ten samochód, jest wnętrze. Z przodu są do dyspozycji dwa fotele w pełnym tego słowa znaczeniu, przy czym ten po prawej ma wysuwany podnóżek (klimaty business class). Następne, co rzuca się w oczy to jedyne dwa (!) przyciski na desce rozdzielczej – starter silnika i prztyczek od radia. Cała reszta ustrojstwa i maszynerii, zamknięta jest w 7 calowym tablecie, oraz drugim 12 calowym wyświetlaczu powyżej. I dopiero tu zaczyna się zabawa! Już wiemy, że auto nie jest adresowane do starców. Klimatyzacja, kamera cofania, poszczególne nawiewy, radio, odtwarzacz mp3, bluetooth, telefon, internet, ustawienia wyświetlacza głównego – to wszystko obsługujemy dotykowo z tabletu! A to przecież nie problem dla ludzi w moim wieku. W końcu zaczęliśmy używać Commodore i Atari w podstawówce, komórek w gimnazjum, a urządzenia dotykowe są dla nas chlebem powszednim. Citroen daje nam więc niesamowite możliwości, jeżeli chodzi o multimedia. Podoba mi się pomysł wyświetlania ulubionych zdjęć na dużym ekranie, który obsługuje też prędkościomierz, obrotomierz, i inne „mierze”, nawigacje i takie mnóstwo innych funkcji, że aż zapomniałem. Wyobrażam sobie Francuzów wpadających na ten pomysł. - Pierre, nie chciałbyś wyświetlać sobie w samochodzie zdjęcia swojej ulubionej bagietki? - Oczywiście, że bym chciał Jean, ale po co mi w zasadzie taka funkcja w aucie? - A po to, że w sumie nie widzę powodu, żeby nie zrobić czegoś takiego! No może nie do końca tak to brzmiało, ale sam pomysł jest tak bezsensownie zbędny, że od razu mi się spodobał. Tak samo jak spodobały mi się „rolety” na przednią szybą, które, wraz z daszkami przeciwsłonecznymi, można przesunąć praktycznie za głowę. I całokształt, aluminiowo minimalistycznego wnętrza, hi-techowego vana. Z tyłu można by spokojnie rozegrać inscenizację bitwy pod Cedynią, tak dużo miejsca oferują nam fotele! Naprawdę, podróżowanie C4 Grand Picasso musi być odprężające. Niestety, podróżowanie może nie być odprężające, gdy zapakujecie samochód po dach walizkami, dziećmi i psami i teściową, gdy motor ma tylko 115 koni. A takim jeździłem i to o wiele za mało, żeby napędzać takiego Walenia! Oczywiście, gdy jechałem na pusto, C4 przyspieszał sprawnie i przyjemnie. Ale, kupując samochód wielkości Śląska, raczej liczymy na to, że da nam minimum 150 (dostępne w mocniejszej wersji), a optymalnie około 180 koni. Do zawieszenia też mógłbym się przyczepić, ale w końcu to minivan, a nie miejskie gti, więc jeździ tak, jak jeździ – budyniowato. Pływa po dziurach i halsuje w łukach. Nie ma co liczyć na to, że wygrałby wyścig w Pikes Peak, ale na pewno dowiózłby na górę wszystkie dzieci zawodników. Pozostaje pytanie. Czy gdybym miał już dzieci, zdecydowałbym się na C4 Grand Picasso? Pewnie nie, bo sama idea jeżdżenia minivanem na co dzień, nie do końca mi odpowiada. Raczej decydowałbym się na jakiegoś wielkodupnego sedana, albo już trudno, na inżynierskie kombi. Ale wiem jedno, gdybym już podjął decyzję o minivanie, od razu biegłbym z pieniędzmi w ręce do dealera Citroena. Bo C4 Picasso to stateczna królowa matka, ale w kabaretkach i stringach. Wiecie o co mi chodzi? 90% rozsądku i 10% szaleństwa. Akurat tyle ile potrzeba. I po tym teście wiem już na pewno, że nie da się powiedzieć „minivan”, „Citroen” i „nuda” w jednym zdaniu. PS. Jak zwykle dzięki wielkie ślę Salonowi Auto Forum Citroen w Lublinie! Tagged: auto, Benzynoseksualny, Citroen C4 picasso, felieton, francuski, grand picasso, minivan, Motoryzacja, opinia, samochód, test