Spacerkiem i rowerkiem: bierz lagie i skocz na Pragie

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: bierz lagie i skocz na Pragie

Basowisko: azjatycka moderna

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Basowisko: azjatycka moderna

Spacerkiem i rowerkiem: w dzień targowy

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: w dzień targowy

Dzień dobry i witam w roku 2016.Już w zeszłym roku mieliśmy przemieszczać się na latających deskorolkach (nazwy nie pomnę) a wszystkim miał rządzić Biff Tannen, ale jakoś nie wyszło. Choć z tym Tannenem może jeszcze się spełnić, tyle, że w realu nazywa się Trump.Nie snujmy jednak apokaliptycznych wizji. Zamiast tego lepiej skupić się na czymś, od czego chyba najlepiej zacząć nowy rok - czyli na tłustym, soczystym rdzawym miksie.Zeszłoroczny cykl miksów zamknęliśmy zwiedzeniem Bielan, które okazały się prawdziwą złomoskarbnicą. Tym razem udajemy się na drugą stronę Wisły aby zeksplorować inną bogatą w żelazo dzielnicę, czyli leżący na północnym wschodzie Warszawy Targówek. Zahaczymy przy tym o okolice, których mój obiektyw jeszcze nie widział. Tym razem jednak trasa będzie nieco chaotyczna - jako, że wiele dobrutek zostało ustrzelonych ładnych kilka miesięcy temu, najzwyczajniej w świecie nie pamiętam, gdzie dokładnie stały niektóre z nich, przez co fotograficzna marszruta może się momentami słabo zgadzać. Inna rzecz, że nie sądzę, by zbyt wielu z Was było tak trzepnięta na punkcie dokładności topograficznej, jak ja.Zaczynamy na Bródnie, które w świadomości warsiawiaków (w tym mojej) funkcjonuje w zasadzie jako osobna dzielnica. I na pewno nie odkryłem nawet połowy tego, co można tam znaleźć.Aby znów zaczął jeździć należałoby wydać sporo dukatów, HA HA HA HA HAAAA w remont jego blacharki trzeba by było włożyć trochę florenów, HO HO HO HO HOOOCześć, jestem BogdanTakim PKS-em to bym mógłJeśli firma w której towary rozwozi się tym L300 poszukuje kierowcy, dajcie mi znaćTrzeba je kupować, póki są tanie. I póki jeżdżą.Jeden z nich ostatnio dokonał żywota w wypadku. Wartość pozostałych pewnie pójdzie teraz w górę.Wyciągnięty Z... nie wiem, z Freezera?Jeszcze nie tak dawno marzenie większości Cytrynów i GumiakówKtoś znalazł go pod choinką. I zostawił.Wyciągnięty Z... no właśnie.WTEM!!!Z Bródna przeskakujemy na Zacisze. W sumie to dziwna okolica - spokojne uliczki, domki jednorodzinne, nowe szeregowce, ale nad wszystkim unosi się klimat pierwszej połowy lat 90. z jej estetyką narzuconą przez gusta właścicieli blaszanych szczęk i łóżek polowych. Można by było się spodziewać, że królować tu powinny W123 i W124, jednak... nie.Wśród zieleni brodzi czy jakoś takPan Grzyb z Panią Grzybową odjeżdżająBo ja wiem, czy takie zabawne? Tak, pozostało się tylko upić.Można zaryzykować twierdzenie, że teraz wygląda lepiejJak działa i zarabia na siebie to po co wymieniać?No niestety. To, że aparat złapał ostrość na siatce, zauważyłem po zrzuceniu zdjęcia na komputer.WTEM 2!!!W następnej kolejności udajemy się przez Elsnerów na Targówek Przemysłowy.A tam praktycznie nie ma niczego.Przedlift na czarnych. One nadal się zdarzają.Idealne koła do Kredensa. Jeśli mieszkasz w budynku przypominającym kurnik, możesz również kurnikiem jeździć.Wycieczkę kończymy na Targówku Mieszkaniowym - osiedlu, które nigdy wcześniej nie budziło mojego zainteresowania. Ot, blokowisko jakich wiele, do tego kilka mrocznych okołocmentarnych uliczek i tyle. Jak się jednak okazało, rozumowanie to było błędne. Bo owszem, blokowisko - ale dzięki temu także parkingi. Bo owszem, ponure uliczki - ale co tam ludzie hodują za bramami!Warto było zeksplorować. Oj, warto.Jestem dziwnie spokojny, że nadal dzielnie dostarcza cebulęKiedyś bardzo podobały mi się te kołpaki.Tu nie ma żadnych, ale i tak jest fajnie. Tzn. koszmarnie.Tak skończyła chyba większość W123 T.O sedany właściciele chyba bardziej dbali.Skoro jesteśmy przy marce kojarzącej się z luksusem i splendiżem...Pięknie wypłowiałyJak nie lubię tuningu, szczególnie w przypadku klasyków, tak to wyszło fajnie.Ale i tak bardziej przemawia do mnie taka estetykaChyba w Bieszczadach szczególnie je lubiąKaszlak jest na sprzedaż. Tam zresztą stoi ich więcej.Perfekcyjny transport dla hydraulikaSkoro to jest 309, to znaczy, że jest nowszy niż 308, prawda?Dobre felgi.Tu dla odmiany nie ma nic dobrego.Duże ilości naraz prestiżuPrzyzwoicie utrzymana Baldwinka na czarnych to widok, który jeszcze się zdarza. Jeżdżąca, niezłamana Omega A to rodzyn klasy łojezu.Nie ma Perły PRL-u bez BBS-ów.Jeden wszedłby do drugiegoDzięki maskującemu ubarwienia Tavria wpasowuje się w otoczenie pełne korposłużbowozów. Czytała Krystyna Czubówna.Tego zamaskować się nie da....WHATTyle w temacie pozbawionych pazura francuskich aut.Wszystko się zgadza - cmentarz nieopodal to i trupa można znaleźćWizualnie zostawiłbym jak jest i pocisnął na Rajd ŻukaNa koniec - rzut okiem nad ogrodzeniem na podwórko konesera głębokiego DDR-u.MATKO BOSKO KOCHANO.Rok można uznać za zainaugurowany.Dziękujemy i zapraszamy ponownie.

Noworoczności

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Noworoczności

Dobry wieczór.Już za parę chwil Nowy Rok. Tym razem 2016. 2+0+1+6 daje 9, co oznacza, że będę musiał kupić 9 nowych (dla mnie, nie fabrycznie) basów lub gratów. Niestety, biorąc pod uwagę, że mijający rok był rokiem ósemki (2+0+1+5) a ja nie kupiłem żadnego V8 (acz wyposażyłem się w swoją pierwszą tylnonapędówkę - co prawda czterocylindrową, ale i tak jest dobrze), natomiast sprzedałem jeden z basów, owe numerologiczne rozważania prawdopodobnie można zostawić tam, gdzie ich miejsce - czyli w zbiorach guseł, ewentualnie klechd domowych.Tak - jeden z basów musiał znaleźć nowy dom. Wybór padł na Fernandesa, gdyż zarówno progowa piątka jak i fretless są mi niezbędne. Żal, no ale wiadomo, kasa, rodzina, wydatki, petunia to nie omlet czy jakoś tam. Jak zapewne wiecie, sprzedałem też Madzisławę, którą godnie zastąpił Skanssen. I z tego tytułu życzę Wam, byście w nadchodzącym roku nie musieli sprzedawać, za to mogli kupować. Czy to basy, czy graty, czy nawet nówki salonówki. Niech się Wam powodzi.I, tak samo, jak z okazji Świąt, życzę Wam tego, czego sami byście sobie życzyli. Sobie, a nie innym - niech każdy ma możliwość życzyć sobie po swojemu.Do zobaczenia w przyszłym roku.

Eventualnie: ZimoWUK

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: ZimoWUK

Teoretycznie mamy zimę. Teoretycznie, bo choć w kalendarzu zima, to za oknem zimy ni ma. Kiedyś nawet bym się ucieszył, gdyż ciepłolubne ze mnie bydlę, ale im jestem starszy, tym bardziej sentymentalny się robię, i ostatnio naszła mnie myśl, że dawno nie było już klasycznych, tradycyjnych, stereotypowych, białych świąt. To znaczy były, owszem. Ale Wielkanoc. Boże Narodzenie natomiast już od ponad dziesięciu lat jest przeważnie błotniste, czasem, jak trzy lata temu, lekko przymrozkowate ale wciąż bezśnieżne, a czasem, jak w tym roku, niemalże wiosenne. Tyle, że mało światła i listki się nie chcą zielenić. Oczywiście można stwierdzić, że to wina Tuska (ew. gorzały Kwaśniewskiego) albo - jeśli jest się na przeciwległym ekstremum poglądowym - to dlatego, że nie jeździmy wszyscy na rowerach (łącznie z transportem medycznym i przewozem wielkogabarytowym), jemy coś więcej, niż liście, które spadły z drzew i nie wróciliśmy jeszcze do jaskiń, jednak fakt pozostaje faktem - odrobina zimy by się przydała.Choćby po to, by polatać bokiem.Wczoraj zaś możliwość lekkiego polatania akurat by się znalazła, gdyż albowiem niezawodna jak zawsze Fi była uprzejma wymyślić rajd dla tych, którzy od listopada do kwietnia umierają z nudów i tęsknoty za itinererem, nadwyrężaniem gałek ocznych w poszukiwaniu zgodnego ze zdjęciem na karcie elementu krajobrazu i miotaniem przekleństw podczas kolejnego podejścia do niezrozumiałej dla nikogo normalnego choinki. Szczególnie ta ostatnia była tu słowem kluczowym - wszak dzięki niej (w itinererowo-nawigacyjnej odmianie) można było utrzymać świąteczny klimat. Oczywiście pod warunkiem, że Święta kojarzą się komuś głównie z kłotniami przy wigilijnym stole.Tak czy owak, słowo się rzekło, kobyłka u płota, Basista na starcie. Nie mogło być inaczej.Wraz z Personalną Panią Pilot (PPP) stawiliśmy się na starcie nieopodal wjazdu na teren zwłok FSO. Formuła polegająca na pisemnej jeno odprawie (aby nie trzeba było marznąć czekając na swój start) okazała się niekonieczna biorąc pod uwagę panujące warunki pogodowe, umożliwiła jednak niektórym przyjazd z pewnym opóźnieniem. Czyli - zapewne - odrobinę więcej snu. A to zawsze jest plusem. Mimo tego, w momencie, gdy przybyliśmy, na miejscu znajdowali się już niektórzy uczestnicy - również ci, którzy wedle numeracji mieli wyruszyć troszkę później.Rozejrzawszy się pokrótce czem prędzej zaudałem się w kierunku mobilnego biura rajdu celem poboru materiałów oraz ślicznego, stanowiącego ćwiartkę setki numeru startowego.W międzyczasie dołączył kolega Mariusz znany ze wspólnych zmagań na zeszłorocznych Nitach i ze swej pięknej Pandy Selecta. Jako, że nie miał w planie wystartować (choćby dlatego, że nie miał ani pilota, ani numeru startowego, ani nawet nie zapisał się na rajd), postanowiliśmy przygarnąć go na tylną kanapę Skanssena.Pozostało jedynie umilić sobie czekanie na start rozejrzeniem się wśród żelaza, które przybyło celem wzięcia udziału w rajdzie o pięknej nazwie ZimoWUK. Warto tu nadmienić, że kryteria obowiązujące na "zwykłym" WUK-u (rocznik nie młodszy niż 1986 - nowsze samochody za indywidualną zgodą organizatora) były tu znacznie łagodniejsze. Konkretnie zaś nie obowiązywały w ogóle. Nieliczne klasyki startowały tu zatem wspólnie z samochodami zupełnie współczesnymi (takimi, jak m.in. Fiat Scudo aktualnej generacji, Mini Cabrio czy dwie Fabie Raz), zaś najwięcej przybyło wehikułów z przełomu lat 80. i 90.W tym trzy zdecydowanie najlepsze auta imprezy.Wśród innych jeździdeł też jednakowoż zdarzały się niezgorsze egzemplarze.MR 87 z przodem od Borewicza (takie ulepy jak najbardziej zdarzały się fabryce), do tego motylki i piękna "kombi-klapa"Oba wspaniałe, ale biere JapońcaNiektórzy już startowali......inni przybywali, budząc zachwyt i pożądanieNiezgnita!Chłodnictwo, klimatyzacja, tynki, podłogi, rajdy turystyczno-nawigacyjneNa czarnych - musi klasykCiekawe, czy waży więcej, niż mój plecakDwa sposoby na dwudrzwiowego sedanaTymczasem coraz więcej załóg odmeldowywało się celem zmagań z wytworami okrutnego umysłu Fi.Dowcipy o dojeździe na metę na lawecie za 3...2...1...Z ziemi zamojskiej na ŻerańStartujący i przybywający nadal się wymijaliNiestartujący dekorowali parking swymi sprzętamiNiedoceniane jaktajmery startujoSrylion punktów prestiżu za absurdalną stylówęPrzyszedł czas i na nas.Godzina startu 11:50, ruszamy w drogę.Pierwsza część trasy prowadziła przez praskie zakamarki. Na sam początek Fi zafundowała uczestnikom to, czego wielu (w tym ja) bało się najbardziej: jazdę po planie. Na tegorocznym "właściwym" WUK-u pełniąc rolę pilota spieprzyłem ten element dokumentnie mimo poprzedzających rajd ok. tygodniowych ćwiczeń. Niestety, to, co w necie zdawało się dość logicznie i całkowicie ogarnialne, w realu okazało się dla mnie nie do przejścia. Na szczęście tym razem to PPP siedziała na prawym fotelu, zaś sam plan okazał się dużo, dużo prostszy. Również pod względem lokalizacji - prowadził po parkingach i dróżkach wokół hal na Jagiellońskiej. Zawierał co prawda detale pod postacią punktów przesuniętych względem ułożenia na mapie (uwzględnione na dodatkowych małych obrazkach), ale ogólnie nie był zanadto skomplikowany. Niestety nie wiem, czy aby na pewno przejechaliśmy ten fragment dobrze - z trasy całego przejazdu narysowanej na mapie udostępnionej po rajdzie przez Fi nie jestem w stanie tego odcyfrować.Oczywiście poza planem pojawiły się również choinki - jak zawsze w przypadku Fi ułożone tak, żeby było jak najwięcej niejasności i możliwości zgubienia się. Pierwsza z nich prowadziła przez okolice bardzo dobrze mi znane z lat mych szczenięcych - na Namysłowskiej mieszkałem, na Szanajcy chodziłem do podstawówki, zaś na pl. Hallera (wcześniej, w okresie mej wczesnoszkolnej edukacji, zwany placem Leńskiego) udawałem się na przystanek, gdy trzeba było wydostać się poza obręb dzielnicy. Znajomość okolicy (i po jednej i po drugiej stronie al. Solidarności) przydała się szczególnie przy odpowiadaniu na pytania (np. znany już z ostatniego Rajdu Praskiego zakaz zatrzymywania się Starów) czy wypatrywaniu punktów ze zdjęć (choćby drzwi od windy wkomponowane w mur wzdłuż ul. Nieporęckiej).Same choinki (oraz dodatkowe itinerery strzałkowe) były zresztą ciekawie wkomponowane w trasę. Po drodze poustawiane były charakterystyczne tablice z numerami, które trzeba było wpisywać w kartę drogową. Niektórym z tych numerów odpowiadały otrzymane na starcie koperty, które zawierały właśnie dodatkowe fragmenty trasy. Oczywiście można było dotrzeć do mety olawszy je, wtedy jednak traciło się cenne punkty za odpowiedzi na pytania z trasy oraz kolejne tablice z numerami. Co ciekawe, jedna z kopert była pułapką - otwarcie tej, której nie odpowiadała żadna tablica ustawiona na trasie, powodowało naliczenie 10 punktów karnych.Druga część trasy prowadziła po malowniczej Saskiej Kępie.Nie był pytaniem z trasy, za to stojąca przed nim przyczepa (a konkretnie jej tablica rejestracyjna) - już takWąskie uliczki i stojące po obu ich stronach stare domki i kamieniczki mają swój niepowtarzalny urok. Nie było jednak czasu na podziwianie miejskiego landszafciku, gdyż końcówka rajdu wymagała szczególnego skupienia. Poszukiwanie punktów ze zdjęć, pilnowanie trasy, odnajdowanie tablic - wszystko to obciążało zmęczony już mózg. Tym bardziej, że przyzwyczajenie kazało przy każdym gracie szukać dotyczącego go pytania - a tych zazwyczaj nie było.Numer z planszy wpisujemy w kartę, numerów Wartburga - już nieDruga choinka była wyjątkowo wredna - szczególnie drugi fragment nakazujący zostawienie trzech ulic z prawej. Odgadywanie, która ulica się bawi a która nie, było niemalże loterią. Inna rzecz, że zabłądzenie czasem skutkowało odnalezieniem sympatycznych, nieznajdujących się na trasie gratów.Po pokonaniu (w dużej mierze przypadkowo) drugiej choinki pozostawało już tylko udać się na metę znajdującą się w nader sympatycznym lokalu Towarzyska.Ściany przybytku gustownie ozdobione były propozycjami z gatunku płynnych i ich cenami. Można było zresztą wykorzystać kupon żywieniowy o wartości 15 zł.Jeszcze tylko obliczenie punktacji......i ogłoszenie wyników.Jak zwykle nic nie wygraliśmy - nie szkodzi jednak. Zabawa, jak zawsze była przednia.

Basista się bawi: 3 Cytryny (bez Zbyszka)

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Basista się bawi: 3 Cytryny (bez Zbyszka)

Grudzień, poza byciem jednym z najbardziej ponurych pod względem aury miesięcy w roku, jest również szczytem martwego sezonu w kwestii pisaniny. Eventów brak (no, prawie - o pewnym wyjątku, na który czekam z niecierpliwością, już niedługo), graty pochowane w garażach a na umawianie się na testy nówek-salonówek czy ogrywanie basetli najzwyczajniej brak czasu gdyż albowiem Święta. W ten oto sposób tygodniowe przerwy między wpisami stają się normą, a dwutygodniowe też nie są niczym szczególnie dziwnym. Jednak - jako, że Święta właśnie - jest jedna kategoria wpisów, która pasuje doskonale do okresu, w którym panują lampki, wyżerka i siwe grubasy z brodami. Tym bardziej, że jest to czas, gdy nasze wewnętrzne dziecko wyłazi na wierzch.I dobrze.Jednak od pewnego czasu Boże Narodzenie oprócz rodzinnych spędów, kłótni przy stole i debetu na koncie kojarzy się również z  łasymi na darmowe napoje gazowane mieszkankami Radomia, i dlatego właśnie jest to idealny moment na przedstawienie bardzo różnorodnego tria, które można zbiorczo określić nazwą jednego z ukochanych w owym grodzie trunków: 3 Cytryny.Cytryna pierwsza:Będąc młodocianym knypkiem uwielbiałem resoraki. Miałem ich zresztą sporo i do dziś żałuję, że pozbyłem się chyba wszystkich (większość z nich zresztą skończyła śmiercią okrutną jako obiekty crash-testów, które fascynowały mnie podówczas nader mocno). Autka w mej kolekcji wyprodukowane były przez różne firmy - najpopularniejszy był oczywiście Matchbox, zdarzały się także niezwykle solidne wyroby Majorette (szczególnie smutny przypadek - aktualne produkty tej firmy są straszliwie tandetne), sporo do czynienia miałem również z oferowanymi głównie w skali 1:43 samochodzikami Bburago. Były też firmy mniej popularne, co wcale nie znaczy, że gorsze. Jedna z nich bezproblemowo wygrywała konkurs na najgenialniejszą nazwę, mieszcząc się w tej samej kategorii, co słynny producent żarówek Osram. Było to niemieckie Siku.Firma Siku do dziś zalewa rynek zabawek dość wąskim strumyczkiem samochodzików. Nie jest to pierwszy, najbardziej oczywisty wybór młodego człowieka - takim są obecnie raczej zupełnie niezłe wyroby Hot Wheels (których Młodzież ma już sporo i bawi się nimi ochoczo) czy Welly (które również znajdują się w jego kolekcji, ale raczej w pudle "na później"). Jednak produkty niemieckiej firmy wciąż są dostępne. I dobrze, gdyż ich wykonanie zawsze było całkiem przyzwoite, a estetyka - zupełnie zadowalająca.Tak jest też w przypadku autka, które upolowałem pewnego dnia na Alledrogo i natychmiast postanowiłem je zanabyć.Citroenowska seria Traction Avant, składająca się z modeli 7, 11 i 15CV, to legenda. Dziś już większość powstałych przed wojną samochodów jest raczej zapomniana, jednak Traction Avant znalazł się w gronie tych, które na zawsze wpisały się w świadomość fanów motoryzacji. Najpopularniejsze dziś rozwiązania, takie jak przedni napęd (od którego zresztą wzięła się nazwa modelu), niezależne zawieszenie czy samonośne nadwozie, były w latach 30. już znane, jednak żaden inny producent nie połączył ich w jednym modelu, tworząc do tego tak udaną całość. TA wyróżniał się fantastycznym prowadzeniem i wysokim poziomem bezpieczeństwa. Mimo raczej słabowitych podstawowych silników dzięki swym właściwościom jezdnym potrafił zostawić z tyłu nawet znacznie mocniejsze samochody - stąd wysoka popularność modelu choćby wśród gangsterów.Również sylwetka TA wyrózniała się spośród konkurencji - niska, szeroka, swymi proporcjami zbliżała się do samochodów, które miały zostać zaprezentowane ponad 10 lat później. Oczywiście takie cechy, jak osobne, wystające błotniki, niezintegrowane reflektory czy dwuczęściowa maska z zawieszonymi pośrodku, dającymi dostęp do silnika z dwóch boków skrzydłami, były zgodne z epoką, jednak same proporcje, tak samo, jak założenia konstrukcyjne auta, zdecydowanie ją wyprzedzały.Opitym piwem Niemcom z Siku udało się ładnie odwzorować sylwetkę. Również detale, takie, jak tylne śwtatła czy dość oszczędnie użyte chromy, zgadzają się.  Mógłbym przyczepić się do kształtu atrapy chłodnicy (teraz mówi się na to grill) czy wielkości kółek, ale ogólnie Traction Avant w wersji Siku prezentuje się nader przyjemnie.Ma też jedną cechę, która przeważyła o tym, że decyzja o zakupie stała się oczywista.Citroen TA, jak wiele samochodów z lat 30., 40. i 50. (produkowany był do 1955 roku) miał przednie drzwi otwierane do tyłu, czyli tzw. kurołapy. Rozwiązanie to niesamowicie mi się podoba - nie dość, że czyni wsiadanie znacznie bardziej dystyngowanym, to jest zwyczajnie dziwne, przynajmniej na tle obecnie stosowanych rozwiązań. A ja uwielbiam wszelakie udziwnienia. Od dawna ubolewałem, że wśród miniaturowych samochodzików brakuje autek z otwieranymi kurołapami. Upust swemu żalowi dałem we wpisie o dwóch Syrenach znajdujących się w przeznaczonej w przyszłości dla Młodzieża kolekcji. W komentarzach pojawiły się opinie, że kurołapy w resoraku byłyby bardzo trudne do prawidłowego rozwiązania. Pogodziłem się zatem z myślą, że raczej nieprędko uświadczę takich drzwi w samochodziku w skali 1:43 lub mniejszym.Jak się jednak okazało - da się. Malutki Traction Avant, mimo bycia autkiem w "matchboxowej" skali, ma działające kurołapy. Nie, nie są idealne - drzwiczki otwierają się dość trudno, do tego na małą szerokość, uwagę zwracają też niemające się nijak do oryginału zawiasy - ale... są. Otwierają się. I dlatego właśnie Citroena Traction Avant wyprodukowanego przez firmę Siku zwyczajnie nie mogłem olać.Zjedzcie to, wy wszyscy, którzy twierdziliście, że się nie da Zaleta w pewnych warunkach czasem staje się jednak wadą. Ze względu na mechanizm, który sprawia wrażenie podatnego na uszkodzenia, Młodzież będzie musiał poczekać jeszcze kilka lat, zanim otrzyma miniaturkę zabytkowego Citroena. Niby wydatek kilkunastu złotych nie jest duży, ale zwyczajnie żal byłoby tak udanego samochodziku. Dlatego na razie niechaj rozbija swoje Hot Wheelsy.Choć oczywiście wiadomo, że zamierzenia to jedno, a rzeczywistość - drugie.Cytryna druga:Dobrzy koledzy są bezcenni. Dadzą się przejechać GS-em lub Trabantem, pozwolą się pilotować podczas rajdu, a czasem również podzielą się posiadamymi przez siebie dobrutkami. I tak zrobił Piotrek, wręczając mi całą torbę autek.Autka, oczywiście, były przeznaczone dla Młodzieża, choć sądząc po obecnym stanie żółtej Syreny czy zielonego E-Type'a, danie mu ich wszystkich już teraz nie było najlepszym pomysłem. Jeden egzemplarz jednak od początku był przeznaczony dla mnie. Było to oczywiste nie tylko ze względu na jego budowę, zawierającą sporo łatwych do permanentnego demontażu elementów, ale również, jeśli nie przede wszystkim, na to, co to jest.Dzisiejszy Paryż nie ma się nijak do Paryża lat 60. Jest to załugą między innymi skrajnie antymotoryzacyjnie nastawionej pani mer, która nie tylko robi wszystko, by ograniczyć ruch samochodów w mieście (co pod warunkiem dobrze przemyślanych rozwiązań systemowych uwzględniających tych, którym samochód jest niezbędny nie jest samo w sobie najgorszą strategią), ale również planuje wywalić ze stolicy Francji wszystkie starsze auta. I nigdzie nie ma ani słowa o tym, czy zrobiony będzie wyjątek dla klasyków.Dlatego warto cofnąć się do roku 1968, gdy zamówiwszy przez telefon taksówkę można było ucieszyć się na widok podjeżdżającego latającego dywanu na kołach, czyli legendarnego Citroena DS/ID. W tym konkretnym przypadku jest to raczej drugi z tych modeli. Brak chromowanych listw, niepełne kołpaki oraz deska rozdzialcza (całkiem przyzwoicie zresztą odwzorowana) wskazują na ID, czyli uboższą wersję najsłynniejszego chyba modelu Citroena - już po przeprowadzonym w '67 roku głębokim liftingu, ale jeszcze przed zmianą nazwy na DSpecial/DSuper. Trudno się zresztą dziwić - taksówka jest samochodem w dużej mierze użytkowym, i jeśli kupowana jest nie przez konkretnego, indywidualnego taksówkarza, tylko przez korporację, będzie to raczej model skromniejszy, pozbawiony takich udogodnień, jak znana z DS-a półautomatyczna skrzynia. Taniej w zakupie i w serwisie, a dla pasażera (czyli klienta) komfort ten sam. Czyli niebiański.Nad zaletami citroenowskiego zawieszenia hydropneumatycznego, będącego jednym z rozwiązań, które rozsławiły markę, rozpływałem się nie raz. Zarówno jako kierowca, jak i pasażer - także DS-a, którym dane mi było raz przejechać się na prawym przednim fotelu. Tak cudownie, relaksująco bujającego samochodu chyba nie było ani wcześniej, ani później (kolejne hydrocytryny resorowały już nieco sztywniej, choć nadal była to cała liga powyżej większości konkurencji). I dlatego był to tak dobry wybór na taksówkę - przynajmniej we Francji, gdzie problem z serwisem skomplikowanego układu hydropneumatycznego był stosunkowo najmniejszy.Czy to DS, czy ID - oprócz bycia nieziemsko wręcz wygodnymi samochodami, duże Cytryny były zwyczajnie piękne. Nietypowa, nieprzypominająca niczego innego sylwetka była jednocześnie niezwykle harmonijna. Widać to również w przypadku zachowującej proporcje miniaturki. Linie są płynne a detale - wysmakowane. Niestety, w skali 1:43 nie ustrzeżono się pewnych niedoskonałości: są to choćby końcówki rynienek dachowych, stanowiące jednocześnie obudowę tylnych kierunkowskazów (w miniaturze zastosowano po prostu... kawałki czerwonego plastiku), zbyt płaskie klosze reflektorów czy nieco za głęboko osadzone tylne koła (w oryginale rozstaw tylnych kół był mniejszy, niż przednich, ale nie były one tak oddalone od przykrywających je błotników). Mimo to, całość jest niezwykle miła dla oka i stanowi bardzo dobre towarzystwo dla czerwonego CX-a.Ktoś mi podpowie, co to jest to coś na zderzaku?Niestety nie wiem, kto wyprodukował mojego ID, zresztą z tego samego powodu, dla którego musiałem upewniać się, że to nie DS, patrząc na detale, a nie zaglądając na umieszczone na podwoziu informacje. Otóż... miniaturowego Citroena nie da się odkręcić od podstawki. Śruba łącząca autko z plastikowym podestem jest zapieczona na amen. Próbowałem kilku śrubokrętów, wylałem kilka litrów potu a moje stękanie przerywane słowami obelżywemi słyszane było zapewne kilka przecznic dalej. Wszystko to, razem z bólem dłoni, na nic.Nie szkodzi. Jego rolą i tak jest stanie na moim biurku i wyglądanie pięknie. Zresztą w wersji zminiaturyzowanej i tak nie ma hydro.Cytryna trzecia:Nie samą precyzją wykonania i wiernym odwzorowaniem szczegółów człowiek żyje. Czasem dla odmiany potrzebne jest radosne DIY, nawet, jeśli polega ono li tylko na montażu uskutecznianym wedle dostarczonego schematu zaś materiałem jest równie szlachetna co trwała tektura. Dlatego też, gdy dowiedziałem się o istnieniu firmy Leolandia, wytwarzającej tekturowe zabawki do samodzielnego składania, z zainteresowaniem zastrzygłem uszami, zaś gdy dowiedziałem się, że w jej repertuarze znajduje się przepiękna Dwacefałka, moja reakcja mogła być tylko jedna:Zamiar nabycia został jednak odłożony na tzw. czas pewien, do momentu, gdy Personalna Pani Pilot zaskoczyła mnie gustownym kartonowym pudełkiem leżącym na biurku.Mimo, że nie były to Święta.Mijały dni, tygodnie i miesiące, a pudełko z Cytrynką leżało sobie na półce czekając na kilka wolnych chwil, które będę mógł poświęcić czynnościom manualnym. Święta, jak mają to w zwyczaju, przyszły w końcu, a ja stwierdziłem, że jak nie teraz, to cholera wie kiedy.Zasiedliśmy zatem celem dokonania czynności montażowych.Pudełko, płaskie i kompaktowe, zawierało instrukcję składania oraz elementy, które należało zgodnie z ową instrukcją zginać i łączyć ze sobą. Pozostało już tylko przystąpić do działania.Instrukcja jest w dużej mierze obrazkowa i na pierwszy rzut oka troszkę onieśmiela ludzi niezbyt uzdolnionych technicznie (czyli np. mnie), jednak po wnikliwszym obejrzeniu okazuje się dość jasna. Zilustrowany jest zarówno sposób montażu, jak też bardzo istotne kierunki zginania tektury. Samo zginanie jest ułatwione dzięki liniom, jednak czasem trzeba przyłożyć nieco siły. Jest to zresztą jasno zaznaczone w instrukcji, i to w kilku językach. Niestety, oprócz konieczności użycia czasem odrobiny siły by jeden element połączyć z drugim, potrzeba też wyczucia i delikatności - zaczepy łatwo gną się przez co tracą sztywność. Wpływa to oczywiście na solidność montażu autka, która jest... no cóż, kartonowa. Uszkodzenie jednego elementu potrafi sprawić, że prawie cała Dwacefałka będzie wymagała bardzo ostrożnego obchodzenia się - inaczej może się rozlecieć równie malowniczo jak w komediach o pewnym stetryczałym żandarmie.Złożenie całego szkieletu razem z osiami i kołami to około pół godziny, może nieco mniej. Montaż poszycia mógłby zdawać się już w zasadzie formalnością, jednak to właśnie ono, poza strukturą dachu, wymaga najwięcej ostrożności - zaczepy wciska się dość ciężko, a uszkodzone przez niedostatecznie ostrożne traktowanie najzwyczajniej w świecie nie chcą trzymać. Mimo to, efekt - choć wyraźnie odbiegający od oryginału - jest bardzo fajny. Można powiedzieć, że ma podobny klimat, jak prawdziwa Dwacefałka - prosta, bezpretensjonalna, dość ażurowa konstrukcja o wyglądzie wywołującym uśmiech na paszczy.Co ciekawe - właściciel Leolandii jest jednocześnie perkusistą, z którym grałem wiele lat temu w pewnym składzie, który nawet ne wyszedł poza salę prób. Aktualnie zaś bębni w zespole znanym z pogardliwego stosunku do kasztanów i jeżdżenia autobusem 138 aż na samą pętlę.Rafał - fajna Cytrynka. Teraz pora na kolejnego grata z tektury. HY może być niezłym pomysłem.Albo Suzuki Carry.* * * * *Z okazji mijających właśnie Świąt chciałbym życzyć Wam wszystkim tego, czego sami byście sobie życzyli. Podkreślam - sami sobie, nie innym. Innym z okazji Świąt pozwólcie robić (i życzyć sobie) po swojemu.Bez okazji zresztą też.

Spacerkiem i rowerkiem: Marymoncki John

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: Marymoncki John

Dobry wieczór się z Państwem. Po kolejnej ponadtygodniowej przerwie przyszła pora na mix kończący ciągnącą się od pewnego czasu bielańską serię - i jednocześnie ostatni mix w tym roku. Trochę mi szkoda zamykać temat Bielan - dzielnica ta urzekła mnie i zadziwiła bogactwem żelaza. Na pewno kiedyś jeszcze tu wrócę, jednak będzie to już raczej mix zbiorczy, być może połączony z Żoliborzem. Nie ma co jednak rozdzierać szat - nie zwiedziłem wszak jeszcze pod kątem złomowniczym kilku miejsc, takich, jak Młociny, Wólka, Radiowo czy okolice Huty. Owszem, bywałem tam i nie wiążę z tymi rejonami zbyt wielkich nadziei, jednak na pewno jest jeszcze przynajmniej kilka niespenetrowanych przeze mnie zakamarków.Jakkolwiek by to nie brzmiało.Tymczasem przechodzimy do dania głównego, czyli bielańskiej części znanego z pewnej pieśni Elektrycznych Gitar Marymontu, zawierającej m.in. osiedle Ruda. I jest to nazwa ze wszech miar trafna, gdyż chrupanie rudej dobiegające z blokowiskowych parkingów pieści uszy już ze znacznej odległości. Intensywna rudość progów i błotników jest jednak zaciemniona przez znaczne zagęszczenie czarnych blach.Zapraszam.Wciąż tam, gdzie spisuje się najlepiej, czyli przy pracyTablice wskazują na występy gościnne, ale do okolicy pasuje doskonaleZamiast kredytu na mieszkanieEuropejski Ford miał w swej historii zarówno epizody bardzo niechlubne......jak i całkiem udane.Warstwoweusta Podróżnik Fretless Kapeć EdyszynMoje ulubione mercedesowskie felgiTemp(r)us fugitNie dość, że 405 Break, nie dość, że na czarnych, to jeszcze w konkretnym tłuszczu. Szkoda, że raczej nieruchomość.Miałem nadzieję, że "ne vada" znaczy w języku obcym coś kompromitującego, ale niestety wychodzi na to, że nie.Ciekawe, który baron woziłby się takimO, dzień dobry koleżanceBył taki u mnie w rodzinie, tylko czerwony. Full bieda version. Absolutnie nie był zły.Szare blachy to takie przejściowe między czarnymi a białymiChyba niezbyt częsty kolorTen zaś - jeden z popularniejszych 205 na czarnych zawsze na propsie.Prestiż, klasyk i złom w jednymMalowniczo złamana. To już koniec drogi.Ten zaś, czy wciąż wozi nosze, czy przerzucił się na całkiem zdrowych pasażerów, nie łamie się. Jeździć, używać, nie przerejestrowywać.Jak już rzekłem, to tyle w niezwykle bogatym temacie Bielan. Na kolejny mix (i kolejną dzielnicę) zapraszam już w Nowym Roku.Dobranoc.

Śmignąwszy: Trabi

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Śmignąwszy: Trabi

I znów zrobiłem przerwę.Tak, wiem - prawie dwa tygodnie. I tak, powód jest znów ten sam - życie. Praca, Młodzież, ogólne zmęczenie materiału - wszystko to sprawiło, że pisanina leżała sobie odłogiem. I niestety nie mogę obiecać, że to się nie powtórzy. Choć bardzo bym chciał.Tymczasem szybciutko przechodzimy do długo już zalegającego teściku poczynionego jeszcze wtedy, gdy w powietrzu wciąż wisiała tzw. złota polska jesień. Słońce, resztki przyjemnego ciepła i mieniące się wieloma odcieniami rudości liście nie zostały jeszcze wtedy wyparte przez dużo bardziej typowe dla naszej strefy klimatycznej błotne jeziora tworzone przez zimną, przezroczystą sraczkę lejącą się z nieba. Były to ostatnie chwile w tym roku, by bujnąć się prawdziwym klasykiem, perłą PeeReLu tudzież eNeRDówka, pozwalając przy tym ponieść się fali nostalgii podsycanej inhalacją aromatycznych oparów Mixolu. Tak - wreszcie, po latach od mych pierwszych motoryzacyjnych przygód, które uczyniły ze mnie niereformowalnego miłośnika gratów, miałem okazję zasiąść za kierownicą wehikułu, z którym owe doświadczenia były nierozerwalnie związane.Zapewne zdarzyło mi się wspomnieć raz czy drugi (czy piętnasty), że mój dziadek miał niegdyś Trabanta. Takiego prawilnego, 601, z dwusuwem i "parasolką" do zmiany biegów. Rocznik '76 (Trabant, nie dziadek). Najpopularniejsza chyba podówczas odmiana, czyli biały sedan. Miał go od nowości aż do 1993 roku, gdy sprzedał go i wraz z babcią przerzucił się na komunikację miejską.Uwielbiałem tego gruchota. Uwielbiałem jego dźwięk, zapach jego spalin, uwielbiałem jego spartańskie wnętrze, cieńką, wielką kierownicę i charakterystyczną lampkę mrugającą przy włączeniu kierunkowskazu. Uwielbiałem pokaźny bagażnik i dermopodobną szmatę przykrywającą silnik. Uwielbiałem momenty, gdy na działce dziadek dłubał coś przy Trabim a ja mogłem zajrzeć pod maskę gdzie poza skrytym pod rzeczoną płachtą silnikiem można było podziwiać rury i puszki, o których funkcji nie miałem wtedy pojęcia, oraz idiotycznie umieszczony bak.I teraz wreszcie mogłem popodziwiać to wszystko po raz kolejny.Przyznaję - na tych kilka chwil cieszyłem się jak dziecko. Gdy kolega, właściciel wspaniałego GS-a, którym już jeździłem, zaproponował mi bujnięcie się Trabantem, zajarałem się jak pięciolatek w sklepie z resorakami. Powrót do dzieciństwa - co może być lepszego? I to w roli, o której będąc srajdkiem marzyłem najbardziej, czyli jako kierowca! Rany, przecież lepiej się nie da. Lepiej nie ma. Lepiej nie istnieje. No nie i już.Nawet jeśli rzeczony Trabant jest fascynującym ulepem zawierającym elementy z kilku różnych roczników.Samo auto zostało wyprodukowane pod koniec kariery dwusuwa - w 1989 roku. Swoją drogą - nie do wiary, że w momencie, gdy Volvo tłukło sobie spokojnie serię 700, Mercedes produkował absolutnie ponadczasowego W124, Citroen prezentował niesamowitego XM-a zaś Toyota zatrzęsła premiumem wprowadzając markę Lexus z genialnym modelem LS400, w kraju w samym środku Europy wciąż powstawał model zaprezentowany w 1964 roku, o założeniach konstrukcyjnych z lat 50., napędzany silnikiem bazującym na konstrukcjach przedwojennych. I w zasadzie prawie się od nich nieróżniącym. Wracając jednak do naszego egzemplarza łatwo zauważyć, że coś się nie zgadza. Z zewnątrz rzucają się w oczy klamki i kołpaki ze starszych odmian Wartburga (pasują idealnie - zresztą klamki były... takie same jak w Trabantach, tylko inaczej wykończone), w środku zaś od razu widać deskę rozdzielczą (z akcesoryjnym ekonomizerem) i kierownicę z lat 70. oraz... fotele z Opla Omegi. Same fotele są fantastycznie wręcz wygodne (dlatego zresztą się tu znalazły), jednak ich rozmiar sprawia, że praktycznie stykają się bokami, zaś z tyłu miejsce jest co najwyżej dla osoby bez nóg. Dla małego dziecka już nie, gdyż w życiu nie przewiózłbym dziecięcia bez fotelika, zaś z tyłu nie ma pasów, którymi można by go było przytwierdzić. Kolejna cecha definiująca Trabanta jako swoistą kapsułę czasu. Całości wrażenia dopełniają przednie kierunkowskazy, które oryginalnie były... wewnętrznymi lampkami w Ikarusie. Pasują idealnie. PRZYPADEK?Deska rozdzielcza została gustownie pociągnięta czarną farbą - ślady pędzla nadają jej bardzo charakterystycznej faktury, której pozazdrościć mogłyby wszelkie prestiże i premiumy. Za dziurą na radio Safari widać malowniczą plątaninę różnokolorowych kabli. Zabytkowa kierownica zrobiła dokładnie to, co robią kierownice starych Trabantów - wzięła i popękała, przez co obracanie jej gołymi dłońmi staje się dość specyficznym doznaniem zachęcającym do sprawienia sobie stylowych szoferskich rękawiczek. Dźwignia zmiany biegów jest tam, gdzie powinna być w Trabancie, czyli obok kierownicy. Jej parasolkowaty kształt natychmiast przypomniał mi o zakazie ruszania wajchy, który dotyczył mnie gdy jako knypek spędzałem godziny za kierownicą dziadkowego wehikułu, a me odnóża kroczne były jeszcze za krótkie, by dosięgnąć pedału sprzęgła.Właśnie, pedały. Niby sensownie rozstawione, tak, że nie zahacza się butem o sąsiadujący (jak w CX-ie), ale niestety ich umieszczenie to osobna para kaloszy. Wszystkie trzy przesunięte są nieco w kierunku osi pojazdu, przez co nogi podczas jazdy trzeba trzymać przesunięte w prawą stronę. Jak bardzo relaksujące jest to w kilkugodzinnej trasie - mogę się tylko domyślać.Na szczęście przynajmniej bagaże będą miały wygodnie.Tak - kufer Trabanta bije na głowę chyba całą ówczesną konkurencję. Jedynym problemem może być pionowo umieszczone koło zapasowe. Tu jednak nie było go, co sprawiło, że bas w pokrowcu wszedł bez problemu.Tak, do Trabanta. W sedanie.Słyszycie, producenci nowoczesnych, lajfstajlowych kombi? A nie, przepraszam - to już nie kombi. To Sportwagony, Tourery i inne transportery prestiżu własnego, z bokami bagażników zabudowanymi tak, że mieszczą się tam jedynie idealnie prostopadłościenne pudła służące do przewożenia poczucia splendoru. Tymczasem można wsiąść choćby do Trabanta, wrzucić bas lub dwa do kufra i spokojnie ruszyć w drogę, zostawiając na tylnej kanapie miejsce dla dwóch pasażerów. A że do tego trzeba wyjąć zapas? Prestiżowozy też nader często go nie mają, zastępując go "zestawem naprawczym", służącym co najwyżej do prowizorycznego załatania dmuchanego basenika.Bas załadowany, schemat zmiany biegów objaśniony - można ruszać na spotkanie przygodzie.Tak - dla kogoś przyzwyczajonego do wozów w miarę współczesnych Trabant sam w sobie jest przygodą. Wszystko jest w nim niedzisiejsze, pochodzące z czasów, gdy każdy producent robił jeszcze różne rzeczy po swojemu zaś bogactwo rozmaitych rozwiązań wpływało na ogromne zróżnicowanie tego, jak jeździło się poszczególnymi autami. A Trabant, poza szkieletową konstrukcją pokrytą duroplastowym poszyciem, wcale nie był największym dziwadłem. Dziś jednak wsiadając do niego wielu rzeczy trzeba uczyć się na nowo.Choćby zmiany biegów. "Parasolka" umieszczona obok kierownicy zawsze mi się podobała - zresztą od dawna jestem zwolennikiem wajchy przy kierze. Niestety, tutaj sprawę, powiedzmy sobie szczerze, spieprzono. Otóż wygięta dźwignia nie wystaje ani na centymetr za pokaźne koło kierownicy, przez co aby zmienić bieg trzeba niewygodnie wygiąć nadgarstek aby sięgnąć za nią. Sama obsługa wajchy nie jest jednak trudna - schemat jest łatwy do opanowania a dźwignia chodzi co prawda z oporem, ale nie przesadnym.Tego ostatniego niestety nie da się powiedzieć o kierownicy. Oczywiście o jakimkolwiek wspomaganiu nie ma tu mowy, jendak przy masie wynoszącej zaledwie ok. 600 kg nie powinno być to problemem. Otóż... jest. Keirownicą kręci się zaskakująco ciężko. Wedle słów właściciela wynika to z faktu, że Trabi stał przez długie miesiące nieruszany. Nie mam powodu, by w to nie wierzyć, jednak w tym egzemplarzu z kierownicą trzeba się niemalże siłować co w połączeniu z ostrymi pęknięciami jej plastikowego poszycia sprawia, że ciasne zakręty nie są najbardziej wyczekiwanym fragmentem trasy.A mogłyby być, gdyż zawieszenie zestrojono iście sportowo.Niejednokrotnie słyszałem pochwały zachowania Trabanta w zakrętach. Widziałem też kilka egzemplarzy na torze, widowiskowo pokonujących slalom. Wszystko to jest zasługą niskiej masy oraz zawieszenia, które... praktycznie się nie ugina. Niby pamiętałem podskoki na wybojach, gdy dziadkowy Trabi dowoził naszą rodzinę na działkę, jednak to, jak twarde są resory Made In DDR zdążyłem już zapomnieć. Każdy najmniejszy wybój to cios w kręgosłup. Dołek w polnej drodze powoduje zamienianie się miejscami organów wewnętrznych. Trabancik podskakuje wesoło niczym piłka na każdej nierówności - problemem jest jednak to, że piłka ta zdaje się być zrobiona z niemozliwium.Jednak mimo tych oczywistych wad jazda Trabantem to frajda. I to przez zajebiście wielkie F.Dwucylindrowy, dwusuwowy silniczek wypluwa wściekłe 24 KM warcząc przy tym radośnie. Jego dźwięk połączony z niewielkimi rozmiarami samochodu sprawia, że jadąc nawet z niewielką prędkością (wielkich Trabant zwyczajnie nie osiąga) czujemy się jak na torze wyścigowym. Zapach spalin emitowanych przez dwusuw to natychmiastowa podróż w lata dzieciństwa, gdy wszystko było niezwykle proste a jednocześnie zagadkowe i fascynujące. Trabantem nie jedziesz, nie przemieszczasz się - Trabantem się bawisz. Tu każda wada, każda niedoskonałość jest czymś, co sprawia, że uśmiechasz się jeszcze szerzej. To jest po prostu Coś Innego.Do tego jest zwyczajnie ładny.Podsumowanie, czyli zady i walety:Trabanta nie da się oceniać tak samo, jak inne samochody. Ze względu na kilka cech, takich, jak nikła moc dwusuwowego silniczka, zerowy komfort czy antyergonomiczna pozycja za kierownicą, nie za bardzo nadaje się na daily drivera - może być po prostu zbyt męczący. Jednak jako klasyk do udziału w zlotach czy rajdach jest po prostu genialny. To przeurocza zabawka - i tak, w przeciwieństwie do słusznie nam minionych lat, należy go traktować.No i ten cudny soundzik.Plusy:* charakter* uśmiechogenność* prosta konstrukcja ułatwiająca samodzielne naprawy* spory bagażnik* dźwięk silnikaMinusy:* pozycja za kierownicą i obsługa urządzeń pokładowych gwałcąca podstawowe zasady ergonomii* ultratwarde zawieszenie* podatny na rdzę szkielet nadwozia* nędzne osiągi* cała masa innych wad wynikających z tego, że już w momencie wejścia na rynek Trabant był przestarzałym gratemCo nim wozić:Jasne, do bagażnika wchodzi bas w pokrowcu. Wolałbym go nim nie przewozić - krucha konstrukcja tyłu nie zapewnia żadnej ochrony, jednak. jest jeden bas, który do Trabanta pasuje idealnie: enerdowska Musima - czyli instrument, od którego zaczęło się moje granie. Tak, jak od Trabanta zaczęła się moja miłość do starych aut.

Spacerkiem i rowerkiem: jeszcze więcej Bielan

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: jeszcze więcej Bielan

Kolejny tydzień - kolejny mix.Jak już zapowiadałem, kontynuujemy tematykę bielańską. Tym razem z Wrzeciona odbijamy na południe aby pokręcić się po tzw. Starych Bielanach (czyli tych, na których karuzela co niedziela) i Słodowcu, gdzie ponoć operowały kiedyś słodownie, a obecnie można czasem zobaczyć Basistę z Wyciągniętymi w Gnieździe Piratów. Czyli dwa osiedla/rejony MSI naraz. Na bogatości.Będzie dużo czarnych (blach), dużo czerwonych (samochodów) i dużo rdzy.Zaczynamy przy stacji Metra Stare Bielany.Wszyscy tę Wołgę znają i kochają - przynajmniej tak długo, jak za jej kierownicą nie zasiądzie Pan Grzyb i nie zacznie wlec się lewymPrzepięknie komponuje się ze starobielańskim podwórkiem405 kombi na czarnych. To nie zdarza się codziennie.Stan gabinet. Ciekawe, czy pierwszy właściciel.Mitsubishi powinno było zaoferować w Europie któryś ze swoich kei-carów i nazwać go Pi.Wielki razWielki dwaWspaniałe, tektoniczne niemalże ukształtowanie blachyDwie generacje. Jedna ginie, druga dopiero zacznie.Męskie auto, kolor - dla równowagiJeśli to naprawdę G40 to chyba powinienem iść obstawić totkaKtoś przyjechał na kawę i wygrał mix.Wciąż mieszka tam, gdzie mieszkałTen już odjechałTen też. Raczej nie sam.Początek dobrej kolekcji - Atu jako dupowóz, Caro jako hodowla mchu i podstawka pod kota.Mat jest ostatnio bardzo modny, za taki lakier producenci wołają sobie absurdalne kwotyZdjęcie ma ponad 2 lata, ale jego obiekt wciąż jest tam spotykanyKontynuując wątek Peugeotów - koneserstwo i jaktajmerstwo na wysokim poziomie Kontynuując wątek motoryzacji francuskiej - dzień dobry szanownemu Koledze!Kontynuując wątek Kolegi...Lekko zmrużył oczy i zmarł.A ten - żyje i ma się dobrze"Piękna pięćsetpiątka! Jak się Panu jeździ?" "NIE SPRZEDAJĘ, NIE MA MOWY!!!"Sedan, czarne blachy, koraliki na fotelach - wniosek nasuwa się samCzeka na przyszłoroczny Rajd ŻukaNie, to nie Cherokee. Tak, jest wspaniały.Idealny sposób na dyskretne skundlenie NysyNa tyłach Gniazda bez zmianCzłowiek-krzesło. Nie ten, co na Nitach i Pogoni. Znaczy - jest ich więcej.Swojski widoczek z plandeką razSwojski widoczek z plandeką dwaO, i kolejny uczestnik barańskich rajdówPowinien mieć blachy JOW.Warszawskie Gniazdo Piratów rzeczywiście jest niedalekoPiękne porównanie wielkości samochodów tej samej klasy, ale oddzielonych o kilka generacjiStoi kilka kroków od tego powyżej. Ciekawe, czy właściciel ten sam.Gdybym miał takiego, nazwałbym go Carlos.Ciekawsze jest jednak to, co stanęło za Carlosem. I nie, nie jest to Impreza. Tzn. technicznie jest.Kończymy Perłą Post-PRL-u. Jedynytakizobacz, cena nie do negocjacji.Następnym mixem zamkniemy temat Bielan. Przynajmniej na czas pewien.

Długodystans: Skanssen, cz. 2

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Długodystans: Skanssen, cz. 2

Ostatni piątek był jednocześnie trzynastym dniem miesiąca, co oznacza, że dzień ów musiał być udany. Mi na ten dany przykład właśnie wtedy udało się pożegnać z kilkoma stówami, które przeznaczone były na przedzimowe zabezpieczenie podwozia Pjörda Skanssena i na ten cel zostały właśnie wydane. Skanssenobrzuch został oczyszczony a następnie sowicie wysmarowany nader aromatyczną czarną mazią, dzięki czemu sól, którą hojnie sypną drogowcy wkrótce po tym, jak zostaną tradycyjnie już zaskoczeni, nie stanowi już powodu do obaw.Udany też był ostatni kwartał, który spędziłem za kierownicą mego pierwszego w życiu kombi, będącym jednocześnie moją pierwszą w życiu tylnonapędówką i pierwszym Volvo z którym miałem do czynienia z perspektywy kierownika.Poprzedni długodystans - poświęcony niezwykle sympatycznej Mazdzie 323 o imieniu Madzia - został zamknięty. Mając przez chwilę możliwość porównania obu aut przypomniałem sobie, jak fajnym, udanym jeździdłem była (i nadal jest) Madzisława, a jednocześnie jak dalece lepiej czuję się zasiadając w wygodnym, przestronnym wnętrzu Skanssena i jak bardzo cieszę się ze świetnej zwrotności i przyjemnie działającego wspomagania kierownicy podczas parkowania.Choć nie da się ukryć, że Madzią przy odrobinie wysiłku (w dosłownym tego słowa znaczeniu) dało się wciskać w znacznie ciaśniejsze miejsca.Tak - Volvo w porównaniu z niewielkim kompaktem jest gargantuiczne. Ma to swoje wady (wiele miejsc parkingowych, szczególnie wzdłużnych, okazuje się przyciasnych), ale także zalety. Ogromne. Skanssen jest mym pierwszym samochodem, w którym można się wygodnie położyć (przymierzałem się już, acz nie było jeszcze okazji wykorzystać bagażnika i złożonego oparcia kanapy w roli przedziału sypialnego) . Oraz pierwszym, którym można wozić sprzęt bez poświęcania miejsc na tylnym siedzeniu.Tak - linia dużych, tylnonapędowych Volvo zapoczątkowana modelem 145 a zakończona V90 wciąż jest wzorcem metra w kategorii kombi. Zdolność do połykania bagażu jest tu po prostu niezrównana. Niestety, ma to również swoje złe strony - choćby stanie się z niejako automatu prywatną taksówką dla niezmotoryzowanego perkusisty.Wiadomo jednak, że aby utrzymywać stan zbananowania mięśni mimicznych podczas prowadzenia, należy o swój wehikuł zadbać. Już w pierwszym odcinku skanssenowego długodystansu wspominałem o rzeczach, które należy w nim zrobić. Dokończone dziś zabezpieczenie podwozia nie było pierwszą z nich. Pierwszą zaś były... drzwi.Odrzwia prowadzące na miejsce kierowcy były dość koszmarne. Przegnite prawie na wylot, z odstającą, zniszczoną listwą, sprawiały wrażenie lekkiej motoryzacyjnej abnegacji. Na szczęście na forum VolvoRWD miły człek podrzucił mi namiar na rezydującego niedaleko miasta stołecznego obywatela, który zupełnym przypadkiem miał takie drzwi. I to pod kolor.Tyle, że z 740.Na szczęście seria 700 i 900 w wielu kwestiach nie różni się praktycznie w ogóle. Jednym z elementów, które pozostały takie same, są właśnie drzwi. Dlatego, zachęcony niewysoką ceną i brakiem konieczności lakierowania (lub pogodzenia się z jeżdżeniem motoryzacyjnym patchworkiem), udałem się około 20 kilometrów za Warszawę w miejsce, którym okazał się... szrot.Szrocik był niewielki, połączony z halą, w której znajdował się warsztat. Ale najciekawsze był to, co znajdowało się wokół niej. A szczególnie laweta.Drzwi pasowały, choć ich mocowanie trzeba było później nieco korygować. Jedyne, co może sugerować, że coś nie do końca się zgadza, to listwy. W serii 900 montowano zwykłe, czarne, zaś we wcześniejszych siedemsetkach ozdobione były chromikiem. Trudno - wolę lekki dysonans wynikający z różnic w galanterii niż zauważalnie większy, spowodowany nieszczególnym dopasowaniem kolorystycznym.Są, otwierają się i zamykają, nic od nich nie odłazi, zarysowania są nieporównywalnie mniejsze niż w poprzednich, jest gitez. Tylko przyczepiony do nich syf (ponoć osad ze smoły, co sugeruje, że były bezpiecznie przechowywane w piekle) nie chce zejść pomimo kilku odbytych od tego czasu wizyt w myjni.Nie była to jednak moja jedyna wizyta w tym przybytku.Jak już wspominałem w inauguracji niniejszego długodystansu, elementem, który bardzo szybko zrezygnował z dalszej współpracy, był prędkościomierz. Jego zgon przywitałem z niejakim smutkiem, gdyż zgadywanie prędkości, z którą w danej chwili się podróżuje, na podstawie aktualnie wrzuconego biegu i wskazań obrotomierza, bywa męczące. Do tego razem ze wskazówką prędkościomierza przestały obracać się bębęnki licznika przebiegu. Przekonany, że winę ponosi felerny zestaw wskaźników Yazaki, zaudałem się inszym razem (za pierwszym nie starczyło czasu) celem zanabycia innego egzemplarza oraz - przy okazji - zdrutowania wydechu, który w tzw. międzyczasie był uprzejmy pożegnać się z jedną z obejm, co skutkowało pięknym, rasowym gangiem silnika, słyszalnym w całej dzielnicy.Skanssen elegancko powędrował wzwyż.Pan Marek, czyli głównodowodzący miejscówy, spędził kilka(naście) dłuższych chwil tnąc, szlifując i generalnie wykonując czynności, które sam bardzo chciałbym opanować. Poskutkowały one eleganckim, elastycznym łączeniem w miejscu, w którym rura była uprzejma oddać. Dzięki temu naprężenia nie przenoszą się na okoliczne fragmenty wydechu, co z kolei każe każe z nadzieją patrzeć w przyszłość, w której rura nadal pozostaje w jednym kawałku.Po dokonaniu działań okołowydechowych przyszła pora na zajęcie się czujnikiem, gdyż albowiem okazało się, że przewody zeń wychodzące były najzwyczajniej w świecie brutalnie urwane. Czujnik został wymieniony, przewody odpowiednio podłączone, Volviacz powędrował w dół, uradowany podziękowałem, uiściłem kwotę i odjechałem.Prędkościomierz ani drgnął.W połowie drogi wskazówka obudziła się i po krótkim zawahaniu powędrowała w kierunku cyfry, która - na podstawie biegu i wskazań obrotomierza - zdawała się prawidłowa. Przepełniony radością, że jednak mam sprawny zestaw wskaźników, dojechałem do domu, by następnego dnia znów zalogować się za kierownicą.Prędkościomierz znów zaczął wykazywać cechy denata, po czym po przejechaniu kilku kilometrów znów ruszył.A następnie raczył ponownie zdechnąć.Taka zabawa trwa do dziś. Prędkościomierz działa randomowo - czasem trzeba poczekać, aż się obudzi, innym znów razem działa przez pierwszych kilka-kilkanaście kilometrów, po czym traci zainteresowanie współpracą. Raz na pewien czas zdarza mu się chwila nadgorliwości przez co z niejakim zdziwieniem konstatuję, że stoję na światłach z prędkością 80 km/h.Oczywiście razem z nim działa (lub nie) licznik przebiegu, co sprawia, że obecnie widoczny kilometraż odbiega od realnego o co najmniej półtora tysiąca. Oczywiście o ile nie był wcześniej kręcony po sprowadzeniu.Wszystkie te przygody nie zmieniają faktu, że Skanssenem jeździ mi się wybornie. Prowadzi się tak, jak lubię, łyka tyle bagażu, ile weń wrzucę, a do tego mam świadomość, że dbając o niego spokojnie podwoję obecny przebieg. Co, ze względu na ostatnie oszczędności wynikające z mniejszej ilości grań, nie nastąpi jednak zbyt szybko.

Eventualnie: Grat, który mi uciekł

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: Grat, który mi uciekł

Jesień w pełni, sezon już w zasadzie za nami, jednak dzięki Stadu Baranów nie jesteśmy jeszcze skazani na depresyjny jesienno-zimowy marazm. Pewien czas temu na stronie Stada ogłoszony został kolejny rajd, tym razem o eksperymentalnej nieco formule bazowanej na pogoni za lisem. Jako, że dopuszczone zostały samochody wyprodukowane do 1994 roku, z radością zgłosiłem Skanssena po czym w dniu imprezy - czyli dziś - stawiłem się w punkcie startu, zlokalizowanym nieopodal Muzeum Kolejnictwa.Zdecydowanie najlepsze wozy rajduChoć te też bardzo dobreI ten wspaniałyA ten wyśmienityTe niekoniecznie, acz propsy za staraniaSedan to prestiż, każdy to powieChociaż ja sam zawsze wolałem praktyczność kombiSkład pudełekSkład ŁadPrawdziwie demokratyczny rajd - Yugo obok Mercedesa, Tavria koło Człowieka KrzesłoTowarzystwo zjechało się na miejsce i rozpoczęła się odprawa.Tak, jak wcześniej zapowiadano, itinereru nie było. Każdy uczestnik dostał listę zadań, zaś każde z zadań leżało między kolejnymi skrzyżowaniami. Pokrótce - dojeżdżając w miejsce, gdzie była więcej niż jedna możliwość kontynuowania jazdy, uczestnik miał sam wybrać kierunek. Jeżeli znalazł odpowiedź przed kolejnym skrzyżowaniem - dalej wybierał drogę. Jeśli nie - był poza trasą i musiał się cofnąć, by wybrać inną.Pozornie proste, prawda?Pozornie.Już na starcie zorientowałem się, że zjawienie się bez pilota było błędem, Na szczęście w sukurs po raz kolejny przybył Marcin z Motovarsovii. Jak się później okazało - niestety nawet jego pomoc nie wpłynęła na rozmiar porażki.Tymczasem ludność jęła wyruszać w trasę.Pierwszy punkt był łatwy - wystarczyło podać markę stojącego zaraz za wyjazdem autobusu, w którym od lat oferowane są pyszne Kiełbaski W Bułce G.S.P. Dibblera. Później zaś...Najpierw pojechaliśmy w prawo, w al. Jerozolimskie. Nie znaleźliśmy odpowiedzi, kto jeździ do Kielc i Buska Zdroju. Potem wróciliśmy i skręciliśmy w lewo. Następnie w tym samym miejscu zawróciliśmy a na koniec spróbowaliśmy jeszcze Grójecką. Po machnięciu ręką na drugie pytanie, udaliśmy się pod budynek Warty, by spisać jego numer. Potem już nic się nie zgadzało. Po ok. 2 godzinach krążenia machnęliśmy ręką i wróciliśmy na start, który był jednocześnie metą.Wspaniały wehikuł organizatorów służący za mobilne biuro rajduNadjeżdżali kolejni uczestnicyZwycięzca był już na miejscuOgólnie rzecz biorąc - koncepcja była fajna, jednak podobnie, jak Cubino (który w swoim wspaniałym GSA zajął 3 miejsce), uważam, że Stado wrzuciło uczestników na nieco zbyt głęboką wodę. Inna rzecz, że biorąc pod uwagę liczbę zawodników ze stuprocentowo wypełnioną kartą oraz tych, którzy zrobili tylko jeden błąd lub pominęli jeden punkt, może to ja jestem debilem. Tym bardziej, że - jak się okazało - pierwszy wybór (w prawo w Jerozolimskie w kierunku Zachodniego) był tym prawidłowym, zaś wieżowiec Warty, o który chodziło, znajdował się pod innym adresem. A najśmieszniejsze jest to, że kilka punktów, do których nie dotarłem (choćby Saab 900 na czarnych) znam dobrze m.in. z rowerowych dojazdów do pracy.Nie zmienia to faktu, że jednak wolę itinerer.

Spacerkiem i rowerkiem: kręć się, kręć, Wrzeciono

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: kręć się, kręć, Wrzeciono

Dziędobry wszystkim po półtoratygodniowej przerwie w nadawaniu. Powód jak zwykle ten sam - brak czasu i zmęczenie ogólne. Nie mam zamiaru jednak siadać na Laurach Palmer, tym bardziej, że wciąż mam od cholery materiałów na Duże Ilości Naraz Miksów. A przecież jeszcze nawet nie zamknęliśmy tematu Bielan (i nie, nie chodzi tu o Adama Bielana). Dlatego, zostawiając za sobą ociekający tlenkiem żelaza i żywicą poliestrową z wypełniaczami Wawrzyszew, kierujemy się na wschód (tam musi być jakaś cywilizacja) i, przekroczywszy piękną ulicę Kasprowicza, zagłębiamy się w pobrzmiewające moniuszkowskimi tonami Wrzeciono.Wciśnięte między Wawrzyszew, tzw. Stare Bielany i Las Bielański Wrzeciono to niewielkie, dość zielone osiedle z kilkoma ulicami na krzyż. Brakuje tu rozległych, ogrodzonych parkingów Wawrzyszewa czy zacienionych, bocznych uliczek Chomiczówki. Jednak i tutaj można trafić na nader ciekawe graty. A ze względu na niezbyt rozległy obszar najlepiej szukać ich przemieszczając się tak, jak w tytule: spacerkiem i rowerkiem. Wiem coś o tym - prawie wszystkie sprzęty upolowałem podczas jednej niezbyt długiej rowerowej przejażdżki.Stężenie koneserstwa lvl proŻeby w pełni docenić tę S-klasę należy poświęcić jej osobne zdjęcieWyciągnięta Z LasuJuż nie Fiat 125, jeszcze nie FSO 1500Stan blacharki - bradzo dobry jak na Omegę AW kiepskiej FormiePierwszy właściciel niewykluczonyPrzeprowadzki Alfą, punktualnie i niezawodnieZazwyczaj straszy pod pubem 2 Koła na pekapowskiej WoliNapompować, dać nowy akumulator, ew. wymmienić olej i ruszy.Po zderzak do Pandy I do ASOWelcome to 1999Welcome to 1995Nie no, to już jaktajmer pełno gemboMieliśmy takiego w rodzinieWspaniały patent, pozwala docenić inżynierski kunszt i piękno kipiącego mocą silnikaSpoilery i bodykit, ktoś zdecydowanie umie w tuningMatowe lakiery są obecnie bardzo modneOd lat w czynnej służbie. I dobrzeNa koniec - stanowojenna biedawersja, czyli rodzyn większy niż eksportowe wypasy.A to jeszcze nie wszystko w kwestii Bielan. Do następnego.

Basista się bawi: Amazon

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Basista się bawi: Amazon

Jak niektórzy być może wiedzą, jako szanujący się neofita jestem fanem marki Volvo. Wszystko, co wymyślili szwedzcy inżynierowie w drugiej połowie XX wieku (no, prawie wszystko) uważam za wspaniałe, godne podziwu, uwielbienia i czci wszelakiej. Dlatego też oczywistym jest, że w ramach uczenia Młodzieża o Prawdziwej Motoryzacji nie może zabraknąć nordyckich pomników mechanicznej solidności. I chociaż w momencie, gdy w kolekcji "Klasyki PRL" DeAgostini pojawiło się Volvo Amazon, nie byłem jeszcze właścicielem Skanssena, już wtedy wiedziałem, że trzeba.Do Amazona od lat mam stosunek szczególny. Taki wehikuł miała moja pierwsza postać w Wilkołaku. Takim pojazdem porusza się również dr Reid z Criminal Minds. Do tego, powiedzmy sobie szczerze, jest on po prostu piękny. Wyróżnie się nie tylko spośród innych modeli Volvo, ale też jako przedstawiciel całokształtu motoryzacji. Szczególnie urodziwa jest 2-drzwiowa wersja (a 123 GT to już szał na kortach), ale i 4-drzwiowemu sedanowi trudno coś zarzucić. A taka właśnie wersja wyszła jako kolejna część kolekcji znanego wydawnictwa.Tekst tradycyjnie dołączonej do modeliku kilkustronicowej broszury wychwalał nie tylko wyjątkowo udaną stylistykę Volvo, ale także jego niezwykłą trwałość i solidne wykonanie. I to właśnie są dwie dziedziny, w których wykonany (rzecz jasna) w Chinach samochodzik okazuje się najzwyczajniejszą w świecie kichą.Sam wygląd jeszcze nie budzi większych zastrzeżeń. Sylwetka Amazona została oddana wiernie, proporcje są zachowane, także takie detale, jak klamki, wycieraczki, zderzaki czy wzornictwo kół zdają się zgadzać. Jednak coś drażni oko, coś razi. Po chwili już widać w czym jest problem: karoseria autka nie posiada środkowych słupków. Zamiast tego, zostały one wytłoczone w plastikowych szybkach i pociągnięte imitującą chrom srebrną farbką. Gdyby jeszcze spasowanie tego elementu było dobre, można by było przymknąć na to oko. Problem jednak polega na tym, że szybki są przykrótkie i wyraźnie wystają na boki.Nie jest to jedyna wpadka DeAgostini w kwestii wykonania miniatury klasycznego Volvo. Jak się szybko okazało, tylna szybka (jeszcze gorzej spasowana niż boczne) była bardzo słabo przytwierdzona i najzwyczajniej w świecie wypadła. Jako, że nie dało się zamocować jej bez rozbierania autka, w ruch poszedł śrubokręt, dzięki czemu mogłem przyjrzeć się plastikowemu odlewowi wnętrza.I nie jest on wcale zły.Jasne, tworzywo użyte do tego celu jest badziewne, ale biorac pod uwagę, że producent nie przewidział badań organoleptycznych wnętrza, które ma być widoczne jedynie zza plastikowych szybek, całość jest zupełnie przyzwoita. Ładnie oddane wykończenie deski rozdzielczej, zgodny z oryginałem kształt kierownicy (łącznie z często podówczas stosowanym pierścieniem klaksonu, w oryginale oczywiście metalowym), dźwignia zmiany biegów umieszczona i pochylona jak w prawdziwym Amazonie - wszystko to robi dobre wrażenie. Producent postarał się nawet o to, by na desce rozdzielczej widać było radio i przełączniki!Niestety, reszta autka nie sprawia tak dobrego wrażenia. A szkoda - Volvo Amazon to wspaniały samochód, który zasłużył na zostanie legendą, i to nie tylko ze względu na samą jego niezwykłą solidność. Producent decydujący się sprzedawać modelik takiego samochodu powinien zadbać chociaż o iluzjoryczne wrażenie jakości. Tutaj tego zabrakło.Co w sumie jest ciekawe, gdyż DeAgostini ma w swojej kolekcji kilka naprawdę dobrze wykonanych autek o świetnie odwzorowanych detalach. I na pewno pokażą się one tutaj.Kiedyś.Tylko czy ktoś mi podpowie, czemu niesostępny w Polsce lat 60. szwedzki samochód znalazł się wśród Klasyków PRL-u?

Spacerkiem i rowerkiem: stacja Wawrzyszew

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: stacja Wawrzyszew

Eventualnie: zbaraniałem na Nitach

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: zbaraniałem na Nitach

Jesień to dla mnie czas, w którym zaczynam odliczać dni pozostające do końca marca następnego roku. Tak, przyznaję - jestem zmarzluchem, choć sam wolę określenie "ciepłolubny". Poza ową ciepłolubnością jestem również światłolubny (i to na tyle, że czasem zastanawiam się, czy aby nie mam domieszki chlorofilu we krwi), zaś systematycznie z dnia na dzień malejąca liczba godzin podczas których mogę wystawiać swój ciałokształt na głaskanie naturalnym ultrafioletem sprawia, że pozostanie pod wygrzaną kołdrą wydaje się jedynym akceptowalnym rozwiązaniem. Bo i po cholerę wystawiać łeb swój kudłaty na działanie rzeczywistości, gdy ta bombarduje zachmurzeniem i opadami?Jest jednakowoż jeden event, który sprawia, że nie włączam po raz ósmy drzemki, przewracając się następnie na drugi bok, tylko karnie wstaję kilka sekund po tym, jak budzik brutalnie wyrwie mnie z najbardziej naturalnego z leniwczych stanów, czyli snu. Eventem onym jest corocznie organizowany przez Stado Baranów rajd, który usprawiedliwia istnienie października. Festiwal Nitów i Korozji.W tym roku Nity odbywały się już po raz dziewiąty. I po raz drugi wziąłem w nich czynny udział. Po raz pierwszy jako kierowca.Tę oto piękną Pandę miałem okazję pilotować rok temu, po czym, dzięki ogromnej uprzejmości właściciela, testowałem ją przez kilka dni, dzięki czemu w pełni doceniłem jej bezpretensjonalny urok i rewelacyjną skuteczność w roli miejskiego toczydła. Tym razem uprzejmość właściciela znów dała o sobie znać - niestety, towarzyszyły jej okoliczności, przez które sam nie mógł wziąć udziału. Namówiłem zatem do udziału mą Osobistą Panią Pilot, której umiejętnościom ogarniania itinereru ufam nie od dziś, i - po odstawieniu Młodzieża do jego babci - zaudaliśmy się wspólnie na miejsce startu, by godnie reprezentować Obywatela, którego wehikułu dane nam było dosiąść.Nie kryję, że - choć uważam Pandę za fantastyczne jeździdło - miałem dość mieszane uczucia. Skanssen wszak pochodzi z tego samego rocznika (1992) a jeszcze nie przeszedł chrztu bojowego w warunkach miejskorajdowych. Do tego jednym ze sponsorów rajdu było Volvo Car Poland. Pomny jednak słów Bubu, że 940 to nieco zbyt pospolity model (wypraszam sobie, nawiasem mówiąc) i trafilibyśmy z automatu na listę rezerwową, postanowiłem skorzystać z propozycji śmignięcia Fiacikiem. Wszak nie wiadomo, czy z listy rezerwowej da się przeskoczyć na główną.Jak pokazał przykład Lorda Essexa i jego o 3 lata młodszego egzemplarza - dało się bez problemu.Później jednak okazało się, że małe, w szególności wąskie autko (ewentualnie hydrocytryna lub niewielka terenówka) było najlepszym możliwym wyborem na tę trasę. Ale o tem potem.Pogoda tego dnia zdecydowanie sprzyjała korozji, a także depresji, przeziębieniu i nieszczęśliwym wypadkom. Nie przeszkodziło to jednak uczestnikom stawić się tłumnie. I to bardzo tłustymi sprzętami.Saab. Kombi. Dwusuw. Wajcha przy kierownicy. I jaki piękny do tego.Dzień dobry koledze.PIĘKNO MIŁOŚĆ UWIELBIENIEKiedy ostatnio widzieliście Renault 14?Organizatorska Ronda służyła jako podpórka pod nagrodyPełna HamerykaW zeszłym roku znaczył teren mety utlenionymi kawałkami prawego progu i podłogiJedyna wersja Dużego, która mi się podobaŁady ogólnie mi się podobają, ale ta najbardziejWysokiodrzutowiecZ tej samej epokiGdy Sting zaczął robić karierę w Policji, sprzedał Dyane i kupił takiego.Skoda, Ewentualnie FiacikWartburg Samochód ArchaicznyTo jest Opel, którym mógłbym. I to codziennie.Człowiek KrzesłoLaureat konkursu elegancji na wilanowskim rajdzie Złomnika. Tu nie miał szans. Zbyt błyszczący.Tej Maździe też daleko do ideału Nitów i KorozjiTutaj - close but no cigarWciąż nie to, choć samo żelazo wspaniałeNie wiem, czy istniał samochód o bardziej ejtisowej stylówie, niż XT.Nawet kanciastej Preludzie daleko do niegoGarbus zaś ma stylówę ponadczasową. Ponadczasowo archaiczną.Kurdeż, na ładnym Garbie nawet srebrny mi nie przeszkadza. Choć żółty byłby lepszy.Westfalia i Eastfalia, HAHAHAHAHA- Tarpan? - Nie tarłem.Sasza Princ aka Mercedes KozakA to już jest tłuszcz klasy YAYEBYEAHPrzykład stanu nitowego. Szanse na puchar elegancji - sporePodejrzewam, że używając określenia "mechaniczna pomarańcza" będę równie oryginalny, jak ci, co nazywają mnie JezusemKrakowski Rupieć HurgoczePRA-babcia współczesnych SkódTak, jedna z nich zepsuła się na trasie. Poleciały jej przeguby pod ogródkami działkowymi "Syrena", których dotyczyło pytanie:"Dlaczego ogródki działkowe mogą mieć problemy z przegubami?"O, dzień dobry drugiemu koledzePrzepiękny egzemplarzNa księżycowej nawierzchni, która stanowiła znaczną część trasy, spisywał się lepiej niż większość współczesnych SUV-ówFred MerkurKącik fordowskiKącik fiatowskiNigdy nie prowadziłem Trabanta. Czas to zmienić.Zjedli banana i ŻiguliBeczka karawan z tylnymi lampami od Passata B2 kryła trumnę......w której spoczywał duch niedawdno zmarłego najlepszego bloga motoryzacyjnego w PolsceW międzyczasie w tłumie uczestników (i nielicznych, zniechęconych pogodą widzów) udało nam się spotkać kol. Marcina z Motovarsovii. Jak się okazało, nie miał on tym razem "swojej" załogi, więc decyzja o przyjęciu go na dość oszczędną w kwestii luksusów tylną kanapę Pandy była szybka i pozbawiona zbędnych wątpliwości.Po około trzech kwadransach, w trakcie których aparat zamókł i zaparował od środka, zaczęła się rejestracja uczestników z listy rezerwowej, po czym odbyła się krótka odprawa, po czym uczestnicy załadowali się do swych wehikułów i ruszyli w drogę.(filmik kręcony rukwią wodną trzymaną w zmarzniętej łapie, z czego wynika jego jakość)Pierwsza część trasy wiodła po zakamarkach Siekierek. Mimo, że zdarzało mi się błądzić po tych dość zapuszczonych rejonach, Baranom raz jeszcze udało się zaskoczyć mnie (i chyba większość uczestników), wynajdując drogi znane chyba tylko mieszkańcom  najbliższych okolic. I to nie wszystkim. Do tego niektóre z dróżek, na których przyszło się mijać załogom, były szerokości mniej więcej mojej kuchni, gdzie średniego wzrostu osoba może posłużyć jako poprzeczka, zapierając się o jedną ścianę stopami, a o drugą grzbietem. Dlatego też wybór Pandy zamiast Volvo okazał się ze wszech miar szczęśliwy. Pytanie z gatunku "co gnije na posesji"Checkpoint Poznajemy Samochody d. Złomnik zaskoczył genialnymi rebusami; gdyby nie Pani Pilot i jej okrutne IQ, mielibyśmy tylko połowęNieco chaotyczna kolejka do checkpointuAmerykański Francuz śledzony po polskich bezdrożach przez brytyjskiego lorda z wszczepionym koreańskim sercem (fot, Marcin)Włoski Fiat śledzony przez polskiego Fiata za którym podąża Fiat rosyjski (fot. Marcin)Ekipa PRL Skarb Narodu kręciła kronikę, jednocześnie zastanawiając się, jak zaatakować Starem fragmerty trasy węższe od jego kabinyKolejka przed checkpointem Nasz TorPo wyplątaniu się z siekierkowskich uliczek, położonych zaledwie kilka kilometrów od ścisłego centrum stolicy, wypadliśmy na Czerniaków, który powitał nas jednym z najtrudniejszych zadań na trasie. Wśród Sztuki Ulicy upiększającej opuszczone, zrujnowane budynki należało odnaleźć naniesione sprayem marki i modele samochodów. Socjalistyczne kombi pod socjalistyczną ruiną upstrzoną postkomunistycznymi wyznaniami miłości do Legii i nieco niższych uczuć do niektórych bliźnichUczestnicy szukają......i nie znajdująWjechałbyNie wiadomo tylko, czy prawdziwe zło czaiło się w środku, czy na zewnątrzDopasowanie estetyczne - 99%Po długich poszukiwaniach udało się odnaleźć dwa napisy. Szkoda tylko, ze nie wpadliśmy na to, by liczyć różowe "Ź".Czerniaków żegna taśmąKolejny etap prowadził przez Sielce. Tam też umiejscowiona była pierwsza róża wiatrów. Oczywiście zrobiona po barańsku - w sposób złośliwie i wrednie nieoczywisty, z pułapkami i zmyłkami. Pokonaliśmy ją za trzecim razem.Pokonały nas też zdjęcia wehikułów, które niegdyś wrastały w okoliczne miejsca - nie dość, że nie zauważyliśmy wszystkich, to jeszcze jedno z nich okazało się zagadką, nad którą bezskutecznie głowiły się kolejne ekipy."Jaja sobie robicie? Przecież to Datsun". Otóż, jak się okazało, nie.Na szczęście ten rejon Dolnego Mokotowa jest mi na tyle dobrze znany, że na niektóre pytania znałem odpowiedź, zanim jeszcze dotarliśmy w dane miejsce. Przykładem był choćby wrastający nieopodal parku Morskie Oko czerwony Ford Tempo, goszczący zresztą niegdyś w jednym z miksów.Dalsza trasa rzucała uczestników w moje rejony - na Górny Mokotów, który znam niemalże jak własną kieszeń. Jak się jednak okazało, "niemalże" to spora różnica, tym bardziej, że moja własna kieszeń potrafi czasem stanowić dla mnie zagadkę.Jedno z najzłośliwiej umieszczonych pytań rajduZagadkę stanowiła też druga róża wiatrów - może nie tak wredna jak ta sielecka, ale nadal dość złośliwa, prowadząca wszystkie zaobserwowane przez nas załogi (w tym także nas) w ślepe zaułki, z których trzeba było się wyplątywać i zaczynać od ostatniego momentu, co do którego nie było większych wątpliwości. Oczywiście były też elementa doskonale mi znane - choćby indygowy Maluch czy czarna Wołga z ul. Dąbrowskiego, rezydujące tam od dawna i tak, jak Tempo z Sielec, uchwycone już przeze mnie.Ostatni fragment Nitów prowadził prosto na Pole Mokotowskie, gdzie czekało jeszcze jedno zadanie-niespodzianka. Należało podać samochody, z których elementy znalazły się przez lata w przepięknej Zastavie 750.Przednie kierunki od Żuka, boczne od Garbusa, kierownica, prędkościomierz i wloty powietrza z Malucha, alusy z Poldka, znaczek Talbota z tyłu... to chyba tyle.Żadnego problemu nie nastręczyła druga odsłona zadania "znajdź marki na ścianach".Chwilę później byliśmy już na mecie.Przebieg Pandy po przejechaniu Nitów. Jeszcze tylko 41 km.Kilka ruchomych obrazków z mety nakręconych cebulą (aparat wciąż był zawilgocony i nie łapał ostrości):Jak widać (i słychać), Wiktor w zasadzie zdradził, kto w tym roku miał otrzymać nagrodę w konkursie elegancji.Niestety, z wyborem tym wiązał się pewien zgrzyt. Nie będę wdawał się w dywagacje o słuszności decyzji tudzież racji tych, którzy poczuli się pokrzywdzeni. Wiem natomiast, że mocnych kandydatów było przynajmniej kilku. Tak, jak i mocny był cały rajd.Zbiornik LPG stanowi dobry pasywny wzmacniacz dla radia UnitraWolny człowiek z Kampera W MieścieKomisja zliczaNiestety, nie dotrwaliśmy do ogłoszenia wyników - odrażająca wręcz aura oraz konieczność odebrania Młodzieża od babci zadecydowały, że opuściliśmy we trójkę teren od razu po skonsumowaniu hambuksa z Borgwarda. Również pogoda jest w dużej mierze powodem tego, że zabrakło wielu zdjęć - nie ma pięknego Renault 18, które oddało w 1/3 rajdu, nie ma idealnie dopasowanych do warunków atmosferycznych dwóch kabrioletów Yugo a przepiękny DS został uwieczniony na tylko jednym, niewyraźnym zdjęciu. Zabrakło też zdjęcia ukazujązego informujący o bardzo ważnej akcji plakat umieszczony za tylnymi szybami Econa Fi (wchodźcie w link i pomagajcie!). Wiele strzałów, uskutecznionych zarówno na starcie, jak i na trasie (gdzie aparat obsługiwał gnieżdżący się z tyłu Marcin), okazało się dramatycznie niewyraźnych z powodu zawilgocenia i zaparowania od wewnątrz lustrzanki, która była zdatna do ponownego użytku dopiero późnym wieczorem. Dlatego pozostały pospieszne strzały kalafiorem. Nie zmniejszyło to jednak frajdy z udziału w rajdzie, który jest już legendą graciarskich eventów. I trudno się dziwić.A 26 miejsce na 117 sklasyfikowanych załóg to tylko wisienka na torcie.Podziękowania dla Mariusza za użyczenie Pandy (wracaj do zdrowia!)oraz Macina z Motovarsovia.pl za świetne towarzystwo i pomoc!

Eventualnie: sezon, sezon i po sezonie

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: sezon, sezon i po sezonie

No i mamy jesień. I to w pełni. Już około 18 robi się ciemno, temperatury skłaniają do poważnego rozważenia snu zimowego, a właściciele wszelkiej maści klasyków odstawiają je do garaży. Zanim jednak to uczynią, mogą jeszcze wziąć udział w kilku ostatnich imprezach sezonu. Choćby w symbolicznym jego zamknięciu tradycyjnie organizowanym przez Youngtimer Warsaw.Zazwyczaj imprezy YW organizowane są na żwirku pod Koszykiem Narodowym. Wyjątkiem było rozpoczęcie sezonu 2014, które odbyło się na wojskowych terenach Rembertowa. Zakończenie aktualnego sezonu też odbyło się w nieco innym miejscu - i to pod względem charakteru i historii wyjątkowo dobrze dobranym. Niestety nieco gorzej pod względem przestrzeni. Inna rzecz, że przestrzeń owa wcale nie okazała się zbyt mała. Również niestety.Jednak po kolei.W pogodne (choć chłodne) sobotnie popołudnie załadowałem Młodzieża do Skanssena i w ramach poobiedniego spaceru zabrałem go w miejsce, gdzie mógł odrobinę nasiąknąć odpowiednim stosunkiem do prawdziwej motoryzacji. Niestety - ze względu na jego dość jasny stosunek do samego obiadu wyjście opóźniło się nieco i na miejsce dotarliśmy około półtorej godziny po rozpoczęciu imprezy.Lokalizacja wybrana przez Youngtimer Warsaw mogła wywołać w niektórych nagły atak nostalgii. Przy samym końcu ul. Jagiellońskiej (niegdyś Stalingradzkiej), w rejonie zwanym przez większość Warszawiaków Żeraniem (choć tak naprawdę Żerań zaczyna się dopiero kilkaset metrów dalej na północ) mieszczą się pozostałości po czymś, co jeszcze kilkanaście lat temu było Fabryką Samochodów Osobowych. Tam też mieści się lokal o nazwie Passion1, zaś na miejsce zlotu zaadaptowany został przylegający doń niewielki, ogrodzony siatką teren.Jednak nie tylko na nim było ciekawie - przyjazne żelazo można było upolować już na położonym nieopodal wjazdu na teren parkingu.Focus na czarnych za kolejne 10 lat będzie mógł wjechać na teren; Fiaciorowi zapewne się nawet nie chciałoGdyby jeszcze kilkanaście lat temu ktoś usłyszał, że za ładną 2103 trzeba będzie dać sporo więcej niż za Cygaro, popuściłby z uciechyUczestnicy zjeżdżali się we wspaniałym stylu.Witamy w trupiarniTuż przed samym terenem zlotu ustawiły się dobrze znane i lubiane fudtraki z pizzą, kawą i burgerami.Na pizzę z Żuka tradycyjnie się nie załapałem (wyjszła), na hambuksa z Borgwarda trzeba było czekać 40 minut więc machnąłem ręką, na kawę z HY nie miałem ochoty, choć jest dobraSpojrzenie na samo miejsce zlotu jednak nieco rozczarowywało. Teren był po prostu malutki. Nie było żadnego porównania z Błoniami pod Narodowym, gdzie przecież dwa razy w roku gromadziły się setki aut. Tu zaś było ich niewiele - tak, jak i niewielki był sam kwadrat przeznaczony na ustawianie kończących sezon sprzętów.Po wejściu na teren można było zaobserwować, że włoszczyzna w tym roku obrodziła.Na kołach czy na lawecie? HAHAHAHAHA, przepraszam, musiałemDyrektor spółdzielni RdzaNastępce Punciaka powinni wzorować na 127. A najlepiej niech wprowadzą 127 ponownie.Jazda doświadczalna i jazda stylowaMam 24 KM, mogęJa bym zamarzł.Autobianchi ostatnio obchodziło 60-lecie. Szkoda, że nie istnieje.Nie wiem, ile lat ma Zastava (gdzie chyba po prostu robi się teraz Fiaty), ale do 750 wsiadałbym i wysiadał, żeby zaraz potem znowu wsiąść.Konsumenci żabich udek reprezentowani byli przez bardzo mi miłą markę z szewronem.Ten egzemplarz chyba nigdy nie przestanie mnie cieszyćTu żabojadzki jest tylko dół, góra to chorizo i paellaNowy rydwan właściciela BX-aCelem pielgrzymek licznych zwiedzających - a w zasadzie w tym przypadku żałobników - był dobrze znany zielony kei-van.Można powiedzieć, że aktualnie służy za karawanTeraz to już relikwieSkoro zaś jesteśmy przy japońszczyźnie...Jeździłbym Starionem i słuchał Erica CraptonaHachi roku, ale którego?A ta odmiana nazywała się chyba Levin. Jak Tony Levin. W bagażniku powinien leżeć Music Man StingRay.Ależ to piękne jest, nie poradzę, jest i już.To też - w zupełnie inny sposób, ale uwielbiam. I ten kolor. Poproszę na wynos.Miłośnicy motoryzacji skandynawskiej również mieli się czym nacieszyć. W tym i ja.Saabów było ponoć więcej, ale chyba zmyły się dość wcześnie - przybywszy koło 13:30 zastałem tylko tegoCosik dla FiCOSIK DLA MNIEABSOLUTNIE PRZEIDEALNY!!! Swoją drogą - chyba też mogłem się zgłosić.Skoro zaś jesteśmy przy kombiakach...Jedyna Warszawa, która robiMoże nie kombi, ale ma cechy wspólne. Z samą Warszawą też.Najliczniej - tradycyjnie - reprezentowani byli germańscy oprawcy.Rura, Helmut, ruraZ któregoś z wehikułów w tle wydobywały się mające udawać muzykę rytmiczne dźwięki. Niestety ze względu na obecność Młodzieża nie zdecydowałem się na przemocInteresujący substytut zderzaka"Karman" to po rosyjsku "kieszeń"Takie Audi to ja rozumiemTakie Porsche też, choć może nie z tymi kołamiRozumiem także takie BMW, Mercedesa w tle również, mimo oszpecenia amerykańskimi 5 Mile BumpersBorze Tucholski, rozumiem nawet takiego Opla! I to jak go rozumiem!Pierwsze Capri było najładniejsze, nic się nie poradziI w ten sposób za pomocą Fordów płynnie przechodzimy do reprezentacji zaoceanicznej.Bardziej dosadne byłyby już tylko skrzydła i napis JESTĘ ODRZUTOWCĘJedna z dwóch najsmutniejszych generacji Mustanga. Tak, to jest Mustang.AND I WOULD WALK A THOUSAND MILESRobiło się coraz później i chłodniej, teren został już obleziony a Młodzież zaczynał się niecierpliwić, niepomny swych wcześniejszych okołoobiednich protestów wołając głośno i wyraźnie "niam". Pozostało zatem kierować się do wyjścia. Nie dało się jednak zignorować dwóch mieszczących się przy bramie stoisk z klasykami w rozmiarze mini.Taka 127 ze skręcanymi kołami to był szał w latach mych przedszkolnychTu znalazłem pięknego DS-a wyprodukowanego przez firmę Norev. Sprzedający zawołał 120. Spasowałem.Szkoda, że nie na wagęNie tylko my kierowaliśmy się już do wyjścia. Razem z nami teren jęli opuszczać kolejni uczestnicy.Jeszcze tylko rzut oka na współorganizujący imprezę lokal, gdzie miał się później odbyć aferek......i można się zawijać.Nie z pustymi rękoma, oczywiście.Młodzież sam wybrał Unimoga spośród kilku zaproponowanych mu egzemplarzyI gdy człowiek myślał już, że odjedzie sobie w spokoju...Do przyszłego sezonu!A, nie.Zostały jeszcze Nity.

Złomnik tymczasowo zezłomowany, czyli Keep Calm and (Suzuki) Carry On

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Złomnik tymczasowo zezłomowany, czyli Keep Calm and (Suzuki) Carry On

Spacerkiem i rowerkiem: żelazo zachomikowane na Chomiczówce

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: żelazo zachomikowane na Chomiczówce

Chomiczówka, Chomiczówka, pierwsze wino, pierwsza wódkaChomiczówka, Chomiczówka, pierwsza dziewczyna, pierwsza lufkaTako rzecze pewien polski (na co nawet wskazuje jego nazwisko) artysta estradowy, sławiąc osiedle, na którym spędzał ponoć młodość swą burzliwą. Chomiczówka od tamtej pory zapewne mocno się zmieniła - wyrosły nowe budynki a na parkingach zamiast Maluchów, Trabantów, Syrenek i okazjonalnego Wielkiego Fiaciora (wszystkie na czarnych, bo innych nie było) stają prestiże w kredycie RRSO 666%, dowożące z rana Julcię i Kubusia do przedszkola, a tatusia lub mamusię do biura, w którym dzień wesoło upłynie na pisaniu raportów z napisania raportu. Jednak specyfika Chomiczówki sprawia, że to nie one przeważają. I choć srebrno-szaro-czarna masa dotarła i tu, nader łatwo jest wyłowić z niej coś ciekawego. A są wręcz takie miejsca, gdzie trudno jest czegoś nie wyłowić, gdyż stężenie żelaza (i jego tlenku) przekracza poziom krytyczny.Tak - Chomiczówka jest sroga. Zobaczcie sami.To już nie jest trans ani sport ani tym bardziej transport.Wiem, to nie złom, ale nie szkodzi, jest przepiękna. Najfajniejsza generacja Legenda, koniec, kropa. Żeby jeszcze RWD.Wersja po przemianach ustrojowychZgadnijcie co wciąż jeździ a co już nie.Moja babcia ze strony ojca miała takiego na przełomie lat 80. i 90. Nówkę-salonówkę. Nawet kolor się zgadza. Jeździła nim po Crown Point i okolicach.Ależ one są wspaniałeShuttle to już jest rodzyn klasy ultraPrzedliftowy XM w kombiaczu już w zasadzie też. Ależ bym.Wyciągnięty Z LasuBył już na Mchu i Patynie. Nadal nie wiem, co to. Międzynarodowy Żniwiarz?Zhotrodziony Garbus na czarnych. Komentarz zbędny.80s meet 90sWśród nas chyba jest szpiegGeneralnie warsztaty na Księżycowej nie zawodzą.To już jest grube marnotrawstwoA ja go chyba znamStoi Niva, nie jest krzywa, ależ mi się podobywa!Na jednej ulicy RRRAZ: tłuściej już się nie daNa jednej ulicy DWWWA: ZAEbisty!Na jednej ulicy  TRZszszY: Cherry Cherry LadyNa jednej ulicy CZszszTERY: the 90s calledNa jednej ulicy PIIIĘĆ: NO no no, piękny!Na jednej ulicy SZSZSZEŚĆ: trochę mniej pięknyS-klasa, luksus, prestiż, mech, te rzeczyTo nie jest Uno. To jest Tysiąc. Niewinny Tysiąc.Następny przystanek - Wawrzyszew. A warszawscy złomołowcy wiedzą, co to oznacza.

Eventualnie: rajd prawobrzeżny po raz szósty

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: rajd prawobrzeżny po raz szósty

- Jedziesz na Praski? Szukam ekipy do wypełnienia Carry.Takimi słowami odezwał się do mnie Znany Bloger Motoryzacyjny Z. Łomnik. Jako, że wybierałem się tak czy inaczej, zaś przejażdża zielonym Carraluchem to doznanie zdecydowanie ekscytujące a dołączenie do ekipy Z. Łomnika gwarantuje punkty fejmu (lub przynajmniej flejmu), moja odpowiedź mogła być tylko jedna:- COUNT ME IN. (dla nieanglojęzycznych: "licz mnie w")Kilka następnych dni upłynęło na radosnym oczekiwaniu. "Będzie grubo", myślałem. Jednak nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo.Nadszedł dzień startu. Celem dogadania szczegółów napisałem do Znanego Blogera z pytaniem o godzinę i miejsce. Po chwili otrzymałem odpowiedź wraz z informacją: "Jedziemy we trójkę P1800".P1800. Volvo takie. Jeśli mówi Wam coś tytuł "Święty" - tak, to właśnie ten model.O, ten:Oczywiście będąc mną, dodatkowo w stanie ekscytacji graniczącej z priapizmem oraz skołowacenia wywołanego decybelami emitowanymi przez Młodzieża w stanie "nienawidzę świata, nienawidzę wszystkich" (zęby i co poradzisz jak nic nie poradzisz) popieprzyłem miejsce spotkania i udałem się pod adres będący zlepkiem fragmentów wskazówek dojazdu. W efekcie, po paru chwilach mych równie gorączkowych co chaotycznych poszukiwań, zmieniliśmy punkt zbiórki na miejsce startu rajdu. A tam powoli zbierali się już uczestnicy i zwiedzający.Współorganizatorski kącik RenaultBez gwiazdy itd....ist das?Fiaty i pochodnePRA-SkodaIm jestem starszy, tym bardziej podobają mi się starsze roczniki Garbusa z "płaskimi" reflektoramiPrawie bezpośredni konkurenciDla osób tego rozmiaru było przewidziane tylne siedzenie MaluchaGdy pod koniec 1980 zaprezentowano Yugo oparte na dziewięcioletniej konstrukcji Fiata, pochodząca z lat 50. i przestarzała już w momencie debiutu Syrena miała jeszcze 3 lata produkcji przed sobąDo ideału brakuje mu tylko dwóch rzeczy: nadwozia kombi i mojego nazwiska na umowie, w rubryce "kupujący".Skoro jesteśmy przy Volvach, które chcę...Skoro jesteśmy ogólnie przy autach, które chcę... Tak, istnieje BMW, które bardzo mógłbym mieć.Aż trudno uwierzyć, że ten po prawej jest ponad 20 lat młodszy od tego po lewejOdpowiedni samochód w odpowiednim miejscuSzok! Fajny Opel!Megaszok! ZAJEBISTY Opel!Wbrew pozorom wszystko tu w taki czy inny sposób do siebie pasujeKolejni uczestnicynadjeżdżali, główny organizator wietrzył wanklowózBubu rozpoczyna przemowę powitalnąNa odprawie potwierdziło się to, o czym napomykano już wcześniej: itinereru nie ma. Uczestnicy dostali mapy, zaś w momencie ruszania na trasę wręczane im były listy adresów do odwiedzenia i spraw, które należało tamże załatwić. Jak to w PRL-u - krążenie, kombinowanie i załatwianie. Każda załoga otrzymała też m.in. tabliczkę czekolady w opakowaniu zastępczym i przeddenominacyjny banknot stuzłotowy. Jak się okazało - czekolada miała posłużyć jako łapówka w jednym z punktów (jeżeli ktoś ją uprzednio zeżarł, zadanie stawało się awykonalne bynajmniej), zaś pieniądz należało wymienić na bon dewizowy u stojącego w bramie cinkciarza. Zadania były różnie punktowane - od 1 do 10 punktów. Wiadomo, że warto było zaliczyć jak najwięcej tych tłustszych, i tam też przydawały się suweniry ze startu.Przyszła pora i na naszą załogę. Jako, że jechaliśmy we trójkę (jako drugi a w zasadzie pierwszy pilot udział brała Właścicielka Czerwonego Golfa z Filmiku), a do tego pochrzaniłem miejsce spotkania z red. Z. Łomnikiem, w udziale przypadła mi karna ławeczka z tyłu. Rzecz w tym, że Volvo P1800 było teoretycznie samochodem 4-osobowym, jednak kluczowe w tej kwestii jest słowo "teoretycznie". O ile przednia część kabiny jest dość obszerna i wygodna, o tyle z tyłu Peter Dinklage zapewne marudziłby na ciasnotę, zaś osoba standardowego wzrostu miałaby do wyboru użyć swojej czaszki jako zagłówka dla pasażera z przodu, lub zająć cały tył, umieszczejąc się pozycji półleżącej w poprzek siedzenia i opierając potylicę o okienko za drzwiami. Takoż właśnie uczyniłem.Widok po skręceniu głowy w prawoWidok przy spojrzeniu przedsięPo szybkim zapoznaniu się z listą adresów ustaliliśmy pierwsze adresy do odwiedzenia i ruszyliśmy w trasę.Dobrze znane (również z jednego z moich miksów) barańskie Ritmo było jednym z pytań rajduPrawdziwy Bloger ma Ajfona, na którym można zapisać numer do serwisu FSO znajdujący się na jednej z szyb PoldonaOrganizator podąża za uczestnikami i pilnuje, by nie oszukiwaliCytujac klasyka, "gdy widzę Aleko, uciekam daleko"Czy ludzie działający w ORMO to Ormianie?Sprawdzamy apteczkę, trójkąt, gaśnicę i legitymację związkowąPodróż w czasieGroźny zez Tatry napędzanej vzduchem chlazenym vidlicovym osmivalcem vzadu (nigdy nie przestanie mnie zachwycać ten zwrot)Przyjacielska wymiana zdjęćKtoś patrzy na nas wzrokiem pełnym prestiżuSkrót z bramy był kolejnym z punktówOczywiście. Nie mogło być inaczej.W rajdzie brały udział dwie taksówki. Ciekawe, ile za kilometr.Ależ byłoby genialnie porównać oba VolvaNa umiejscowioną na Grochowie metę dotarliśmy w ostatniej chwili, idealnie mieszcząc się w dwugodzinnym limicie.Wiwatujące tłumy przed wjazdemTam sobie zaparkujBas w futerale raczej nie wejdzie, ale w miękkim pokrowcu można spróbowaćTakie fudtraki to ja zdecydowanie rozumiemKolejny z organizatorskich wehikułów3 x zieleńNajdurniejszy faltdach, jaki znam. Coś wspaniałego.Tę 18 to ja bardzo chętnieTak wygląda szwedzki silnik po prawie 50 latach używania"Przepraszam, ktoś widział Józefa Tkaczuka?"W końcu nadeszła pora na ogłoszenie wyników.Stanęliśmy sobie w trójkę przy jednym ze stolików w Śnie Pszczoły, zastanawiając się, czy udało się zmieścić w pierwszej dziesiątce. Gdy organizatorzy dotarli do czwartego miejsca, red. Z. Łomnik stwierdził, że na pewno zjęliśmy jedenaste, co zresztą i tak byłoby niezłym wynikiem.Otóż nie.Chwilę później trzyosobowa załoga czerwonego Volvo P1800S właziła na scenę po nagrody i gratulacje z tytułu zajęcia drugiego miejsca w rajdzie. Drugie miejsce! Tego się nie spodziewałem - pozostała dwójka chyba zresztą też. Może i nie miałem ogromnego wpływu na wynik (choć moja znajomość kilku praskich uliczek, w tym Mackiewicza, gdzie w bramie stał cinkciarz, mogła nieco pomóc), ale ogromna satysfakcja jest i tak.A zwycięzca mógł być tylko jeden. A w zasadzie sześciu, czyli załoga Tatry 603.Zwycięzcy taternicyJeszcze tylko parę chwil na ochłonięcie (drugie miejsce, so much almost win) i odsapnięcie, życzenia dla niedawno urodzinującej Fi - i czas było wracać.Złomnikowe wywanie #52samochody kontynuowane w doskonałym styluZostałem zrzucony tam, gdzie zostawiłem Skanssena - czyli nieopodal miejsca startu. Dwa stare Volva, przy czym to mniejsze i starsze warte ok. trzydziestokrotność większego i młodszego. Ale i tak oba uczciwie zajebiste.Jeden zabytek, drugi prawie-może-kiedyśTak, te Volviacze to naprawdę dobre sprzęty. Teraz jeszcze trzeba bujnąć się Amazonem.Link do relacji Red. Dr Rehab. Z. Łomnika

Spacerkiem i rowerkiem: na nic krzyki, na nic wrzaski, wybieramy się na Piaski

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: na nic krzyki, na nic wrzaski, wybieramy się na Piaski

Zmieniła się nam astronomiczna oraz kalendarzowa pora roku, pogoda co prawda jeszcze dopisuje, ale robi się jednak nieco chłodniej, do tego dni stają się coraz któtsze, co z kolei ciągnie za sobą zwiększony popyt na Prozac. Nastał zatem dobry moment, by w ramach walki z jesienną deprechą zintensyfikować nieco cykl wpisów, które miłośnicy rdzy i kapiących na podłoże płynów lubią najbardziej: mixy.Ostatnie miesiące były okresem częstych i długich spacerów z Młodzieżem. Nieduży człowiek siedział sobie w wózku i oglądał świat komentując go po swojemu (ostatnimi czasy również ten wózek opuszczał i entuzjastycznie zaiwaniał per pedes, ale jedynie w odpowiednich ku temu miejscach), ja zaś eksplorowałem kolejne fragmenty swego miasta i łowiłem co bardziej soczyste rodzyny stacjonujące na parkingach i inszych miejscach przeznaczonych do postoju pojazdów mechanicznych. Jedną z głównych destynacji wypadowych stały się leżące sobie na północy Warszawy (za Żoliborzem, który był grany w poprzednim miksie) Bielany. I o ile w poprzednich odsłonach traktowałem je zbiorczo, tak tym razem zebrany materiał okazał się na tyle srogi (zarówno ilościowo, jak i jakościowo), że jedynym wyjściem okazało się podzielenie ich na poszczególne osiedla. Dlatego też dziś zaczynamy w południowo-zachodniej części Bielan - czyli na Piaskach, znajdujących się nieopodal miejsca, gdzie skończyliśmy ostatnio, tylko po drugiej stronie trasy AK.Prawdopodobnie nazywają się tak a nie inaczej, gdyż żelazem dostaje się tam jak piachem po oczach.Zapraszam na spacer.Wstęp wzbroniony, uwaga, złe CamaroDawać na Nity, bez dyskusji!309 na czarnych, to się już w zasadzie nie zdarzaO, taką Ścierą to bym wycierał asfaltPunto Raz, jeśli w ogóle się spotyka, to najczęściej w takiej formie. A premiera była tak niedawno.Akwarium w ekskluzywnym kolorze Anonymous Corporate Silver. Musi eksport.Życzę następnych 30 lat bezproblemowego upalania!Tym zielonym, pięknym Yugo jeździłbym, lecz niezbyt długoKącik Kaszlaczny 1: Wydłubany Z JamyKącik Kaszlaczny 2: tak to wyglądało, do środka rodzinka, bagaże na dach i Balaton lub BułgariaKącik Kaszlaczny 3: pięknie odciśniętyKącik Kaszlaczny 4: kto słucha ESKi ten rucha pieski, przepraszam, musiałem.Grzyb, koneser, czy jedno i drugie naraz?Wartburg Gnije OstatecznieTak mi się coś wydawało, że skądś go znamWyciągnięty Z LasuKrytyczny poziom zgrzybieniaWracamy do Maluchów. Na te 13" założyłbym słoneczka - a póki co walają mi się po bagażnikuNajlepszy układ: ktoś ma i dbaPewien czas temu na Złomniku była piękna historia o tym, jak ktoś pojechał po Isuzu Gemini, jak bardzo się cieszy i jak spełnił swoje marzenia. To ewidentnie nie ten.Wiem, 20 zdjęć to niedużo. Ale to dopiero łagodniutki początek. Co się dzieje w pozostałych częściach Bielan, ja nawet nie.Zobaczycie sami.

Eventualnie/Śmignąwszy: nie umiem w ofrołdy

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie/Śmignąwszy: nie umiem w ofrołdy

Kwestia gustu, czyli gra w kolory

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Kwestia gustu, czyli gra w kolory

Wyobraź sobie ten moment: kupujesz nowy samochód. Stać cię na to, a któryś z oferowanych modeli przypadł ci do gustu. Masz już wybrany silnik i opcje wyposażenia. Teraz jeszcze tylko to, co niby najmniej istotne, ale najbardziej widoczne: kolor.Wiadomo - na luksus wyboru lakieru mogą pozwolić sobie jedynie nabywcy nowych aut. Szukając używki, szczególnie gdy dysponujemy ograniczonym budżetem, nie ma co grymasić - po prostu trzeba brać najlepszy egzemplarz, który znajdziemy, i tyle. Również czasem kupując nówkę-salonówkę możemy trafić na sytuację typu "to, co na placu, jest 20% tansze" - w takiej sytuacji wielu potrafi przymknąć oko na to, że finalnie zanabyty egzemplarz nie jest do końca zgodny z wymarzonym. Jednak nie o takich przypadkach tu mowa. Jeśli podejmujesz świadomy wybór, trzymasz się go i finalnie zań płacisz, pokazujesz światu kawałek siebie, a przynajmniej swój gust. Lub jego brak.Szczepan z Automobilowni stworzył niegdyś dwuczęściowy wpis omawiający trendy i mody w samochodowej kolorystyce na przestrzeni lat. Ja zaś pozwolę sobie podejść do tematu od innej strony - konkretnie przez pryzmat mego własnego doskonałego gustu. Wymyśliłem kilka nazw handlowych pasujących do konkretnych kolorów i dopasowałem je do typów ludzi takowe wybierających. Dlatego też jeżeli masz za sobą operację założenia bypassów na poczuciu humoru lub też czerpiesz chorobliwą przyjemność z obrażania się - zakończ lekturę w tym miejscu i wejdź na stronę, gdzie wszystko jest poważne jak zawał i równie mało obraźliwe, co powietrze.Albo potem nie mów, że nie ostrzegałem.* * * * *1. BiałyBiel jest modna. Biel jest łał, dżezi, kul i zasadniczo wypada się w niej pokazać. Jeśli wybierasz biel, bywasz. A to w modnym klubie, a to w modnym towarzystwie, a to chociaż na Pudelku. To, że twój pojazd 5 minut po wyjeździe z salonu (tudzież z myjni) będzie wyglądał równie atrakcyjnie, co Lublin Cytryna i Gumiaka, nie zaprząta twego pochłoniętego rozważaniami o modzie umysłu.Nazwa handlowa: Fashion White2. SrebrnyJesteś prawdziwym korpożołnierzem. Stoisz na baczność przed Wielkim Korpobratem, gotów ginąć za Misję Firmy. W imię walki o nią wyzbywasz się jakichkolwiek przejawów osobowości. Własny charakter to brak profesjonalizmu, przeszkoda na drodze do stworzenia idealnego raportu z wyjścia do klopa. Lakier twego samochodu nie może mieć własnego koloru - w nim ma odbijać się biurowiec. Maszeruj. Raz, dwa, lewa. Ewentualnie, jeśli nawet nie jesteś korpożołnierzem, to po prostu sąsiad ma srebrny samochód, sąsiadka też, tak samo, jak wszyscy ludzie, którzy przyjechali z rodzinami do hipermarketu zaraz po Familiadzie. A przecież miliony much nie mogą się mylić. Prawdopodobnie mówisz "wziąść".Nazwa handlowa: Anonymous Corporate Silver3. SzaryDyskrecja to twoje drugie imię. Dyskretna elegancja - twój ulubiony styl. Tak dyskretny, że aż niewidzialny. Uwielbiasz wtapiać się w tło, z twarzy i ogólnej stylówy podobny dokładnie do nikogo i każdego jednocześnie. Prawdopodobnie nie lubisz myć samochodu. Pamiętaj tylko, by korzystać zawsze ze świateł mijania - jeśli będziesz używać dziennych, prędzej czy później ktoś wjedzie ci w zad.Nazwa handlowa: Stealth Asphalte Grey4. BrązowyCiepłe, domowe ognisko. Przywiązanie do tradycji. Poroże na ścianie, skóra dzika na podłodze, cięty kryształ, reprodukcje klasycznych mistrzów i portrety wąsatych przodków, oczywiście rodowodowo-herbowych. Ciągnie cię do konnych polowań a swojski aromat obornika wywołuje w tobie rozrzewnienie.Nazwa handlowa: Old Geezer Brown5. CzerwonyZdecydowanie najszybszy kolor. Najszybszy i najbardziej wyróżniający się. A ty uwielbiasz się wyróżniać. Regularnie bywasz w centrum - konkretnie zaś w centrum uwagi. Jesteś chodzącą definicją ekstrawertyzmu. Zawsze na imprezie - nawet na jezdni. Stopa w podłodze i patrzcie, kto rządzi. Nieważne, że to niespełna 70-konne pierdzipudełko.Nazwa handlowa: Superfast Red6. ZielonyNiby samochód jest ci potrzebny, ale jednak odczuwasz odrobinę winy. No bo klimat. Bo drzewka. Bo foczka na biegunie dostanie kaszelku. Potrzebujesz listka figowego, swego rodzaju symbolicznych przeprosin, sygnału wysyłanego w kierunku wszystkich tych, którzy nienawidzą cię za to, że nie gnieciesz się z rodziną i bagażami w zbiorkomie i nie ciśniesz na rowerku w środku zimy, mówiącego, że jednak jesteś z nimi. Aż dziwota, że obecna generacja Priusa nie wychodzi w zielonym.Nazwa handlowa: Tree-Hugger Green7. CzarnyPrestiż. To jest właśnie to, co interesuje cię najbardziej. Samochód ma być prestiżowy i groźny, budzić respekt samym swym wyglądem. Jadący przed tobą lewym pasem, bo akurat wyprzedzają ciężarówkę, mają na widok twego auta w lusterku natychmiast się pod ową ciężarówkę wcisnąć, inwalidzi zaś powinni grzecznie ustępować ci swych miejsc na parkingu, - wszak twój splendor nie może być noszony piechotą przez pół parkingu pod hipermarketem, w którym kupisz promocyjną parówkową, by starczyło na ratę kredytu.Nazwa handlowa: Prestige Black* * * * *To wszystko, co udało mi się wycisnąć z meandrów mego mózgowia. Wiem, że lista jest niekompletna - zabrakło błękitu, granatu, wiśni i paru innych pięknych odcieni. Jednak nawet moja szydera ma swoje granice. Dziś granicą ową jest senność.Dobranoc.

Długodystans: Madzia - część ostatnia

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Długodystans: Madzia - część ostatnia

Spacerkiem i rowerkiem: Zielony Żoliborz

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: Zielony Żoliborz

Stało się: Złomnik ogłosił, że nie będzie już publikował miksów. Strona, od której po pewnym czasie pomysł podchwycili inni (w tym ja), wycofuje się z wielbionego przez tłumy cyklu - głównie właśnie dlatego, że stał się zbyt często kopiowany.Co oznacza, że trochę jest w tym też mojej winy. Wszak przechwyciłem ten pomysł jako jeden z pierwszych.Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że nie chciałem, by zdjęcia, które wysyłałem na Złomnik, a które nie załapały się do jego miksów, zmarnowały się. Wiele z nich lubiłem, uważałem za niezłe, ciekawe, wystarczająco głupie, by pokazać innym. Z początku mój cykl miksów miał się nazywać "Odrzuty i Odpady, czyli za słabe na Złomnika", jednak stanęło na "Spacerkiem i rowerkiem", gdyż właśnie w takich okolicznościach została ustrzelona większość widoczków.Tak czy inaczej jest mi głupio. Jednak nie oznacza to, że również zarzucę publikowanie miksów - przynajmniej póki mój dysk zawalają gigabajty złomów upolowanych w różnych zakamarkach stolicy. Do tego, powiedzmy sobie szczerze, samo ich poszukiwanie, połączone często z eksploracją nieznanych mi wcześniej (lub znanych tylko powierzchownie i pobieżnie) rejonów miasta jest dla mnie ogromną frajdą.I w ten oto sposób przechodzimy do rzeczy, czyli dzisiejszego zbioru żelaza starego, brzydkiego, głupiego i/lub dziwacznego. Tym razem, kierując się dalej na północ ze Śródmieścia, gdzie ostatnio skończyliśmy, lądujemy na Żoliborzu. Konkretnie zaś w zachodniej jego części, określanej przez MSI jako Sady Żoliborskie.Zapraszam.Wciąż trwają spory, czy Syrena była samochodem. Wszak samochód to pojazd, a Syrena częściej występowała jako nieruchomość.DŻEJ DI EM FOR LAJFPamiętam, jak wchodziły do produkcji. Były bardzo nowoczesne. Jestem stary.Przedstawiciel tego samego segmentu, ale kilka pokoleń wstecz.BORZE TYLE SPLENDIŻUPiękny egzemplarz, błogosławieństwo Ojca Baldwina jest już w drodzeTymczasem w 1989...Wojewódzka Agencja RdzyKorsyka w WarszawieDwudrzwiowy sedan! <3Zanabyłbym nawet.Zawsze Black & WhiteCiekawe, czy to ta pobarańska - jeśli tak, szkoda czarnych blachSpadkobierca Schnellastera w ziemię się powoli wżeraOczko mu wypadło. Temu Maluchu.Są idealne. Oba.251ppWoziłbym Jazza JazzemPrzewspaniały.Coś się jara. Konkretnie ja.Kaszlak - nic interesującego. Kaszlak na czarnych - lepiej. Marmurkowy Kaszlak na czarnych Z ROLLBAREM - doskonale.Rzadko się widzi te dekielki.Quattro, vorsprung durch technik, jawohl.Malczany integrujące się z otoczeniem, cz. 1Malczany integrujące się z otoczeniem, cz. 2Musi grzyb.Przedlift, na czarnych - bardzo nieTIPOwy widokPamiętam, jak jeszcze była ich masa, Zawsze je lubiłem.Wrastanie powolne i dyskretneKtoś z nią wytrzymał minimum kilkanaście latNastępny przystanek - Bielany. I to w kilku odsłonach.Do następnego.

Śmignąwszy: Normcore z second handu

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Śmignąwszy: Normcore z second handu

Jesień. Muchomory, kałuże, krasnale, depczę liście i tak dalej. Niby mamy jeszcze astronomiczne lato, ale pogoda w zasadzie z dnia na dzień przeszła w tryb chłodno-deszczowy, poza tym w świadomości większości ludzi wrzesień jest już jesiennym miesiącem. Lato skończyło się też dla dzieciarni, która tłumnie i raczej bez nadmiernego entuzjazmu powróciła do placówek edukacyjnych, gdzie co rano odwożone są Prestiżosuvami i Korpoinsigniami. Nie zapominajmy jednak o tych rodzicach, którym nie zależy na zbędnym prestiżu, nie dysponują służbowym korpowozem, zaś swe nie za wysokie, ale też niezupełnie groszowe środki chcieli przeznaczyć na środek transportu łączący przestrzeń i praktyczność z niewielkimi kosztami eksploatacji. O tzw. normalsach - ludziach, którzy w swych wyborach kierują się głównie rozsądkiem, a kupowane przez nich samochody są najzwyczajniejsze ze zwykłych. Taki motoryzacyjny normcore. Zazwyczaj używany, czyli z second handu. Takim normalnym autem dla normalnych ludzi może być np. Astra II, ale równie często, jeśli nie częściej, wybór pada na pochodzącą zza naszej południowej granicy, dysponującą techniką wielbionego w naszym kraju Volkswagena, oferującą spore walory użytkowe za rozsądny pieniądz Skodę Octavię.Prezentując pod koniec 1996 roku (tak, to już 19 lat!) pierwszą współczesną Octavię Skoda strzeliła w dziesiątkę. Będący w ramach koncernu VAG swego rodzaju następcą tudziez kontynuacją Seata Toledo I niedrogi (jak na nówkę tej klasy) pięciodrzwiowy liftback trafił idealnie w potrzeby klientów z mniej zamożnych krajów. Dość prosta, solidna technika, na której opierał się też zaprezentowany rok później Golf IV, ukryta była pod praktycznym, pięciodrzwiowym nadwoziem którego jedną z głównych zalet był bezkonkurencyjny w swej klasie bagażnik. Tym, którzy potrzebowali jeszcze więcej przestrzeni i praktyczności, Skoda zaproponowała pakowne kombi. Do tego klienci mieli spory wybór silników, w tym ukochany przez ludność diesel 1.9 TDI w kilku ze swych licznych odmian, kilka wersji wyposażeniowych od zupełnej biedy po obejmujący skórzane fotele tłuszcz, rozsądnie ułożony cennik - i można było już tylko czekać na nabywców.Octavia szybko stała się przebojem rynkowym i trudno się dziwić, że już po kilku latach okazała się również hiciorem rynku wtórnego. Stworzona jeszcze w czasach, gdy Skody kosztowały znacząco mniej od odpowiadających im VW, była doskonałym wyborem dla tych, którzy potrzebowali pojemnego, praktycznego samochodu, nie jarając się przy tym znaczkiem i nie chcąc wydawać chorych pieniędzy.Taką też logiką kierował się właściciel czerwonej Octavii kombi z najciekawszym według mnie a niestety dość rzadko w Octavii występującym silnikiem - 115-konną benzynową dwulitrówką.Pierwsze, co rzuca się w oczy po zajęciu miejsca we wnętrzu przerośniętego czeskiego kompaktu to smutne tworzywa przypominające o niskobudżetowej proweniencji marki. Szczególnie plastiki zastosowane do wykończenia dolnej części deski rozdzielczej, przechodzącej w tunel między przednimi fotelami konsoli środkowej i boczków drzwi porażają badziewnością. Na szczęście są zmontowane na tyle solidnie, że po kilkunastu latach eksploatacji nic nie trzeszczy, nie pęka i nie odpada. Jest tanio, ale solidnie.Nieźle prezentuje się też przestrzeń dla kierowcy i pasażera siedzącego z przodu. Niestety z tyłu jest sporo gorzej - niewielki rozstaw osi i chęć zapewnienia jak największego bagażnika (do którego oczywiście jeszcze zajrzymy) poskutkowały niewielką ilością miejsca na nogi pasażerów. Można jednak wyjść z założenia, że Octavia to samochód typowo rodzinny - z przodu siedzą rodzice, z tyłu zaś, wygodnie usadowione w fotelikach, zasiadają dzieci. I w takiej roli Skoda ma szanse sprawić się świetnie.Inną wartą zauważenia cechą jest nienaganna czytelność podświetlonych na zielono wskaźników połączona z bardzo przyzwoitą ergonomią i brakiem problemów ze znalezieniem dobrej pozycji za kierownicą. Wszystko jest pod ręką, wyraźne, widoczne - widać, że priorytetem było, aby podróż rodzinną Skodą nie była torturą. I cel został osiągnięty.A w zasadzie zostałby, gdyby nie fotele. Stwierdzenie, że są twarde, byłoby niedopowiedzeniem zawstydzającym dawnych, brytyjskich mistrzów tej szlachetnej sztuki. One ewidentnie są z drewna obszytego cienką tapicerką - i jedynie ta właśnie tapicerka stanowi jakiekolwiek wyściełanie. Jedynym, co mogłoby pasować do takich siedzeń, są niezłomne, dumne zady potężnych aryjskich wojowników. Co oznacza, że fotele te powinny były znaleźć się w Golfie, a do wyściełania siedzeń Octavii należało raczej użyć knedliczków.Szkoda (nomen omen), gdyż psuje to naprawdę dobre wrażenie, jakie zrobiło na mnie zawieszenie Octavii. Mogłem docenić je tym bardziej, że trasa mojej krótkiej przejażdżki przebiegała częściowo po leśnych ścieżkach, gdzie najczęstszym obok piasku elementem konstrukcyjnym był korzeń. Proste (z przodu McPherson, z tyłu belka skrętna) zawieszenie Skody okazało się zaskakująco komfortowe - odpowiednio dobrana sprężystość stanowiąca przyzwoity kompromis między wygodą a pewnością prowadzenia sprawia, że Octavią jeździ się bardzo przyjemnie. Oczywiście pod warunkiem, że choć na chwilę zapomni się o fotelach. Jedyną poważniejszą wadą podwozia okazał się prześwit, który sprawił, że na wspomnianych ścieżkach należało zwolnić do tempa posługującego się balkonikiem pensjonariusza domu spokojnej starości. Dla porównania - Skanssen ten sam odcinek pokonuje bezproblemowo z prędkością 20-30 km/h, poważniej zwolnić trzeba tylko w jednym miejscu, gdzie piaszczysta nawierzchnia dzięki kilku solidnym wądołom i jeszcze solidniejszym korzeniom przypomina łatwiejszy odcinek toru off-roadowego. Dusterem nie trzeba było zwalniać w ogóle.Żadnych obraźliwych sformułowań nie mogę użyć również pod adresem silnika. Benzynowa dwulitrówka o mocy 115 KM jest idealnym wyborem dla kogoś, kto nie jest przekonany do diesli (lub po prostu nie chce marnować połowy życia na poszukiwania niezakatowanego TDI) a na tyle regularnie jeździ w trasy, że większy w porównaniu z równie trwałą jednostką 1.6 moment obrotowy i 10 KM więcej stanowią dla niego różnicę. Silnik sprawnie napędza kombiaka, równie dobrze czując się podczas jazdy w tempie emeryckim, jak i podczas synamicznego przyspieszania.Dla każdego przewoźnika sprzętu najważniejszym elementem samochodu jest jednak bagażnik. Skoda Octavia każdej generacji zawsze była chwalona za pojemny, ustawny kufer, uznawany za największy w swojej klasie. A tak naprawdę...Nie do końca.Nie, bagażnik Octavii kombi absolutnie nie jest mały - jednak okazuje się najzwyczajniej w świecie wąski. Zdecydowanie za wąski, by zmieścić jakikolwiek bas, nawet w miękkim pokrowcu, w poprzek. Tak, jak w aktualnym Citroenie C5, trzeba zamieszczać basetlę po skosie - a to zabiera sporo cennego miejsca. Np. na głowę i paczkę. Dla porównania - do bagażnika Hyundaia i30 CW bas w usztywnianym pokrowcu mieści się bez problemu. Odziane w miękki pokrowiec basiwo z niewielką główką w układzie 2+2 wchodziło w poprzek nawet do kufra Madzi. O Skanssenie nawet nie ma co wspominać - gra w zupełnie odrębnej lidze.Czyżby upadł mit auta niezrównanego pod względem praktyczności?Podsumowanie, czyli zady i walety:Pierwsza współczesna inkarnacja Skody Octavii w wersji kombi, szczególnie z dwulitrowym benzyniakiem pod maską, to udany, praktyczny samochód dla kogoś, kto nieszczególnie pasjonuje się motoryzacją. Jest wygodna, niedroga w eksploatacji i wystarczająco praktyczna. Zwyczajny samochód dla zwyczajnego człowieka. Basista jednak może poczuć niedosyt - przynajmniej jeśli chodzi o tak chwalone możliwości przewozowe. Niezbyt usatysfakcjonowani będą również ci, którzy poszukują samochodu o mocnym, wyrazistym charakterze, a myśl o jeżdżeniu takim samym autem jak sąsiad jest dla nich przerażająca. Inna rzecz, że tacy raczej nigdy nie myśleli o Octavii.No chyba, ze o tej z przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Która zresztą też występowała jako kombi.Plusy:* ergonomiczne wnętrze* komfortowe, sprężyste zawieszenie* spory bagażnik (mimo wszystko)* dobra widoczność* duży wybór silników, w tym bardzo dobrych (choćby 2.0 115 KM)* relacja ceny do tego, co się za nią dostajeMinusy:* za wąski bagażnik* absurdalnie twarde fotele* zawieszenie za niskie na nasze "drogi"* mało miejsca z tyłu* badziewne plastiki we wnętrzuCo nią wozić:Octavia ze względu na szerokość bagażnika nie jest do końca samochodem dla basisty. Oczywiście można wozić nią obrzyna (dobrym wyborem będzie Hohner The Jack) lub bas o krótkiej menzurze (choćby czeska Jolana Diamant) - wtedy zostanie sporo miejsca na resztę sprzętu. Jednak z czeskiego kombi bardziej zadowolony będzie gitarzysta lub bębniarz. Acz znam też klawiszowca, który ujeżdża właśnie Octavię. I chyba nawet sobie chwali. Ale tak naprawdę czeskie kombi najlepiej nadaje się dla... zwykłego człowieka ze zwykłą rodziną i zwykłymi bagażami. Skoda Octavia powinna spełnić wszystkie jego zwykłe, rozsądne potrzeby.

Eventualnie: Stare Jak Nowe

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: Stare Jak Nowe

Są w sezonie imrezy znane i cenione, jak np. rajd Złomnika, Nity czy WUK. O eventach tych już ze sporym wyprzedzeniem trąbią złomoprzyjazne internety a lista startowa potrafi zostać zamknięta już w niecałą minutę po jej otwarciu. Są jednak też eventy nieco skromniejsze, o bardziej lokaqlnym charakterze. Zazwyczaj są mniej nagłośnione a bierze w nich udział kilkanaście, maksymalnie dwadzieścia pojazdów. Przykładem takiej imprezy jest rajd Stare Jak Nowe.Przyznaję bez bicia: nie mam pojęcia, która była to edycja. Rajd nie jest zbyt szeroko reklamowany (choćby po to, by nie przyciągać pewnych folklorystycznych już w zasadzie postaci). Oevenciku tym słyszałem już w zeszłym roku, jednak będąc zaaferowanym, świeżo upieczonym tatusiem nie wybrałem się. W tym roku jednak postanowiłem naprawić błąd i odwiedzić przynajmniej start, odbywający się tym razem na warszawskiej Sadybie.A warto było.Dwie dziewczynki, wnuczki właścicieli Dwacefałki, są od małego chowane w duchu odpowiedniego stosunku do Prawdziwej MotoryzacjiWłoszczyzna sportowo-rekreacyjna oraz budżetowaHumber jest wśród marek, których powrót chciałbym kiedyś zobaczyć. Ale to temat na osobny... ejjj, właśnie!Cudowny aromat starego ale nie zapuszczonego samochoduLuftgekühlten vierzylinder-Boxermotor und drei-liter fünfzylinder turbodiesel, jawohlSamochód prawdziwie kosmopolitycznyJedzie porwać jakieś dzieckoLuksus z lat 60. - wydanie niemieckie i polskieW barańskich rękach od latA weź teraz zamów Merca w tym kolorze.Atmosfera na starcie była sympatyczna - towarzystwo raczyło się lemoniadą i mrożoną kawą z Cafe Przystanek, rozprawiało o walorach swego żelaza i wesoło zakłócało konesowanie prestiżu własnego przez okoliczną dobrze sytuowaną ludność. Można było posłuchać wspaniałych dźwięków generowanych przez chłodzone powietrzem boxery w odmianie dwu- (Citroen 2CV w dwóch wcieleniach) i czterocylindrowej (Garbus i nieziemski Tatraplan), "dolniaki" Warszaw, rzędową szóstkę Mercedesa W108 czy pierwszego seryjnie produkowanego turbodiesla, czyli pięciocylindrową 3-litrówkę zamontowaną w amerykańskiej wersji Mercedesa W116. A jako, że uczta dla uszu może bardzo dobrze uzupełnić ucztę dla oczu, zachęcam do obejrzenia koślawego, naprędce zmontowanego filmiku. Yndżoj.Niestety, obowiązki domowe nakazywały mi zaraz po starcie rajdu wrócić do domu. Trochę szkoda, gdyż trasa była ponoć bardzo ciekawa (m.in. przeprawa promem z Konstancina do Otwocka) a nader sympatyczny kierownik Garbusa z '58 roku bezskutecznie poszukiwał pilota. Jednak obowiązek obowiązkiem jest i trzeba było udać się w stronę domostwa. Na szczęście inny, popołudniowy obowiązek (zresztą bardzo przeze mnie lubiany, konkretnie zaś wyspacerowanie Młodzieża) sprawił, że mogłem całkowicie legalnie udać się w to samo miejsce, tyle, że na metę.Część uczestników zdążyła już dojechaćPiękne malowanie, ciekawe, na ile zgodne z oryginałemTen prędkościomierz zawsze mnie zachwycał. Ależ to musi wyglądać podświetlone po zmroku.Incepcja"CZEGO SIĘ TU ŁADUJE?!"Szkoda, że dźwignia w podłodze (no, w tunelu), ale wnętrze W112 jest naprawdę grube.Stężenie krytyczne luksusuStężenie krytyczne mindfuckuKlekocząc niezniszczalnym dieslem Beczka wtacza się na metę. Beczka. Wtacza się. Dowcip taki. Ha ha.A mogłem go popilotować.Niewiele więcej mogę napisać o tegorocznym rajdzie Stare Jak Nowe - odwiedziłem jeno start i metę, do tego znajdujące się w tym samym (acz niewątpliwie urokliwym) miejscu. Trochę szkoda - jednak Młodzież rośnie i być może już w przyszłym roku będzie można zabrać go na trasę. Niech się chłopak uczy doceniać prawdziwe żelazo.Obaczym.

Eventualnie: Wielkie Urywanie Kół 2015

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: Wielkie Urywanie Kół 2015

Spacerkiem i rowerkiem: Śródmieście Północne gruchotami mocne

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: Śródmieście Północne gruchotami mocne

Dzień dobry, cześć i czołem, zapraszam na drugą część mixu śródmiejskiego. Dziś zeksplorujemy północną część centrum (tzn. ja eksplorowałem, Wy będziecie się ślinić, dziwować i w paru przypadkach zapewne kręcić nosami). Wycieczka pod względem marszruty będzie przypominała część poprzednią - trasa będzie meandrowała, kręciła zawijasy i generalnie kształtowała się na podobieństwo nietrzeźwego węża z poprzetrącanym w paru strategicznych miejscach kręgosłupem (niekoniecznie moralnym). Jako, że zwiedzanie południowych rejonów Śródmieścia zakończyliśmy na Solcu, dalszą drogę podejmujemy dwa kroki na północ, czyli tam, gdzie jeszcze nie gościł mój aparat: na Powiślu. Po przedreptaniu dalszych kilku kroków w tym samym kierunku tuż przed Mariensztatem (gdzie nie znalazłem nic ciekawego) wdrapiemy się na Skarpę Warszawską i ruszymy na południe, docierając ponownie do granicy Śródmieścia Północnego i Południowego. Po przejściu na drugą stronę Nowego Światu odbijemy znów na północ i zwiedzimy rejony między Traktem Królewskim a Marszałkowską (w każdym razie te niewielkie fragmenty, gdzie udało się znaleźć coś ciekawego). Następnie, zahaczywszy o Pl. Bankowy, przedostaniemy się na stanowiący niemalże odrębną dzielnicę Muranów, skąd, kierując się w stronę Wisły, dotrzemy na Nowe Miasto. Zresztą warsiawiaki i tak zobaczą, zwizualizują sobie trasę i docenią jej logikę, a reszta nawet się nie zainteresuje szczegółami geograficznymi (które ciekawią tylko takie świry, jak ja). Przejdźmy zatem do tego, co interesuje wszystkich, bez względu na miejsce pobytu stałego, czyli do żelaza.Jadziem.Wzywam Fi!Czy Garbus kabriolet to nadal Garbus?Do złomniczej kolekcjiJak wiadomo, starsze Alfy albo stoją w warsztacie albo czekają przy drodze na lawetę. Oznacza to, że ten egzemplarz nie istnieje.Odpalić i jechać.Godnym uwagi jest fakt, że jeszcze nie złamał się na pół.Ten nie złamie się nigdy.Zdecydowanie pożądam takiej naklejkiSzatan przyjechał ze wschodu AerostaremEXECUTIVEBarwy maskująceSkoro aktualnie produkowany kompakt Peugeota nosi nazwę 308, to musi być jego przeniesiony z przyszłości następca Tak, wiem, wszyscy go znają, wszyscy go widzieli i sfotografowali. Nowy Świat jest niezwykle ekskluzywną ulicą. Świadczą o tym m.in. samochody mieszkańców.Również mieszkańcy rejonu między Pl. Bankowym a Starym Miastem, o ile w ogóle posiadają auto, wybierają nowe pojazdy, które wymieniają maksymalnie co 5 latNie ma tam miejsca na stare graty a długa eksploatacja jednego samochodu uważana jest za fopa, fłagra i fłajeWrastanie gruchota w miejsce parkingowe jest tam nie do pomyśleniaKto wpuścił tego nieekologocznego rzęcza do centrum miasta? Choć ten przynajmniej ma bezpieczne To już jakiś obciach. PRZECIEŻ WSZYSCY WIEDZĄ, ŻE DO ŚLUBU JEDZIE SIĘ TYLKO LIMUZYNĄ! Np. Passatem.Muranowskie Żuki, cz. 1Muranowskie Żuki, cz. 2 - polana obsługiwana przez taki wehikuł zdecydowanie musi być uroczaKtoś zataszczył klamoty Marbellą - i bardzo słusznieWreszcie mogę napisać to ponownie: nie ma mixa bez BX-a!Warszawskie Idiotyczne BarachłoJak to nie jest jaktajmer to ja nie wiem.Tych camperów na bazie L300 jest więcej, niz mogłoby się zdawaćIdealnie prezentuje się pod ambasadą ChinWycieraczki na reflektorach, jak w Volvo!Nowe Miasto, stare gratyWZYWAM ZŁOMNIKA!!!Do następnego.

Na fotelu pasażera: GSA

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Na fotelu pasażera: GSA

Jeżu Kolczasty, to już prawie dwa tygodnie.Pora nadrobić nieco, tym bardziej, że mam jeszcze materiały... sprzed kilku miesięcy.To był maj, pachniała... yyy, no, powiedzmy. Hala Marsa pachniała antycznym żelazem, ale nie na wrażeniach olfaktorycznych się skupiałem. Miast wyziewów chłonąłem piękno zgromadzonych na Auto Nostalgii gratów, zaś lędźwia me drżały z ekscytacji na myśl o tym, co miało mnie jeszcze tego dnia czekać. A czekało mnie bliższe spotkanie z weekendowym wehikułem kol. Cubino - czyli Citroenem GSA.Po przejażdżce o kilka lat starszym GS-em do jego następcy - a w zasadzie rozwinięcia, tudzież głębokiego liftu - byłem nastawiony ze wszech miar pozytywnie. Starsza wersja okazała się niesamowicie przyjaznym, bajecznie komfortowym (hydro!), wywołującym uśmiech na paszczy, choć niezbyt dynamicznym toczydłem, nowsza zaś kosztem bezbłędnej stylówy oferowała lepsze osiągi i większą praktyczność. Porównania młodszego ze starszym nie mogłem się wprost doczekać.I doczekałem się, choć nie w takim wymiarze, na jaki miałem nadzieję. Ale i tak było miodnie.Zacznijmy jednak od wrażeń czysto estetycznych.GSA z zewnątrz różni się od modelu GS przede wszystkim dużą, praktyczną klapą bagażnika, która czyni zeń pełnoprawnego hatchbacka. Różnic jednak jest więcej, najbardziej zaś zauważalną jest brak pieszczących nerw wzrokowy chromów zastąpionych przez nieszczególnie elegancki czarny plastik. Niestety, nie pasuje on zbytnio do sylwetki najmniejszej z hydrocytryn - był on jednak w pełni na miejscu w latach 80. Sylwetka wciąż jest nie do pomylenia z czymkolwiek innym, troszkę jednak brakuje elegancji i lekkości, którą wyróżniał się prześliczny GS.Wnętrze zaś to całkowicie odrębna liga.Siadając za sterami GSA możemy - jeśli akurat jesteśmy fanami Paska B5 - zwymiotować a następnie zemdleć, lub - jeśli jesteśmy mną - utoczyć litr śliny a następnie zanieczyścić bieliznę osobistą. Jako, że jestem mną, mogę stwierdzić jedno: TU JEST GENIALNIE. Wszystko inaczej. Wszystko w poprzek. Prędkościomierz i obrotomiedz w formie bębnów za soczewkami. Graficzne centrum diagnostyczne, czy jak to się tam nazywa. I te przemegarewelacyjne przełączniki zgrupowane na dwóch walcach, niczym rodem z Enterprise. Wszystko to jest zniewalająco dziwaczne, do tego ociega gęstym, wczesnym ejtisem. Za takim centrum dowodzenia mógłbym spędzać całe dnie, bujając się po dzielni i słuchając Devo. PEEK-A-BOO! HAAA HAAA HAAA HAAA HAAANiestety, nie miałem jednak możliwości pozachwycać się tym miejscem kręcąc kierownicą i wciskając gaz. Na szczęście z prawego fotela też da się ocenić to i owo.Choćby tragiczną, dużo gorszą w porównaniu ze starszym GS-em jakość materiałów użytych do stworzenia deski rozdzielczej. Cieniutki plastik uginał się od samego patrzenia zaś w szparę między pokrywą schowka a resztą deski mógłby wejść kot. Nie wiem, jakim cudem coś takiego zostało klepnięte do produkcji po bardzo przyzwoicie prezentującej się desce GS-a - być może konstruktorzy wnętrza kilka lat wcześniej nasłuchali się punka i stwierdzili, że skoro ludzie łykają taki soniczny kał, to widać lubują się w badziewiu i łykną również tak dramatyczną jakość wykonania.Na szczęście reszta Citroena GSA jest już dużo lepsza - ze wspaniałym, hydropneumatycznym zawieszeniem na czele.Tak - bez względu na to, czy prowadzisz hydrocytrynkę, czy jesteś jej pasażerem, nie sposób nie docenić wspaniałego tłumienia nierówności, jaki zapewnia ten rodzaj zawieszenia. Wszelkie wyboje były może nie prasowane, ale wygładzane, zamieniane w łagodne, lekko kołyszące fale. Cudowne uczucie. Każdy przechył, każde delikatne bujnięcie - wszystko to wywoływało uśmiech na mej udekorowanej strużką śliny fizjonomii.Mimo niedającego się ukryć zachwytu nie byłem zaskoczony doskonałością resorowania GSA. Zaskakujące za to okazały się osiągi. O ile GS Club był toczydłem stworzonym do jazdy w, powiedzmy, dość leniwym tempie, o tyle GSA w topowej wersji X3 zadziwia żwawością. Zdziwienie jest tym większe, że chłodzony powietrzem silnik o pojemności 1299 cm3 wyciskał z siebie dość skromne 65 KM. Mimo to, dzięki niewielkiej masie, dobrej aerodynamice i odpowiedniemu zestopniowaniu 5-biegowej skrzyni, Cubino bez problemu dotrzymywał na drodze tempa nowszym, znacznie mocniejszym samochodom. Wszystko to ubarwiał wesoły, charakterystyczny dźwięk chłodzonego powietrzem 4-cylindrowego boxera. Co ciekawe, dźwięk ten w ogóle nie przypominał Garbusa, napędzanego przecież silnikiem o identycznych założeniach konstrukcyjnych.Zupełnie przyzwoicie zaprezentowała się ta część samochodu, która dla targającego sprzęt muzyka jest najważniejsza, czyli bagażnik. Przeistoczenie się w pełnoprawnego hatchbacka wyszło GSA na dobre - dostęp do kufra jest wyśmienity, sam bagażnik zaś ma przyzwoitą pojemność, do tego można go powiększać składajac oparcie, które niestety nie jest dzielone (nie było to jeszcze standardem). Można nieco narzekać na jego niewielką (choćby w porównaniu z poprzednikiem) szerokość wynikającą z niepotrzebnego nieco zabudowania boków. Mimo tego, bas w miękkim pokrowcu wszedł bez problemu. Na skos, jak do dużo większego aktualnego C5.Podsumowanie, czyli zady i walety:Trudno w pełni ocenić samochód, którego się nie prowadziło. Jednak jako, że wcześniej miałem okazję poprowadzić bezpośredniego poprzednika, z którym GSA jest mocno spokrewniony (wiele elementów, choćby zawieszenie, nie zmieniło się w ogóle), mogę  zwerbalizować kilka myśli na zasadzie "nie znam się to się wypowiem".Citroen GSA X3 to nieco nierówne auto: z jednej strony bajeczny komfort, świetna widoczność, genialna stylówa (szczególnie wewnątrz) i niezłe osiągi, z drugiej zaś badziewnie wykonane wnętrze i trochę ciasnoty z przodu. Mimo tego, mógłbym mieć takie cudo w garażu. Jest to po prostu cholernie sympatyczne, przyjazne jeździdło, któremu dzięki jego zaletom można sporo wybaczyć. Mimo to, wolałbym jednak starszego GS-a. Poza lepiej wykonanym wnętrzem najzwyczajniej w świecie bardziej mi się podobał. A że nie miał dużej, obejmującej też szybę klapy z tyłu? Nie szkodzi - klasyk do bujania się w weekendy nie musi być praktyczny. Poza tym było przecież kombi.Plusy:* fenomenalne hydropneumatyczne zawieszenie* poprawiona w stosunku do GS-a praktyczność* widoczność* genialna stylówa, szczególnie tablica wskażników* zaskakująco przyzwoite osiągiMinusy:* badziewnie wykonana deska rozdzielcza* niezbyt przestronne wnętrze* tendencja do rdzy* nieco za wąski bagażnik, do tego bez możliwości dzielenia oparcia kanapyCo nim wozić:GSA został zaprezentowany pod koniec lat 70., jednak jest to samochód zdecydowanie ejtisowy. Dlatego też najlepiej będzie pasować do niego nierozerwalnie kojarzący się z latami 80. obrzyn. Np. Status. Albo choćby jego budżetowa wersja. Którą zresztą nadal chcę.

Spacerkiem i rowerkiem: South Central Mix Yo

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: South Central Mix Yo

Nareszcie.Po ponad dwóch miesiącach oczekiwania, po tygodniach wybierania, porządkowania i obrabiania materiału, po długich godzinach planowania kolejności (tak, ta też jest dla mnie ważna) wreszcie jest.Jeszcze pewien czas temu byłem przekonany, że warszawskie Śródmieście pod względem żelaza nie ma nic do zaoferowania. Że tylko korpoprestiż i sznur przejeżdżających. Mimo to, na kilka spacerów zabrałem Młodzieża właśnie do centrum stolicy - i za każdym razem oczy otwierały mi się szerzej a szczęka opadała niżej. Zgromadzony materiał, ociekający rdzą, kapiący olejem i porastający mchem, okazał się tak gruby, że trzeba było rozbić go na dwie części: południową i północną. A jako, że skończyliśmy na Mokotowie (w rejonach dość bliskich granicy ze Śródmieściem), zaczynamy od południa. Czyli to, co w El Ej nazywa się South Central i rapuje o tym Ajs Ti, joł.Jako, że Śródmieście jest dość rozległe a ustrzał dokonany został w najróżniejszych jego fragmentach, będziemy iść meandrami: od południowego zachodu na północ, potem zawrotka w kierunku Pl. Unii Lubelskiej (czyli znów na południe ale można rzec, że środkowe), póżniej w dół w kierunku Skarpy a następnie na północny wschód, czyli spacer po Ujazdowie i Solcu w kierunku Wisły i granicy z północną częścią centrum. Nie wszystko może będzie powalać jaktajmerowatością i złomnictwem, dwa egzemplarze wręcz są jeździdłami ze wszech miar normalnymi i czynnymi, ale okoliczności przyrody sprawiły, że i one tu trafiły. Zresztą... Obaczycie własnoocznie.Jadziem.Wojewódzki konserwator zabytków płakał gdy zatwierdzałWłaściciel też płakał, ale przy dystrybutorzeBAUNSUJ DZIFKOWśród prestiżu domków zamieszkałych niegdyś przez tzw. śmietankę towarzyskąTuż obok Politechniki. Będą go przerabiać na samochód?Ktoś się widać włamał po cenne radio czy insze precjozaA tego to znam, dzień dobry, w tym roku też widzimy się na Nitach?Parkowanie po śródmiejskuMiłośćMogłem mieć namiar na takiego. Na czarnych. Nie zdążyłem - ktoś skutecznie wjechał mu w zad.Symbol zgniłego imperializmu pod mieszkalnym pomnikiem socrealizmuZałożenie drzwi nie pod kolor do Rekorda ułatwia dostanie żółtych czy jak?Pojechałbym na kilkuletnie wakacje.Znany z pierwszego rowerowego rajdu Złomnika. Wciąż w tym samym miejscu.Szare, niemetaliczne Tipo przedlift na czarnych, ktoś sobie regularnie przyjeżdża nim do pracy, bo tak. POKŁON.Tuning nader przekonującyPoproszę do kolekcji....WTEM!!!Że jeszcze nie został wystawiony jako ORYGINAŁ DLA PASJONATYNo, to orurowanie jest zaiste groźne. Zapewnie zganiał nim z lewego.Dobre Kroko zawsze spoko. Przepraszam, musiałem.Stickerbomb - + 69 do szacunu na spocie.+ 666 do mojego szacunu.One są po prostu piękne, koniec, kropa.Idealny rozmiar auta miejskiego.Kanciasty sedan na ramie w okolicy ambasady USA - wszystko na swoim miejscuJaktajmer alert!Jeśli syn majora Wirskiego nadal mieszka tam, gdzie przyszedł na świat, to MUSI być jego.Mieszkaj koło Łazienek, wóź się C123, wygraj życieAlbo Krokodylem. W najlepszym kolorze.Albo niedaleko stamtąd wrośnij kredensa na czarnych. Też dobrze.Ujazdów, dwa kroki od Łazienek, taki prestiż, pewnie drogo jak whooy, na pewno ludzie jeżdżą tam luksusowymi autami.O, takimi.Panie, Toyoty się nie psujo. Ona tylko czeka na umycie, i tyle. A te wycieraczki to tak, o. Dla wesołości.Na karteczce - apel do złodzieja, który ukradł koła. Zapewne były więcej warte od reszty Montereya.Zestawienie niedocenionych jaktajmerów, miejsce 1....nie, tu moja elokwencja mnie opuszcza.Włóczęga Szybkość?Pan Grzyb, który przyłapał mnie na uwiecznianiu jego pojazdu, zagroził karami cielesnymi w razie publikacji. Znaczy - po dupie się odbędzie.Chwilę wcześniej minął się z SsangYongiem/Daewoo Chairmanem. Nie zdążyłem. A mistrzostwo takiego spontanicznego spota skrzyżowaniowego niszczyło.Już wkrótce podobnie meandrujący mix północnośródmiejski. Zapewne jeszcze w tym miesiącu.Bójcie się.