BASISTA ZA KIEROWICĄ
Eventualnie: Klasyki i Plastiki
Grudzień zdążył się już na dobre rozpędzić, święta zbliżają się coraz żwawszym krokiem, a tymczasem po krótkim i malowniczym ataku zimy aura wróciła do stanu kojarzącego się raczej ze środkiem listopada. Temperatury są dodatnie, jednak nie na tyle, by nie marznąć, słońce nie dość, że wyhyla się nad linię horyzontu na mniej więcej 18 milisekund, to jeszcze przez cały ten czas tkwi sobie za grubą chmurzastą barierą, zaś z nieba niemalże w trybie ciągłym leją się smętne strumyczki przezroczystego, płynnego gówna. W takich to radosnych okolicznościach przyrody odbył się ostatni już chyba w tym roku rajd - a jednocześnie pierwszy z nowej serii.Jak wiadomo, poza sezonem wiosenno-letnio-wczesnojesiennym większość young- i oldtimerów spoczywa w garażach, zaś ich właściciele przemieszczają się inszymi, nieco młodszej daty wehikułami. Nie znaczy to jednak, że ich chęć na spsocenie czegoś przy pomocy itinerera również zapada w sen zimowy. I właśnie zarówno z myślą o nich, jak i o tych, którzy gratem cisną przez okrągły rok, zorganizowany został nowy evencik: Rajd Klasyków i Plastików.To, że będę miał ochotę przetestować nową imprezę (i nie, nie chodzi tu o Subaru - choć jeśli ktoś ma, to chętnie się bujnę), było oczywistością. Mniejszą oczywistością okazała się tym razem osoba pilota - tym bardziej, że ze względu na okoliczności rodzinne (m.in. Czcigodną Staruszkę rabotającą również w co drugą sobotę) towarzystwa załodze miał dotrzymywać mój przychówek w ilości sztuk raz. Tym razem z pomocą przyszedł człowiek, którego odpowiedzi na mój apel zupełnie się nie spodziewałem - konkretnie zaś red. dr rehab. Z. Łomnik.Tak oto dwóch pisaczy (oraz jeden dzieć) znalazło się w grudniowy sobotni poranek na starcie rajdu na warszawskich Siekierkach.Nowe-stare kołpaczory zakupione w celu nakładania na stalaki obute w zimówki nawet robią robotęNie wiem, na jakiej zasadzie przydzielane były numery startowe, ale nie będę się kłóciłKlasyków pełno gembo zabrakło, ale fajne graty na szczęście przybyłyChrumA niektórzy mówią, że włoszczyzna dobra jest tylko w zupieTrudno o coś mniej klasycznegoRembertów tym razem odwiedził SiekierkiA skrzydła gdzie?Jedyne fajne współczesne AudiMimo wszystko wolę SkanssenaPanda zastępczaNie wiem, którą bym wolałJuż wiemUczestnicy wciąż się zjeżdżaliJeszcze zdążyl na odprawę. Nie wszystkim się udałoPerły PR... nie, czekajTen wąs idealnie pasuje do furyTu i tam silnik z tyłu. Po co przepłacać? Tym bardziej, że Kaszel jest w dużo ładniejszym kolorze. Czyli jakimkolwiek.Po niezbyt długiej odprawie załogi jęły ruszać w drogę.Pierwsza część trasy wiodła podobnymi rejonami, co zeszłoroczne Nity: zapuszczone zakamarki Siekierek i Augustówki, jak się okazuje, nadal oferują sporo krajoznawczych dobrutek. Szczególnie rzucają się w oczy okrutne kontrasty - między zrujnowanymi pustostanami i zaniedbanymi chałupami tu i ówdzie wyrastają przygniatające wypasem (i specyficznym pojęciem estetyki) rezydencje.Już na samym początku stwierdziliśmy z red. Z. Łomnikiem, że łatwo nie będzie. I nie było - szczególnie jednoczesne skupianie się na prowadzeniu/pilotowaniu i wyszukiwanie punktów uwiecznionych na zdjęciach okazało się dla nas niemalże, jak to mawiają Japończycy, imposiburu.Na szczęście checkpointy były łatwiejsze. Szczególnie pierwszy, gdzie należało połączyć klasyki i plastiki, czyli samochody danych marek z lat dawnych z ich współczesnymi następcami.Drugi punkt kontrolny, gdzie należało wykazać się znajomością kobiet związanych z historią motoryzacji, również nie przyspożył wielu trudności.Dalsza trasa powiodła najpierw w rejony jednego z etapów złomnikowego E-Rally po Skarpie sprzed kilku lat, a następnie dalej na zachód, w rejony, gdzie odbywał się tegoroczny Rajd Złomnika. Dzięki temu mój pilot, który wszakże oba te rajdy własnomózgowo opracował, miał nieco ułatwione zadanie. Niestety nie ustrzegło to nas przed wpadnięciem w pułapki zastawione przez organizatorów.Na szczęście ostatni z trzech cheeckpointów, znajdujący się akurat pod korytarzem powietrznym prowadzącym na Okęcie, też poszedł dobrze.O, moja firmaPo blisko 4 godzinach błądzenia (z których około 20 minut spora część załóg spędziła w korku zaraz po starcie) w końcu dotarliśmy na metę.Młodzież, który w międzyczasie uciął sobie drzemkę, obudził się niedługo później i rozpoczął koncert sprzecznych żądań dotyczących głównie jednoczesnej chęci i niechęci do tuptania po kałużach. Na szczęście jego nastawiony na protesty nastrój został załagodzony przez pluszowego krokodylka ("Kokoś!!!") , który mieszkał sobie z boku lady w burgerowni, gdzie urządzona została meta.Co do samych wyników - Z. Łomnik mówił na starcie, że mamy szansę na bardzo zły wynik. Niestety, nie pomylił się - nie byliśmy przygotowani na tyle pułapek, ile zastawili organizatorzy. Wynikające z tego 19 miejsce na 29 startujących załóg nie jest powodem do dumy. Jednak rajd uważam za udany - głównie ze względu na arcyciekawą trasę. A że zahaczała ona o rejony znane już z innych imprez? No cóż - Warszawa nie jest z gumy, a ciekawe miejsca znikają, zabudowane przez deweloperów. Wykorzystanie tego, co już znane tak, by wielu zmylić, to też jest sztuka.Zwycięzcy ruszają z łupami