2016 out

BASISTA ZA KIEROWICĄ

2016 out

Basista się bawi: Joyeux Noël

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Basista się bawi: Joyeux Noël

No i przyszły Święta.Jak Święta, to - wiadomo - Mikołaj i jego wielki, nabrzmiały worek. A w tym roku worek ewidentnie był napełniany we Francji.No, w Chinach. Ale przez Francuzów.Zaczęło się już w Mikołajki.Jak już kilkukrotnie podkreślałem, Młodzież uwielbia Peugeoty. Ostatnio - rzecz oczywista - polubił również Volvo (w jego języku "fofo") oraz Kie (może dlatego, że to jedyna marka, którą wymawia prawidłowo), ale Peugeot, z jego pięknym znaczkiem, nadal pozostaje numerem jeden. Na widok Peugeota (lub przynajmniej jego znaczka) mój dziedzic wydaje z siebie dźwięczny lwi ryk. Dlatego gdy udało mi się znaleźć w sklepie modelik z dużym, wyraźnym lwim znaczkiem na froncie, decyzja została podjęta w ciągu sekundy.Jak można było przewidzieć, autko zostało przyjęte entuzjastyczne i stało się - przynajmniej na pewien czas - ulubionym samochodzikiem mej progenitury sztuk raz. Wiadomo jednak, że 207, choć jest nader udanym małym jeździdłem, to zasadniczo nowy samochód, a przecież przyrzekłem sobie, że będę uczył Młodzieża o tzw. Prawdziwej Motoryzacji. Na szczęście wspominana już wielokrotnie w tym cyklu firma Welly znów nie zawiodła.504 jest od lat jednym z moich ulubionych modeli Peugeota. Wyżej cenię chyba tylko 404, zaś w pobitym polu pozostają tak świetne konstrukcje, jak 205 czy 406. Dlatego gdy dowiedziałem się (już pewien czas temu), że pińcetczwórka pojawiła się w ofercie specjalizującej się w niedrogich, nieźle wykonanych samochodzikach firmy Welly, wiedziałem, że muszę zanabyć jedną sztukę.Co też czem prędzej uczyniłem.Peugeot 504 by Welly sprawia - jak większość autek tej firmy - solidne wrażenie. Modelik jest przyzwoicie wykonany, trzymając go w dnłoniach nie mamy wrażenia, że jeden nieostrożny ruch sprawiłby, że całość rozpadnie się na kawałki. Oczywiście takie detale, jak filigranowe plastikowe zderzaki, naśladujące chromowane metalowe elementy oryginału, są zapewne dość łatwe do ułamania, ale całość zdaje się całkiem mocna.Oczywiście, jak we wszystkich wyrobach Welly w tej skali, drzwi są otwierane.Wnętrze, wraz z kierownicą i deską rozdzielczą, zostało całkiem wiernie odwzorowane. Zgadza się kształt zegarów i wzór kierownicy. Siedzenia nie są wyposażone w zagłówki. Szkoda jedynie, że dźwignia zmiany biegów znajduje się w podłodze - wersja z wajchą przy kierze (a i owszem, była i taka opcja) była znacznie bardziej idiotyczna fajniejsza.Front, z drobnymi, chromowanymi żebrami grilla i umieszczonym nad nim oznaczeniem modelu, również prezentuje się ładnie. Tu jednak można zauważyć niedoskonałości: grill jest trochę nierówny, zaś kierunkowskazy różnią się umieszczeniem świateł pozycyjnych.Niestety, nie jest to najważniejsza niedokonałość tego modelu.Po przyjrzeniu się detalom linii bocznej można zauważyć, że obramowanie szyb w tylnych drzwiach wykonano dość niedbale. Wycięcie w karoserii jest za duże, a chromowana ramka szyby została namalowana na przezroczystym plastiku, z którego zrobione jest okienko. Na styku z metalem prześwituje przejrzyste tworzywo, zaś na metalowej ramce przednich drzwi nie ma imitacji chromu, co sprawia, że całość wygląda nieco nieharmonijnie.Mimo kilku wad, małe niebieskie 504 okazało się nader sympatycznym nabytkiem. Przede wszystkim dla Młodzieża, który dostał je na Mikołajki.Na swoją kolej czeka natomiast egzemplarz znacznie rzadszego modelu - zarówno na drogach czy zlotach, jak i na półkach z zabawkami: słonecznie żółte Renault 8.Po inicjalnym szale kupowania memu Dziedzicowi zabawkowych autek rzadko obecnie zdarza się, bym nie mógł oprzeć się zakupowi samochodziku. Musi zbliżać się odpowiednia okazja lub też sam modelik musi być wyjątkowy. Ta druga okoliczność nastąpiła w tym właśnie przypadku.Renault, szczególnie starsze modele, nie jest zbyt popularnym tematem zabawkowej czy kolekcjonerskiej miniaturyzacji. Owszem, Majorette czy Matchbox robiły niegdyś malutkie "czwórki" i "piątki" zaś w ofercie Welly znajdowało się przez pewien czas Twingo najmniej ciekawej, drugiej generacji, ale tylnosilnikowe modele są praktycznie zupełnie niespotykane. Dlatego gdy zobaczyłem na półce Leclerca (to ja, Leclerc) małe R8, po kilku krótkich chwilach przegrałem walkę z samym sobą a pudełko z samochodzikiem wylądowało w koszyku. Po rozpakowaniu okazało się, że był to całkiem niezły zakup.Nawet mimo tego, że przód jest nieco... upośledzony.Dodatkowa para reflektorów, tak samo, jak dwa białe paski biegnące przez całą długość auta, wskazuje na wersję Gordini. Problem jednak w tym, że lewe dodatkowe światło (drogowe? przeciwmgłowe?) zostało w chińskiej fabryce umieszczone niżej i płycej, niż prawe, co nadaje frontowi wyraz przywodzący na myśl fizjonomie mieszkańców odosobnionych osad głębokiej Alabamy.Reszta na szczęście prezentuje się znacznie lepiej - w tym całkiem zgrabnie odwzorowany tył.Tak, jak w prawdziwej "ósemce", znajdziemy tu wloty powietrza w tylnej pokrywie. W oryginale klapa kryła 4-cylindrowy silnik a wloty były prawdziwe - tu rzecz jasna żadnego silnika nie ma (acz odwzorowanie jego dolnej części na podwoziu jest zupełnie niezłe) zaś wloty są jedynie rowkami w metalu, ale efekt jest zupełnie niezły.Nieźle prezentuje się się też wnętrze.Wersję Gordini, poza reflektorami i podwójnym paskiem, zdradza również kierownica z trzema perforowanymi ramionami i ilość wskaźników na desce rozdzielczej.  Muszę przyznać, że widząc taką dbałość o szczegóły, byłem pod sporym wrażeniem - nawet mimo braku imitacji boczków drzwi.Tym razem widać, że producent samochodziku odrobił pracę domową - zgodność detali, od felg i zderzaków po zaskakująco dokładnie wykonane wnętrze, budzi uznanie. Nawet takie niedoróbki, jak głupkowaty wyraz ryja wynikający z krywo zamontowanych świateł, nie psuje dobrego wrażenia robionego przez całokształt. I tak, wiem, że R8 Gordini powinno być niebieskie, ale w tym kolorze był już Peugeot 504. Poza tym niebieskiej Renówki akurat nie było.Problemu kolorystycznego nie było w trzecim, oryginalnie najmniejszym, ale w tym przypadu największym francuzie, którego, dla odmiany, Mikołaj był uprzejmy przynieść specjalnie dla mnie. O ile autka w skali 1:43 i 1:34-39 występują zazwyczaj w kilku opcjach kolorystycznych, o tyle modeliki w skali 1:24 widziałem tylko w jednej wersji. I nie jest to problem, gdyż to, co jako 37-letni pierdziel dostałem celem zabawiania mego wewnętrznego 8-latka, jest akurat w jednym z najpiękniejszych lakierowań, w jakich wytępował ten model.Tak - Dwacefałka by Welly była już tu kiedyś omawiana, zaś zeszłoroczny wpis świąteczny był w całości poświęcony Citroenom. Żadnen z nich z nich jednak nie ociekał tak hojnie tłustą, soczystą zajebistością.Widziałem już kilka modeli Welly w skali 1:24. Wszystkie robiły bardzo dobre wrażenie, przynajmniej na tyle, na ile można ocenić cokolwiek oglądając to przez okienko w opakowaniu, ale to właśnie Dwacefałka była - a w zasadzie jest - najfajniejsza z nich. Już spoglądając na egzemplarz umieszczony w pudełku można docenić estetykę wykonania, ale po wyjęciu autka wewnętrzny 8-latek dostaje kompletnego fioła.I trudno go winić.Tu jest wszystko: zderzaki z czarną wstawką, chromowane listewki (tu w większości przypadków namalowane, ale ze znacznie większą dbałością niż w mniejszych modelikach), połyskujące lusterka, filigranowe klamki, podwieszona pod podwoziem rura wydechowa oraz, oczywiście, piękne, czarno-wiśniowe malowanie wersji Charleston. Znajdziemy tu nawet przednie chlapacze. Oczywiście proporcje są doskonale zachowane (łącznie z prześwitem i szerokością opon), przetłoczenia są tam, gdzie powinny i mają odpowiednią grubość - no i, rzecz jasna, otwierają się drzwi. Tylko przednie, ale to wystarczy, by docenić fajność wykonania wnętrza.Niestety, nie udało mi się ładnie uchwycić środka Dwacefałki, ale tak - jego wykonanie niewiele ustępuje jakości części wierzchniej. Detale, łącznie z wzorem tapicerki i wystającą z deski rozdzielczej "parasolką" zmiany biegów zostały wykonane bardzo dokładnie (przynajmniej jak na tę klasę cenową), zegary odwzorowano na małej, odpowiednio umieszczonej naklejce, zaś zgodna z oryginałem jednoramienna kierownica... obraca się. A co najlepsze, razem z nią skręcają się koła.Żeby ośmiolatek posikał się z radości, potrzebna jest jeszcze otwierana maska. I tak. Jest.Silnik jest, rzecz jasna, na miejscu. Po otwarciu maski widzimy m.in. obudowę wentylatora i okrągłą pokrywę filtra. Jest też akumulator i te charakterystyczne rury, które można znaleźć pod maską każdego chyba jeździdła napędzanego silnikiem chłodzonym powietrzem. Co jednak najlepsze, grill jest ażurowy i po zamknięciu maski możemy zerkać na ukryty z przodu komory silnikowej wentylator.Jakąkolwiek wątpliwość budzą tylko dwie rzeczy. Jedną z nich jest ukryty w pudełku, przyklejony do jego wnętrza taśmą klejącą wihajsterek.Na pudełku brak jakichkolwiek informacji dotyczących tego obiektu. Jest za długi na jakiekolwiek akcesorium do Dwacefałki, za gruby na to, by odkręcić śrubki, którymi autko było przytwierdzine do podstawki (swoją drogą nie wiem, czym je tam dokręcają - hydraulicznymi narzędziami przemysłowymi?) i zbyt plastikowy na narzędzie stomatologiczne, które zresztą najbardziej przypomina. Dlatego jeżeli ktokolwiek z Was zna lub przynajmniej ma pomysł, jakie może być przeznaczenie tego obiektu - bardzo proszę od podpowiedź.Drugą problematyczną kwestią jest montażowa niedokładność, która sprawia, że lewe tylne lub prawe przednie kółko zawsze wisi koło dwóch milimetrów nad podłożem. Nie wiem, skąd to wynika - czy jedna z osi jest lekko zakrzywiona, czy po prostu źle zamocowana, ale... nie przejmuję się takim detalem. Całość jest tak przeokrutnie fajna, że patrząc na nią i trzymając ją w rękach żałuję, że naprawdę nie mam kilku lat - tak, by móc bez obciachu pobawić się autkiem na podłodze.Ale na półce też wygląda genialnie.Tymczasem, jak już wspomniałem, Święta. Niech dla Was wszystkich będą takie, jakie tylko chcecie - spokojne, rodzinne i ciepłe, czy też wariackie i pełne wygłupów. I pamiętajcie, że w każdym z nas tkwi dziecko. I choć na co dzień musimy zachowywać się zgodnie ze swym wiekiem, choćby po to, by mieć z czego zapłacić rachunki, to przynajmniej na tych kilka dni warto pozwolić dojść mu do głosu.I tego życzę Wam wszystkim.

Spacerkiem i rowerkiem: prawy brzeg na koniec roku

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: prawy brzeg na koniec roku

Tempus fugit, jak to mawiali starożytni Rzymianie. Lub, powtarzając za synami Albionu, time flies. Czyli w wolnym tłumaczeniu muchy czasu. Zapewne chodzi o to, że muchy przelatują jak czas. Czy coś. Tak czy inaczej - czas leci (jak dowolny skrzydlaty owad, tylko nie siada, nie zatrzymuje się ani nie zdycha), na skutek czego powoli kończy się nam rok bieżący. I dlatego też pora na ostatni w tym roku mix. I tak, jak w pierwszym tegorocznym miksiorze, odwiedzimy brzeg Wisły. Tym razem jednak całość zamknie się w jednym odcinku, zamiast czterech. Za to będzie solidny.Ruszamy, niemalże tradycyjnie, z północy na południe, zaczynając na Bródnie a kończąc - tym razem - w Rembertowie.Był pytaniem na tegorocznych NitachTen chyba teżTen nie, ale stał na trasieOne takoż, ale głowy nie dam. Mogę za to dać pińcet. No, szejset. Za oba.Ostatnio obserwuję wysyp Garbusów, z czego sporo jest na czarnych. Ludzie z szop powyciągali?Chyba powinien wziąć rutinoscorbinByło Daihatsu Applause, był Fiat Bravo. Są też gitary Ovation. Czekam na auto lub bas o nazwie Oklaski.Piękny OKAzPiękny pierdolnik za bramą, przed którą stoi Oka. Tam głębiej jest jeszcze grubiej - niestety, nie udało mi się zrobić zdjęcia bez szmatyPiękny, po prostu pięknySamochody bez świateł mają w sobie coś upiornegoTen jest upiorny nawet ze światłamiKurde, no nic nie poradzę, uwielbiam je od zawsze, chcę, poproszę....MATKO BOSKO KOCHANO, TAK.Wspominałem o wysypie Garbusów, prawda?O, tym można uskuteczniać Bułgarski PościkkLimuzyna pod rezydencją, prawdażWrost pod ruderą, zasadniczoBORZE IDEAŁ, CHCĘ TERAZNATYCHMIASTJUŻAle z braku laku tego też bym mógł. Szczególnie w tak miodnym stanie.A za to serdecznie podziękuję.Na swój sposób pasuje do tłaUrządzenie do wożenia klamotów bokamiAlbo gniją, albo kosztują 20k i wincy. Stanów pośrednich się nie widuje.Borze dlaczego.Fiesta Fiesta Fiesta Ameri... yyy, przepraszam.Biorę.Ktoś to kupił. I nim jeździ.Tym też, ale to mnie już mniej dziwiPozdrawiam przesympatycznych właścicieli, Młodzież świetnie się bawił za jego kierownicąBardzo miodne felgiWłaściwy wóz we właściwym miejscuMógłbymBARDZO MÓGŁBYMO, dziękuję za informację, w życiu bym nie zgadł.Kurde, ten pseudo-kolor nawet na nim tak nie razi jak na 99,9% innych autWoskowanie niewiele tu pomożeKilka kroków dalej. One tam muszą mieć gniazdo czy coś.And I would walk five hundred milesBywalec zlotówPoproszę. NATYCHMIAST.Tego w sumie ewentualnie nawet też.Warszawskie Gospodarstwo RolneMilka EditionAmbulans to najlepsza wersja - miała dzieloną kanapę z tyłuPo prostu sobie jechał, bo tak, bo ładny dzień, bo możnaPo prostu sobie stał, bo tak, bo ładny dzień, bo możnaTwarde żelazo się nie poddaje"Będę go robił" in progressZaczęliśmy jednym z najlepszych modeli Mercedesa, kończymy jednym z najgorszych. W jego naturalnym środowisku, czyli pod szrotem.Przyszły rok w kwestii mixów zaczniemy grubo. BARDZO.Tymczasem - do najbliższego.

Śmignąwszy: Ulubiona

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Śmignąwszy: Ulubiona

Przyznaję bez bicia: poza Trabantem, nie miałem jeszcze okazji prowadzić żadnego erwupegowskiego wehikułu. Żadnych Ład, Poldków, ani nawet Maluchów. Nic. Nawet Skody, które dane mi było przetestować, były już VAG-owskie.Aż do niedawna. Choć w zasadzie nie wiem, czy liczy się auto produkowane od 1988 do 1995 roku, i to w wersji po ostatnim lifcie.Favorit był ostatnim modelem Skody zaprezentowanym przed przejęciem firmy przez Volkswagena - i jednym z ostatnich samochodów z krajów Słusznie Minionego Reżimu, które weszły do produkcji przed upadkiem muru berlińskiego. Choć pod maską wciąż siedziały stare silniki z topowych wersji Baldwinki (modele 135 i 136), reszta była całkowicie nową konstrukcją. Dość nowoczesne (a na warunki rynków socjalistycznych - bardzo nowoczesne) auto od razu stało się obiektem marzeń ludzi, którzy do tej pory oglądali się za Ładami, Polonezami i tylnosilnikowymi Baldwinkami. Zgrabna, lekka linia nadwozia została opracowana przez Włochów z Bertone, resztę zaś stworzyli Czesi, wcinając knedliczki i popijając je piwem.I wyszło im całkiem nieźle.Pierwsze, co rzuca się w oczy po zalogowaniu się za sterami Favoritki, to dość toporna deska rozdzielcza wykonana ze zdecydowanie budżetowych tworzyw. Należy jednak pamiętać, że po pierwsze weszła do produkcji jeszcze w latach 80., gdy tego typu plastiki nie odstawały zanadto od normy, po drugie zaś to tanie auto. Tanie, gdy było nowe, i śmiesznie tanie teraz. I, mimo swej taniości, całkowicie zdatne do jeżdżenia.Przede wszystkim - pozycja za kierownicą jest zaskakująco wygodna. Fotele nie są może idealne, ale absolutnie nie ma zdrady. Do tego dochodzi widoczność, ta zaś jest po prostu świetna. Orientowanie się w tym, co dzieje się wokół samochodu, nie nastręcza żadnych trudności. W czasach, gdy naturalna, "analogowa" widoczność jest zastępowana przez czujniki i kamery, jest to niezwykle przyjemne uczucie. Wszystko to sprawia, że miejsce kierowcy w Favoritce  mimo swej toporności okazuje się całkiem przyjemnym miejscem.Nieco mniej przyjemnie, choć nadal zupełnie znośnie, jest z tyłu. Krótkie nadwozie i pudełkowate kształty Skody sugerują, że pasażerowie drugiego sor... yyy, przepraszam, rzędu mogą spodziewać się wystarczającej ilości miejsca na głowy, za to ciasnoty w rejonach nożnych. Okazuje się jednak, że jest dokładnie odwrotnie. Moje 178 cm wzrostu jest w zasadzie wartością graniczną powyżej której można się spodziewać smyrania podsufitki po mózgoczaszce, za to miejsca w rejonach odnóży krocznych powinno wystarczyć nawet na spory rozmiar buta.Przenieśmy jednak tegoż buta z powrotem do przodu - a konkretnie na pedał gazu.Po przekręceniu kluczyka w stacyjce rozlega się charakterystyczny, nieco dudniący dźwięk, doskonale znany wszystkim, którzy mieli do czynienia ze starszymi, tylnosilnikowymi Skodami. Nic dziwnego - wszak to w zasadzie ta sama jednostka, która tkwiła pod tylną klapą mocniejszych odmian Baldwinki. I tak samo, jak w starszych modelach nie kipi ona mocą. Dostępne były dwie wersje - 54 i 68 KM. Niestety, będąc tradycyjnie bezmyślnym klocem, nie spytałem właściciela, która odmiana napędzała jego egzemplarz (znaczek na klapie niewiele znaczył, gdyż była ona wymieniana). Jedno mogę powiedzieć na pewno: moc jest całkowicie wystarczająca do sprawnego poruszania się po mieście. Dynamiczne ruszanie spod świateł nie nastręcza najmniejszych trudności. W dużej mierze wynika to z niskiej masy auta, a w pewnym zakresie z zestopniowania 5-biegowej skrzyni, której długi lewarek zaskakująco precyzyjnie wybiera przełożenia. Cechy te wpływają również na inną, nader istotną cechę - konkretnie na zużycie paliwa. Tankowanie Favoritki okazuje się zaskakująco łagodne dla portfela. Spokojna jazda w trasie skutkuje konsumpcją w okolicach 5 litrów na 100 km, zaś w mieście bardzo trudno choćby zbliżyć się do 10 litrów.Zaskakująco dobre wrażenie robi zestrojenie zawieszenia. Zanim przejechałem się Favoritką, byłem przekonany, że jest twardym, podskakującym na każdym wyboju toczydłem. Okazało się, że nie miałem racji - zawieszenie jest co prawda dość sztywne, ale wystarczająco podatne, by nie traktować ze zbędną brutalnością kręgosłupów i trzewi swych pasażerów.Pozostaje pytanie, czy pierwsza współczesna Skoda nadaje się do przewozu sprzętu basowego.Otóż... nie bardzo. 240-litrowy bagażnik jest za wąski, by zmieścić basiwo w miękkim pokrowcu. Oczywiście tylne oparcie jest składane, a w wielu przypadkach (m.in. w tym egzemplarzu) dzielone, jednak do przewozu sprzętu lepszy będzie Favorit kombi, czyli Forman. A tych niestety pozostało już bardzo niewiele.

Eventualnie: Klasyki i Plastiki

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: Klasyki i Plastiki

Grudzień zdążył się już na dobre rozpędzić, święta zbliżają się coraz żwawszym krokiem, a tymczasem po krótkim i malowniczym ataku zimy aura wróciła do stanu kojarzącego się raczej ze środkiem listopada. Temperatury są dodatnie, jednak nie na tyle, by nie marznąć, słońce nie dość, że wyhyla się nad linię horyzontu na mniej więcej 18 milisekund, to jeszcze przez cały ten czas tkwi sobie za grubą chmurzastą barierą, zaś z nieba niemalże w trybie ciągłym leją się smętne strumyczki przezroczystego, płynnego gówna. W takich to radosnych okolicznościach przyrody odbył się ostatni już chyba w tym roku rajd - a jednocześnie pierwszy z nowej serii.Jak wiadomo, poza sezonem wiosenno-letnio-wczesnojesiennym większość young- i oldtimerów spoczywa w garażach, zaś ich właściciele przemieszczają się inszymi, nieco młodszej daty wehikułami. Nie znaczy to jednak, że ich chęć na spsocenie czegoś przy pomocy itinerera również zapada w sen zimowy. I właśnie zarówno z myślą o nich, jak i o tych, którzy gratem cisną przez okrągły rok, zorganizowany został nowy evencik: Rajd Klasyków i Plastików.To, że będę miał ochotę przetestować nową imprezę (i nie, nie chodzi tu o Subaru - choć jeśli ktoś ma, to chętnie się bujnę), było oczywistością. Mniejszą oczywistością okazała się tym razem osoba pilota - tym bardziej, że ze względu na okoliczności rodzinne (m.in. Czcigodną Staruszkę rabotającą również w co drugą sobotę) towarzystwa załodze miał dotrzymywać mój przychówek w ilości sztuk raz. Tym razem z pomocą przyszedł człowiek, którego odpowiedzi na mój apel zupełnie się nie spodziewałem - konkretnie zaś red. dr rehab. Z. Łomnik.Tak oto dwóch pisaczy (oraz jeden dzieć) znalazło się w grudniowy sobotni poranek na starcie rajdu na warszawskich Siekierkach.Nowe-stare kołpaczory zakupione w celu nakładania na stalaki obute w zimówki nawet robią robotęNie wiem, na jakiej zasadzie przydzielane były numery startowe, ale nie będę się kłóciłKlasyków pełno gembo zabrakło, ale fajne graty na szczęście przybyłyChrumA niektórzy mówią, że włoszczyzna dobra jest tylko w zupieTrudno o coś mniej klasycznegoRembertów tym razem odwiedził SiekierkiA skrzydła gdzie?Jedyne fajne współczesne AudiMimo wszystko wolę SkanssenaPanda zastępczaNie wiem, którą bym wolałJuż wiemUczestnicy wciąż się zjeżdżaliJeszcze zdążyl na odprawę. Nie wszystkim się udałoPerły PR... nie, czekajTen wąs idealnie pasuje do furyTu i tam silnik z tyłu. Po co przepłacać? Tym bardziej, że Kaszel jest w dużo ładniejszym kolorze. Czyli jakimkolwiek.Po niezbyt długiej odprawie załogi jęły ruszać w drogę.Pierwsza część trasy wiodła podobnymi rejonami, co zeszłoroczne Nity: zapuszczone zakamarki Siekierek i Augustówki, jak się okazuje, nadal oferują sporo krajoznawczych dobrutek. Szczególnie rzucają się w oczy okrutne kontrasty - między zrujnowanymi pustostanami i zaniedbanymi chałupami tu i ówdzie wyrastają przygniatające wypasem (i specyficznym pojęciem estetyki) rezydencje.Już na samym początku stwierdziliśmy z red. Z. Łomnikiem, że łatwo nie będzie. I nie było - szczególnie jednoczesne skupianie się na prowadzeniu/pilotowaniu i wyszukiwanie punktów uwiecznionych na zdjęciach okazało się dla nas niemalże, jak to mawiają Japończycy, imposiburu.Na szczęście checkpointy były łatwiejsze. Szczególnie pierwszy, gdzie należało połączyć klasyki i plastiki, czyli samochody danych marek z lat dawnych z ich współczesnymi następcami.Drugi punkt kontrolny, gdzie należało wykazać się znajomością kobiet związanych z historią motoryzacji, również nie przyspożył wielu trudności.Dalsza trasa powiodła najpierw w rejony jednego z etapów złomnikowego E-Rally po Skarpie sprzed kilku lat, a następnie dalej na zachód, w rejony, gdzie odbywał się tegoroczny Rajd Złomnika. Dzięki temu mój pilot, który wszakże oba te rajdy własnomózgowo opracował, miał nieco ułatwione zadanie. Niestety nie ustrzegło to nas przed wpadnięciem w pułapki zastawione przez organizatorów.Na szczęście ostatni z trzech cheeckpointów, znajdujący się akurat pod korytarzem powietrznym prowadzącym na Okęcie, też poszedł dobrze.O, moja firmaPo blisko 4 godzinach błądzenia (z których około 20 minut spora część załóg spędziła w korku zaraz po starcie) w końcu dotarliśmy na metę.Młodzież, który w międzyczasie uciął sobie drzemkę, obudził się niedługo później i rozpoczął koncert sprzecznych żądań dotyczących głównie jednoczesnej chęci i niechęci do tuptania po kałużach. Na szczęście jego nastawiony na protesty nastrój został załagodzony przez pluszowego krokodylka ("Kokoś!!!") , który mieszkał sobie z boku lady w burgerowni, gdzie urządzona została meta.Co do samych wyników - Z. Łomnik mówił na starcie, że mamy szansę na bardzo zły wynik. Niestety, nie pomylił się - nie byliśmy przygotowani na tyle pułapek, ile zastawili organizatorzy. Wynikające z tego 19 miejsce na 29 startujących załóg nie jest powodem do dumy. Jednak rajd uważam za udany - głównie ze względu na arcyciekawą trasę. A że zahaczała ona o rejony znane już z innych imprez? No cóż - Warszawa nie jest z gumy, a ciekawe miejsca znikają, zabudowane przez deweloperów. Wykorzystanie tego, co już znane tak, by wielu zmylić, to też jest sztuka.Zwycięzcy ruszają z łupami

Spacerkiem i rowerkiem: graty północne

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: graty północne

Śmignąwszy: Albinos

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Śmignąwszy: Albinos

Pożegnaniowo

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Pożegnaniowo

Spacerkiem i rowerkiem: silna Wola cz. 3

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: silna Wola cz. 3

Październik, szczególnie druga jego połowa, to miesiąc, w którym zaczyna mi się zupełnie odechciewać. Nie jest jeszcze co prawda najgorzej - stan absolutnej demotywacji osiągam w listopadzie i grudniu - ale to właśnie wtedy zaczynam tracić jakąkolwiek wolę (nie mówiąc o ochocie). A tymczasem to właśnie zwiedzanie Woli będziemy dziś kontynuować. A nawet je zakończymy.Zwiedziliśmy już zachodnie rejony Woli, odwiedziliśmy też post-pekapowskie Czyste - pozostał nam jeszcze Młynów oraz sztuczne twory zwane Mirowem i Nowolipkami (pierwszy tradycyjnie był częścią Śródmieścia, drugie zaś powstały poprzez wchłonięcie przez Wolę zachodniej części Muranowa).Pójdźmy tedy.Ależ to musi brzmieć. Jeśli odpala.To już jest koneserstwo wyższej próbyJeśli tylko zadba się o zabezpieczenie antykorozyjne, są to praktycznie nieśmiertelne wozy. A tu chyba ktoś zadbał.A o tego to ja bym z przyjemnością dbałSUV: Sowieckie Ustrojstwo VszędziewjeżdżająceNo to jest tłuszcz.Proszę bardzo, ta sama uwaga co w przypadku Cariny 4 zdjęcia wyżejTak umierają TruckiKącik Tłustej Coupetyi Tłustej Rdzy PodzderzakowejAutochtoni coś mi o nim opowiadali, ale dawno to było i nie pomnę.WTEM! Do tego w automacie!!!Marzy mi się korporacja taksówkowa Retro TaxiTakie Łady też mogłyby w niej jeździćNie ma mixa bez BX-a RAZNie ma mixa bez BX-a DWAJest taki zespół Love De Vice. Skrót się zgadza.Lew Wozi Miękko?Chyba jakiś spocik byłWygląda osobliwie wśród okolicznych korpobiurowcówCiekawe, czy pierwszy właścicielChyba ostatnia europejska osobówka na ramie.Warszawskiej Beczki FinałA tu do finału jeszcze dalekoWrasta, Umiera, MarniejeGnicie Wołg w służbie reklamy. Nawet odpadających utlenionych kawałków podwozia nikt nie zamiata.Fiaciorowi chiński telefon opatrzony niemiecką nazwą na zlecenie polskiej firmy robi po zmroku takie zdjęciaAle Ogórowi już takie. W sumie się nie dziwię.WSTydNawet pasuje do tłaUno 1, czyli Uno unoPośmigałbym bokamiWitamy pod koniec lat 90.Wszystko w nim jest wspaniałe. Wszystko.Wsiadłbym!W ten oto sposób zamknęliśmy na dłuższy czas temat warszawskiej Woli. Następny przystanek - Żoliborz i Bielany (tak, tam jeszcze coś zostało po ostatnim cyklu). Będzie tłuszcz. Obiecuję.

Eventualnie: ostatnie takie Nity

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: ostatnie takie Nity

Wspominałem już, że sama końcówka sezonu jest jednocześnie najgrubszą jego częścią. Najtłustszym zaś eventem z całego tego zestawu pyszności już od 10 lat jest niezmiennie Festiwal Nitów i Korozji. Przyznaję bez bicia - znam tę imprezę dopiero od 4 lat, jednak zarówno VI jak i VII jego edycja, o które zahaczyłem na kilka chwil jako obserwator, zdały mi się naprawdę srogie. W VIII Nitach udało mi się już wziąć udział (jako pilot EmZetowej Pandy), tak samo w IX (jako tejże Pandy kierowca), i bawiłem się tak dobrze, że w momencie dotarcia do mety moją pierwszą myślą było "to już?". Dlatego też, gdy usłyszałem, że tegoroczna, dziesiąta już edycja Nitów może być ostatnią, oprócz ukłucia żalu poczułem imperatyw (niekoniecznie jednak kategoryczny), by raz jeszcze wziąć udział - i to jako imienny członek załogi, czyli kierowca lub pilot. Jako, że wyżej wymieniona Panda miała już obsadę przedniosiedzeniową, zaś naszej czteroosobowej ekipie z Balerona całkiem nieźle poszło na niedawnym Praskim, wybór był oczywisty.W dniu zapisów na kilka minut przed ich startem już czekałem niecierpliwie w blokach startowych z otwartym i wypełnionym mailem. Pozostało jedynie wpisać ukryte w krzyżówce hasło. Krzyżówka została pokonana w kilka minut. Minuty te wystarczyły na to, by otrzymać 46 numer startowy.W ten oto sposób nasza dzielna czwórka (właściciel Merca za kierownicą, ja na siedzeniu pilota i nieoceniona dwuosobowa ekipa asystująca z tyłu) rozpoczęła swój udział w być może ostatnich już warszawskich Nitach.Na miejsce startu został wybrany tym razem placyk leżący nieopodal słynnego centrum handlowego na Marywilskiej. Industrialna i postindustrialna Białołęka z jej nieznanymi nikomu poza autochtonami bocznymi uliczkami okazała się świetną miejscówą na rozpoczęcie najsłynniejszej chyba graciarskiej imprezy.Znaczna część załóg była już na miejscu. Było też, rzecz jasna, Państwo Organizatorstwo.Niestety nie stanowił nagrody głównej. Choć może to i lepiej.Kącik dwusuwowyKącik renówkowyJednoegzemplarzowy kącik absolutnej zajebistościKącik jednobryłowej japońszczyznyKącik bejbibencowyKącik sedana dla starszego panaZamiast benzyny zatankowali mu mefedronu i propionatu i proszę, mamy efekty. Za to rura wydechowa pewnie ciągnie się smętnie po ziemiOCH BORZE, DUETT <3 <3 <3Skoro jesteśmy w temacie Volviaczy...Emblemacik prorządowyChyba w sumie mogłem SkanssenemZdecydowanie, one pasują wszędzie i do wszystkiego się nadają.PIĘKNOChciałbym napisać coś w języku Svenska, ale moja znajomość tegoż ogranicza się do katalogu IkeiElegancja po brytyjsku, amerykańsku i niemieckuJaponia po japońskuO, i takiego Fiaciora jarozumięAle takiego jeszcze bardziej. Nawet jeśli nazywa się jak sztućce.W tym egzemplarzu akurat na początku powinna być raczej szóstkaURATOWANY!!! #pozdrodlakumatychTak powinien wyglądać pickup, a nie qrfla chromy i prestiżeO, albo ewentualnie tak. Czyli jak jeszcze bardziej pokraczny i upośledzony Polonez. Bo przecież nie jak Amazon. Amazon jest zbyt piękny.Piękna jest również Skoda, znana mi już z VII Nitów. Ale jeszcze piękniejsza była jej pasażerka.Koza. Tak, to jest koza. Nie, nie braliście narkotyków. To znaczy nie wiem, ale jeśli tak, to zapewne macie obecnie dobry trip.Jeździłbym nim po chłopskiej drodze. I po każdej innej. Wreszcie nadejszła wiekopom... yyy, tzn. moment odprawy nadszedł wziął.Załogi jęły ustawiać się w kolejce do odjazdu.Inne spokojnie czekały. I czuły dumę. To brzmi trochę, jak "żuły gumę". Tylko szlachetniej.Totalnie ją czuję, yo.Bliżej samej linii startu za sprawą podjeżdżania w kolejności zasadniczo dowolnej zrobił się mały, wesoły burdelik.Niektórzy porównywali rozmiaryInni dokazywali, zaś ich poczucie humoru nie zawsze było docenianeJeszcze inni  sprzeczali się, kto jest bardziej dwudrzwiowy Wreszcie przyszła pora i na nas. Pozostało jeszcze tylko ustawić się w odpowiedniej kolejności......i można było wyruszyć w stronę horyzontu.Już na samym początku itinerer spłatał małego figla - był nieco dwuznaczny, jeżeli weźmiemy pod uwagę słowa kol. Bubu, że ślepe zaułki i wykładane kostką wjazdy na parking się zasadniczo nie bawią. Wiele załóg po przejechaniu paru kratek stanęło i mrugało awaryjnymi w bezradnej konfuzji. My też.Kolejka zdezorientowanych rosła.Na szczęście dalsza trasa przebiegała bez większych zakłóceń. No, może poza dość trudnym przepychaniem się przez co węższe ścieżki mało znanych zakątków Białołęki.Oczywiście jednym z nieodzownych elementów każdego rajdu turystyczno-nawigacyjnego są tzw. pekapy, czyli punkty kontroli przejazdu. Rzecz jasna były i tu, zaś do rozwiązania zadań, które czekały tamże na uczestników, potrzebna była czasem dość specyficzna wiedza. Konsultacje międzyzałogoweTu np. należało wykazać się wiedzą starograciarską. Rozwiązałem bezbłędnie, FUCK YEAH.Punkt Złomnika sprawdzał wiedzę dotyczącą... własnego auta. Konkretnie należało podać długość i rozstaw osiPunkt Manufaktury Blach Tłoczonych tradycyjnie wpomagany przez Fi i jej Econa2/3, ale i tak nieźleNasz wehikuł na punkcie ManuFi nie zdążył osiągnąć jeszcze nawet 15% finalnego utytłaniaKluczenie po zakamarkach wschodniej Białołęki uświadomiło mi, że zdecydowanie warto jeszcze kiedyś zapuścić się tam z zamiarem mixotwórczym. Eksploracja tych dość zapomnianych (i zaniedbanych) rejonów trwała około połowy rajdu......aż w końcu zlądowaliśmy na Bródnie. Tam zaś pytania dotyczyły zarówno obiektów dobrze mi znanych......jak i takich, z których istnienia nie zdawałem sobie sprawy, choć kiedyś zdarzało mi się przejeżdżać kilka metrów od nich nawet dwa razy w tygodniu.Niektóre pytania wymagały wygrzebania się z wehikułu i podreptania trochę dalej, co sprzyjało ponapawaniu się widokami.W końcu powróciliśmy na Białołękę i ze sporym zapasem czasu zameldowaliśmy się na mecie leżącej w tym samym miejscu, co start.Oczywiście część załóg dotarła już przed nami, jednak nasz czas okazał się na tyle przyzwoity, że zastaliśmy na miejscu zdecydowanie mniej, niż połowę uczestników.Mimo to, przed złotym Burgergwardem zdążyła się uformować całkiem spora kolejka.Gnani głodem i - powiedzmy sobie szczerze - wymuszoną okolicznościami zarobkowymi oszczędnością, której nie sprzyjają foodtruckowe ceny (kupon rabatowy niewiele tu zmienia), po zdaniu karty drogowej ruszyliśmy na kebsa, mijając po drodze kolejnych zdążających na metę zawodników.Posiliwszy się, powróciliśmy na metę, gdzie w międzyczasie zdążyły już zgromadzić się prawie wszystkie załogi.Szybka fota i można wrzucać za szejset srylionów na Otomoto, JEDYNYTAKIZOBACZOstatnie załogi przybywająMinęło kilka godzin i nadal nie zorientowali się, że nie jestem VolvemPo przejeździe po białołęckich bezdrożach bardziej martwiłbym się o stan elementów położonych niżej niż 5,7-litrowe V8Z bażinBył czas, gdy wszystkie Taunusy lądowały w czarnym macie. WSZYSTKIE.2-drzwiowa Jetta to jeden z niewielu VW, jakie bym nawet chętnie. Jest idotyczna.Still better than Polonez.Ależ ja lubię tego sprzęta.PRAwidłowy pojazd na Nity Wreszcie przyszedł moment, na który czekało całe zmarznięte towarzystwo: ogłoszenie wyników.Wystawa z nagrodamiElegia na cześć wału od SyrenySmartfon SzarotkaThey see my rusty sill, they hatinElement od pojazdu latającego może przydać się do tuningu Pandy I wtedy nastąpiła mała niespodziewanka.Po przyjeździe na metę i rozważeniu ilości pominiętych "cetegów" (rozmieszczonych na latarniach i słupach kartek z cyklu "co tu gniło", zawierającymi zdjęcia wrostów, które należało zidentyfikować), potencjalnie położonych pekapów oraz młodego jak na standardy Nitów wieku naszego wehikułu, spodziewaliśmy się solidnego miejsca w pierszej dwudziestce. I rzeczywiście, takie zajęliśmy.Konkretnie zaś szóste.Nagrodą okazał się piękny, pokryty szlachetną patyną mikrofon Wodeckiego.Było to doskonałe zakończenie X Festiwalu Nitów i Korozji. A czemu być może ostatniego, a przynajmniej w Warszawie? Otóż przede wszystkim w mieście stołecznym brakuje już odpowiednich na takie imprezy klimatycznych miejsc. Prawie nie ma też już interesujących wrostów - ich miejsce zajmują Vectry (jedna nawet stanowiła pytanie na rajdzie), które interesujące nie będą raczej nigdy. Ponadto załoga Stada Baranów jest już zmęczona organizacją rajdów, w związku z czym zapadła decyzja o zrobieniu sobie przerwy. Dobrą wiadomością jest jednak to, że Nity zostałe przekazane innej, zaufanej ekipie. Oznacza to, że prawdopodobnie tradycja będzie kontynuowana. Będzie to jednak już troszkę inny rajd (wszak wiadomo - inni organizatorzy, inne pomysły, innego rodzaju zryte, złośliwe poczucie humoru) i być może w przyszłym roku odbędzie się już gdzie indziej.Ale jeśli tylko XI edycja zostanie ogłoszona, postaram się wziąć udział. Zdecydowanie warto.Z Nitów nawet wraca się fajnie.

Śmignąwszy: germańska wydajność

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Śmignąwszy: germańska wydajność

Nie ogarniam tych gości z Audi.Masz jakąś linię modelową - np. 80/A4 - i kolejne generacje nazywasz sobie kodami, w tym przypadku na B. B1, B2 i tak dalej. Ale w którymś momencie któryś Senior Mobbing Manager (jak to będzie po niemiecku? Übermobbingführer?) stwierdził, że warto byłoby również głębokie lifty oznaczać jako kolejne modele, a jako, że był Oktoberfest i wszyscy, odziani w lederhosen, wlewali w siebie hektolitry browca, pomysł został klepnięty. Oczywiście nie oni pierwsi zrobili taki manewr (weźmy choćby Mondeo Mk I i II, które są tym samym samochodem ze zmienionym przodem i tyłem), ale tak to widzę. I w ten oto sposób A4 B8 po liftingu zostało nowym modelem z kodem B9.Niestety, będąc raczej skupionym na motoryzacji z lat nieco dawniejszych, nie wiem dokładnie jakie wprowadzono zmiany w nowej generacji A4, poza wyostrzonym frontem (tak, by gość, któremu siadasz na zderzaku był jeszcze bardziej onieśmielony überagresywnymi reflektorami) i zadem (tak, by wyprzedzani na trzeciego, pod górę, na ślepym łuku, na podwójnej ciągłej goście mogli jeszcze troszkę pobać się überagresywnych świateł tylnych). Być może wersje TSI (u Audi zwane TFSI) otrzymały nowe pierścienie tłokowe, dzięki którym spalanie oleju spadło z litra na 1000 km do powiedzmy 0,8 litra, sam zaś silnik wybucha dopiero po okresie gwarancji. Być może wprowadzono system umożliwiający automatyczne utrzymywanie stałej odległości 5 cm od tylnego zderzaka samochodu jadącego przed nami. Nie wiem, naprawdę - i to mimo tego, że miałem okazję przejechać się właśnie tym najnowszym modelem. Ale to być może wynika z tego, że egzemplarz, którym śmignąłem, był wyposażony w 2-litrowego diesla, zaś wszystkich bajerów nie dałem rady ogarnąć.Acz system automatycznie utrzymujący odstęp (czy inszy, podobnie działający układ) tam rzeczywiście był. Jednak o tem potem.Jedno, co można powiedzieć o nowym A4, to to, że... nie wygląda źle. Żeby nie było niejasności - to nie jest moja estetyka, jednak B9 szpetnym absolutnie nie jest. Proporcje są zgrabne, wyważone, zaś detale - dopracowane. Po prostu dobrze zaprojektowany średniej wielkości sedan. Inna rzecz, że niewiele się różniący od poprzednika, czyli B8, oraz innych sedanów z Ingolstadt. Korporacyjna unifikacja wyglądu niczym w Erneście & Młodym.Jeszcze lepsze (choć też zgodne z "korporacyjnym umundurowaniem" Audi) wrażenie robi wnętrze. Jasne, stylistyka jest kwestią gustu, ta mnie nie porywa (inna rzecz, że ja akurat jestem miłośnikiem klimatów typu przedliftowy CX), ale absolutnie nie razi. I nie sądzę, by raziła kogokolwiek. Natomiast tym, co naprawdę gniecie mosznę, jest jakość materiałów i montażu. Serio - tu nie ma się do czego przyczepić. Zarówno tworzywa jak ich spasowanie to jest jakiś kosmos. Nie przesadzam - nie pamiętam, bym siedział w samochodzie, który miałby lepszej jakości, solidniej poskładane otoczenie kierowcy i paseżerów. Szlachetniej - owszem, jak najbardziej, ale nie lepiej.(Wiem - nie widać tego na zdjęciach, ale nie mając w danym momencie dostępu do przyzwoitego aparatu skazany byłem na robienie zdjęć telefonem KRÜGER UND MATZ HÄNDE HOCH ALLE GESCHÜTZE FEUER SCHAMLOS KRANKENSCHWESTER WÜRSTCHEN MIT BIER JAWOHL, który, gdyby nie był takim dramatycznym chłamem, bardzo by pasował do tego wozu.)Inną kwestią jest komfort wnętrza. I tu też trudno mieć jakiekolwiek większe zarzuty. Fotele są świetne, pozycja za kierownicą - wygodna, miejsca zaś jest dość z przodu i z tyłu. Mimo tego wszystkiego w środku A4 nie czułem się najlepej. Po pierwsze - siedzi się głęboko. Bardzo głęboko. Niektórzy (np. Blogomotive) to lubią, ja jednak nie przepadam. Choć widoczność (szczególnie jak na tak nowy model) jest zupełnie przyzwoita, czułem się zbyt schowany i miałem ciągłe - być może irracjonalne - wrażenie, że czegoś nie widzę, i że zaraz spowoduję przez to wypadek. Po drugie - miałem drażniącą świadomość, że gdy tylko otworzę drzwi, oczom wszystkich ukaże się podświetlany niebieskimi LED-ami próg. Zrobiłem zdjęcie, jednak nawet mój telefon o germańsko brzmiącej nazwie nie był w stanie znieść takiego stężenia napędzanego prestiżem własnym gruchotrzepstwa i fotka po zgraniu na kompa objawiła się jako czarno-niebieska smuga.Po trzecie - ilość bajerów, wodotrysków, maszyn robiących "ping" i innych funkcji sterowanych czy to z kierownicy, czy znajdującym się przed dźwignią automatu pokrętłem MMA, yyy, przepraszam, MMI, najzwyczajniej w świecie onieśmiela. A przynajmniej takiego zgrzybiałego technofoba, jak ja. I nie - po wnętrzu A4 tego nie widać, ale tych wszystkich dodatkowych funkcji jest w okolicach sryliona.Ja zaś sprawdziłem tylko jedną. I nawet nie wiem, jak się nazywa. Wiem tylko, że jej nie lubię.Jest to coś w rodzaju asystenta pasa połączonego z aktywnym tempomatem. W gęstym ruchu miejskim, gdy co chwila trzeba przyspieszać lub zwalniać, samochód zasadniczo robi to sam (choć wcześniej wyświetla ostrzeżenie o zbyt małym odstępie - nie wierzę, dla Audi istnieje coś takiego jak za mały odstęp???), i to w sumie żadna wielka nowość. Prawdziwym bajerem - i jednocześnie tym właśnie elementem, który wybitnie mnie zirytował - jest utrzymywanie pasa ruchu. Człowiek jedzie sobie spokojnie, a tu nagle kierownica próbuje wyrwać mu się z rąk. Wybitnie nieprzyjemne doznanie. Poza tym ciekaw jestem, jak pracowałby ten system w miejscu, gdzie pasy są niewyraźne. Lub tam, gdzie po robotach drogowych pozostały resztki niewyraźnych, żółtych pasów. Lub zimą, na ośnieżonej drodze.Na szczęście system można wyłączyć i po prostu jechać. A jeździ się naprawdę dobrze.Zacznijmy od zawieszenia.Spodziewałem się, że A4 będzie twarde. Nie potwornie twarde, ale na tyle sztywne, by tak samo sztywni stali się w rejonach lędźwiowych dziennikarze motoryzacyjni, według których jedynym przeznaczeniem samochodu jest urywanie sekund na Nordschleife. Jak się jednak okazało, Audi oferuje całkiem sporo komfortu. Owszem, jego zawieszenie nie jest kanapowate jak np. w Baleronie czy Peugeocie 406, jednak jego sztywność jest dobrana tak, by dobre właściwości jezdne nie oznaczały konieczności rezygnacji z wygody. Nierówności (szczególnie te krótkie i "ostre") są odczuwalne, ale stłumione.Układ napędowy nie był wielkim zaskoczeniem. Wiedziałem, że wyposażone w 190-konnego 2-litrowego diesla A4 będzie szybkie - i takie jest. Wiedziałem, że dzięki napędowi na 4 koła (Quattro, prawdaż) moc będzie bardzo wydajnie używana do nadawania autu odpowiedniej prędkości - i tak właśnie było. Nie wiedziałem natomiast, jak będzie zachowywała się dwusprzęgłowa skrzynia DSG. Moje jedyne doświadczenie z nią, związane z przejażdżką 170-konną Skodą Yeti, było ambiwalentne: skrzynia działała sprawnie, ale przy mocniejszym przyspieszaniu potrafiła szarpnąć podczas redukcji. Tu z kolei kultura jej działania była znacznie wyższa. Przy dynamicznym przyspieszaniu zmiany biegów były wyczuwalne, ale nie zakłócało to komfortu. Zaskoczyło mnie jednak coś innego. W tym samochodzie zupełnie, całkowicie, absolutnie nie czuć prędkości. Powiem więcej - jazda zgodna z przepisami jest... nudna. Prowadząc A4 i starając się nie przekraczać ograniczeń prędkości mamy wrażenie, że wleczemy się niemiłosiernie. I to chyba wyjaśnia czemu kierowcy nowszych modeli Audi jeżdżą tak potwornie agresywnie. Oni po prostu starają się nie zasnąć.Pozostaje pytanie, czy nowym A4 da się przewieźć jakiegoś sprzęta. Otóż... w zasadzie się da, ale niedużo. I na pewno nie bas w sztywnym futerale.Jak widać na załączonym obrazku, gitara akustyczna w usztywnianym piankowym futerale wchodzi bez problemu. Włazi jeszcze odziany w miękki pokrowiec bas z krótką, symetryczną główką i... w zasadzie tyle. Bagażnik, jak w znacznej części nowych samochodów, jest zwyczajnie wąski, co w zasadzie dyskwalifikuje go jako basotransport. Zamiast zrobić więcej miejsca na szerokość, producent postanowił uszczęśliwić klientów mikrymi przegródkami na butelki z prestiżem własnym. Inna rzecz, że większości nabywców Audi to właśnie wystarcza.Podsumowanie, czyli zady i walety:Audi A4 B9 absolutnie nie jest złym samochodem. Ba - jest samochodem bardzo dobrym, i piszę to jako naczelny VAG-hejter. Jednak... nie jest to samochód dla mnie. Nie chodzi tu tylko o bagażnik, ale też o to, jak czuję się za kierownicą, o wrażenia z jazdy, o subiektywne odczucie, że wciąż jadę za wolno. Jasne, wszystko niby się zgadza - niemiecka dokładność i wydajność bliska perfekcji, doskonały montaż, bardzo przyzwoity komfort - ale coś sprawia, że nie jestem w stanie polubić tego auta. Może to kwestia "przebajerzenia", którego mój zmurszały, 37-letni mózg nie jest w stanie ogarnąć. 

Spacerkiem i rowerkiem: silna Wola, cz. 2

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: silna Wola, cz. 2

Eventualnie: kolejny sezon za nami

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: kolejny sezon za nami

Spacerkiem i rowerkiem: silna Wola, cz. 1

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: silna Wola, cz. 1

Dobry wieczór się z Szanownym Państwem.Miksy to zdecydowanie najpopularniejszy cykl wpisów. Zapoczątkowane przez nieodżałowanego Złomnika, zostały podchwycone przez znaczną część gratoblogerskiej braci, w tym również przeze mnie. Teraz, po kolejnej już ponadtygodniowej przerwie niekoniecznie technicznej, pora na nową, solidną porcję zardzewiałego mięska. I tak, jak zapowiadałem, tym razem udamy się na Wolę.Wola to spora, bardzo zróżnicowana pod każdym praktycznie względem dzielnica leżąca na zachód od centrum Warszawy. Mamy tam zarówno szklano-stalowe korpobiurowce, jak i wielkopłytowe blokowiska czy stare kamienice. Również profil demograficzny można określić jako "all around the place", czyli od Sasa do lasa - spotkamy tu i krótko trzymanych na krawatosmyczy korpożołnieżyków, i szeroko pojęty lumpenproletariat, i, co najważniejsze, bogaty wybór grzybów. A najważniejsze jest to dlatego, że to głównie właśnie Państwo Grzybstwo hoduje w ogródkach i na parkingach ciekawe okazy różnorakiego sortu wrostów. A na tychże jest na Woli masa. Taka masa, że czwartą już wycieczkę po tej dzielnicy musiałem podzielić nie na dwie (jak zapowiadałem uprzednio), a na trzy smakowite części.Zaczynamy od graniczących z Bemowem zachodnich rejonów Woli, czyli na Kole, Ulrychowie i Odolanach.Wartburg na czarnych - musi grzyb. Albo Paweł Starewicz, ale on ma kombi.Grzyb czy nie grzyb, wie, jak skutecznie skonesować WołgęA to nie grzyb, tylko dostawca pizzy. Dostawiałbym.PodgrzybekFimobile FretlessWY! Co wy tam odprdalacie?!Bezczelność, tak zastawiać. Rejestracja typu "chciałbym, ale nie starczyło"Odpowiedź na pytanie "jak skonesować dobrą Dwieściepiątkę tak, by z każdej strony tkwiła w wilgoci i skutecznie zgniła"Bardzo fajny, nieoczywisty hot-hatch. Jak dla mnie - srogi jaktajmer,Na lawetę go i na zlot maniaków VWNie wygląda, a to całkiem groźna wersja.To wun, Baldwin!Wygląda, jakby miał zasłony w oknach. Rozwiązanie problemu drogich mieszkań?Spod Wola Parku na misjęNapompować, nowy akumulatorek i pewnie ruszyłaby jeszczeCzy ktoś może mnie uświadomić, czy to ten sam, który miał czarne słupki i inne blachy, czy inny?Entuzjasta Legł i YęknąłJak widać posiadanie Baldwinki nie zawsze chroni przed dennym parkowaniemMam FaZę na MarbelkęPodobno Enzo Ferrari był fanem tego modeluWULkan mocyNiestety nie pomnę już, co tam było napisane, większej wersji już nie mam, ale o ile pamiętam było to dość niezłeWartburg - AnonimRuszamy na akcję!W przyszłym odcinku - udajemy się w okolice niestety już byłej mojej pracy. A jest tam równie grubo.Do widzenia się z Państwem.

Eventualnie: siódmy raz na prawym brzegu

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: siódmy raz na prawym brzegu

Co roku to właśnie końcówka sezonu jest najgrubsza.Wiosną poza rozpoczęciem sezonu Youngtimer Warsaw i Auto Nostalgią nie dzieje się prawie nic - w tym roku wyjątkiem był zorganizowany po raz pierwszy Rajd Rembertowski. Latem jest co prawda nieco imprez, jednak poza niezmiennie świetnym Rajdem Złomnika są to - z legendarnym już WUK-iem na czele - eventy o niemalże profesjonalnym stopniu trudności. Jesienią za to, jeszcze przed zamknięciem sezonu, odbywają się dwa spośród absolutnie najlepszych nawigacyjno-turystycznych rajdów amatorskich: bezapelacyjny nr 1 wśród tego typu imprez, czyli październikowe Nity, oraz doskonale znany wśród mieszkańców i bywalców prawobrzeżnej Warszawy Rajd Praski. Tym razem jednak nie tylko prawobrzeże było grane.Oczywście, by wziąć udział, trzeba było najpierw załapać się na listę startową. Niestety, nie było to zbyt łatwe - dolna granica wieku pojazdu została ustalona na rocznik 1990. Młodsze - za zgodą organizatorów. A Skanssen jest o dwa lata młodszy i zgody, niestety, nie uzyskał, trafiając od razu na listę rezerwową. Na główną listę za to dostał się o rok starszy Baleron, co poskutkowało decyzją: wskakuję jako pilot.Pozostało zatem w dniu rajdu ruszyć na miejsce startu.Tak, jak w zeszłym roku, zbiórka towarzystwa została zorganizowana na terenie Fabryki Obrabiarek Precyzyjnych Avia na samym końcu ul. Siedleckiej (nie, nie ma to nic wspólnego z  czeskimi ciężarówkami i furgonami na licencji Saviema). Na miejscu były już fudtraki - złoty Borgward oferujący krowę w bułce oraz przecudny, pełen kawy Citroen HY. Było też już sporo luda.W tym (współ)organizatorzy, witający wszystkich z serdecznym entuzjazmemZ kolei mój serdeczny entuzjazm (połączony z dyskretnym ślinotokiem) wzbudził tenże właśnie egzemplarzTrzy sedany, dwa hatchbacki, widok to nie byle jaaa... nieee, przepraszam, postaram się dziś nie tworzyć już więcej poezjiPonoć MarokoJeżeli cokolwiek mogło równać się z DS-em w kategorii rozpadu struktur ego na skutek nagłego skoku pożądania, było to właśnie toChoć temu też nie brakowało za wielePowtarzałem to już wielokrotnie, powtórzę raz jeszcze: to jest ten jeden model BMW, który zdecydowanie bym chciałBo Garbusa to chcę od dzieckaTito kontra GorbaczowPóźny Honecker/Krenz/GerlachNie widziałem jej na Najpiękniejszej WarszawieA jego niestety nie widziałem na trasiePonoć Poloneza niektórzy nazywali polskim Volvo. To ja jednak wolę oryginał.Na przykład taki.Tam nieopodal są progi zwalniające. Jestem cholernie ciekaw, jak przez nie przejechał.To zdecydowanie najładniejsza Baldwinka, jaką znamPraktycznie jak nowySyrena w typowej dla siebie sytuacjiAleż mi się podobają te pionowe reflektory. Choć oczywiście wolę europejską wersję z pojedynczym kloszemBrytyjski lordowóz (nie mylić z lordozą) napędzany dieslem z koreańskiego dostawczaka. Znam od lat, a wciąż nie mogę wyjść z podziwuNie lubię Audi, ale lubię niedoceniane modele. Mógłbym.Nie no, po prostu piękno w czystej postaci.Tymczasem uczestnicy wciąż przybywaliWśród nich także dobrze znaniOraz tacy, których wehikuły na pierwszy rzut oka wyglądały znajomoSEC w niemetalicznym granacie prezentuje się absolutnie wyśmienicieNajdroższy i najtańszy samochód na giełdzie w Słomczynie w latach osiemdziesiątychPrzegenialny egzemplarzPo drobnych perypetiach finansowo-organizacyjnych wpisowe zostało uiszczone, co poskutkowało zamieszczeniem pięknego numeru startowego na tylnej bocznej szybie Balerona.Chwilę później rozpoczęła się odprawa.Ze względu na dość odległy numer postanowiliśmy zaudać się całą ekipą nieopodal celem przyjęcia jakiegoś pokarmu tudzież płynu. Zanim to jednak nastąpiło, popodziwiałem równie luksusowe co absurdalne wnętrze Człowieka Krzesła.Pół na pół Azji i MercedesaTak, on miał tak seryjnie!W tak zwanym międzyczasie pierwsze załogi jęły ruszać w trasę.W końcu przyszła pora i na nas. Ustawiliśmy się w kolejce, przez celownik (ewentualnie boczne szyby) obserwując wehikuły kilku poprzedzających nas załóg.Gdy wreszcie stanęliśmy na linii startu, zostały nam wręczone materiały pod postacią karty drogowej, listy miejsc do odwiedzenia i zadań do wykonania oraz małej mapki, w której zaznaczona była znaczna część tychże punktów. Marszrutę należało już opracować samemu. Zaczęliśmy tedy od Oparów Absurdu, gdzie należało odnaleźć... wibrator.Razem z nami przybyło na punkt kilka innych załóg.Dalsza trasa po Pradze przebiegała bez większych zakłóceń - ułożenie logicznej marszruty nie było trudne, tak samo, jak większość zadań z trasy.Panda wczoraj i przedwczorajInspektor ds. miziania z PKP AromatyW pewnym momencie zorientowałem się, że coś się nie zgadza - w zapowiedziach ogłaszano, że trasa rajdu po raz pierwszy poprowadzi również lewym brzegiem Wisły, a wszystkie adresy umieszczone na karcie znajdowały się w obrębie dość niewielkiego wycinka Pragi. Zapomniałem jednak o zapowiedzianym na odprawie pekapie, na którym załogi miały otrzymywać dodatkowe, ok. 40-minutowe zadanie.A zadaniem tym okazał się itinerer, który prowadził Mostem Świętokrzyskim prościutko na Powiśle.Pierwsze zadanie z lewego brzegu - transformator typu "kiosk"Carry, którego ilość WAD należało podać, w międzyczasie odjechało; co najśmieszniejsze, odpowiedź można było znaleźć w moim zeszłorocznym mixieZamieszczone na Citroenie AX pytanie, jakiej marki montownia znajdowała się niedaleko stamtąd przed wojną, było bardzo przewrotneSama marka pojawiła się zresztą nie razBez gwiazdy itd.Przejazd śródmiejską stroną okazał się prawie bezbłędny. Jak się później okazało, to "prawie" kosztowało nas kilka bardzo cennych punktów. Tymczasem wróciliśmy na Pragę wykonać ostatnie zadania......i powrócić na metę.Foodtrucki wydawałyHY zaniemógł......i szybko został uleczonZawsze się zastanawiam, ile Borgwarda zostało pod powłokąWnętrze genialnie zeszczurzonego Bel Aira dorównuje powłoce zewnętrznejRydwany uczestników w oczekiwaniu na wynikiBas by wszedł. WOZIŁBYM.Panda Krowa vs Panda SelectaAzjata duży vs Azjata małyFrancja vs AngliaV4 vs V8RWD włosko-polskie vs RWD germańskieTito vs GomułkaJeden z najpopularniejszych kolorów tamtej epokiCiekawe, czy to jedna z tych "nowych"Polonezowi bliżej jednak chyba do Austina 8 niż do DS-aDwa Saaby, jeden właścicielNiektórzy nie mogli czekać na wynikiDostarczałbymBiere obaKolejne zdjęcie z cyklu "dwa spośród najlepszych kąbiaczy wszechczasów""Pamiętasz, na jakie wyniki się umawialiśmy, prawda?"Musztarda niestety nie wchodziła w skład nagródPo odbiór nagród ustawiały się również załogi międzypokolenioweZwycięska ekipaCzęść nagrody głównej. Swoją drogą - ja tam nie muszę zbierać, by się pod tym podpisać.Czemu zaś punkty, które kosztowało nas śródmiejskie "prawie", okazały się takie cenne?Otóż w jednym momencie zamiast pojechać prosto, skręciliśmy w prawo w Tamkę, co poskutkowało koniecznością zawrotki na samej jej górze. Była to wina w większości moja ale po części też kierowcy, który obrał tempo niezbyt dobrze dopasowane czytaniu itinerera. W efekcie na metę dotarliśmy z 6-minutowym spóźnieniem, każda zaś minuta spóźnienia równała się jednemu punktowi karnemu. Gdy już rozdano nagrody, podeszliśmy do kol. Bubu z pytaniem, jak nam poszło z zadaniami.Okazało się, że gdyby nie spóźnienie, mielibyśmy komplet punktów. KOMPLET.Nie, nie wygralibyśmy - maksymalną ilość punktów zdobyło kilka załóg a w tej sytuacji premiowane są te, które jechały starszymi autami, ale punktowane (i nagrodzone) miejsce jak najbardziej by było. I to dość wysokie. A tak... no cóż, trudno. Następnym razem będzie większe skupienie i rozsądniejsze tempo.Bo tak, mam zamiar tam się pojawić równiez za rok. Warto.

Spacerkiem i rowerkiem: Bemowo na nowo

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: Bemowo na nowo

Bemowo to jedna z tych dzielnic, które jednocześnie lubię i nie lubię. Nie lubię Jelonek - brzydkie blokowisko, sporo nieprzyjemnego towarzystwa (nie wiem, jak teraz, ale tak było jeszcze stosunkowo niedawno), generalnie nic ciekawego, choć miejscami kwitnie tam sporo ciekawego złomu. Górce są mi doskonale obojętne - osiedle jak osiedle, nie wyróżnia się niczym ani na plus ani na minus. Za to do północnej części Bemowa mam swoistą słabość. Zarówno betonowe osiedle Bemowo Lotnisko, jak i malowniczy Fort Bema czy przede wszystkim moje ulubione leżące tuż przy samym lesie zaciszne Boernerowo są miejscami, które budzą moją sympatię. A i dobre żelazo da się tam czasem znaleźć. Dlatego też zakończywszy zwiedzanie Ursusa wskakujemy na aleję 4 Czerwca 1989 (ciekawe, kiedy aktualnie nam świecące Słońce Narodu każe ją przemianować na Zdrady O Świcie czy Zbrodni Smoleńskiej) i kierujemy się nią prościutko w stronę Połczyńskiej i Lazurowej.A tam...Czerwone R11 na tle homogenicznych, monochromatycznych Skód - doskonały kontrast "wczoraj vs dziś"Nawet ponury, zimowy dzień na ponurych, szarych Jelonkach może zostać ubarwiony dobrym sprzętem, który spotyka się tam zaskakująco częstoMaluch w Beczce Expressowo. To brzmi BARDZO źle.Ścierka przybyła spod Kutna. Kutno - to brzmi smutno.Wiele wskazuje na przynajmniej tymczasowy spoczynek. Choć z nimi nie jest tak łatwo pod tym względem.Przysiadł na chwilę, czy na stałe?Z popularnych większych modeli bardziej od Omegi przetrzebiło chyba tylko ScorpioCzasem przekładka z ruchu lewo- na prawostronny nie wystarczy.DLA PASJONATY DO NIEWIELKICH POPRAWEK BLACHARSKO-LAKIERNICZYCHO, dzień dobryDobre Kroko cieszy okoGermańscy oprawcyBajka o śnie Zeusa: wrócił właśnie ze USA.Taką Justynkę to bym mógłWZIął i zardzewiałJest gleba, jest lans na spocieWóz Zgrzybiałego Inwalidy?Ooo, te dekielki na pewno bardzo poprawiają aerodynamikęRany, ależ mam sentymentTarpan? Tarłem.To chyba ostatnia chwila, by rwać je w dobrych pieniądzachGdzie się podziały takie coupety?Stan dość tipowyDaję pińcet i zabieram!Nie WZGardziłbymAleż one ładne były, nie umiem się czepiać nawetPerła postpeereluWrastający Immanentnie FiacikTo chyba najpopularniejsze czarne blachy na BemowieOczko mu oklapło. Temu Volvu.To tyle na dziś w temacie Bemowa. W następnym odcinku - Wola. A nawet nie w jednym, tylko w dwóch - tak było grubo.Do zo.

Eventualnie: Najpiękniejsza Warszawa

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: Najpiękniejsza Warszawa

Będąc człowiekiem w dużej mierze oderwanym od rzeczywistości czasem dopiero w ostatniej chwili dowiaduję się o interesujących eventach, czy to muzycznych, czy graciarskich. Jest to o tyle dziwne, że praktycznie mieszkam w internetach - jednakże nie śledząc blisko każdego kroku mych mniej lub bardziej wirtualnych znajomych czasem przeoczam (przeoczywam? czy to jest słowo w ogóle?) potencjalnie interesujące zapowiedzi. A gdy do tego mam na głowie Dużo Ważniejsze Rzeczy (np. spędzenie wysokogatunkowego czasu z Młodzieżem) staje się jasne, że zdarza mi się być zaskakująco niedoinformowanym.Tak było i tym razem - o evenciku na terenie pod Pałacem Kultury trąbiono już ponoć od pewnego czasu (niektóre źródła podają okolice Rajdu Złomnika), a ja nic nie pamiętam. Nic, zero, nullus fallus. A przypominam, że na Fejsie, forach i w inszych wirtualnych miejscach potrafię stracić nawet pół dnia. Dlatego gdy kolega P. (ten od GS-a, Trabanta i paru innych dobrych sprzętów) zadzwonił do mnie w czwartek i spytał, czy będę, efekt WTF był mocny. Gdy do tego już w niedzielę na fejsowym fąpażu Stada Baranów pojawiło się zdjęcie ichniejszego Austina 8 stojącego sobie wesoło pod Pałacem i informacja "już jesteśmy", stwierdziłem, że i mnie nie może tam zabraknąć. Sprawy Najważniejsze (czyt. tatusiobowiązki) sprawiły jednak, że pojawiłem się na miejscu dość późno - niecałe 2 godziny przed zwinięciem się całej imprezy, gdy część uczestników zdążyła już się wydalić. Nie umniejszyło to jednak mej przyjemności z patrzenia na urodziwe żelaza. Nawet jeśli były to Syreny - a jak wiadomo Syrena To Nie Samochód.Syreny robią to, co potrafią, czyli stojąTen egzemplarz jest dobry - ładnie spatynowany ale nie zgniły wczesny model (102 bodajże) to naprawdę rodzynW ogóle jeśli Syrena to z kurołapamiA jak bez kurołapów to Bosto.Bo na pewno nie takie coś.To nie wosk, to LaminatPoza Syrenami na Pl. Defilad królowały, jak sama nazwa imprezy (nie mówiąc już o jej miejscu) wskazywała, Warszawy. Czyli coś bliższego samochodowi, niż Syreny. I zazwyczaj jeszcze bardziej groteskowe pod względem sytuacji rynkowo-cenowej.Nie powiem, miały swój urokWczesna M20 i nieco późniejsza 200. Obie w bardzo fajnym stanie, choć szczurowata M20 wygrywa zdecydowanie.Pickup to naprawdę rodzyn. Rzadsza jest chyba tylko odmiana pocztowa.Warszawa w środowisku naturalnymOczywiście zjawiły się również prawdziwe samochody.Niektóre z nich miały zepsute zawieszenieInne zawierały za dużo wielokropków (za nadużywanie wielokropków powinny być odbierane świadectwa ukończenia szkoły podstawowej)Pod innymi leżało pół człowiekaOryginalny Brytol czy Niewinny Włoch?O, i to jest Prawdziwy Samochód. Bardzo Prawdziwy. Najprawdziwszy ze wszystkich.Choć w sumie ten nawet też. I do tego głupi. Uwielbiam głupie samochody.No, ten już jest trochę za głupi jak dla mnie.Znana wszystkim Panda dumnie prezentuje swe niezaje...żdżalne wnętrznościTo o nim Szekspir pisał Sonetty.WTEM!!! Samochód z połową dachu i silnikiem V4, jak w Zaporożcu!Znany mi już skądinąd Człowiek Krzesło zdecydowanie jest już jaktajmeremGolden Brown texture like SunOne są droższe nawet od WarszawNiedawno red. Bubu udawał w takim literata...no i oczywiście. On jest wszędzie. Czasem boję się zajrzeć do lodówki.Może nie obejrzałem wszystkiego, może na parę egzemplarzy trochę się spóźniłem, ale i tak było zacnie. Zresztą sam pomysł zasługuje na pochwałę - świetna lokalizacja (szczególnie w dobie wypędzania samochodów, zwłaszcza tych starszych, z centrów miast) oraz dobra nazwa (wszak Warszawa jest najpiękniejsza gdy na jej ulicach można spotkać klasyka, choćby i Warszawę) godne są tłustej okejki.Ale najlepsze jest to, że to jeszcze nie jest ostatni event w tym sezonie.

Śmignąwszy: Megapełzacz

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Śmignąwszy: Megapełzacz

Nareszcie x 2.Po pierwsze - nareszcie nowy wpis. No bo przecież ile można? 11 dni od poprzedniego! TO ZA DŁUGO, ZA CO CI PŁACIMY, GAMONIU?! Nie, czekaj...Po drugie - nareszcie, po długiej serii testów germańskiego żelaza, i to głównie napędzanego mazutem, coś na F!!! Fantastycznie! Fenomenalnie! Fspaniale! Fsamąporę!!!Chociaż nie. Nie do końca na F. Przede wszystkim na P - bo Peugeot. Po drugie na V - bo van. No i w końcu na D - bo duży. Bardzo duży.Czyli BD.Jeden z mych kolegów-współgraczy wyposażył się pewien czas temu w dziecię nr 2. Oczywiście za tzw. moich czasów (czyli gdy sam byłem dziecięciem) rodzinie 2+2 wystarczał zazwyczaj Kaszlak, tym lepiej sytuowanym - Polonez, a większości ludu pracującego autobus lub tramwaj. O ile przyjechał. I o ile dało się doń wcisnąć. Teraz jednak, wzbogaciwszy się nieco, doświadczamy zjawiska apetytu rosnącego w miarę jedzenia. Dlatego właśnie kolega ów doszedł do wniosku, że jego dotychczasowy wehikuł, czyli Peugeot 406 w kąbiaczu, już nie zdanża. Po pierwsze dlatego, że wiek i zmęczenie materiału nieco osłabiają pokładane weń zaufanie (troszkę niesłusznie, gdyż 406 to cholernie solidne żelazo - jedynie elektronika potrafi czasem upić się jakimś Bordeaux czy innym Chateau Lacośtam i zachowywać zgodnie ze swym stanem), po drugie zaś, prawdaż, bagaże. No i przestrzeń w środku. A jako, że dobre doświadczenia z 406 poskutkowały sympatią do Króla Zwierząt, wybór padł na kolejnego Peugeota - tym razem na największy czysto osobowy model marki, czyli słusznych rozmiarów vana 807.Tak - Peugeot 807 jest duży. Bardzo. A do tego, będąc vanem, nie marnuje zbyt wiele miejsca na długą, zmysłową maskę czy elegancki, służący do przewozu prestiżu w stanie lotnym zad i większość swych zalet kryje we wnętrzu.A jest ono wielkie.Przede wszystkim - ogromną gratką dla dzieciatej rodziny są przesuwane tylne drzwi. Szczególnie, jeśli są elektrycznie sterowane. O ile łatwiejsze jest zamontowanie fotelika z potomkiem (lub, jeśli ów potomek jest już nieco większy, zalogowanie go do zamocowanego już fotelika)! O ile mniej problemów nastręcza wymeldowanie onej latorośli, szczególnie, gdy musimy jeszcze tachać bagaże! Zalety elektrycznie odsuwanych tylnych drzwi są w kontekście rodzinowozu nie do przecenienia. A i dorosłym bardzo łatwo wskakiwać na wygodne, osobne siedzenia - acz w ich przypadku sensowniejszą opcją jest manualne zamknięcie odrzwi, gdyż trwa to po prostu o wiele krócej.Przejdźmy jednak do przodu, gdyż dzieją się tam rzeczy jeszcze ciekawsze, niż w tylnych kwaterach.Gdy tylko zaprezentowano drugą generację Eurovana (Citroen C8/Peugeot 807/Fiat Ulysse/Lancia Phedra), projekt deski rozdzielczej trzepnął mnie bezlitośnie w gałki oczne i śliniącego się z zachwytu posłał na glebę. Te niemalże wiszące zegary, ten pałąk nad nimi, te zamszopodobne wstawki - to wygląda genialnie. GENIALNIE. Do tego przyzwoity montaż (nie perfekcyjny - po prostu przyzwoity) i bardzo wygodne fotele sprawiają, że za kierownicą 807 można poczuć się naprawdę wyśmienicie. Co prawda pozycja za kierownicą jest dość specyficzna, ale łatwo się do niej przyzwyczaić. A jeszcze łatwiej przyzwyczaić się do świetnej widoczności.Kilka słów warto poświęcić genialnie wyglądającym wskaźnikom.Tak, prezentują się wręcz fantastycznie, jednak jest z nimi drobny problem: umiejscowienie na samym środku deski rozdzielczej sprawia, że spoglądając na nie trzeba na chwilę oderwać wzrok od tego, co dzieje się bezpośrednio przed nami. Owszem, również do tego można się bez większych problemów przyzwyczaić (wszak nie sprawdzamy prędkości czy obrotów co 10 sekund), jednak widać, że ciekawy dizajn (oraz - nie oszukujmy się - chęć zmniejszenia kosztów opracowania i produkcji wersji na kraje z ruchem lewostronnym) ma swoją cenę.Pomiędzy prędkościomierzem a obrotomierzem znajduje się kolorowy ekran komputera pokładowego. Chyba właśnie tutaj najdobitniej widać wiek konstrukcji: grafika i kolory przypominają nieco ekran Sagema, którego miałem jakieś 11-12 lat temu. Swoją drogą, nie był to zły telefon. I niewykluczone, że ekran został wyprodukowany przez tę właśnie firmę, do której zresztą jeszcze wrócimy.Wiadomo jednak, że to nie zestaw wskaźników, a pojemność wnętrza i funkcjonalność są najważniejszymi cechami vana. To, że kierowca i pasażerowie 807 mają godne warunki podróży, już wiemy. Pytanie, co z bagażami.Otóż, jeśli tylko trzeci rząd siedzeń zostanie w garażu (czy na balkonie, czy w piwnicy), jest okrutnie dobrze.Gdy na pokładzie znajduje się 7 osób, bagażnik może łyknąć 324 litry. Taka pojemność wystarcza w kompaktowym hatchbacku, jednak gdy jedziemy gdzieś w siódemkę wielkim vanem, trzeba będzie ograniczyć bagaże do średniej wielkości plecaków. Co innego, gdy wybieramy się w drogę w pięcioro. Wyjęcie trzeciego rzędu siedzeń oznacza, że do dyspozycji jest 830 litrów przestrzeni ładunkowej. A to już jest naprawdę dużo. Wystarczająco, by zmieścić np. ekwipunek zespołu chałturniczego. Wiadomo, że nie wejdzie naraz duży zestaw perkusyjny, paka Marshalla i lodówa Ampega, jednak niewielkie bębny, zestaw statywów i gitary mieszczą się bez najmniejszego problemu. I to do linii okien. Ładując po dach prawdopodobnie udałoby się wcisnąć jeszcze ze dwa średniej wielkości wzmacniacze.Wiadomo jednak, że samochód służy głównie do jeżdżenia. A 807 jeździ naprawdę przyjemnie.W rodzinnym vanie jedną z najważniejszych kwestii jest komfort. I tutaj trudno jest się do czegokolwiek przyczepić. W wielkim Peugeocie jesteśmy rozpieszczani nie tylko ogromem przestrzeni i wygodnymi fotelami, ale także nastawioną na dobre samopoczucie pasażerów  pracą zawieszenia. Jego nastawy są zdecydowanie ukierunkowane na komfort jazdy - jest miękko, ale nie na tyle, by pasażerowie zapadali na chorobę morską. Co więcej, na ołtarzu wygody nie poświęcono dobrego prowadzenia. Owszem, czuć, że mamy tu do czynienia niemalże z autobusem, jednak nie jest to jacht pełnomorski kładący się na burtę przy byle zmianie kierunku.Co ciekawe, rozmiary osiemsetsiódemki nie znajdują odbicia w zwrotności. Francuskim (a w zasadzie francusko-włoskim) vanem manewruje się zaskakująco łatwo. Niejeden przedstawiciel segmentu C mógłby zostać zawstydzony promieniem skrętu wielkiej rodzinnej kobyły.Do relaksującego charakteru największego z Peugeotów wyśmienicie pasuje układ napędowy, który znalazł się pod maską tego egzemplarza - konkretnie zaś miękko brzmiący silnik V6 o pojemności 2,9 l sprzężony z automatyczną skrzynią biegów. Dźwięk widlastej jednostki pieści zmysł słuchu, zaś automat rozleniwia, szczególnie w dłuższej trasie, czyli tam, gdzie duży van czuje się najlepiej. Niestety, ponad 200 koni (źródła nie są zgodne co do konkretnej liczby - podane wartości wahają się od 204 do 211 KM) nie czyni z ciężkiego vana rakiety - przyspieszenie do 100 km/h trwa ponad 10 sekund. Zapewne jest to winą po części masy, a po części dość leniwego automatu, które to elementy sprawiają zresztą, że wielki Pełzacz lubi sobie wypić. W mieście 807 w tej wersji potrafi schłeptać nawet ponad 15 litrów na 100 km! Oczywistym wyjściem wydaje się tu instalacja gazowa, w którą zresztą wyposażony był tenże egzemplarz.Jako, że mamy tu do czynienia z kooperacją francusko-włoską, dla miłośników stereotypów oczywistym staje się powątpiewanie w niezawodność. I, niestety, będą mieli oni trochę racji - Eurovan nie słynie ze szczególnej solidności. Problemy nastręcza głównie instalacja elektryczna oraz elektroniczne gadżety - kontrolki zapalają się wedle własnego nieprzewidywalnego humoru, zaszwankować potrafi mechanizm elektrycznego otwierania drzwi, śniedzieją styki i często przepalają się żarówki. Do tego nadspodziewanie szybko kończą swój żywot cewki zapłonowe wspomnianej już firmy Sagem - wymiana na Delphi lub Valeo ponoć rozwiązuje ten problem. Co do tego egzemplarza - znajduje się on w rękach mego współgracza od dość niedawna i na szczęście nie wystąpiły jeszcze żadne poważniejsze problemy. I oby tak zostało.Podsumowanie, czyli zady i walety:Peugeot 807 to kawał wygodnego, pojemnego rodzinowozu - do tego nader przyjemnego w prowadzeniu. Nie, nie jest ideałem - osiągi nie powalają, tak samo, jak niezawodność. Na szczęście rzadko zdarzają się poważne problemy. Dlatego kupując takie auto warto zostawić sobie górką trochę więcej funduszy na ogarnięcie wszystkiego na dzień dobry. Pozwoli to na bezproblemowe cieszenie się niezwykle wygodnym, pojemnym samochodem, który na dodatek połknie masę sprzętu. A jeśli - tak, jak ja - lubisz vany, każda podróż będzie po prostu przyjemna.Plusy:wygodaprzestrzeńbagażnik (przy dwóch rzędach siedzeń)widocznośćrelaksujący charakterstylówa (szczególnie we wnętrzu)Minusy:przeciętne osiągispore zużycie paliwa w wersji V6problemy z elektryką i elektronikąniedostatki ergonomiiCo nim wozić:Peugeotem 807 - tak, jak większością dużych vanów - można przewieźć masę sprzętu. Jeśli jednak chcesz nim targać jedynie basiwa i nagłośnienie, świetnym wyborem będą basy Vigier i Lazarus oraz któryś z większych zestawów MarkBassa. Zmieszczą się, zabrzmią godnie i do tego powstały w odpowiednich krajach.

Spacerkiem i rowerkiem: traktory i niedźwiedzie

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: traktory i niedźwiedzie

Werble! Fanfary! Confetti!Mix!!!Tak - mixów nie było już przez pewien czas. No, może nie jakoś dramatycznie długo, ale wystarczająco, by za nimi zatęsknić. A tym bardziej można było zatęsknić za miastem naszym stołecznym. Tak, wiem - zapowiadałem mix gościnny, opóźni się on jednak nieco (a wierzcie, warto nań zaczekać, i to dowolnie długo). Dlatego też dziś wracamy do Warszawy - a jako, że jedziemy z zachodnich rejonów Polski, od razu z autostrady zjeżdżamy w kierunku jednej z wysuniętych na zachód dzielnic stolicy. I to tej, w której nas jeszcze nie było (przynajmniej u mnie), czyli Ursusa.Tak, przyznaję - nie przepadam za Ursusem. Najgorsze powietrze w Warszawie, nieciekawe blokowiska, obskurne domki. Nie podoba mi się, nie poradzę, przepraszam. Na szczęście ratują ten rejon dwie rzeczy: niesamowicie wręcz klimatyczne pozostałości po słynnej fabryce ciągników (oczywiście pod względem estetycznym, bo jeśli chodzi o historię, politykę i ekonomię, jest dużo smutniej) oraz całkiem niezłe żelaza. Co prawda trzeba było ich trochę poszukać, ale... warto było. Zresztą zobaczcie sami.Kiedyś Audi robiły robotęWirusowe Zapalenie WątrobyPrekursor SUV-ów?Pracownika i przedsiębiorcy marzenia sprzed lat 25.Jaktajmery na zad pędzoneW ogóle to sporo Ścierek ostatnio widuję. I nawet bym mógł przytulić jakąś, najchętniej 3d.Rok 1999 dzwonił, chce swój parking z powrotemWłaściciel ma go od nowości. Ma zamiar jeździć do odpadnięcia kół. Miliona kilometrów życzę!Tuning budżetowyPewien czas temu wymyśliłem sobie C15 w steampunkowej stylówie. Chyba muszę zacząć to ogarniać zanim wszystkie C15 utlenią się do końca.Mini to raczej powinno reklamować fish & chips. No chyba, że to z Włoskiej Roboty.Warszawa Złomu PełnaWczoraj zbytek, dziś zabytek, LUDZIE, JESTĘ WIESZCZĘWczoraj chwat, dzisiaj gratE28 na czarnych, inwencja komentarzowa mi się skończyła.Gdyby do Nivy ładowano automatyczną skrzynię, to jak ta wersja by się nazywała? Nivomat?Jestem nienormalny i przedlift bardziej mi się podoba niż polift.Napisałbym, że Wielki Fiat Wrasta, ale on co najwyżej lekko podgniwaNa bazie Troopera (tylko, rzecz jasna, dłuższego) powinni robić karawan. Nazwa jak znalazł.Nie wiem, czy Roland Garros, ale chcęW następnym odcinku mixoepopei eksplorować będziemy dzielnicę, którą już odwiedzałem już wcześniej, ale i tak będzie grubo.Do najbliższego.

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Top 15: samozadowolenie

Ten wpis miał się pojawić później.Mam już przygotowane materiały na jeden test z cyklu "śmignąwszy" i około sryliona mixów, ale stwierdziłem, że na pierwszy ogień pójdzie mixior gościnny, który zapowiada się nieprawdopodobnie wręcz tłusto. Materiały mam otrzymać niedługo, jednak uznałem, że nie należy zbyt długo kazać Wam czekać. Dlatego już dziś zapraszam na naprędce przygotowany topsrylion - tym razem czysto muzyczny. A, co najgorsze, w całości poświęcony... mojemu plumkaniu.Nie, nie mam zamiaru chwalić się tu moimi popisami (choć jakaś solówka może się zdarzyć) czy ogarnianiem skomplikowanych podziałów (choć są tu również utwory z metrum innym niż 4/4 czy 6/8). Zamiast tego chciałbym podzielić się z Wami zestawem numerów, które po prostu najbardziej mi się podobają. Linia basu nie musi się niczym wyróżniać - chodzi jedynie o czysto muzyczne wrażenia. Lista nie jest może kompletna (wielu utworów nie mam nigdzie w formie nadającej się do publikacji, zaś kilku niestety publikować mi jeszcze nie wolno - a szkoda, bo na pewno by się tu znalazły), ale ma szansę dać Wam obraz tego, które chwile w mojej tzw. "karierze" były dla mnie tymi najważniejszymi.Usiądźcie zatem wygodnie, włączcie głośniki lub załóżcie słuchawki i - myśląc o wisielczych minach snującej się dziś po ulicach elegancko ubranej młodzieży szkolnej i tym, jak bardzo sami nie docenialiśmy naszego własnego okresu edukacji - posłuchajcie.15. Satellite - Over Horizon"Nostalgia" była czwartą (i póki co ostatnią) płytą Satellite, w tym drugą z moim udziałem. Jednym z wyróżniających się na niej utworów jest nagrany przeze mnie na Arii "Over Horizon". Linia jest prosta, motoryczna, zagrana kostką z użyciem jedynie gryfowej przystawki - taka właśnie najlepiej pasowała do charakteru kawałka. Co więcej, w pierwszej zwrotce basu nie ma w ogóle. I tak, to był mój pomysł.Szkoda tylko, że gdy już wchodzi, jest... za cicho.14. Night Rider Symphony - Matka NocNight Rider Symphony powstało w zasadzie w jednym celu: po to, by zagrać koncert w chicagowskim Harris Theater. Przy okazji jednak powstała całkiem ciekawa płyta, na niej zaś moim ulubionym chyba utworem jest "Matka Noc". Niestety, jest to też jeden z numerów, które zostały skopane przez brzmienie basu. I nie, nie była to wina samego instrumentu (wszak był to Alembic Essence - acz nie mój, tylko pożyczony; swojego własnego doczekałem się kilka miesięcy później) tylko... setupu. Otóż, chcąc uniknąć fretbuzzu (czyli brzęczenia strun o progi) ustawiłem akcję za wysoko. Dużo za wysoko. A basy typu neck-thru-body (czyli z gryfem idącym przez całą długość instrumentu, z doklejonymi skrzydłami korpusu) bardzo tego nie lubią. Skutkiem był martwy, pozbawiony dynamiki sound. Na szczęście sama linia oraz cały utwór okazały się naprawdę udane - zresztą trudno się dziwić, wszak bazą była Sonata Księżycowa.Z ciekawostek - w numerze użyłem dwóch basów (we wstępie słychać bezprogowego Malinka), zaś tekst jest... no, powiedzmy, że mój. Zainspirowany RPG-ami oraz "Moon Over Bourbon Street" Stinga stworzyłem warstwę liryczną, która później została poprawiona przez kolegę z zespołu tak, by łatwiej było ją śpiewać.13. Strawberry Fields - CloseStrawberry Fields był to projekt powstały przez wzięcie muzyków z Satellite i zastąpienie Roberta Amiriana niejaką Martą o pseudonimie Robin. Eksperyment udał się całkiem nieźle - a jednym z utworów, które wyszły szczególnie dobrze, było proste ale niezwykle skuteczne "Close". Równie prosta (i - mam nadzieję - skuteczna) była nagrana na Arii linia basu. Kawałek był według mnie materiałem na spory hicior - niestety zupełnie niewykorzystanym.12. Satellite - Am I Losing TouchKolejne dzieło Satellite - tym razem w pełni prog-rockowe: zmiany tempa, zmiany klimatu, kilka wątków, które pod koniec wracają do początkowego motywu. I właśnie z początku i końca, gdzie zagrałem na fretlessie, jestem najbardziej zadowolony. Zresztą za tę linię ktoś mnie nawet chyba pochwalił w którejś z recenzji.Swoją drogą - jest to przykład na to, że jeśli jakaś instrumentalna partia przychodzi do głowy od razu, będzie ona tą właściwą.11. Peter Pan - Living On Your OwnPierwsza płyta, którą kiedykolwiek nagrałem. Rany, jaki byłem dumny i blady. Płyta! Z moim nazwiskiem w środku! I dźwiękami, które osobiście nagrałem na mym Nexusie! W sklepach!!! Oczywiście niczego to nie zmieniło, nie zarobiłem ani grosza, zaś zespół nie zagrał żadnego koncertu. A trochę szkoda - można by było wtedy na żywo posłuchać choćby takiej bitwy między gitarą a klawiszami, jaka znajduje się pod koniec tego utworu. I to głównie ze względu na nią kawałek ten wszedł na listę.Naprawdę, posłuchajcie do końca. Warto.10. Night Rider - Do KońcaWłaśnie, a propos "do końca". Tego kawałka też warto posłuchać do końca, i to nie tylko ze względu na tytuł. Jasne, nie każdemu musi pasować pełen patosu klimat, ale to tak naprawdę kawał solidnego rockowego łojenia z progresywnymi naleciałościami. Do tego pokusiłem się tu o małą solówkę - zagraną, jak reszta utworu, na najukochańszym z mych basów, czyli Alembicu.Night Ridera w zasadzie już nie ma - po tym, jak opuściłem zespół razem z klawiszowcem i gitarzystą, nie zagrał ani jednego koncertu - ale pozostała płyta "Widzę Czuję Jestem". Całkiem niezła.9. Strawberry Fields - Rivers Gone DryZdarza się, że jakiś utwór lepiej brzmi w wersji koncertowej, niż studyjnej. Tak stało się w przypadku... większości numerów Strawberry Fields. Koncertowe DVD nagrane w katowickim Teatrze Wyspiańskiego jest ciekawsze, bardziej dynamiczne, bardziej - nomen omen - żywe, niż wcześniej wydana płyta "Rivers Gone Dry". W tym i piosenka tytułowa, która zresztą jest jedynym dostępnym na YouTube utworem z tej koncertówki.W wersji studyjnej była Aria, tu zaś dzierżę Alembica - i to też wyszło brzmieniu na dobre.8. Unicorn - Late NightWreszcie docieramy do czasów współczesnych.Unicorn to zespół, który - choć w pewnym zawieszeniu spowodowanym odwlekającym się ukończeniem płyty - nadal istnieje. I, mam nadzieję, już wkrótce będzie można usłyszeć o nim coś więcej. Jak na razie wydana została czteroutworowa EP-ka. Oto jeden z zamieszczonych na niej utworów, w którym zresztą dzieje się mnóstwo: jest trochę reggae, jest nawiązanie do Maanamu, jest jazzowa solówka na klawiszach, jest mocno brianomayowe solo na gitarze, jest i mój soczyście brzmiący Alembic Essence.7. Rirliel - Get ReelPodobno folk jest muzyką, którą mamy zaprogramowaną genetycznie. Nie wiem, czy jest tak w przypadku każdej odmiany folku, ale w kwestii irlandczyzny zdecydowanie coś jest do rzeczy. Nie znam innej muzyki tak skutecznie podrywającej zad ze stanu przysiadniętego, niż irlandzkie jigi i reele. I gdy z 12-osobowym neofolkowym składem o językołamańczej nazwie Rirliel układaliśmy listę rzeczy do zagrania, wiedzieliśmy, że musi się znaleźć na niej coś z zielonej wyspy. Ktoś przyniósł na jedną z prób nagraną przez kogoś innego wersję "Get Reel" i od razu wiedzieliśmy, że musimy zrobić to po swojemu. Ułożyliśmy zatem aranż, po czym nagraliśmy swoją interpretację, wspieraną "od dołu" przez mego Nexusa.A brzmiała ona tak.6. Night Rider - MiejsceTak, przyznaję - lubię grać szesnastki. Motoryczna, szesnastkowa linia w numerze o średnim tempie to coś, co mnie kręci, i dość dobrze mi wychodzi. I taką właśnie udało mi się zagrać we wstępie, refrenach i końcówce najlepszego według mnie utworze Night Ridera. Kurdeż, gdyby ten właśnie kawałek był promowany mocniej, Night Rider mógłby być teraz gdzie indziej. I być może nadal bym tam grał.Nie ma na YT wersji studyjnej (nagranej przeze mnie na Laklandzie), ale nie szkodzi. Starsza od niej wersja live też brzmi dobrze.5. Unicorn - Point Of No ReturnKolejny utwór z EP-ki Unicorna. Nie ukrywam - jestem cholernie zadowolony z tego wydawnictwa, a przynajmniej z trzech spośród czterech znajdujących się na nim numerów. Oto kolejny z nich - nieco marzycielski w swym klimacie, zawierający prostą (inna by tu nie pasowała) linię zagraną przeze mnie kostką na Fernandesie.4. Peter Pan - We Are InvincibleNumer, od którego wszystko się zaczęło. Pierwszy kawałek z pierwszej płyty, jaką nagrałem. I, według mnie, najlepszy. Uwielbiam słuchać go z rana - daje doskonałego kopa na resztę dnia.I tak, jestem całkiem zadowolony z tego, co tu zagrałem. Dość prosto, bardzo skutecznie.3. Unicorn - Before MeWchodzimy na podium."Before Me" to ostatni numer z czteroutworowej EP-ki Unicorna i według mnie najlepszy. Tekst Emily Dickinson został tu ubrany w muzykę o zdecydowanie ejtisowym klimacie - a ja uwielbiam ejtisy, do czego od zawsze przyznaję się bez bicia. Są analogowo brzmiące klawisze, jest przestrzeń, no i jest wspomagany chorusem bezprogowy Ibanez, na którym próbowałem troszkę udawać Pino Palladino. I choć nie dorastam mu do pięt, i tak jest dobrze.Nie mogę się doczekać, gdy gotowa będzie cała płyta - choćby dlatego, że znajdzie się na niej kolejny utwór, który zdecydowanie trafiłby na tę listę. I to wysoko.2. Satellite - Don't Walk Away In SilenceW muzyce cholernie ważne jest dla mnie piękno. Dlatego właśnie uwielbiam rocka progresywnego. I dlatego kocham ten utwór.To, że zagrałem tu kilka ciekawych rzeczy (choćby małą wstawkę tappingiem), jest nieistotne przy całokształcie tego numeru. A jest on po prostu piękny. I jest to piękno niebanalne, choć niezwykle smutne. Szczególnie powtarzająca się dwukrotnie - w środku i pod koniec - instrumentalna wstawka jest takim właśnie pięknem przepełniona.Nie radzę słuchać w stanie sercozłamania - może doprowadzić do zapocenia okolic gałek ocznych.1. Nexx - One Tide One RiverWspominałem coś o pięknie, prawda?Tak - "One Tide One River" nieistniejącego już zespołu Nexx (nie mylić z dyskotekowym tworem o tej samej nazwie) to najpiękniejszy utwór, w którego nagrywaniu kiedykolwiek wziąłem udział. I, co ciekawe, jest on najstarszy na tej liście - został nagrany w studiu Serakos w 2004 roku. Miałem wtedy jeszcze odprogowanego Corta, i to właśnie jego użyłem do nagrania linii basu.Cholernie żal mi tego zespołu - jego utwory miały dokładnie mój ulubiony, częściowo art-rockowy a częściowo piosenkowy klimat, będący zasługą byłych muzyków zespołu Annalist (ktoś może pamięta?) i ciepłego głosu Sylwka Misiorka. Sylwek odszedł jako pierwszy, potem posypała się reszta... Szkoda. Straszna szkoda.Ale może jeszcze nie wszystko stracone. Może uda mi się skontaktować z kolegami i namówić ich, by zezwolili mi na wykorzystanie tej kompozycji w innym składzie. Moim własnym. Bo tak, planuję taki stworzyć. Choćby nawet tylko po to, by zagrać to jeszcze raz.> Posłuchajcie. <* * * * *Taka lista, jak powyższa, ma to do siebie, że zmienia się z czasem - nagrywane są nowe rzeczy, sporo z nich może trafić blisko szczytu (choć nr 1 będzie niezwykle trudny do pobicia). I nie wykluczam, że kiedyś zrobię swego rodzaju listę uzupełniającą. Spokojnie jednak - nie nastąpi to zbyt szybko, a w najbliższym odcinku wrócę do swych normalnych tematów.Czyli nienormalnych.

Basowisko: Harley, ale nie Davidson

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Basowisko: Harley, ale nie Davidson

Eventualnie: na starcie WUK-a

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: na starcie WUK-a

Jak wiadomo, są rzeczy ważne i ważniejsze. Dlatego czasami trzeba rozważyć priorytety. I gdy ciekawy evencik - taki, jak na przykład tegoroczny WUK - odbywa się tego samego dnia, w którym ma się również Ważne Obowiązki Rodzinne (szczególnie jeśli wypełnianie ich samemu się zadeklarowało), wiadomo, że obowiązki muszą zwyciężyć. Co na szczęście nie znaczy, że trzeba całkowicie zrezygnować z eventu. Można na przykład wziąć Młodzieża pod pachę i udać się na start.Zatem udałem się.Gdy przybyliśmy na miejsce pierwsze załogi już startowały. Kolejne ekipy ustawiały się kolejce do rozpoczynającej rajd próby sportowej. Wśród nich można było spotkać dobrze już znane wehikuły i ich woźniców.Tradycyjnie już pierwszym etapem WUK-a był mały, sympatyczny slalomik.Przykład dobrego doboru pojazdu do aktualnych potrzebTrzydrzwiowy, zerodrzwiowy, dwudrzwiowyJak będzie Anonymous Corporate Silver po niemiecku? Anonym Körperschaftlich Silber?Absolutnie doskonałe blachyOrganizatorzy przybyli żelazem francuskim i włoskim. I dojechali na miejsce.I start.Bardzo dobrzeCiekawe, czy normalnie dojechał na tych próbnych, czy zmieniał na miejscuNiestety, Młodzież po początkowej fascynacji zgromadzonym żelastwem ("KÓŁKAAA!!!") dość szybko zrobił się marudny. Wiadomo - zarówno natłok wrażeń jak i temperatura zbliżająca się powoli do patelnianej mogą zniechęcić młodego człowieka do partycypacji w jakichkolwiek zajęciach w podgrupach. Na szczęście najpierw objawił się Wujek Wiktor ze swym dziedzicem w wieku zbliżonym do Jerzowego i na kilka chwil udostępnił mojemu spadkobiercy pięknego, poobijanego Moskwicza na pedały (choć tak naprawdę głównym elementem przeniesienia napędu był sznurek, zaś za silnik posłużył tata), a następnie Wujek Mariusz zgodził się na krótkie ale nader miłe posiedzenie za kierownicą Pandy.Atrakcje nie skończyły się na tym - Młodzież został porwany na kilka chwil przez Ciocię Alę (zaprawioną w bojach dzięki dwóm własnym synalom), zaś Wujek Mariusz porwał tatę na pokład Pandy celem śmignięcia próby sportowej.Slalom może nie poszedł idealnie (głównie przez nie do końca udany nawrót na ręcznym), ale tragedii też nie było. Tragedii nie było również na odcinku młodzieżowym - Jerz trafił z powrotem w me ramiona uchachany dzięki wymyślonym naprędce przez Ciocię Alę rozrywkom. Jedna z nich obejmowała obserwowanie mrugającego oczkami Opla GT.Po zakończonej próbie sportowej załogi ruszyły w trasę, ja zaś załadowałem Młodzieża w fotelik i ruszyłem za nimi. Niestety, młodemu człowiekowi bardzo szybko dała się we znaki nie tylko temperatura, ale także niezawodnie pojawiający się o tej poże głód, co oznaczało, że nadeszła pora przerwania tatusiowej zabawy. Po spożyciu drugiego śniadania (i obiecanych Jerzowi lodów) udaliśmy się na krótkie łowy na kolejne mixy. Zastanawiałem się, którędy biegła dalsza trasa - Fi zazwyczaj nie rozczarowuje w kwestii wynajdywania niebanalnych zakamarków miasta stołecznego. Snując owe rozważania śmignąłem Mostem Północnym na mało znaną mi Białołękę w nadziei znalezienia jakiegoś wrastającego żelaza.A zamiast gratów znalazłem to.Fi, zrób e-WUK-a. Koniecznie. Proszę.

Śmignąwszy: Cieślak

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Śmignąwszy: Cieślak

Pewien czas temu red. Z. Łomnik pokazał miastu i światu, jak niewdzięczni bywają właściciele starszych samochodów, gdy spróbuje się zrobić im dobrze bez konsultacji. Oczywiście bardzo szybko okazało się, że MEDIA KŁAMIO - jak zapewne nikt się nie spodziewał, filmowy właściciel wcale nim nie był (woli BMW). Co więcej, prawdziwym właścicielem była kobieta. I to wręcz znana mi osobiście dzięki wspólnemu udziałowi (i, prawdaż, drugiemu miejscu) w zeszłorocznym Prawobrzeżnym Rajdzie Starego Żelaza. A do tego wszystkiego Golf niedługo później trafił na sprzedaż. Za całe 999.I kupił go mój brat.O Golfie II trudno powiedzieć czy napisać więcej, niż już zostało powiedziane i napisane. W latach 90. to głównie on - przybywając dumnie zarówno na kołach jak i na licznych lawetach - motoryzował bogacącą się część naszego społeczeństwa. Pomniejszy, zaraz po Mercedesach W123 i W124, pomnik niemieckiej solidności, do którego kolejnych iteracji po dziś dzień modli się niemalże cała polska prowincja (w całkowicie neutralnym tego słowa znaczeniu). I to właśnie głównie na prowincji druga generacja wolfsburskiego kompaktu wciąż dzielnie wywiązuje się ze swych transportowych zadań.A tu proszę, niespodzianka. Nie dość, że w Stolycy, to jeszcze celebryta z internetów. A jeśli można mieć tak sławny (a do tego wciąż mobilny) egzemplarz za tak rozsądne pieniądze... no właśnie. Mój brat, który akurat poszukiwał pierwszego w swej karierze pojazdu mechanicznego, nie zastanawiał się zbyt długo. I to nawet mimo tego, że jeszcze niedługo wcześniej zarzekał się, iż nie chce diesla.I, mimo początkowych kłopotów, nie żałuje.Pod maską brackiego egzemplarza klekocze wesoło podobny turbodiesel, który napędzał przetestowanego przeze mnie pokrótce Passata B2. Podobny, gdyż nie do końca ten sam - o ile zapewne blok i parę innych elementów jest wspólnych (jeśli ktoś ma inne, potwierdzone dane, niechaj śmiało wyprowadza mnie z błędu), moc różni się o całe 10 kucy. I to na korzyść mniejszego, lżejszego Golfa, które wedle danych wykasłuje całe 80 KM, co przy tej masie jest całkowicie satysfakcjonującym wynikiem. Lub raczej wykasływał, gdyż przez spore zużycie turbosprężarki i trochę zaniedbań eksploatacyjnych część z nich już zdążyła rozbiec się po niebiańskich autobahnach. Na szczęście zaniedbania owe nie zabiły auta wyprodukowanego w czasach, gdy niemiecka jakość rzeczywiście jeszcze coś znaczyła.Bo nadal trudno się do niej przyczepić.Jakość wykonania Golfa II można poznać choćby po wnętrzu, które okazuje się naprawdę solidnie zmontowane. Jasne, faktura i miękkość tworzyw odbiega nieco od obecnie stosowanych, ale ich trwałość i dobry montaż stają się jasne, gdy wjedziemy na nierówną drogę. Nie ma tu wrażenia, że zaraz coś odpadnie. Owszem, jest głośniej niż w nowych samochodach, słychać trochę stuków, ale jest ich stosunkowo niewiele - a już na pewno jak na ćwierćwieczne auto. Oczywiście idealnie nie jest - najbardziej dokuczliwym mankamentem są niedziałające klamki (jedynie drzwi kierowcy dają się otworzyć z zewnątrz) - ale mimo tego nie odnosi się wrażenia obcowania z wytłuczonym złomem. Także tapicerce nie sposób czegokolwiek zarzucić - po 25 latach wysiadywania i wycierania nadal nie jest poprzecierana czy podarta. To między innymi za to Polacy tak lubią te samochody.Nie tylko dorośli użytkownicy doceniają solidność i wygodę wnętrza Golfa IISamo wnętrze też nie jest najgorsze - co prawda występuje tutaj ten sam problem, co w starym Passacie, czyli pozbawiona jakiejkolwiek regulacji kierownica umieszczona nieco za nisko w stosunku do fotela, ale same siedzenia są całkiem wygodne a przestrzeń okazuje się całkowicie wystarczająca. Czy z przodu, czy z tyłu, średniego wzrostu grubas (czyli ja) nie może narzekać na brak miejsca. Osobną kwestią jest ergonomia - układ przełączników jest dość nietypowy, łatwo jednak przyzwyczaić się do niego.Wnętrze to również bagażnik. A w tej kwestii absolutnie nie jest najgorzej.VW Golf to najklasyczniejszy z kompaktów, zaś dwójka jest kompaktem starej szkoły, czyli rzeczywiście, nomen omen, kompaktowym. Jego rozmiary zewnętrzne są porównywalne z niejednym produkowanym obecnie przedstawicielem segmentu B. Mimo tego bagażnik okazuje się zupełnie przyzwoity. Na tyle przyzwoity, że umieszczony w miękkim pokrowcu bas o pełnej menzurze bez większych problemów mieści się w poprzek, co jest sztuką, która nie udawała się ani młodszej o generację Madzi, ani nawet niektórym testowanym przeze mnie nowoczesnym, lajfstajlowym kombiaczom. Niestety, idealnie nie jest - nie tylko ze względu na straszące gołą blachą nadkola czy niewielką przestrzeń, która pozostaje między nimi. Po pierwsze, niektórym przeszkadzać może wąski otwór załadunkowy i bardzo wysoki próg, przez co załadunek ciężkich pakunków potrafi być nieco męczący. Po drugie, oparcie kanapy składa się tylko w całości, co jednak było w tamtych latach standardem w tej klasie pojazdów. Czy Golf II, występujący tylko jako 3- i 5-drzwiowy hatchback (no chyba, że doliczymy Jettę, czyli Golfa z odrębnym zadem), był dostępny z dzielonym oparciem - nie wiem, ale biorąc pod uwagę mnogość wersji i dostępnych opcji jest to niewykluczone.Wnętrze jest solidne i całkiem wygodne a bagażnik przyzwoity - jak natomiast jeździ 25-letni diesel?Zupełnie nieźle.Jak już wspomniałem, pod maską należącego do brata (i bratowej) egzemplarza zamontowany jest 80-konny turbodiesel o pojemności 1,6 litra. I choć z powodu zużycia i pewnych zaniedbań z 80 koni zostało obecnie najprawdopodobniej nie więcej niż 70, dynamika wciąż jest całkowicie wystarczająca. Oczywiście nie możemy tu mówić o zwijaniu asfaltu, jednak dość lekkie auto całkiem żwawo odpycha się za pomocą 13-calowych przednich kółek. Do dynamiki dobrze pasuje praca zawieszenia, które okazuje się nieprzesadnie sztywne, dzięki czemu stanowi niezły kompromis między komfortem a trzymaniem się drogi. Dodatkowo jego prosta konstrukcja gwarantuje bezproblemowy i tani serwis, zaś z podwozia nie dochodzą praktycznie żadne niepokojące dźwięki. Obsługa kierownicy mimo braku wspomagania jest bezbolesna - nieco wysiłku należy włożyć jedynie w intensywne kręcenie przy prędkościach parkingowo-manewrowych, a i tak jest to mniejsza siła, niż ta, która potrzebna była w Madzi. Ogólnie jazda starym Golfem okazuje się całkiem przyjemnym doświadczeniem. Zapewne dlatego, że to po prostu niezły samochód. Podsumowanie, czyli zady i walety:VW Golf II generacji spośród swojej konkurencji nie wyróżniał się niczym szczególnym poza dwiema cechami: dopracowaniem i solidnością wykonania. To właśnie dzięki temu nadal codziennie widujemy te samochody w ruchu a ogłoszeń dotyczących sprzedaży Golfa II jest zazwyczaj kilkanaście. Oczywiście zadbanych, sprawnych egzemplarzy jest coraz mniej - wiele z nich pokonała rdza a znaczna część pozostałych została po prostu zajeżdżona. Zmęczenie nie ominęło i tego egzemplarza - gdy brat sprawdził poziom oleju, okazało się, że silnik był niemalże suchy. Na szczęście po wlaniu nowego oleju oraz wymianie filtrów i paska rozrządu auto dalej odpycha się dzielnie. I pewnie jeszcze się poodpycha, co wcale nie jest oczywiste w przypadku toczydeł za niecały tysiąc.A dlaczego Cieślak? Pooglądajcie "Blok Ekipę".

Spacerkiem i rowerkiem: Go West

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem i rowerkiem: Go West

Dziędobry się z Szanownym Państwem serdecznie a wylewnie. Poprzedni mix ewidentnie przypadł miłośnikom Dobrych Gratów do gustu - dość powiedzieć, że fotorelacja z holenderskich peregrynacji Anda (Artysty Wcześniej Znanego Jako Andziasss) szybko okazała się najpopularniejszym pod względem odwiedzin ze wszystkich mych wpisów. Dlatego też zapraszam na kolejny mix gościnny - tym razem jednak wrócimy do naszej Krainy Mlekiem i Miodem (z ucha) Płynącej, konkretnie zaś w zachodnie jej rejony, choć pod koniec zahaczymy również o okolice samego środka mapy.Kaj (jednak nie ten od Gerdy czy innych zamków) rezyduje we Wrocławiu, ale bywa też w Poznaniu - i, co ciekawe, więcej dobrutek upolował właśnie w stolicy Wielkopolski. Zaczniemy jednak od miasta kojarzonego z takimi postaciami, jak Lech Janerka czy Eberhard Mock, czyli Breslau.Na sam początek cios prosto w ośrodek ślinotoku - i nieważne, że widziały go chyba już wszystkie złomnikolubyZaskakujące, jak dużo ich jeszcze jeździ. Prawie się ich przez to nie zauważa - a to przecież już wiek jaktajmerowyZnajdź jeden niepasujący element. Nie, dwa. Nie, jeden. Nie, czekaj...309 też jeszcze widuje się całkiem sporo - ale nie 3dSkoro jesteśmy przy francuzczyźnie...SUPERPIEŃĆWTEM!!! (i tak, to wciąż Wrocław)Wrocławska Blaszana IrracjonalnośćO, patrzcie, Maxima!WOWBusy wczoraj i dziśNa Nity z nim! O ile wcześniej nie złamie się do końca.Tuning wałkiem i sprayem - jest. Łyse opony - są. Jeszcze tylko kilka browarów, szalik Śląska i można ruszać.Borze, to był kiedyś Samochód Roku. Wygrał m.in. z W124. WTEM WTEMÓW - ależ baza pod goth-roda!!! Chcę go na zespołowóz!!! Tylko ten, no. Aromat. Przenosimy się do Poznania. A Poznaniacy, jak wiadomo, to ludzie pragmatyczni, ceniący solidność i sycący talerz pyr, do tego nieco konserwatywni - dlatego lubią dobre niemieckie żelazo.Na przykład takie.Albo takie. Ba - ja sam takie lubię.Proszę bardzo, elegancki sedan cenionej marki - zresztą mającej w Poznaniu swoje przedstawicielstwoDomek z ogródkiem, Mercedes - zestaw marzeń. Nawet jeśli Mercedes nie jest w garażu tylko w ogródku właśnie.Niemiecka solidność, praktyczność i - rzecz jasna - prestiż podkreślony odpowiednim kołemPolski Związek Rowerzystów?Poznaniacy cenią również solidny japoński sprzęt. Choćby taki.Albo taki.Czy choćby taki.Polski Związek Ro... nieee, już byłoW jakiej gwarze mówi się, że coś jest galante?Poznaniacy obdarzeni większą fantazją cisną niezniszczalnym amerykańskim żelastwemTu się zmieści naprawdę dużo pyrOczywiście jest też wersja budżetowa, którą zajmuje się Poznański Związek KaszlakówPWY! - z takim dźwiękiem spluwają na jego widok ci, którzy nie mają dobrych wspomnień związanych z MalczanemO, proszę, jaki piękny klasyk.Osiedlowe parkingi są idealne do konesowaniaMożna by było znaleźć mniej pasujące koło, ale wymagałoby to pewnego wysiłkuZapewne od nowości - to właśnie wielkopolska gospodarność. Propsuję.Proszę O NieodholowywanienazłomObrazek ze wszech miar klasycznyAle jak już Poznaniakowi odwali... TO PO GRUBOŚCIMIŁOŚĆPa pa, Wielkopolsko.Na koniec, zgodnie z zapowiedzią, po czułym pożegnaniu z zachodnią Polską, przenosimy się do Polski centralnej. Konkretnie zaś pod Łódź, gdzie na autostradzie Paweł W. wykazał się refleksem, gdy ujrzał TO:XC90!Nadsyłaczom (w ilości sztuk 2) dziękuję serdecznie i polecam się na przyszłość.Miłego weekendu się z Szanownym Państwem.

Basowisko: Frankenstein

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Basowisko: Frankenstein

Śmignąwszy: Kombibaleron

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Śmignąwszy: Kombibaleron

Czasem zdarza się możliwość upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu. Można np. jedząc arbuza jednocześnie najeść się i napić, prowadząc stare Volvo kombi przewieźć sprzęt i ociekać zajebistością a na basie bezprogowym grać nieczysto, za to nierówno. Można też pomóc odrobinę przy organizacji rajdu i jednocześnie dokonać krótkiego śmignięcia sympatycznym automobilem. Tak też zdarzyło się w przypadku obstawiania naraz dwóch punktów na tegorocznym Rajdzie Złomnika (jeden osobiście, jeden za pomocą Skanssena z kartką "SPRZEDAM TE WOLWO"), co spowodowało konieczność dobrania współpracownika z wehikułem. A przy okazji wehikułem onym można było się przejechać.Baleronem, czyli Mercedesem serii W124, dane mi już było się przejechać. Do tego był on napędzany dokładnie takim samym silnikiem - pięciocylindrowym, wolnossącym dieslem o pojemności 2,5 litra. Jednak między egzemplarzami tymi są trzy różnice. Po pierwsze - ten, którym bujnąłem się pewien czas temu, pochodził z ostatniej, rdzewiejącej serii z wąskim obramowaniem grilla, zaś ten, który został użyty do obsługi checkpointu na rajdzie, był "pierwszym poliftem", czyli już szeroka listwa ale jeszcze poprzedni front. Po drugie - młodszy egzemplarz był wyposażony w automat, zaś starszy w skrzynię manualną. Po trzecie (i najważniejsze) - wcześniej miałem do czynienia z sedanem, tu zaś przyszło mi sprawdzić walory użytkowe kombi, czyli wersji S124.Jaki jest Baleron - każdy widzi: połączenie komfortowego, dobrze (a w topowych wersjach wręcz luksusowo) wykończonego auta z wołem roboczym, szczególnie jeśli pod maską pracuje niemal niezniszczalny diesel. Piszę "niemal", gdyż a) nie ma rzeczy niezniszczalnych, a już na pewno nie ma takich mechanizmów, b) większość starszych Mercedesów karmionych mazutem olejem napędowym została już w zasadzie wyeksploatowana do spodu.Na szczęście w tym przypadku sprawa ma się nieco inaczej.Owszem, samochód wymagał wkładu finansowego, i to wykraczającego poza wymianę mocno już wyłysiałych opon Pneumant (to ta firma, która robiła opony na pierwszy montaż do Trabantów i Wartburgów). Jednak w przeciwieństwie do wielu innych przypadków był on opłacalny. Dzięki temu po wyłożeniu kwoty, którą i tak trzeba wyłożyć na dobry egzemplarz starszego Mercedesa, można zasiąść spokojnie w jego wygodnym wnętrzu i cieszyć się jazdą.Właśnie, wnętrze.Ktokolwiek siedział już za kierownicą Mercedesa (szczególnie starszawego), odnajdzie się tu od razu. Bardzo charakterystyczna, ponadczasowa stylistyka oraz niezwykle solidny montaż idą tu w parze z typowymi dla niemieckiej marki rozwiązaniami, takimi, jak choćby "nożny ręczny", o którym wspominałem już przy okazji niedawnej przejażdżki CLK. Typowa dla Mercedesa jest też wygoda. Miejsca nie zabraknie chyba nikomu, natomiast siedzenia są po prostu wyśmienite. To jedne z moich ulubionych foteli ever - ich charakter przypomina mi nieco stare kanapy ze skrzypiącymi sprężynami. Pełen relaks.Relaksująca jest też jazda, i to nie tylko ze względu na zdecydowanie komfortowe nastawy zawieszenia. Otóż... z 90 wysokoprężnymi końmi pod maską nie ma zbyt wielkiego wyboru. Przyspieszenie - no, powiedzmy, że występuje. Jakieś. Kiedyś. No chyba, że pod górkę. Wtedy nie. Żeby nie było - nie jesteśmy w nim skazani na bycie zawalidrogą. 90 KM to nie 50, które miały podstawowe Beczki i jakoś dawało się nimi jeździć. Jednak w połączeniu ze sporą masą nie jest to moc, która pozwala na bardzo dynamiczną jazdę. Inna rzecz, że charakter auta nie skłania do ciśnięcia - fotele otulają, zawieszenie kołysze, i jeszcze tylko automatu do pełni szczęścia brak. Co ciekawe, niekorzystny stosunek masy do mocy nie przeszkodził w szarpnięciu ponadtonowej przyczepy. Inna rzecz, że bagażnik S124 sprawia, że do 99% zastosowań nie będzie ona potrzebna. Problem może być jedynie z... basem w futerale.Tak - bagażnik S124 jest wielki. Gigantyczny. Przepastny. W kwestii czystego litrażu może nawet większy od zadnich kwater 940. Jednak umieszczenie koła zapasowego pionowo na lewej burcie sprawia, że jego szerokość nie ledwie pozwala na umieszczenie basu (lub dwóch, lub dziesięciu) na skos, a wsadzenie sztywnego futerału bez kładzenia oparcia zapewne nie byłoby możliwe. A o ile nie przewozisz swoich wieseł w "trumnach" i nie bierzesz ze sobą głowy i paczki nie powinno to stanowić problemu, o tyle w razie zabrania nagłośnienia (lub niezmotoryzowanego bębniarza z niewielką nawet perkusją) robi się już pewien problem.Mimo tego uważam Balerona w kombiaczu za świetny samochód. Relaksująco wygodny, fantastycznie trwały i więcej niż wystarczająco pojemny. I tylko szerokość bagażnika sprawia, że raczej nie byłby moim wyborem. Podsumowanie, czyli zady i walety:Mercedes S124 to po prostu Baleron, tyle, że z plecakiem. Plecak ten, choć ogromny, okazał się niezbyt korzystnie ukształtowany dla basisty. Nie zmienia to faktu, że to kawał fantastycznego auta - do tego powoli stającego się klasykiem. Niestety, na dobrego Balerona trzeba wyasygnować około 10 tysięcy - a jeśli kupisz takiego za 4, i tak dołożysz do okrągłej dychy. Tak też było i w tym przypadku - konieczny był remont silnika, naprawa Nivomatu i kilka innych, drobniejszych operacji. Jednak wcale nie okazuje się to nieopłacalne - W/S124 należą do wąskiej grupy aut, w których można odzyskać zainwestowaną kwotę przy odsprzedaży. Dlatego warto. Przynajmniej wtedy, gdy nie brakuje Ci szerokości bagażnika.A jeśli wydaje się Wam, że widzieliście już gdzieś ten egzemplarz, macie rację - w tegotygodniowym Motorze, w artykule o udanych zakupach motoryzacyjnych za 4000 zł, znalazło się między innymi jego zdjęcie (wraz z zadowolonym właścicielem), pod którym omówiona została kwestia kosztów. I tak - zarówno właściciel, jak i autor artykułu (którego wszyscy zresztą znamy), zgadzają się, że w ten samochód zainwestować warto.Plusy:komfort jazdykomfort wnętrzatrwałość i solidnośćpojemny bagażnikdostępność częściMinusy:szerokość bagażnikaosiągi wolnossących diesliwiększość egzemplarzy (szczególnie z dieslem) została zakatowanaCo nim wozić:No i mamy problem, bo auto fantastyczne, do tego bagażnik wielki, ale... nieco za wąski. Oczywiście rozwiązaniem może być obrzyn - choćby odpowiadające rydwanowi krajem pochodzenia Marleaux Betra czy cudne wynalazki nieistniejącej już niestety firmy Schack. Pytanie tylko, czy pasowałyby do dystyngowanego charakteru Mercedesa. Ja sam obrzyny uwielbiam, ale aktualnie takowego nie posiadam - zresztą wolę dopasowywać samochód do sprzętu a nie na odwrót. Dlatego też wybrałem inne, równie wspaniałe (choć pod innymi względami) wielkie kombi. Jednak tak naprawdę oba są jednymi z najwybitniejszych przedstawicieli swego gatunku w historii motoryzacji - wybór jest jedynie kwestią potrzeb i upodobań.

Spacerkiem bez rowerka. czyli gościnny megamix holenderski

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Spacerkiem bez rowerka. czyli gościnny megamix holenderski

Quattro

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Quattro

Długodystans: viosenne Volvo i radosna rocznica (oraz trzasnąłem trzysta)

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Długodystans: viosenne Volvo i radosna rocznica (oraz trzasnąłem trzysta)

Wiosna przyszła i minęła.Razem z wiosną przyszły mniej lub bardziej rekreacyjne wyjazdy oraz wszelakie graciarskie evenciki.Poza wyjazdami (oraz dwiema edycjami barańskiego E-Rally) można było m.in. zauczestniczyć w przesympatycznych eventach, które zaowocowały jeszcze bardziej sympatycznymi kontaktami. Eventem takim był spocik klubu Volvo na warszawskim Forcie Bema.Chciałbym taki znak pod blokiemGdybyśmy się umówili to by nie wyszło lepiejOsobisty wehikuł właściciela jednego z najwyżej cenionych warsztatów zajmujących się O, był kiedyś u mnieNie żeby nie wlazły do środkaPrawie ideał, jeszcze tylko felgi zmienić na Draco i tapicerkę na beżową lub brązową. Może nie RWD, ale i tak bym bardzo. Oj, bardzo.Pierwsze V70 z ostatnim liftem straciło nieco urokuNie jestem pewien, czy aby on nie szedł seryjnie w takim lakierze. I KTOŚ TAKIEGO KUPIŁRazem z wiosną przyszły również okazje, by komuś pomóc. Na przykład w przeprowadzce.Jednak to nie przeprowadzki są głównym raison d'etre Jego Przepastnej Skanssenowości. Wiadomo, że muzykant kupuje Volvo kombi po to, by wozić sprzęt. A jako, że wraz z nadejściem cieplejszych dni zaczęły się również wykony plenerowe, było co wozić.Niestety, był to też moment, w którym tylne sprężyny i amortyzatory Skanssena powiedziały "tillräckligt" a jego zad oparł się na odbojach.Oznaczało to jedno: koniec z wożeniem całozespołowych gratów póki nie zostanie przeprowadzone dopieszczenie zawieszenia. Dlatego zapadła decyzja: trzeba wydać trochę pieniądza. A nawet trochę więcej, gdyż konieczny okazał się również zakup nowych opon (co można było od razu połączyć z prostowaniem nieco jajowatych felg). Na szczęście Allegro, Ceneo i ceniony przez volviarskie towarzystwo sklep Draken nie zawiodły - wszystko udało mi się upolować w zaskakująco rozsądnych kwotach. Już wkrótce Skanssen stanął na nowych Fuldach, a niedługo później wycieczka do znanego wszystkim ludziom z kręgów złomniczo-stadobarańskich warsztatu mieszczącego się w malowniczym zakątku Saskiej Kępy poskutkowała tym, że zad Volviacza uniósł się filglarnie.Tak. Jest lepiej. Dużo lepiej.Gdy tylko wiosna przeszła w upalne lato, świeże oponki i osprężynowanie tyłu pomogły Skanssenowi prezentować się lepiej w jednym punkcie trasy Rajdu Złomnika, gdzie stanął z karteczką "SPRZEDAM TE WOLWO" a uczestnicy mieli za zadanie dowiedzieć się o cenę.Która wynosiła milion.Póki co jednak nie sprzedaję - nie po to inwestowałem w zawieszenie i ogumienie, by teraz nie odzyskać tego przy odsprzedaży. Zresztą za podobne pieniądze nie kupiłbym nic innego, co tak bezproblemowo spełniałoby moje potrzeby. Dlatego, po pierwszym wspólnym roku, jeżdżę dalej. Bo tak - właśnie minął rok od momentu, gdy Skanssen stanął pod mym domem. W tym czasie przewiozłem nim setki kilogramów sprzętu, przynajmniej odrobię zaraziłem Młodzieża pasją motoryzacyjną (za każdym razem domaga się wpuszczenia za kierownicę zza której trudno go potem wyciągnąć) a nawet użyłem przestrzeni bagażowej w charakterze sypialni. Plan zaś jest taki, by doinwestować jeszcze trochę (następne w kolei czekają hamulce i niewielki luz w układzie kierowniczym) i jeździć kolejne lata.Bo cholernie tę niemal ćwierćwieczną kobyłę lubię.Oprócz pierwszej rocznicy upalania sędziego Szweda (to cóż, że z Belgii) jest jeszcze jedna okazja by wypić szklaneczkę cydru Dobrońskiego: trzysetny wpis. Tak, ten. Tym razem jednak nie będzie podsumowań - tym bardziej, że za niewiele ponad tydzień będzie lepsza do tego okazja, a konkretnie 4 rocznica rozpoczęcia mej pisaniny.Ależ ten czas zap... yyy, no, leci.Mogę jedynie zapowiedzieć, co (z cyklu "Śmignąwszy") czeka Was już niedługo.Rodzina w komplecie. Jeździłem wszystkimi trzema, opisywałem dwa. Tak, możecie się spodziewać.Tymczasem do zobaczenia w kolejnym, 301. wpisie. I zaprawdę powiadam Wam, będzie tłusty.

Eventualnie: jeszcze jeden praski rajd

BASISTA ZA KIEROWICĄ

Eventualnie: jeszcze jeden praski rajd

No i nie pojechałem na tegoroczny Graj(mi)dół. Co smutniejsze, był to prawdopodobnie najciekawszy Graj(mi)dół jak do tej pory. Pociesza mnie to, że ominęło mnie znoszenie pijackich wyczynów dokładnie tych ludzi, po których tychże wyczynów się spodziewałem, a to, co zatrzymało mnie w stolicy było samo w sobie bardzo sympatyczne. W sobotę był to Rajd Złomnika, w niedzielę zaś - obowiązki ojcowskie oraz I Zlot i Rajd Turystyczny po Warszawskiej Pradze.Tak, to jest cała nazwa tego eventu.Przyznaję - w rajdzie po Pradze wziąłem udział trochę na zasadzie "skoro już zostałem w Warszawie i coś się akurat kręci to się wybiorę". Zgłoszenie wysłałem dopiero wtedy, gdy wiedziałem już, że obowiązki nie pozwolą mi wybrać się do Zgierza. I, jak się okazało, była to dobra decyzja - a przynajmniej dużo lepsza niż zostanie w domu.Na miejscu pojawiłem się w przedostatniej chwili - zapisy trwały do 14 a ja dotarłem około 13:45. Powodem był zalogowany w foteliku na tylnym siedzeniu Młodzież, który zresztą wykazał się niezłym timingiem i zaraz po dojechaniu na start zaczął sygnalizować chęć odpłynięcia. Na szczęście dał mi jeszcze chwilę na ustrzelenie całkiem sympatycznych dobrutek zaparkowanych na terenie Państwowych Zakładów Optycznych.Przykłady odrestaurowania do stanu "lepiej niż z fabryki". Przynajmniej wizualnie.Bahama yellow!Parking, powiedzmy, na początku lat 90.Bardzo na miejscu jest zorganizowanie Kącika MaluchaO, ten chyba brał udział w paru imprezach. Nie jestem pewien, czemu tak mi się zdaje.Wyglądał niemal jak w dniu odbioruNie poradzę, uwielbiam. W ogóle Fiaty z tamtych lat były genialne.L: "będę go robił". P: "zrobiłem, niech stoi".Ona ma jeszcze blachę!Najlepszy sposób na zrujnowanie dowolnej klasycznej sylwetki? 5 MPH bumpers.Przefajne te kierunkowskazyZ jednej strony - ideał na lato, cruising z wiatrem we włosach, przewiew, te rzeczy. Z drugiej - serdecznie zapraszamy udar.Kącik licencyjnyKącik Malucha raz jeszczeTakie Auto HceUwielbiam zapach świeżego mixolu wczesnym popołudniemNiestety, tutaj aromat dwusuwowego wyziewu raczej nie jest dominującyWidywałem go na parkingu podziemnym w budynku gdzie pracujęO, dzień dobry!Milleottocento, bella, amore, al denteIdealny kolorZ DROGIW końcu rozpoczęła się odprawa.Po zakończonej odprawie uczestnicy jęli karnie ustawiać swe rydwany w równy ogonek (wyjątkiem był rzecz jasna Gargamel, który podjął dwie próby wciśnięcia się przed kogoś na chama - druga niestety okazała się udana). Jerzozwierz tymczasem już definitywnie grawitował w objęcia Morfeusza. Odwróciłem się do niego na chwilkę - zmrużył i tak już zamykające się oczka i wyszczerzył się do mnie w jednym ze swych rozbrajających uśmiechów, a kilkanaście sekund później już spał nie zważając na temperaturę bliższą piecowi hutniczemu niż prawobrzeżnej Warszawie.AJ WAJKolejka do startuSzkoda, że to nie Śledź, bo mógłbym napisać, że mnie śledzi #przprszm #musiałemCiekawe, czy seryjnie wychodził w takim ślicznym kolorzeTrasa była łatwa. Nawet bardzo łatwa, biorąc pod uwagę, że... nie było itinereru, tylko mapka z dokładnie zaznaczoną marszrutą, zaś jechać należało zgodnie z kolejnością pytań. Co ciekawe, niektóre z nich już występowały na innych rajdach po prawobrzeżnej Warszawie. Na przykład to:Do pewnego momentu rajd można było określić jako lekki, łatwy i przyjemny.I wtedy LUNĘŁO.To nie był deszcz. To były hektolitry wody lane prosto z umieszczonych kilka kilometrów nad Ziemią wanien. Szyby Skanssena niemal natychmiast zaparowały a przecieranie ich szmatką pomagało mniej więcej na tyle czasu, ile zajmowało odłożenie tejże szmatki. Co ciekawe, Młodzież, który obudził się chwilę wcześniej, nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego. Raczej był zaciekawiony tym, co się dzieje dookoła a jedynym powodem do chwilowego marudzenia był fakt bycia przypiętym do fotelika.Choć najgorsza ulewa, przeczekana w okolicach Ząbkowskiej i Brzeskiej, nie trwała zbyt długo, deszcz utrzymał się już do końca rajdu - i to on, w połączeniu z moją niechęcią do łażenia w tenisówkach po wodzie (Jesus jokes in 3...2...1...) spowodował, że spieprzyłem sporą część z pozostałych zadań. Np. na pytanie o to, jak sprawić, by praska kapela z rogu Floriańskiej i Kłopotowskiego zaczęła grać, odpowiedziałem z pamięci, która podpowiedziała mi, że kiedyś wrzucało się monetę. Niestety, jak się poniewczasie dowiedziałem, aktualnie wysyła się sms-a. Jest to tym bardziej zawstydzające, biorąc pod uwagę to, że mieszkałem niegdyś w tej okolicy, a obecnie bywam tam regularnie.Pozostało jedynie udać się na znajdującą się na terenie FSO metę.Deszcz cały czas padał, co nie przeszkodziło Jerzowi domagać się wyswobodzenia z fotelika i zezwolenia na podreptanie. Zezwoliłem zatem i - pilnując, by młody człowiek, z entuzjazmem krzyczący "KÓŁKAAAAA!", nie dostał się niechcący pod któreś z tychże kółek - podreptałem wraz z nim wokół placu.Oczywiście najciekawsze, poza samym faktem, że kółka, okazały się kałuże. Deszcz nie przeszkadzał mu zupełnie, jednak nie mogłem pozwolić mu zbyt długo moknąć, dlatego udaliśmy się pod dach, gdzie też było się czym zachwycać.Niestety, nie mogliśmy czekać na ogłoszenie wyników - Młodzieża trzeba było mimo wszystko wytrzeć i przebrać w suchy przyodziewek. Dlatego z niecierpliwością (choć bez większych złudzeń) czekam na ogłoszenie wyników w internetach. A czy czekam na koleją edycję Zlotu i Rajdu Turystycznego? W sumie - czemu nie. Co prawda na Pradze odbywa się naprawdę sporo imprez, przez co niektóre z pytań zaczynają się powtarzać, ale zawsze jest szansa odkryć coś nowego. Poza tym to po prostu frajda - jak się okazuje, również dla Jerzozwierza.