benzynoseksualny
Panie japończyku! Wincyj deseru!
Ponieważ jestem osobą lubiąca dobrze zjeść, bywam nieraz w różnych miejscach gdzie dobrze karmią. A ponieważ głośno mówię, śmieje się i całkiem zawodowo macham rękami gdy mówię, mam w sobie chyba jakieś domieszki włoskiej krwi. Oznacza to, że ze szczególnym opętaniem uwielbiam wszelakie makarony, sosy pomidorowe i oczywiście włoską pizzę. I doprawdy nie rozumiem, kiedy ludzie mówią mi, że przejedli się pizzą i poszliby na coś innego. To jakby mówić, że znudziły nas freski w kaplicy sykstyńskiej albo kryminały! Jeżeli pizza wam się znudziła, oznacza to, że do tej pory nie jedliście pizzy doskonałej.
I właśnie ostatnio natrafiliśmy ze znajomymi na nową włoską restaurację w Lublinie. Dają tam pizzę z pieca opalanego drewnem, a nie jakimś gazem ze śmierdzącego, ruskiego gazociągu, na cienkim placku i z oliwami do smaku zamiast szkaradnych sosów czosnkowych – czyli wszystko jak Pan Bóg przykazał! Jest szynka prosciutto, jest ser pecorino, są karczochy i salami – bajka! Makarony z owocami morza pichcą się na płonących patelniach, a właściciel warzy własne piwo idealnie pasujące do dań! I wiecie już, że dla mnie wszystko tam było wspaniałe!
No prawie, bo obsługa tej restauracji mogłaby równie dobrze podawać do stołów w więzieniu, tak mało interesuje ich podawanie jedzenia. A gdy jednak zdecydują się przynieść cokolwiek to i tak albo mylą zamówienia, albo wylewają różnego rodzaju napoje na klientów. Ponadto mikroskopijny deser Panacotta został podany na tak gigantycznym talerzu, że mogłyby na nim lądować helikoptery. Nie muszę dodawać, że stawianie małej, jasnożółtej kupki otoczonej sosem malinowym na lotniskowcu klasy NIMITZ daje mocno rozczarowujący efekt.
Możecie pomyśleć, że to bzdety, ale właśnie takie bzdety psują radość, gdy masz już swoje lata i swoje humory. Gdybym miał z dychę mniej, wylądowałbym po prostu AirWolfem na tym talerzu i pochłonął deser nie zważając na okoliczności podania. A tak, siedziałem i gapiłem się na tą niedorzeczność i zastanawiałem się pod nosem, jak ktokolwiek mógł w ogóle dopuścić, żeby serwowano ludziom tak idiotycznie wyglądający deser.
I możecie mi wierzyć lub nie, ale podobne uczucie miałem, gdy kończyłem test nowego Subaru Levorga. Byłem w nim praktycznie zakochany, bo to wspaniałe rodzinne kombi o sportowej charakterystyce, nie patrzące na głupią modę crossoverów i suvów. Jego prowadzenie jest czystą przyjemnością, nawet wtedy, gdy ulewa na zewnątrz jest wręcz biblijna. Byłem pewien, że inni kierowcy byli zmuszeni zbroczyć drzwi swoich aut krwią baranka, by Bóg wiedział, że są spoko i nie powinien ich zmywać z drogi. Ja nie musiałem, bo napęd na cztery koła i układ kierowniczy są nie z tej ziemi! Zaprawdę powiadam wam, Bóg pod koniec siódmego dnia stworzył napęd Symmetrical AWD. I to było dobre!
Niestety, Bóg poszedł chyba do kibelka poczytać, gdy ktoś wpadł na pomysł by tak nazwać auto – Levorg. Wysiliłem się na tyle, że aż przeczytałem tą zabawną broszurkę, którą zawsze dostaję do auta, mówiącą o jego niesamowitości i dowiedziałem się, że Levorg to zlepek słów Legacy , Revolution i Touring. Ale przykro mi, bo ta wiedza nie zmieniała mojego zdania co do tego, że brzmi to wyjątkowo głupio. Levorg. Tak mogłoby się nazywać lekarstwo na ból biodra. Albo rasa chińskiego psa. A spore, sportowe kombi z przodem oderwanym żywcem od potężnego WRX STI powinno nazywać się groźnie i złowrogo na przykład Chainsaw. Raptor. Albo Putin.
O wiele lepiej współgrałoby to z jego duszą kumpa – zawadiaki, który przynosi waszym dzieciom czekoladki i zabawki a wam kratę piwa i torbę maryśki. Takiego kumpla, z którym możecie siedzieć w barze do rana a on zamówi wam taksówkę w międzyczasie przebijając komuś nos przez potylicę tylko dlatego, że nadepnął wam na nogę. Tak czułem się w Levorgu. Zarówno bezpiecznie jak i zawadiacko. Gdy trzeba było depnąć, auto dawało wiele radości z jazdy po leśnych, krętych drogach. A zarazem pozwalało się zrelaksować na nudnych, prostych odcinkach pielgrzymkowej jazdy za tirami. To zdecydowanie najlepsze Subaru na co dzień, będące w tej chwili w sprzedaży.
Ma pojemne, wygodne i proste wnętrze pełne dużych wyświetlaczy, przycisków na kierownicy i systemów bezprzewodowych łączących jedne rzeczy z innymi. Do tego sporą i wygodną tylną kanapę, duży bagażnik i co najważniejsze wlot powietrza na masce i napęd na 4 koła. Wygląda jak wielkie, złe WRX STI z bagażnikiem! Jest to doskonała recepta na poważnego kombi grand tourera! A jednak nie z bólem nie mogę powiedzieć, że to idealne auto i że 10/10 jeździłby.Więc co jest z nim nie tak? Dosłownie dwie sprawy. Pierwsza z nich to skrzynia biegów. A raczej jej brak. Auto jest wyposażone w jedyną dostępną opcję – skrzynię CVT lineartronic. Wolałbym już za każdym razem rozbierać skrzynię na części i manualnie przestawiać przełożenia niż posiadać to wyjące, buczące, paranormalne ustrojstwo! I jakoś nie wadziła mi w Outbacku, bo nie ma on sportowego nastawienia i skrzynia biegów działająca jak w trolejbusie to nie problem. Ale gdy mamy auto w którego nazwach pojawiają się słowa GT i Sport, to jednak niezbyt poważne rozwiązanie. Sprawiedliwie muszę dodać, że CVT to sprytne rozwiązanie, pozwalające oszczędzać paliwo i dające niepojętą, wręcz upiorną płynność jazdy. Ale pasuje to do sportu jak dwie osoby przebrane w strój konia na Wielkiej Pardubickiej.
Niby i to jedzie i napędza auto, ale jest okropne. Można oczywiście bawić się w zmianę biegów łopatkami ale sądzę, że o wiele lepiej nadałyby się do kopania grajdoła na plaży niż do agresywnej jazdy… Lecicie obrotami do wysokich nut i pac! Zmieniacie bieg a silnik jak wył tak wyje w okolicach 3,5-4 tysięcy obrotów. I tyle, żadnych efektownych szarpnięć, żadnych oznak życia i sportu! Zupełnie jakbyście gasili światło w kuchni.
I pal sześć Levorga, ale obawiam się o los skrzyń w nowych WRX’ach. Już nowsza wersja S4 ma tego typu skrzynię. Nikt nie oczekuje wygody, wyrafinowania i oszczędności po sportowym aucie! Chyba, że jest mafiosem. Albo spaślakiem. Wtedy i tak kupi wielkie Audi A6 z dizlem gigantem,.. albo Bimę Piątkę.
Drugi problem tego wspaniałego kombi to jego silnik. Nie wiem czemu, ale to już drugi po Outbacku model w którym kitajce odmówili europejczykom frajdy z posiadania większego, mocniejszego motoru i dali nam wykastrowaną, ciotowatą wersję. Drogi panie Yasuyuki Yoshinaga jesteśmy Europejczykami! To my wymyśliliśmy samochody! To u nas są słynne tory, takie jak Circuit de Spa-Francorchamps, Nurburgring, Monza, Mugello czy Circuit de la Sarthe. RADZIMY SOBIE z samochodami. W Europie ktoś kiedyś wpadł na pomysł, że szybkie auta to fest zabawa. Nie bójcie się dawać nam więcej niż 150 koni. Poradzimy sobie! Dlaczego Japończycy mogą mieć Levorga w wersji WRX z mocnym 300 konnym silnikiem a my nie? Okropnie mnie to irytuje. I pewnie sprawi, że sporo osób poczuje się, jakby Subaru sadzało ich na karnym jeżyku. Dlatego obawaim się, że potancalny klient pocieszy się zakupem Leona Cupry kombi czy innej Skody RS…
Bo gdyby Levorg, ze swoim wprost bajecznie zestrojonym zawieszeniem i pięknym, klasycznym designem, mógł generować nawet te 250 koni i współpracować z manualną skrzynią, to byłby już ideałem w klasie kombi. A tak mamy mikre 1.6 turbo dające żenujące 170 koni. Nie zrozumcie mnie źle, silniczek 1.6 doprawiony dodatkową magią w postaci turbiny czy kompresora i generujący ponad 160 koni to fajna sprawa, ale Mini Cooperze S z 2004 roku, który poganiał do setki w niecałe 7 sekund i galopował jak głupi ponad 220. Ale Cooper S kończył się w miejscu, w którym Levorg zaczyna mieć tylne drzwi, wielki kufer i dodatkowe kilkadziesiąt kilo mechanizmu na cztery koła. Co przekłada się w prawie 9 sekund do setki i prędkość maksymalną ledwo człapiącą ponad 200km/h. To za mało na kompaktowe kombi. I o wiele za mało na sportowe kompaktowe kombi ze znaczkiem Subaru. Tym bardziej, że to 1.6 turbo jest trochę ni w dupę ni w oko. Bo tak, czuję te niedostatki mocy i denerwującą skrzynię, ale w zasadzie paliwa poszło mi sporo, bo momentami ponad 8.5 do 9 litrów w trasie. Trochę to bez sensu. Chyba wolałbym przepalać 10-11 i mieć większą frajdę z pociskania gazu…
Podsumowując, knajpie o nazwie Levorg wszystko zdaje się idealne. Tylko strasznie spieprzyli całą tą potencję podając niedorzeczny deser…
Podzękowania dla Subaru Technotop Lublin za wypożyczenie tej czerwonej pięknoty. I dla Subaru Polska oraz magazynu Plejady, w którym niedługo ukarze się mój drugi, zacznie bardziej obszerny test tego kombi.
Oddzielne i niezmiernie ciepłe podziękowania dla mojej żony za zdjęcia!:) Tagged: artykuł, AWD, ctv, felieton, jak jeździ, jak się prowadzi, japoński, kombi, Legacy, levorg, lineartronic, na 4 koła, plejady, Sport, sti, subaru, symmetrical, test, touring, wrx